Teraz rozumiem, dlaczego mama tak bardzo się o mnie bała, dlaczego chciała mnie chronić za wszelką cenę przed złem świata.
Czułam się tam najlepiej
Odkąd pamiętam, ciągnęło mnie nad morze. Z niecierpliwością wyczekiwałam wakacji, by wyjechać z rodzicami na całe dwa tygodnie. Dopiero wtedy czułam, że żyję. Smak soli na wargach, morska bryza muskająca skórę, piasek we włosach – kochałam to. Dopiero tam czułam się na swoim miejscu. Nie wiem czemu.
Na co dzień mieszkaliśmy na Śląsku, więc wyjazd nad morze był nie lada wyzwaniem organizacyjnym. Z biegiem czasu entuzjazm rodziców opadł, ale mimo to potrafiłam wybłagać kolejną wyprawę. Coś nieustannie gnało mnie na północ. Na Wybrzeżu mieliśmy kilka ulubionych miejsc. Najbardziej lubiłam małą wioskę rybacką i pensjonat, osłonięty od morza rzadkim lasem. Jego właścicielka dbała o nas jak o własną rodzinę. Smak świeżego chleba posmarowanego wiejskim masłem i zapach gorącego kakao zapamiętam do końca życia.
Może właśnie tamte doświadczenia skłoniły mnie do wyboru takiej, a nie innej drogi życiowej. Tak przynajmniej myślałam, składając dokumenty aplikacyjne na hotelarstwo. Moim marzeniem było zamieszkać na Wybrzeżu i otworzyć własny hotelik, stworzyć swój mały prywatny świat blisko morza i plaży. Nie zdradzałam tych planów rodzicom. Powiedziałam im, dopiero kiedy zdałam na studia.
– Co ty będziesz po tym robić? Skończysz za kasą w markecie – wieszczył ponuro tata.
– Kochanie, przemyślałaś to w ogóle? – mama obrzuciła mnie zatroskanym spojrzeniem. Ręce splotła za plecami i wydawała się jeszcze drobniejsza niż zwykle. – Chcesz pracować w hotelu?
– Chcę mieć własny pensjonat – uściśliłam. – I chcę się przenieść nad morze.
– Jezus Maria… – mama westchnęła ciężko i osunęła się na fotel.
Nie wiedziałam, o co chodzi
Jej reakcje zawsze były takie ostentacyjne, kiedy się ze mną nie zgadzała. Całe życie trzymała mnie pod kloszem. Może to kolejny powód, dla którego coś gnało mnie daleko od domu i matczynej nadopiekuńczości. Potrzebowałam wolności. Chciałam być samodzielna i przedsiębiorcza, spełniać swoje marzenia i plany. Nie potrafiłam tylko wytłumaczyć, dlaczego nierozerwalnie wiążą się one z morzem. Tak po prostu było i już.
– Mamo, nie panikuj – podeszłam do fotela i przykucnęłam.
Mama była dziwnie blada. Wydawała się nieobecna, jakby mnie w ogóle nie słuchała.
– To dziwne, to naprawdę dziwne… – wymamrotała, pocierając skroń.
– Przecież was nie zostawiam. Są dobre połączenia kolejowe, autobusy też jeżdżą.
– Nie, ja muszę cię chronić, obiecałam… – mama spojrzała mi głęboko w oczy. Jej źrenice się zwęziły, a na bladym czole pulsowała żyłka.
– Nie możesz mnie ochronić przed dorosłym życiem, mamo!
Wstałam i podeszłam do okna. Odwróciłam się do matki plecami i zacisnęłam zęby, żeby nie powiedzieć jednego słowa za dużo. Mama była wrażliwa i nie lubiłam się z nią kłócić. Nie spodziewałam się jednak, że moja decyzja wzbudzi w niej aż tak negatywne uczucia. Sądziłam raczej, że będzie zadowolona, może nawet wzruszona. W końcu to oni zabierali mnie od małego nad morze.
– Nie o to chodzi, Amelciu – odezwała się, przerywając tym samym nieznośną ciszę. – Nie zrozumiesz…
– Mamo! – zdenerwowałam się.
Owszem, nie rozumiałam, o co jej chodzi. Obejrzałam się i zobaczyłam, jak z trudem podnosi się z fotela i wychodzi z pokoju, szurając kapciami. Aha, czyli koniec rozmowy i wymiany racjonalnych argumentów. Znowu zastosowała swoją ulubioną broń, czyli szantaż emocjonalny, który miał sprawić, że zmienię zdanie. Nie tym razem. Już nie byłam dzieckiem, na które działały takie techniki. Sięgnę po to, czego pragnę, i dopnę swego. Być może będę musiała zacząć od sprzątania pokojów hotelowych, ale kiedyś z pewnością dorobię się własnego pensjonatu. Stworzę mój mały raj na ziemi.
Nie znałam prawdziwej matki
Już po kilku dniach złość na mamę mi przeszła. Wiedziałam, że w głębi serca chce dla mnie jak najlepiej. Miała po prostu bardzo silny instynkt opiekuńczo-chroniący. Była jak połączenie superniani z bodyguardem. A żeby mnie chronić i bronić, musiała mieć mnie ciągle na radarze. Przez lata się to sprawdzało i nawet bywało wygodne, dlatego starałam się ją zrozumieć i nie być niewdzięcznicą. Nasza relacja była wyjątkowa. Moja mama była tak naprawdę moją ciocią. Adoptowała mnie, gdy byłam jeszcze niemowlęciem, bo jej siostra zginęła tragicznie. Tożsamość ojca – nieznana…
– Byłaś taką bezbronną kruszyną, samą, samiutką na świecie – mówiła, ocierając łzy.
Rzadko. Wspomnienia ciągle były dla niej bolesne. Nie chciała zbyt wiele mówić o mojej biologicznej matce, raz tylko jej się wymknęło, że utonęła. W jakich okolicznościach? Nie wiem. Mama nie opowiadała o swojej siostrze ani o jej życiu, tym bardziej o jej śmierci. Nie wiedziałam, jaka była, co lubiła, dlaczego nadała mi takie imię. Żałowałam, że umarła, oczywiście, ale jej nie pamiętałam i nie brakowało mi matki.
Ciocia i wujek byli dla mnie jedynymi rodzicami, jakich miałam, znałam i kochałam. A oni mieli tylko mnie, bo rodzonych dzieci się nie doczekali. Więc spadliśmy sobie jak z nieba. Niestety, jak o wszystkich ważnych sprawach, tak i o tym w domu się nie rozmawiało. Bolesne tematy były tabu. Skrywane pod milczeniem, bo po co mówić o czymś, co smutne, przykre i nieodwracalne. Powinnam się już do tego przyzwyczaić, jednak tym razem nie mogłam znieść gęstej atmosfery.
Zadziałałam spontanicznie. Spakowałam się do plecaka, na stole w kuchni zostawiłam kartkę z informacją, że wyjeżdżam na kilka dni, i wymknęłam się, gdy rodzice jeszcze spali. Na stację niemal biegłam, obawiając się, że mama się obudzi i ruszy za mną w pogoń. Poranek był rześki. Wybrałam drogę na skróty, więc nim dotarłam na dworzec, moje tenisówki były przemoczone od rosy.
Gwizd wtaczającej się na peron lokomotywy uświadomił mi, że to nie sen. Robiłam to naprawdę, choć serce miałam przepełnione lękiem i poczuciem winy. Mama będzie się denerwować. Tym bardziej że nie napisałam, dokąd dokładnie się wybieram. No ale byłam już dorosła. Pokażę im, że nie muszą mnie kontrolować na każdym kroku.
Czułam się, jakbym uciekła
Umościłam się w kąciku przy oknie. Przedział był pusty; nie licząc pochrapującej w przeciwległym kącie starszej pani, obok której w transporterze drzemał kot. Kiedy dojechałam do celu, zapadał już zmierzch.
Wydałam połowę oszczędności, a musiałam jeszcze dotrzeć do oddalonej o kilka kilometrów wioski rybackiej. Ruszyłam w stronę przystanku autobusowego, licząc, że załapię się na ostatni tego dnia kurs. Guzik i szlag. Autobus odjechał dziesięć minut temu. Rzuciłam plecak na chodnik i usiadłam na krawężniku.
Wieczorny półmrok rozświetliły światła reflektorów. Przejeżdżający obok przystanku samochód zwolnił, a potem się zatrzymał. Kierowca opuścił szybę i przechylił się w moją stronę. Kobieta w średnim wieku, o jasnych, mocno kręconych włosach. Wyglądała znajomo.
– Co się stało? Dlaczego tu siedzisz? – spytała, przyglądając mi się badawczo. – Ej, dziewczyno, my się chyba znamy, prawda? – dodała.
Wtedy mnie olśniło. Zerwałam się na równe nogi, chwyciłam plecak i dopadłam do drzwi samochodu.
– Mogę się z panią zabrać? Ma pani wolny pokój? – spytałam błagalnym tonem.
Byłam zmęczona i głodna. Niczego nie pragnęłam bardziej, niż znaleźć się w jej pensjonacie. W miejscu, które kojarzyło mi się ze wspomnieniami beztroskiego dzieciństwa. To właśnie tam gnało mnie z drugiego końca Polski. Do kameralnego pensjonatu w wiosce rybackiej.
– Gdzie rodzice? – zainteresowała się pani Zosia, kiedy już usadowiłam się na miejscu pasażera.
– Jestem dorosła – odburknęłam.
No co! Poczułam się dotknięta tym, że wszyscy nadal traktują mnie jak dziecko. Byłam już dużą dziewczynką, mogłam sama podejmować decyzje i sama podróżować.
– Rozumiem – kobieta zerknęła na mnie z ukosa. – O co poszło?
Może nie powinnam, ale czułam, że nie zapytała z grzeczności czy wścibstwa. Obdarzyłam ją instynktownym zaufaniem i zaczęłam opowiadać. Kobieta słuchała uważnie, raz po raz wtrącając nakierowujące pytanie. Dobrze pamiętała moją rodzinę. Ulżyło mi, że mnie skojarzyła, wysłuchała i położyła do łóżka. Wykrochmalona pościel szeleściła, jakby naśladowała szemrzące w oddali morze. Te kojące dźwięki ukołysały mnie do snu.
Cały czas żyłam w kłamstwie
Rano, gdy tylko wstałam, chciałam od razu pobiec na plażę.
– A ty dokąd? – pani Zosia zatrzymała mnie przed wyjściem. – Masz gości.
– Gości? – zdziwiłam się, ale posłusznie podreptałam za nią w głąb pensjonatu.
Zatrzymałyśmy się przed drzwiami z napisem „Recepcja”.
– Jesteś dorosła, więc zachowaj się dojrzale – powiedziała tajemniczo pani Zosia, a potem nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi.
Weszłam do środka i… zastygłam jak fala ścięta tęgim mrozem.
– Jak mnie tu znaleźliście? – rzuciłam obronnoagresywnym tonem.
Rodzice siedzieli na brzeżku kanapy. Mama była blada jak ściana. Pewnie nie spała całą noc, o czym świadczyły fioletowe kręgi pod oczami. Tata milczał. Głośno przełknęłam ślinę. Mama wstała, podeszła i zamknęła mnie w objęciach. Czułam się tak, jakby wokół moich ramion zaciskało się imadło…
– Jesteś cała i zdrowa – szepnęła, gładząc mnie po policzku.
Chciałam się odsunąć, ale przypomniałam sobie, że miałam zachować się dojrzale.
– Pani Zosia do nas zadzwoniła – wyjaśniła mama. – Nie bądź na nią zła. Zrobiła to dla ciebie.
– Dla mnie? Naprawdę? – zakpiłam. – A wy tu jechaliście przez całą noc? Też dla mnie?
Rodzice kiwnęli głowami. Potem mama zaczęła mówić.
– Co roku obiecywałam sobie, że zabiorę cię w to miejsce i wreszcie wszystko wyznam, ale nie potrafiłam… – wyszeptała, połykając łzy.
– Byłaś taka radosna i szczęśliwa. Nie mogłam ci tego zrobić. Ale im dłużej zwlekałam, tym było trudniej…
– Bo trzeba było to zrobić od razu, gdy zaczęła pytać o Renatę – mruknął pod nosem tata, wyjmując z kieszeni spodni wymiętą chusteczkę, którą otarł pot z czoła. Też się denerwował.
– O czym wy, do diabła, mówicie? Dowiem się w końcu o co tu chodzi?
Mama wzięła głęboki wdech i zaczęła wyznawać mi prawdę. Niewygodną, traumatyczną i bolesną. Całą, a nie w cenzurowanych szczątkach. Opowiedziała mi, jak przed laty do tej małej wioski trafiła jej siostra. Przyjechała tu z sąsiedniej miejscowości dorobić sobie przed studiami, które miała podjąć po powrocie. Dostała się na wymarzoną uczelnię, ale poznała młodego marynarza. Po kilku miesiącach sielanki chłopak, ot tak, wypłynął w rejs, a Renia została sama, nie wiedząc nawet, gdzie go szukać, gdy zorientowała się, że jest w ciąży.
Wróciła do domu, studia odłożyła, urodziła dziecko, ale zamiast otrząsnąć się ze smutku, popadła w depresję. Nikt nie spodziewał się jednak aż tak dramatycznego obrotu spraw.
– Pewnego dnia Renia przyniosła cię i poprosiła, żebym chroniła jej małą córeczkę przed całym złem tego świata. Nie bardzo rozumiałam. Gdy wyszła, myślałam, że szybko wróci. A ona przyjechała tutaj i to był ostatni jej ślad. Nie wiemy, co się z nią stało.
Patrzyłam na zapłakaną twarz mamy i miałam wrażenie, że mówi gdzieś obok, do kogoś innego, że to nie dotyczy mnie, mojej matki, nas…
– Nie potrafiłam ci o tym powiedzieć, kochanie, ale teraz… – westchnęła i zachwiała się. Ojciec zerwał się i podtrzymał ją. – Boję się o ciebie. Boję się, że ta historia się powtórzy. Jesteś do niej taka podobna, nie tylko fizycznie… – w oczach mojej mamy widziałam lęk.
Chciałam żyć według własnego planu
– Wiem, ale… – zawiesiłam głos, zastanawiając się, jak ubrać w słowa to, co czuję. – Ale ja to nie ona. Ona przyjechała się tu zabić, ja żyć po swojemu.
Mama westchnęła ciężko.
– Może faktycznie gdzieś w gwiazdach jest zapisane, kim będziemy, gdzie przynależymy, kogo spotkamy… Sprzeciwianie się przeznaczeniu to jak walka z wiatrakami. Zabierałam cię tu, by powiedzieć ci o śmierci Reni, a przecież tutaj również rozkwitła jej miłość i tu zostałaś poczęta…
– Chcemy tylko, żebyś wiedziała jedno. Kochamy cię i zawsze chcieliśmy dla ciebie dobrze – dodał ojciec, wciąż ściskając mamę za łokieć.
Poczułam się częścią tej rodziny jak nigdy dotąd. Nie było we mnie żalu ani złości. Wiedziałam, że chcieli mnie chronić i mieli ku temu powody. Dlatego milczeli, dlatego po adoptowaniu mnie przeprowadzili się do innego miasta, by uniknąć plotek. Teraz wszystkie brakujące elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce. Nie przeniosłam się na Wybrzeże. Ja tu wróciłam.
Rodzice już nie protestowali przeciw moim studiom. Uczyłam się i pracowałam w pensjonacie pani Zosi. Serce trzepotało mi w piersi, kiedy wyobrażałam sobie, że przesypuję między palcami piasek, którego dotykała moja mama. Dała mi życie i w jakiś niewyjaśniony sposób zasiała w moim sercu tęsknotę za tym miejscem. Nie za smutkiem i żalem, ale za marzeniami i nadziejami. Mimo mrocznej historii, która kładła się cieniem na mojej przeszłości, to opowieść z happy endem. Z tym, że dobre zakończenie musiałam napisać sama.
Czytaj także:
„Moja żona traktowała mnie jak ofermę. Kochałem ją nawet wtedy, gdy mnie biła i poniżała, ale do czasu”
„Wskoczyłam do łóżka obleśnemu szefowi, bo potrzebowałam pracy. Gdy chciałam zerwać układ, zaczął mnie szantażować”
„Rysiu wpadł w sidła Dominiki jak śliwka w kompot. Ta modliszka chciała wyssać z niego nie tylko życiowe soki”