„W ogrodowej szopie znalazłam bezdomnego. Mąż mnie przeklął, gdy zaprosiłam go do domu. Nie wiedział, że dobrze znam Bogdana”

Zaprosiłam do domu bezdomnego fot. Adobe Stock, ysbrandcosijn
„Pozwoliłam bezdomnemu mężczyźnie zamieszkać w moim ogrodzie. Będąc sama w domu, zaprosiłam go do stołu i nawet zaproponowałam prysznic. Przecież jak mój mąż się dowie, to uzna, że zwariowałam! Ale… im dłużej o tym myślałam, tym większej nabierałam pewności, że nie mogłam postąpić inaczej. Przecież mieliśmy wspólną przeszłość”.
/ 18.12.2022 10:30
Zaprosiłam do domu bezdomnego fot. Adobe Stock, ysbrandcosijn

Błyszczący w słońcu dach. Duże, lśniące okna. Uderzający od progu zapach farby i drewna. Zapach naszego domu… Nie posiadałam się ze szczęścia, gdy w końcu zaczęliśmy się urządzać. Meble, dywany, firanki, bibeloty, akcesoria. Każdy drobiazg, którym mościłam i upiększałam nasze gniazdko, sprawiał mi radość. Nie przypuszczałam wtedy, że otoczony płotem kawałek naszego miejsca na ziemi może skrywać jakieś niespodzianki. Po prostu cieszyłam się tym, że w końcu po długich latach budowy mogliśmy się wprowadzić.

– Szkoda, że dzieciaki zdążyły już dorosnąć i pójść na swoje… – westchnął mój mąż i spojrzał jakby z żalem na duży ogród za oknem.

Połać ziemi zaczynała się już zielenić

– Mieliby się gdzie bawić…

– Poczekaj, poczekaj, jeszcze zatęsknisz za odrobiną ciszy, gdy pojawią się wnuki – powiedziałam.

Napawaj się świętym spokojem, póki możesz.

– No przecież się napawam, Ilonko, napawam…

Dom na uboczu, by nie rzec na odludziu, był naszym celowym wyborem. Po wielu latach mieszkania w bloku, na betonowym osiedlu, marzyliśmy o zacisznej, zielonej okolicy bez namolnych, wszechobecnych sąsiadów. Miało to jednak swój minus. Zaledwie kilka dni po wprowadzeniu się Jerzy musiał pilnie wyjechać. Prowadził własną firmę i nie mógł sobie pozwolić na dłuższe zaniedbanie służbowych obowiązków. Nie kryję, trochę się obawiałam zostać po raz pierwszy zupełnie sama, ale co się mogło stać? Prócz tego, że zacznę gadać do obrazów po trzech dniach samotności? Bo gorszych scenariuszy w ogóle nie brałam pod uwagę. 

Dopijałam kawę, patrząc, jak auto mojego męża powoli opuszcza podjazd, a potem znika za drzewami. Nigdy nie byłam amatorką oglądania telewizji, musiałam więc znaleźć sobie jakieś zajęcie. Postanowiłam zajrzeć do szopki na narzędzia, którą Jerzy ustawił na tyłach ogrodu, pod betonowym płotem. Podejrzewałam, że wrzucił wszystko do środka, na tak zwaną kupę, i trzeba by to jakoś uporządkować. Po śniadaniu włożyłam kalosze i poczłapałam do szopki. Ziemia była rozmiękła po ostatnich deszczach – na ścieżce dostrzegłam ślady męskich butów.

Czyżby małżonek coś tu znowu wynosił?

Chwyciłam za drewniany uchwyt, pociągnęłam drzwi do siebie, zrobiłam krok naprzód i… poczułam opór. Coś zastawiało mi drogę. Spojrzałam pod nogi i odruchowo wrzasnęłam. A potem złapałam pierwsze, co znalazłam pod ręką. Motyka? Może być! Ścisnęłam trzonek z całej siły, gotowa zdzielić tą prowizoryczną bronią leżącego pod moimi nogami mężczyznę. Trąciłam go lekko butem.

– Kim jesteś? Co tu robisz?

Mężczyzna zaczął się podnosić, mrucząc coś niewyraźnie zachrypniętym głosem. Chory? Cofnęłam się o dwa kroki, przybierając bojową postawę. Nieproszony gość stał naprzeciwko mnie. Zgarbiony i brudny. Poprzetykane siwizną włosy sterczały mu na wszystkie strony. Nie wyglądał groźnie, raczej żałośnie.

– Co tu robisz? – powtórzyłam, nieco opuszczając motykę.

Mężczyzna powoli podniósł worek, który służył mu za poduszkę, i zarzucił go na ramię. Pewnie ma tam cały swój majątek, pomyślałam. Odchrząknął, podniósł ręce do góry w pokojowym geście i nie patrząc mi w oczy, wymruczał:

– Nie zrobię pani krzywdy. Myślałem, że jeszcze tu nie mieszkacie. Chciałem tylko się przespać, żeby na łeb nie padało… Przepraszam…. – przeczesał palcami rzednącą czuprynę. – Lepiej już pójdę…

Żal mi się go zrobiło. I tak moja litość wygrała z ostrożnością.

– Chwila. Jak masz na imię? – spytałam, odkładając motykę i ceregiele na bok.

Bogdan.

Mężczyzna był dość wysoki i postawny, choć chudy, więc bez problemu mógłby mnie obezwładnić. Stał jednak przede mną jak zawstydzony uczniak. Ze spuszczoną głową, wpatrując się w czubki swoich zniszczonych butów.

Decyzję podjęłam w jednej chwili

Pewnie gdybym dłużej nad tym myślała, nie zaryzykowałabym, ale… zaufałam swojej kobiecej intuicji. Czułam, że tak trzeba, że skoro ten człowiek wybrał nasz dom na schronienie, powinnam mu pomóc. Znałam siebie: jeśli go wygonię, będę się w kółko zastanawiać, jak sobie radzi. Tak, wiem, mógł mnie skrzywdzić, pobić, okraść, ale byłam pewna, że tego nie zrobi. Skąd ta pewność? Nie mam pojęcia. Po prostu… było w nim coś, sama nie wiem, żałośnie bezradnego. Był jak ptak ze złamanym skrzydłem. Jak bocian, który nie odleciał na zimę do Afryki. Nie mogłam go wyrzucić.

– Zatem, Bogdanie… kiedy ostatnio jadłeś coś ciepłego?

Pokroiłam świeży chleb i podałam mu razem z talerzem ciepłej zupy. Łzy stanęły mi w oczach, gdy zobaczyłam, jak Bogdan łapczywie pochłania jedzenie. Musiał głodować od kilku dni.

– Jak skończysz, weź prysznic – zaproponowałam.

Zerknął na mnie niepewnie, jakbym przesadziła z tą gościnnością.

– Naprawdę mogę? Nie będzie to… komuś przeszkadzać?

– Niby komu?

Wzruszył ramionami.

To skończ jeść, a ja uszykuję ci jakieś ciuchy.

Znalazłam starą bluzę Jurka, spodnie, które mogłyby pasować, i nowy komplet bielizny. Dałam mu też ręcznik, maszynkę jednorazową i worek na śmieci. Na cuchnące łachmany. Pół godziny później przyglądałam się efektowi przemiany i byłam autentycznie zaskoczona. Kiedy Bogdan się odświeżył, ogolił i zaczesał włosy do tyłu, wydał mi się znajomy.

No tak, Boguś-tyka!

Przypomniałam sobie wysokiego, chudego chłopca, który chodził ze mną do podstawówki i lubił grać w kosza. Za to Bogdan przyznał, że rozpoznał mnie od razu.

Dlatego nie uciekłem, gdy mnie nakryłaś. Wstyd się komuś znajomemu pokazać w takim stanie, ale mimo wszystko jakoś… – znowu wzruszył ramionami – jakoś mi zręczniej… niż przed kimś całkiem obcym. I chciałem się wytłumaczyć, no wiesz…

– Powiedz mi lepiej, co się stało, że sypiasz po szopach w cudzych ogrodach.

Bogdan westchnął zakłopotany, ale przełamał się i zacinając się, opowiedział mi dramatyczną historię swojego życia. Kiedyś był normalnym facetem, z pracą i rodziną. Załamał się, gdy żona i dwóch synów zginęli w wypadku samochodowym. Cały jego świat legł w gruzach. Nie miał po co i dla kogo żyć. Ukojenia szukał w alkoholu i w końcu przepił wszystko, co miał. Zaczął włóczyć się po pobliskich działkach, skąd przeganiali go właściciele. Ostatnio znalazł nasz dom i szopkę na tyłach ogrodu. Przyznał, że sypiał w niej regularnie, jeszcze długo zanim budowa się zakończyła.

– Skąd masz pieniądze na alkohol? – zapytałam.

Och, nie, już nie piję – Bogdan położył rękę na piersi, jakby przysięgał, że mówi prawdę, i pierwszy raz spojrzał mi prosto w oczy. – Wcale nie pomagało…

Długo patrzyłam w jasnoniebieskie tęczówki, szukając w nich kłamstwa. Poruszył się nerwowo na krześle i uciekł wzrokiem w bok. Ale raczej nie kłamał. Poza tym nie wyczuwałam od niego alkoholu.

– Pójdę już – powiedział.

– Dokąd?

– Bo ja wiem…? – kolejne wzruszenie ramion. – Może na działki.

– Daj spokój – zaprotestowałam. – Możesz zostać w szopce. O tej porze roku powinno być tam w miarę ciepło. Dam ci jakieś koce. Żadnych dyskusji – uprzedziłam jego ewentualne protesty.

Uśmiechnął się.

– Nie jestem raczej w sytuacji do dyskutowania…

Zaniosłam mu śpiwór i koce do szopki

– Zajrzę do ciebie rano – powiedziałam na odchodne.

Bogdan impulsywnie chwycił mnie za nadgarstek i zaraz puścił. Jakby sam się przestraszył swojego gestu.

– Dzięki, Ilona.

Nie odpowiedziałam, że nie ma za co. Głos uwiązł mi w gardle. Wróciłam do domu i dokładnie zamknęłam za sobą drzwi. Dopiero teraz, gdy miałam czas się zastanowić, dotarło do mnie, co zrobiłam. Jak nierozsądnie, wręcz głupio się zachowałam. Pozwoliłam bezdomnemu mężczyźnie zamieszkać w moim ogrodzie. Będąc sama w domu, zaprosiłam go do stołu i nawet zaproponowałam prysznic. Przecież jak mój mąż się dowie, to uzna, że zwariowałam! Ale… im dłużej o tym myślałam, tym większej nabierałam pewności, że nie mogłam postąpić inaczej. Zwłaszcza kiedy się okazało, że znam Bogdana ze szkoły. Nie potrafiłam ot, tak go wypuścić i skazać na dalszą poniewierkę. Musiałam mu jakoś pomóc. Nie miałam wątpliwości, że Jurek się wścieknie, głównie z powodu mojej lekkomyślności, i pewnie zaraz zacznie gadać o kupnie psa stróżującego. Jednak ja nie mogłam uwolnić się od obrazu długonogiego, wychudzonego bociana z przetrąconymi przez los skrzydłami. Jeśli istniał bodaj cień szansy, że kiedyś znowu poleci…

Nazajutrz Jurek miał wrócić do domu. Musiałam do tego czasu obmyślić plan działania. Następnego ranka, owinięta grubym swetrem, przemknęłam przez spowity mgłą ogród. Zastukałam w drewniane drzwi. Skrzypnęły. Bogdan już nie spał. Zaprosiłam go do domu na śniadanie i na skorzystanie z łazienki.

Masz jakieś plany na dzisiaj? – spytałam, patrząc, jak mój towarzysz pałaszuje tosty z serem.

– Poszukam złomu.

– Ale wróć na obiad. Okej?

Kiwnął z wahaniem głową.

– Dlaczego mi pomagasz? Nie musisz przecież…

Teraz ja wzruszyłam ramionami.

– Nie muszę, ale chcę. A ty byś mi nie pomógł w odwrotnej sytuacji?

Uśmiechnął się krzywo i już więcej nie dociekał. Wyszedł, a ja wzięłam się do pieczenia ciasta. Lekko podenerwowana patrzyłam przez kuchenne okno, jak na podjazd wtacza się auto mojego męża. Plan planem, ale bez Jurka się nie uda, a on wcale nie musi być pozytywnie nastawiony do mojej „zabawy w filantropię”. Gdy Jurek się przebierał, zaparzyłam kawę i postawiłam na stole placek.

– Co jest? – od razu się domyślił, że mam jakąś sprawę.

W szopce, na tyłach ogrodu, spał bezdomny.

Jerzy aż się opluł kawą z wrażenia.

– Zrobił ci coś? Zabiję, gnoja, jeśli…!

– Uspokój się. Nic mi nie zrobił. Po prostu tam spał. I to już od jakiegoś czasu.

– Aha, tak po prostu, w naszym ogrodzie. Ale już go wygoniłaś, tak?

– Nie.

– Co?!

– Dałam mu jeść, jakieś twoje stare ciuchy, pozwoliłam się umyć i zostać w tej szopce.

Zapadła cisza, w której Jurek gapił się na mnie jak na osobę niespełna rozumu. Czyli tak, jak się spodziewałam.

Jaja sobie ze mnie robisz? To jakaś ukryta kamera czy co?

Pokręciłam głową.

– Mam uwierzyć, że wpuściłaś do domu obcego faceta? Nawet pozwoliłaś mu się wykąpać? Nie mogłaś być aż tak głupia!

– On nie jest obcy. To mój kolega ze szkoły…

Jurek był tak zszokowany

Milczał, gdy opowiadałam mu historię życia Bogdana. A potem, kując żelazo, póki gorące, przeszłam do dalszej części mojego planu.

– Pomyślałam, że możesz go zatrudnić w swojej firmie. Szukałeś przecież pracowników. Jurek ciężko westchnął.

– Mam zatrudnić bezdomnego alkoholika? Super…

– On już nie pije!

– Bo tak powiedział? Wcisnął ci jakąś ckliwą historyjkę, a ty uwierzyłaś? To, że chodziliście razem do szkoły, nie znaczy, że jest wart twojej pomocy.

– Ale to ja o tym decyduję, komu chcę pomóc. Jeśli kłamie, przecież zaraz się wyda. Daj mu szansę, proszę. Zrób to dla mnie, jeśli nie dla niego.

Jurek przyglądał mi się uważnie. I jakoś podejrzliwie.

– Wiem, że bywasz impulsywna i emocjonalna, ale to nawet na ciebie jest przesada. Ledwo pamiętasz gościa ze szkoły, a wierzysz w każde słowo, jakbyście się przyjaźnili przez lata. A może… coś ukrywasz? Może to twój dawny chłopak? Pierwsza miłość?

Prychnęłam poirytowana.

– Błagam cię… Nie wyjeżdżaj mi tu teraz z zazdrością!

– A co mam myśleć? – Jurek też się wściekł. – Wpuściłaś go do naszego domu. Bez zastanowienia i wahania. Mógł ci coś zrobić albo nas okraść!

– Ale nic nie zrobił!

– Ale mógł!

Staliśmy naprzeciw siebie jak wrogowie. Może za dużo oczekiwałam? Może patrząc z boku, racjonalnie, to mój mąż miał rację. Tylko że gdybym mogła się cofnąć w czasie, znowu podjęłabym taką samą decyzję.

– W takim razie pomogę mu sama, nie będę cię zmuszać.

– Tylko żebyś potem nie żałowała – rzucił szorstko Jurek, a później wyszedł, trzasnąwszy drzwiami.

Wyjrzałam przez okno: zostawił auto na podjeździe. Korzystając z jego nieobecności, zrobiłam kanapki i poszłam do szopki. Była pusta, więc zostawiłam prowiant i termos z herbatą na ziemi.

Było mi ciężko na sercu. Jurkowi chyba też

Wrócił dopiero po dwóch godzinach. Wszedł do kuchni, nalał sobie wody z kranu do szklanki i wypił duszkiem. Był zgrzany i spocony. Najwyraźniej biegał.

– Przemyślałem to – wysapał.

– To znaczy…? – bałam się mieć jakąkolwiek nadzieję.

Przyprowadź go do mnie, jak się zjawi. Zobaczymy, co potrafi.

Z piskiem rzuciłam się mężowi na szyję.

– Kocham cię, wiesz? – wyszeptałam.

Bogdan jednak nie wracał. Zaczęłam się niepokoić, że coś mu się stało. Aż parę dni później przydybałam go rankiem, jak przełaził przez płot.

Gdzieś ty był? Gdzieś się włóczył? – robiłam mu wyrzuty jak kiedyś naszemu nastoletniemu synowi.

Znów był brudny, zarośnięty i unikał mojego wzroku.

– Nie chciałem robić problemów…

– I dlatego sprawiłeś, że się martwiłam? A Jerzy chce dać ci pracę! – wypaliłam.

Bogdan zerknął na mnie niemal przestraszony.

Mnie? Ale… ja… nie wiem, czy się nadam – dukał.

– Dlatego najpierw zapraszam na rozmowę kwalifikacyjną – skinęłam głową w stronę domu.

Nie wiem, jak przebiegała ta mocno nietypowa rozmowa kwalifikacyjna, bo odbyli ją za zamkniętymi drzwiami gabinetu Jurka. Najważniejsze, że dzięki mojemu mężowi życie Bogdana wkrótce odmieniło się na lepsze. Okazało się, że mój kolega miał doświadczenie w pracy fizycznej, więc Jerzy bez obaw co do jego umiejętności zatrudnił go w swojej firmie. A gdy się przekonał, że faktycznie nie pije i jest rzetelny, zainwestował w kurs spawacza dla niego. Wspólnie z Jurkiem postanowiliśmy opłacać Bogdanowi kwaterę pracowniczą przez pół roku, ale jeszcze przed upływem tego czasu na własną rękę wynajął pokój. Mijały miesiące i Bogdan stawał się przyjacielem naszej rodziny. Ale mimo coraz bliższej więzi nadal wyczuwałam pewien dystans, jakby Bogdan nie do końca wierzył, że to dzieje się naprawdę. Albo jakby zakładał, że w każdej chwili znów może wszystko stracić, więc lepiej się nie przywiązywać, nie angażować, nikogo już nie kochać…

Popytałam wśród znajomych i znalazłam dobrego psychoterapeutę. Dałam jego wizytówkę Bogdanowi.

– Idź. Musisz w końcu się z tym uporać. Chociaż spróbuj.

Posłuchał, spróbował i powoli układa swoje życie na nowo, nawet ostatnio poszedł na randkę. Mnie i Jurka rozpiera duma. Czujemy się niemal jak rodzice nowego człowieka. I w pewnym sensie tak jest…

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA