„Przechwalałam się, że wychowałam anioła. Córka pod płaszczykiem niewiniątka oskubała sąsiadkę z emerytury”

kłótnia matki z córką fot. iStock, Dima Berlin
„Na samą myśl o tym, że to może być prawda, nogi się pode mną ugięły. Potem jednak ogarnęła mnie wściekłość. Chciałam od razu pobiec do domu i urządzić córce awanturę”.
/ 15.10.2023 11:15
kłótnia matki z córką fot. iStock, Dima Berlin

Wiele razy słyszałam, jak koleżanki w pracy skarżyły się na swoje nastoletnie dzieci. Biadoliły, że ich pociechy myślą tylko o zabawie, nie uczą się, nie pomagają w domu, a do tego są pyskate i ciągle domagają się pieniędzy. Nie wtrącałam się w te rozmowy, bo tak naprawdę nie miałam na kogo narzekać. Moja jedyna córka, czternastoletnia Kamila, była zupełnie inna.

W szkole szło jej całkiem dobrze, odnosiła się do mnie z szacunkiem, nie narzekała na wysokość kieszonkowego, a kiedy ją prosiłam, żeby mi w czymś pomogła, robiła to bez większego sprzeciwu. Gdy któregoś dnia opowiedziałam o tym koleżankom, popatrzyły na mnie jak na wariatkę. Stwierdziły, że jestem ślepa, głucha i powinnam iść do lekarza. Bo Kamila na pewno ma coś za uszami, tylko ja tego nie widzę.

Ależ się wtedy wkurzyłam!

Wrzasnęłam, że niektórym rodzicom udaje się wychować dzieci na porządnych ludzi, a one, zamiast gadać głupoty, powinny się zastanowić, dlaczego im nie wyszło. Zwłaszcza że w przeciwieństwie do mnie miały mężów do pomocy.

Święcie wierzyłam w to, że moja córka to dobra, grzeczna, miła, pełna współczucia i empatii dziewczyna. Ale ostatnio stało się coś, co sprawiło, że zmieniłam zdanie. Wszystko zaczęło się niecałe dwa miesiące temu. Nasza sąsiadka, pani Wysocka, złamała nogę. Kiedy wróciła ze szpitala, poszłam ją odwiedzić. Była zdruzgotana.

– I co ja teraz pocznę? Po mieszkaniu to jeszcze dam radę chodzić, ale po schodach już nie zejdę. Z porządkami też będzie kłopot, bo przez ten gips nie mogę się schylać. No i kto będzie wychodził na spacer z Rolfem? Biedaczek musi się załatwić, pobiegać… – biadoliła.

– Pani Mario, spokojnie, przecież nie jest pani sama. Pomogę pani! – przerwałam jej. 

– Naprawdę? – ucieszyła się, ale po chwili posmutniała. – E, nie zawracaj sobie mną głowy. Znamy się nie od dziś i wiem, że masz mnóstwo obowiązków. Praca, dom, dorastająca córka… Zadzwonię do opieki społecznej. Może przydzielą mi jakąś opiekunkę środowiskową…

– Mowy nie ma. Dobrze pamiętam, jak to pani mnie wspierała, gdy potrzebowałam pomocy. Teraz kolej na mnie – zapewniłam gorąco.

Mówiłam szczerze

Bardzo lubiłam panią Wysocką. Uważałam ją prawie za członka rodziny. Gdy Kamila była młodsza, sąsiadka często się nią zajmowała. Przyprowadzała ze szkoły, częstowała obiadem, pilnowała, żeby mała odrobiła lekcje. I chociaż jej się nie przelewało, nigdy nie chciała za to nawet grosza. Twierdziła, że dzięki temu czuje się potrzebna, że zastępujemy jej rodzinę, której nigdy nie miała. Nie wyobrażałam więc sobie, że mogłabym teraz zostawić ją bez pomocy.

Po powrocie do domu od razu opowiedziałam Kamili o kłopotach pani Wysockiej. Uprzedziłam ją, że teraz wiele rzeczy będzie musiała robić sama, bo mnie dojdą nowe obowiązki.

– A dlaczego tylko tobie? Ja też chcę pomóc!

– Poważnie? – spojrzałam na nią zdumiona.

– No pewnie. Pani Maria jest dla mnie jak babcia. Gdy byłam dzieckiem, rozpieszczała mnie do nieprzytomności. Teraz wreszcie mam okazję jej się odwdzięczyć. 

– To może weźmiesz na siebie spacery z Rolfem? 

– Nie ma sprawy. Uwielbiam tego psiaka. Aha, posprzątać i zrobić zakupy też mogę. Nie codziennie, ale na przykład we wtorki i czwartki. Może być?

– Może, pewnie, że może – nie kryłam zadowolenia. Pomyślałam, że jakbym opowiedziała o tej rozmowie koleżankom z pracy, to już na pewno by mi nie uwierzyły. No bo która nastolatka chce z własnej, nieprzymuszonej woli pomóc chorej, starszej osobie?

Przez pierwszy miesiąc wszystko wyglądało wspaniale. Córka, tak jak obiecała, codziennie wychodziła z Rolfem. A dwa razy w tygodniu robiła sąsiadce zakupy i odkurzała mieszkanie. Pani Maria wyglądała na zachwyconą, więc byłam z Kamili naprawdę dumna. Cieszyłam się, że to nie był tylko słomiany zapał.

Najbardziej jednak podobało mi się to, że córka nie oczekiwała za swoją pomoc żadnych pochwał, nagrody. Gdy któregoś dnia powiedziałam, że to, co robi, jest naprawdę wspaniałe, tylko machnęła ręką.

– Daj spokój, mamo, nie ma o czym mówić. Trzeba pomóc, to pomagam. I wiesz co? Bardzo mi się to podoba – odparła, skromnie spuszczając wzrok.

Tego się nie spodziewałam

Byłam zachwycona i pomyślałam nawet, że kupię Kamili na urodziny wymarzonego smartfona. Należała jej się nagroda za poświęcenie i dobre serce. No i pewnie zachwycałabym się do dziś, gdyby nie przypadek… 

Tamtego dnia wyszłam z pracy dużo wcześniej niż zwykle. Wysiadły wszystkie komputery i szefostwo wysłało nas do domów. Gdy weszłam na klatkę, usłyszałam swoją córkę. Rozmawiała na górze z panią Marią.

– Kiedy pani wreszcie dostanie emeryturę? – dopytywała się rozdrażnionym głosem.

– Najpóźniej pojutrze. Nie wiem o której. Wszystko zależy od listonosza – odparła pani Maria. 

– To dobrze. Bo jest mi pani winna już całe trzy stówy. Mam nadzieję, że pani pamięta…

– Oczywiście, Kamilko, że pamiętam. Wszystko ureguluję. Co do grosza… Zapłaciłabym wcześniej, ale wiesz, że musiałam wykupić leki…

– No dobrze, już dobrze… Mogę jeszcze te dwa dni poczekać. Tylko niech pani pamięta, ani słowa słowa mojej matce… No, chyba że nie chce już pani więcej zobaczyć swojego ukochanego pieska. Wypadki się zdarzają…

– Przestań! Będę milczeć jak grób. Tak jak się umówiłyśmy… – głos sąsiadki się załamał.

– Świetnie! W takim razie do wieczora. Przyjdę po Rolfa jak zwykle koło dziewiątej – powiedziała córka i wróciła do naszego mieszkania.

Pani Maria też poszła do siebie, bo słyszałam, jak cicho zamyka drzwi. Byłam w szoku. Próbowałam poukładać sobie w myślach to, co przed chwilą usłyszałam. Kamila każe sobie płacić za pomoc? I grozi, że jeśli nie dostanie pieniędzy, zrobi Rolfowi krzywdę?

Na samą myśl o tym, że to może być prawda, nogi się pode mną ugięły. Potem jednak ogarnęła mnie wściekłość. Chciałam od razu pobiec do domu i urządzić córce awanturę, lecz się powstrzymałam. Postanowiłam porozmawiać najpierw z panią Marią. Choć rozum podpowiadał inaczej, w głębi duszy łudziłam się jeszcze, że jest jakieś inne wytłumaczenie.

Zebrałam się więc w sobie, policzyłam do dziesięciu i poszłam na górę. Moja sąsiadka była zaskoczona tak wczesną wizytą. 

– O, już wróciłaś z pracy? Widziałaś się z Kamilką? Przed chwilą u mnie była. Przyprowadziła Rolfa ze spaceru – stwierdziła, gdy usiadłam na kanapie.

– Jeszcze się z nią nie widziałam. Ale słyszałam waszą rozmowę. O pieniądzach – odparłam 

– Pieniądzach? Jakich pieniądzach? – spytała wyraźnie zmieszana pani Maria. 

– Właśnie tego chciałabym się dowiedzieć. Mowa była o jakimś długu.

– E, chyba się, kochanie, przesłyszałaś. Może herbatki zrobię? I ciasto podam? – sąsiadka chwyciła kule i chciała wstać, ale ją powstrzymałam.

– Pani Mario, przecież znamy się i przyjaźnimy nie od dziś. Zawsze byłyśmy wobec siebie szczere. Proszę mi więc powiedzieć, ale tak z ręką na sercu, czy Kamila zażądała od pani pieniędzy za pomoc? – zapytałam, patrząc jej prosto w oczy.
Sąsiadka spuściła głowę.

– To nie tak… Sama jej zaproponowałam… Jest młoda, ma swoje potrzeby. To pomyślałam, że przyda jej się parę groszy – wykrztusiła cicho.

– Niech pani nie kłamie! O Rolfie też słyszałam! – zdenerwowałam się.

Sąsiadka ukryła twarz w dłoniach

– No dobrze, zażądała. Ale to nic takiego… Naprawdę… Tyle dzisiaj pokus wokoło. Nic więc dziwnego, że młodzi ludzie wariują…

– Ile jej pani płaci? – ledwie hamowałam złość. 

– Dwadzieścia złotych dziennie za wyprowadzanie Rolfa i pięćdziesiąt za każde sprzątanie i zakupy.  

– Zabiję gówniarę, jak Boga kocham! – wybuchłam.

Sąsiadka była przerażona. 

– Daj spokój, kochanie… Nie ma o czym mówić! To drobiazg…

– Drobiazg? Chyba pani żartuje! – ucięłam i nie zważając na błagania pani Marii, pobiegłam do mieszkania.

Chciałam natychmiast rozmówić się z córką. Nie mogłam uwierzyć, że okazała się tak bezczelna i dwulicowa. Kamila leżała w swoim pokoju i jak gdyby nigdy nic słuchała muzyki. Byłam tak wzburzona, że podeszłam i zerwałam jej słuchawki z uszu. 

– Co robisz? – spojrzała na mnie zdumiona. 

– Byłam przed chwilą u pani Marii… Powiedziała mi wszystko! – nie bawiłam się w żadne wstępy.

– Czyli co? – Kamila wstała z łóżka.

– Ile sobie każesz płacić za pomoc! To potworne! Tyle zawdzięczamy tej kobiecie. A ty bezczelnie wyciągasz od niej ostatnie pieniądze. I jeszcze grozisz, że jeśli ich nie dostaniesz, to skrzywdzisz jej psa. Jak możesz?! – wrzasnęłam.

Spodziewałam się, że córka gwałtownie zareaguje. Zaprzeczy albo skuli się w sobie, zacznie się tłumaczyć, przepraszać. Powie, że ma jakieś kłopoty. Ale nic z tego. Kamila hardo patrzyła mi w oczy. 

– Jak? Normalnie. To twarde prawo ekonomii. Za dobrą pracę należy się godziwa płaca – wycedziła. 

– Jaka praca? Miałaś pomóc pani Marii. Z dobrego serca. Sama to zaproponowałaś – przypomniałam.

– Dobre serce nie jest dzisiaj w modzie – prychnęła.

– Słucham? Czyli tylko udawałaś bezinteresowną? Od początku zamierzałaś domagać się pieniędzy? 

– No pewnie. Tylko głupi zasuwa za darmo. A Rolfowi nic bym nie zrobiła. To miał być tylko taki straszak… Żeby płaciła i trzymała język za zębami. Ale jak widać, nie przeraziła się zbytnio, bo wszystko wygadała. Stara prukwa! Takim nigdy nie można ufać! – skrzywiła się.

– Jak śmiesz tak mówić?! Masz natychmiast przeprosić panią Marię i oddać jej wszystkie pieniądze, które od niej wzięłaś. Co do grosza! Zrozumiałaś? – aż kipiałam.

– Oddać nie oddam, bo już wszystko wydałam. A przepraszać nie będę, bo nie ma za co. Nie ukradłam przecież tych pieniędzy. Sama mi je dała! 

– Boże drogi, czy ty naprawdę nie czujesz się winna? – złapałam się za głowę.

– Nie! I wiesz co? Mam już dosyć tego twojego ględzenia. Jak jesteś taka mądra, to sama wyprowadzaj tego cholernego psa, sprzątaj i rób zakupy. Bo ja od dzisiaj nawet palcem nie kiwnę – warknęła i bezczelnie odwróciła się do mnie plecami.

Ta rozmowa mną wstrząsnęła

Wyszłam, bo bałam się, że nerwy mi puszczą i naprawdę zrobię Kamili coś złego. Ta rozmowa mną wstrząsnęła. Gdy już trochę ochłonęłam i pozbierałam myśli, dotarło do mnie, że zupełnie nie znam swojego dziecka. Myślałam, że córka to dobra dziewczyna. A ona okazała się cyniczna, bezduszna i bezwzględna. Przypomniały mi się słowa koleżanek z pracy o głuchocie i ślepocie. Zrobiło mi się tak smutno, że aż się rozpłakałam. 

Od tamtej pory minął tydzień. Kamila ani razu nie była u sąsiadki. Miałam nadzieję, że jak sobie wszystko przemyśli, to zrozumie, jak podle się zachowała. I zechce naprawić swój błąd. Nic z tego! Prawie w ogóle się do mnie nie odzywa. Chodzi obrażona, jakbym jej wielką krzywdę zrobiła. A ja nie wiem, jak mam się zachować… Rozmawiałam z panią Marią.

Przeprosiłam ją w imieniu córki, bo było mi tak wstyd, że nie wiedziałam, gdzie oczy podziać. Kochana staruszka… Błagała mnie, żebym zapomniała o całej sprawie, nie drążyła więcej tematu. Bo Kamila jest jeszcze młoda i ma prawo popełniać błędy. Dlatego należy jej wszystko wybaczyć. Łatwo powiedzieć!

Gdyby chociaż córka okazała skruchę, to może rzeczywiście bym odpuściła. Ale ona ciągle jest przekonana, że nie zrobiła nic złego! Ba, gdy zapowiedziałam, że przez jakiś czas nie będzie dostawać kieszonkowego, bo oddam te pieniądze pani Marii, wpadła w szał. Wrzasnęła, że chcę ją okraść, że to niesprawiedliwe. Wyobrażacie to sobie? 

Czuję się bezsilna. Długo nad tym myślałam i postanowiłam, że jutro włączę się w rozmowę koleżanek z pracy. Pewnie najpierw usłyszę: „a nie mówiłyśmy?”,  ale potem może mi doradzą, jak przemówić córce do rozumu. W końcu mają większe doświadczenie niż ja…

Czytaj także:
„Okradł mnie jakiś młody chłystek. Nabrał skrupułów, kiedy się zorientował, że jestem niewidoma”
„Matka całe życie trzymała mnie pod kloszem i nie pozwalała żyć po swojemu. Poznałam przyczynę, gdy uciekłam z domu”
„Wyjazd do leśnej głuszy nie jest w moim typie. Mąż miał chrapkę na mizianie na mchu, ale się przeliczył”

Redakcja poleca

REKLAMA