„Prowadzę noclegownię dla bezdomnych. Gdy zaczynałam, nikt nie wierzył, że drobna kobieta może ratować życia”

kobieta, która prowadzi noclegownię fot. iStock by Getty Images, Westend61
„– Nic na świecie nie ma za darmo, panie Janie – powiedziałam. – My potrzebujemy żywności, a hurtownia elektryka. Pojedzie pan Mietek, a pan z kolegą popracujecie w hurtowni materiałów budowlanych, która da nam wszystko do remontu. – Jeśli się pan sprawdzi, być może zatrudnią pana na dłużej. Potrzebują ludzi. Ale jest jeden warunek – zero picia”.
/ 04.05.2023 09:15
kobieta, która prowadzi noclegownię fot. iStock by Getty Images, Westend61

Prowadzenie noclegowni dla samotnych mężczyzn to nie praca dla kobiety – dowiedziałam się, składając podanie.

– Przez dwanaście lat byłam nauczycielką w technikum budowlanym, potem zaś długo pracowałam w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej. Potrafię radzić sobie z płcią przeciwną – odparłam pewnie.

Moje CV nie budziło zastrzeżeń, miałam dobrą opinię z ostatniego miejsca pracy. Zwolniłam się z MOPS-u, bo mąż dobrze zarabiał. Adam prowadził firmę remontową. Zlecenia realizował w terminie. Wszystko było dobrze do czasu, gdy trafił na oszusta, który mu nie zapłacił za wykonanie dużego zlecenia. Aby ratować firmę, wziął pożyczkę. Pech chciał, że kolejny kontrahent okazał się niewypłacalny. Firma upadła, Adam przypłacił to zawałem. Zmarł w wieku 53 lat, a ja zostałam z długami przekraczającymi wartość naszego mieszkania…

Wielu z nich miało konkretny zawód

Rok po śmierci męża znalazłam się bez dachu nad głową. Zabiegałam o tę pracę, bo miała dać mi chleb i służbowy pokoik, gdzie mogłam zamieszkać.

– Jak pani poradzi sobie z tymi wszystkimi mężczyznami? – zastanawiali się w magistracie.

Bali się, że spotka mnie jakaś krzywda. Uprzedzali też, że wielu moich potencjalnych podopiecznych ma poważny problem z alkoholem. Poza tym miasto dawało nam budynek, ale wymagał on generalnego remontu, a na remont nie było funduszy.

– Do zamieszkania nadają się w zasadzie tylko dwa małe pomieszczenia. W większym rozstawiono stare metalowe łóżka, które podarował bezdomnym szpital. Po kasacji miały pójść na złom, a tak przez kilka lat posłużą jeszcze potrzebującym – słyszałam.

Złożyłam deklarację, że przy pomocy moich podopiecznych wyremontuję budynek. W komisji siedziało dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Po naradzie… dali mi szansę.

– Podpiszemy z panią umowę na trzy miesiące. Potem zobaczymy, jak się wszystko ułoży… – powiedzieli.

Od razu zabrałam się do pracy. Przed odrapanym budynkiem stało kilkunastu bezdomnych mężczyzn.

Co za paskudna rudera! – narzekał niski, dosyć szczupły mężczyzna o fioletowym nosie. Pan Jan.

– Magistrat daje nam lokum, dotuje zużycie prądu i gazu, o żywność musimy się postarać sami – wyjaśniłam.

– Eee… – wyrwało się z wielu ust. – Myśmy myśleli, że wszystko będzie gotowe. Ciepłe pokoje i łóżka z kocykiem, prysznic… – rozmarzyli się.

– Panowie! Noclegownia to nie sanatorium. Ja też jestem bezdomna i naprawdę zrobię wszystko, by móc tu zamieszkać jak najszybciej.

Popatrzyli na mnie zdumieni. Chyba nie spodziewali się, że… jestem jedną z nich. Podali swoje nazwiska. Każdego pytałam o wykonywany zawód.

– Murarz – powiedział pan Jan, który najwięcej narzekał.

– No proszę! Spadł mi pan z nieba! – klasnęłam w dłonie. – Który z panów jest jeszcze murarzem?

Zgłosiło się czterech. Wszyscy od dawna byli bez pracy. Zostali zwolnieni za pijaństwo albo sami odeszli, szukać darmowego chleba. Planowałam poprosić o pomoc dużą hurtownię z materiałami budowlanymi. Znałam jej szefa, pana Piotra, jeszcze z czasów, gdy pracowałam w technikum budowlanym.

– Chyba tylko głupi by się zgodził dawać za darmo – powiedział pan Mietek, z zawodu elektryk.

– Panowie, noclegownia to nie przedszkole. Jesteście dorośli, sprawni, jeszcze możecie na chleb dla siebie zapracować. Mam rację?

Ani jeden się nie sprzeciwił.

– Dwóch panów zapraszam do samochodu. Pojedziemy po prośbie – zdecydowałam.

Wsiedli za mną pan Mietek z kolegą. 

Żal mi było chłopiny, ale zasady to zasady

Zawitaliśmy do hurtowni materiałów budowlanych. Chwilę pogadałam z panem Piotrem na osobności.

Mam dobrych fachowców. Murarzy, elektryków, dekarzy, zbrojarzy. Odpracują u pana z nawiązką podarowany materiał – przekonywałam.

Nie bardzo chciał się zgodzić. Wiadomo, nie każdy chętnie zatrudnia bezdomnych. Jednak szczęście mnie nie opuszczało. Akurat kierownik zreferował mu, że trzech ludzi przedłużyło zwolnienia lekarskie i nie ma komu robić. Brakowało mu ludzi.

Będzie pan z nich zadowolony – zapewniłam go z uśmiechem.

W końcu zgodził się wziąć dwóch na próbę. Miałam ich przywieźć o siódmej rano. Zakomunikowałam to radośnie moim panom.

– Za darmochę nikt nie będzie robił – mruknął niezadowolony pan Mietek.

– Nie za darmochę, tylko za materiały budowlane. Poza tym pan Piotr zaproponował wam pracę, a to teraz towar luksusowy. Kto wie, jeśli się sprawdzicie, może zostaniecie na stałe… Jest jednak jeden warunek – musicie być trzeźwi.

Gdy wróciłam do noclegowni, pan Jan już był pod wpływem…

– Pani Madziu, tylko jedno piwko! Jedno jedyne! – wmawiał mi.

Wiedziałam, że kłamie. Ledwo się trzymał na nogach… Moi podopieczni to chłopiska w różnym stopniu zdegenerowani. Pogubili się na ścieżkach życia. Nie mają domów, rodziny nie chcą ich znać. Ale zasady to zasady.

– Przykro mi, pijanych nie wpuszczam! Uprzedzałam panów.

Spojrzał na mnie błagalnie.

– Pani złociutka, chłodna noc idzie… – zaskomlał, ale gdybym nie była twarda, na głowę by mi weszli.

– Trzeba było o tym pomyśleć, zanim pan zaczął pić! – odparłam.

Noclegownię wspiera miasto. Jest regulamin, który zabrania wpuszczania na teren obiektu osób nietrzeźwych. Gdybym pozwoliła raz i drugi, noclegownia zamieniłaby się w melinę, a miasto przestałoby nas wspierać.

A jednak żal mi się chłopiska zrobiło. Wyszłam za nim na podwórko. „Jeśli wróci do miasta, złapie go policja” – pomyślałam. Zasady zasadami, ale przecież trzeba człowieka ratować!

– Panie Janie – skinęłam mu głową.

Zrozumiał moje intencje, gdy otworzyłam składzik z żywnością stojący nieopodal naszego budynku. Położył się na worku kaszy, a ja przykryłam go kocem. Zamknęłam składzik na kłódkę. Na szczęście nikt nie widział, że zgrabnie ominęłam regulamin.

Nałóg miał wypisany na twarzy

Sen na worku kaszy dobrze mu zrobił. Pięknie wytrzeźwiał. Wyglądał jak nowo narodzony. Jeszcze nie przeczuwał, co dla niego szykuję…

– Nawet pan nie wie, ile żywności się marnuje – powiedziałam przy śniadaniu. – Dziś jedziemy do hurtowni spożywczej po masło, śmietanę, jogurty i sery z kończącym się terminem przydatności do spożycia.

Dadzą bez pieniędzy? – zdziwił się.

– Nic na świecie nie ma za darmo, panie Janie – powiedziałam. – Zawsze jest coś za coś – mrugnęłam porozumiewawczo. – My potrzebujemy żywności, a hurtownia elektryka. Pojedzie pan Mietek, a pan z kolegą popracujecie w hurtowni materiałów budowlanych, która da nam wszystko do remontu.

Mam pracować za darmochę? – natychmiast się wzburzył.

– Jeśli się pan sprawdzi, być może zatrudnią pana na dłużej – zignorowałam jego pytanie. – Potrzebują ludzi. Ale jest jeden warunek – zero picia!

Spochmurniał. Tkwił w nałogu po uszy. Ja jednak wiedziałam, że praca uszlachetnia. Jeśli się człowiek naharuje, nie będzie miał sił oddawać się nałogowi, zje i położy się spać.

Gdy dojechaliśmy, przedstawiłam moich mężczyzn właścicielowi hurtowni materiałów budowlanych. Pan Piotr z niechęcią popatrzył na czerwoną od alkoholu twarz pana Jana. Nałóg miał wypisany na twarzy. Ja jednak wierzyłam w człowieka.

– Niech pan pamięta, kto panu wczoraj pomógł – szepnęłam mu do ucha, po czym odjechałam, zostawiając moich panów na placu boju.

– Bardzo się męczą ci pani podopieczni. Chyba dawno tak nie zasuwali… – po kilku godzinach informował mnie telefonicznie pan Piotr. – Ale pilnujemy ich, a jakże. Żadnego alkoholu nie pili i nie wypiją.

Przyjechałam po nich wieczorem. Ledwo trzymali się na nogach. Tym razem nie z przepicia, ale z przepracowania. Przywiozłam ich do noclegowni, nakarmiłam do syta, a potem położyłam spać. Jak dzieci. Rano natomiast zbudziłam ich o szóstej, dałam porządne śniadanie i zawiozłam do hurtowni.

Właściciel jest z panów zadowolony – uśmiechnęłam się. – Oby tak dalej.

– Mięśnie strasznie bolą – narzekali. 

– To dobrze! Obiboków by nie bolały! – byłam z nich dumna.

Cieszyli się, że zrobili coś pożytecznego

Po dwóch tygodniach zostali zatrudnieni w hurtowni na okres próbny. Bardzo się cieszyli. Przynieśli mi kwiaty i… butelkę alkoholu. Kwiaty przyjęłam, ale zawartość butelki natychmiast wylałam do zlewu.

Jeśli panowie zaczną pić, stracą pracę, a pan Piotr pewnie będzie pomagał innym placówkom, a nie nam. Jesteście teraz odpowiedzialni nie tylko za siebie, ale za całą noclegownię.

– I za panią też? – zagadnął pan Jan.

Pokiwałam głową.

Widziałam już zbyt wiele upadków ludzi skażonych nałogiem alkoholowym. Powątpiewałam, czy chłopisko wytrwa. Przecież nikt nie będzie siedział przy nim i patrzył, czy nie pije.

– Pani mi nie ufa? – skrzywił się.

Nim odpowiedziałam, odszedł z dziwnym wyrazem twarzy. Myślałam, że w miasto, znowu pić na umór, bo pan Mietek także zniknął.

– Są od rana i pracują… – uspokoił mnie pan Piotr przez telefon.

Udało się, choć łatwo nie było. Na wiosnę przy pomocy podarowanych materiałów budowlanych wyremontowali cały nasz budynek. Miło było patrzeć, jak się cieszą, że zrobili coś pożytecznego. Pracowali z takim oddaniem, jakby budowali swój dom.

Jak pani tego dokonała? – zapytali mnie w magistracie przy podpisaniu umowy o pracę na czas nieokreślony.

– Po prostu wyznaczam im dyżury. Każdy wie, kiedy sprząta, kiedy pomaga w kuchni. Czują się za noclegownię odpowiedzialni. Pomagam im szukać pracy, bo każdy z nich ma konkretny zawód. Wszystkim pewnie nie uda mi się pomóc, ale robię, co mogę. 

Czytaj także:
„Pomogłam bezdomnemu, a ten skradł moje serce. Dałam mu dach nad głową, a on mi miłość, której byłam spragniona”
„W ogrodowej szopie znalazłam bezdomnego. Mąż mnie przeklął, gdy zaprosiłam go do domu. Nie wiedział, że dobrze znam Bogdana”
„Mąż Agaty od miłości i bogactwa wolał smak taniego wina i pozorną wolność. Mógł mieć wszystko, a wybrał życie bezdomnego”

Redakcja poleca

REKLAMA