Patrzyłam na nasze wspólne zdjęcie: ja i Artur na dzikiej plaży. Opaleni, rozbawieni, w strojach kąpielowych, z mokrymi włosami. On trzyma mnie na rękach, ja się śmieję i macham do obiektywu. Jesteśmy szczęśliwi i zakochani. Pamiętam, że wcześniej pływaliśmy w morzu i Artur udawał, że jest rekinem: nurkował i szczypał mnie w łydki. A ja piszczałam, uważając, że to najzabawniejsza rzecz na świecie, zaś on jest najcudowniejszym chłopakiem pod słońcem.
Wiem jednak, że to zdjęcie, które zrobiła nam koleżanka, trafi niebawem do folderu pod nazwą „Moi byli”. Jeszcze z nim nie zerwałam, ale już wiem, że to zrobię. Co mu powiem? Nie chodzi o ciebie, tylko o mnie. Moja miłość do ciebie się wypaliła, przepraszam. Życzę ci szczęścia, ale nie ze mną. Pewnie coś w tym stylu. Mam już wprawę w porzucaniu mężczyzn, bo zawsze to ja odchodzę. Oni dalej kochają, ja już nie. Staram się ich nie ranić, ale i tak zawsze cierpią. Zresztą mnie też nie jest łatwo. Nie jestem z kamienia. A jednak ciągle to robię, wciąż łamię męskie serca.
Czemu jestem taka wybredna?
Daniela rzuciłam, bo zaczęłam się z nim nudzić. Kiedy minęło pierwsze zauroczenie, zorientowałam się, że nie mamy żadnych wspólnych zainteresowań ani tematów do rozmów. Związek nie może polegać tylko na trzymaniu się za ręce i patrzeniu sobie w oczy, prawda?
Maćka rzuciłam, bo lekceważył moje malarstwo. Choć dostawałam stypendium, choć już wtedy, na początku studiów, sprzedawałam swoje prace, dla niego moja twórczość była tylko zabawą. Nie chciałam być z człowiekiem, który mnie nie rozumie i nie ceni. Przecież nie będę się zmieniać, żeby się do niego dopasować!
Grzegorza rzuciłam, bo był chorobliwie zazdrosny. Na początku nawet mi pochlebiała ta jego zaborczość, później uznałam, że ogranicza moją wolność.
A teraz rzucę Artura, bo nie mogę znieść jego poglądów. Jego homofobii, ksenofobii i seksizmu. Tego, że jest jak wyjęty ze średniowiecza. Nie pasuje mi to i już. Wiem, że są ludzie, którzy potrafią tolerować u ukochanej osoby odmienne zdanie w fundamentalnych sprawach, ale ja do nich nie należę. Uważam, że poglądy świadczą o człowieku.
Artur jest zabawny, czuły, troskliwy. Szaleje za mną. Kiedy się kochamy, kiedy dla mnie gotuje, kiedy kupuje mi biżuterię – myśli tylko o tym, żeby mnie uszczęśliwić. Niby dobry chłopak, ale nic nie poradzę na to, że uważam go za ograniczonego ignoranta. To okropne i mam z tego powodu wyrzuty sumienia. Tylko co z tego? Zdania nie zmienię, by się do niego dopasować; nie zrobię tego dla nikogo. Dlatego nasze drogi muszą się rozejść. Przez jakiś czas będzie mi smutno i będę za nim tęsknić. Ale za miesiąc czy dwa znowu się w kimś zakocham – z wzajemnością.
Czy wtedy cała historia powtórzy się od nowa? Czy zerwę z kolejnym mężczyzną, kiedy tylko przestanę czuć motyle w brzuchu, spadną mi klapki z oczu i zobaczę w moim wybranku nie ideał, lecz prawdziwego człowieka z krwi i kości, z pakietem wad i zalet?
Może nie potrafię z nikim być, bo zwyczajnie mam za duże wymagania? Jestem pewna siebie, mam wysoką samoocenę i ogromne powodzenie u facetów – czy to sprawia, że wybrzydzam? A może boję się zaangażowania, utraty niezależności? Trafiam na nieodpowiednich mężczyzn, bo mam pecha, czy raczej podświadomie wybieram felerne egzemplarze, bo nie jestem gotowa na związek? Sama już nie wiem. Zastanowię się nad tym później. Teraz muszę myśleć o tym, jak najmniej boleśnie zerwać z Arturem.
Nie udało się bezboleśnie. Pożegnalna rozmowa była straszna. Wykończyła mnie psychicznie.
– Powinniśmy się rozstać – zaczęłam. Chciałam dać mu możliwość przytaknięcia mi i wycofania się z godnością.
Nie skorzystał z okazji.
– Ale dlaczego? – zapytał osłupiały. I czułam, że jeśli nie zduszę tego w zarodku, będzie za mną łaził i błagał.
– Bo cię nie kocham – wyznałam. – Jesteś świetnym facetem, ale nie dla mnie. Nie pasujemy do siebie.
– Ależ świetnie do siebie pasujemy!
– Proszę cię. Nie jesteśmy dla siebie stworzeni i już.
– Ja się mogę zmienić – próbował negocjować Artur.
– Nie musisz. Nie chcę. To nic nie da. Między nami koniec i już.
Zakochała się, choć nigdy się nie spotkaliśmy
I wtedy Artur się popłakał. Taki niby macho… To było jednocześnie żenujące i przejmująco smutne. Nie potrafił powstrzymać szlochu, chociaż bardzo się starał. Biedny. Jeszcze nigdy nie doprowadziłam mężczyzny do łez. Darowałam sobie pytanie, czy zostaniemy przyjaciółmi. Było mi go żal i nawet miałam wyrzuty sumienia, ale kiedy patrzyłam, jak odchodzi ze spuszczoną głową, czułam przede wszystkim ulgę.
To mocno krępujące doświadczenie czegoś mnie jednak nauczyło. I postanowiłam, że odtąd nie pakuję się w związki, które nie rokują. Bo taką diagnozę postawiłam – że źle wybieram. To bez sensu: chodzić z kimś tylko dlatego, że zrobił pozytywne pierwsze wrażenie i dobrze całuje. Odtąd nie umawiam się z przystojnymi, uroczymi facetami bez patrzenia na ich charakter oraz inteligencję.
Będę starannie selekcjonować kandydatów na ukochanych. Wypytam każdego z nich o ich zapatrywania i upodobania, zanim pozwolę któremuś chociażby wziąć się za rękę, o całowaniu nie wspominając. Tak, dosyć kierowania się zmysłami, teraz stawiam na rozum!
Łatwo powiedzieć, trudnej zrobić. Minęło blisko pół roku, a ja wciąż byłam singielką. To długo jak na mnie. Wszyscy faceci, których testowałam, okazali się beznadziejni. Jak nie idiota, to narcyz. Jak nie narcyz, to brutal. Jak nie brutal, to nudziarz. Okropne! Na świecie jest tak dużo mądrych i miłych dziewczyn, a tak mało mądrych i miłych facetów. To niesprawiedliwe!
Niby poznałam jednego inteligentnego i sympatycznego gościa w klubie czytelniczym, ale do Adonisa mu było daleko. Na dokładkę miał pożółkłe od papierosów zęby, co działało na mnie odpychająco. Jeśli to czyni ze mnie pustą lalę oceniającą ludzi po wyglądzie – trudno. Prędzej wypiję butelkę tranu, niż pocałuję się z zaniedbanym palaczem.
Zaczynałam już myśleć, że najwyraźniej jestem zbyt wybredna i pisana mi samotność, gdy nagle zorientowałam się, że przecież już od jakiegoś czasu wcale nie jestem sama. Mam… Pawła. I może dlatego inni faceci wydali mi się tacy beznadziejni, bo on, nie wiedzieć kiedy, na dobre zagościł w moich myślach.
Nie od razu się zorientowałam, że coś się dzieje, bo z początku w ogóle nie traktowałam nas w kategoriach romansowych. Choćby dlatego, że nie spotkaliśmy się osobiście. Zdecydowałam, że wygląd nie będzie determinował moich wyborów, ale umówmy się, jest ważny.
Więc skąd wziął się Paweł? Natknęłam się na niego przypadkiem na portalu randkowym i od słowa do słowa zaczęliśmy mailować. Stopniowo pisaliśmy do siebie coraz dłuższe i intymniejsze listy. Aktualnie wymienialiśmy codziennie po dwie, trzy długie wiadomości, bez których już nie wyobrażałam sobie dnia. Pisaliśmy o swoich uczuciach, doświadczeniach, przeżyciach, dzieliliśmy się myślami, wątpliwościami, nie pytając o to, czym się zajmujemy, jak zarabiamy ani jak wyglądamy.
Nie widziałam nawet jego zdjęcia. Nie miałam pojęcia, ile ma lat, jaki ma kolor włosów, czy jest niski czy wysoki, gruby czy chudy, bogaty czy biedny… A jednak się w nim zakochałam! Sama nie wiem kiedy. Za to wiem czemu. Bo był niesamowity! Wrażliwy, przenikliwy, fascynujący. Kompletnie mnie oczarował. Czytał tyle mądrych książek, oglądał tyle ambitnych filmów. Każdy mail od niego otwierał przede mną nowe światy.
Ale był dziwnie nieśmiały. Zbyt nieśmiały jak na moją niecierpliwość i chciwość zarazem. Chciałam go wreszcie zobaczyć, dotknąć, spojrzeć mu w oczy. Czego się bał? Że mi się nie spodoba? Że ja mu się nie spodobam? Trudno, musimy podjąć ryzyko. Dopasowanie mentalne i psychiczne jest ważne, ale nie wierzyłam w platoniczne związki na odległość. Chciałam mężczyznę z krwi i kości, nie z myśli i słów. I miałam nadzieję, że w ogóle jest mężczyzną, a nie kobietą czy okrutnym żartownisiem, który sobie ze mną pogrywał. Biorąc pod uwagę takie wątpliwości, tym bardziej powinniśmy się spotkać. Szczególnie że mieszkaliśmy w jednym mieście. Na co czekał?
W końcu sama wyszłam z inicjatywą i zaprosiłam go na kawę.
Wszystkiego się spodziewałam, ale nie tego
Nie chciałam się spóźnić, więc przyszłam za wcześnie. No i teraz siedziałam przy kawiarnianym stoliku nad nietkniętą herbatą i nerwowo obgryzałam paznokcie. Naprawdę bałam się, czy dobrze wypadnę. Powinnam postawić na subtelność czy na seksapil? Boże, co to zakochanie robi z ludźmi…
Nagle usłyszałam gdzieś z boku ciche:
– Przepraszam…
Podniosłam wzrok i zobaczyłam obok chłopaka na wózku inwalidzkim. Ładniutki. Jaka szkoda…
– Tak, o co chodzi? – zapytałam uprzejmie.
– Czy pani… czy ty… – wyjąkał i zrobił się cały czerwony.
– Mów śmiało, chętnie pomogę, jeśli dam radę.
– Ty jesteś Iwona?
– Tak, ale skąd…? – nagle oblał mnie zimny pot, a serce podskoczyło mi do gardła. – Paweł?
Boże, wszystko brałam pod uwagę, ale nie niepełnosprawność! Pisał mi o wypadku, o przeżytej traumie, o trudach rehabilitacji, o lękach, powypadkowych koszmarach, o tym, jak choroba testuje rodzinę i przyjaciół, ale nie wspomniał, że jego wypadek miał aż takie konsekwencje.
– Tak, to ja. Tak wyglądam. Mogę się dosiąść czy… czy już nie chcesz?
– Jasne, że chcę – odparłam, jednak głos mi zadrżał i on to usłyszał.
Tysiące myśli przelatywały mi przez głowę i on je chyba też „słyszał”. Wydawał się uroczy, taki słodko zmieszany i niepewny. Do tego był przystojny, w taki chłopięcy sposób. Gdyby chodził, jak nic zaciągnęłabym go do łóżka, ale… nie chodził. Miałam udawać, że to nieistotne? Bardzo bym chciała, żeby jego niepełnosprawność mi nie przeszkadzała, jednak nie miałam pojęcia, czy potrafię być z chłopakiem, który nigdy ze mną nie zatańczy, nie pobiegnie obok mnie przez park, nie pojeździ ze mną na łyżwach. O seksie już nie mówiąc…
– Przepraszam, że to ukryłem – powiedział. – Bałem się. A im dłużej zwlekałem, tym bardziej się bałem. Postawiłem cię w głupiej sytuacji. Naprawdę przepraszam. Zależy mi na tobie, cholernie mi zależy, ale nie obrażę się, jeśli teraz wyjdziesz.
Zapadła niezręczna cisza. Czekał na moją decyzję. Ja siedziałam, milcząc i unikając jego wzroku. Z każdą sekundą atmosfera stawała się trudniejsza do zniesienia. W końcu Paweł przerwał milczenie.
– Bardzo chciałem cię poznać, bardzo. Ale teraz jeszcze bardziej mi głupio, bo… Czy ktoś ci kiedyś powiedział, że jesteś marzeniem każdego faceta? Przepraszam, że ja jestem felerny.
Nie musimy do siebie idealnie pasować
Dość uników. Spojrzałam mu w oczy. Miały kolor bursztynu.
– No to po kolei. Ja ciebie też chciałam poznać. Bardzo. Tak bardzo, że zaproponowałam spotkanie. Co do bycia marzeniem, owszem, słyszałam już coś podobnego. Co do ciebie, nie przepraszaj za coś, na co nie miałeś wpływu. Co do mnie… hm, gdybyś mi powiedział od razu, pewnie bym się wystraszyła i nie brnęła w to dalej. Więc chyba lepiej, że najpierw się do siebie zbliżyliśmy. Zamówmy po ciachu i sprawdźmy, czy gada nam się równie dobrze, jak pisze. Ok?
Uśmiechnął się z wdzięcznością, że dałam mu szansę. Sobie też ją dałam i nie żałuję. Pięć godzin zleciało jak z bicza strzelił. W kawiarni i na spacerze w parku. Nie mogliśmy się nagadać. W zupełnie naturalnym odruchu pchałam jego wózek, a gdy na do widzenia pochyliłam się, by po siostrzanemu cmoknąć go policzek, przytrzymał mnie i pocałował. W usta, głęboko, śmiało, zachłannie, zupełnie nie po bratersku. Ciarki mnie przeszły od stóp do głów…
I nadal się podniecam jak nastolatka, gdy mnie całuje. Ma boskie wargi. Palce też. Seks nie musi być tradycyjny, żeby był udany.
A inne obawy? Teraz, po roku bycia razem, wydają się śmieszne. Paweł świetnie tańczy, jeździ przy mnie na wózku alejkami parku, podczas gdy ja śmigam na rowerze. Nie tylko w żaden sposób nie ogranicza mojej aktywności, ale wręcz ją poszerza. Uczy mnie pływać, organizuje wspólne wyjazdy za miasto. A w łóżku jest bardzo pomysłowy. Pewnie, że niektóre pozycje są dla nas niedostępne, ale nie narzekam.
Oczywiście nasz związek to nie jakaś bajka. Pojawiają się konflikty. I schody też. Dosłownie. Na co dzień borykamy się z trudnościami wynikającymi z jego niepełnosprawności. Te wszystkie nieprzystosowane dla niego miejsca bez podjazdów dla wózków inwalidzkich, ludzkie spojrzenia pełne politowania, konieczność rezygnowania z niektórych rzeczy. Normalka, jak to w życiu, nikt nie ma idealnie, i częściej jest pod górkę niż z górki.
Wiem jedno: jestem wybredna i za nic w świecie nie zamieniłabym Pawła na innego faceta, skoro już go znalazłam. Kocham go, mam nadzieję, że mi się oświadczy i że będziemy mieć razem co najmniej trójkę dzieci. Jednak na razie to tylko marzenia. Musimy się jeszcze lepiej poznać, dłużej ze sobą pobyć. Skończyłam już z naiwnym idealizowaniem partnera, z oczekiwaniem, że będzie skrojony na miarę, z dziecinnym tupaniem nóżką, kiedy coś mi się nie podoba.
Paweł nauczył mnie, że prawdziwy, dojrzały związek nie polega na idealnym dopasowaniu od samego początku, tylko na ciągłym dostrajaniu się partnerów. Kiedy coś między nami nie grało, nigdy nawet nie pomyślałam o zerwaniu, tylko kombinowałam, jak to naprawić. Może dlatego, że dorosłam, może dlatego, że spotkałam na swojej drodze odpowiedniego faceta, a może i jedno, i drugie…
Czytaj także:
„Robiłam z siebie idiotkę, by chłopak mnie rzucił i dał mi w końcu święty spokój. Nie wyszło i nadal zmywam jego gary”
„Rodzina doprowadziła mnie na skraj i traktowała jak służbę. Musiałam pamiętać o wszystkim: od lekcji dzieci, po pranie ubrań męża”
„Przyjaciółka całe swoje życie poświęciła synom. Szukanie miłości odkładała na później, bo myślała, że ma jeszcze czas...”