„Prosto z sali kinowej trafiłam na materac swojego ucznia. W szkole nie uczą takich rzeczy, które mi pokazał”

kobieta w łóżku fot. Getty Images, PhotoAlto/Frederic Cirou
„Moja bielizna leżała na ziemi, a ja, zamiast myśleć o moralności swojego zachowania i niewierności, której się dopuszczam wobec Marka, myślałam o tym, jak on ocenia moje ciało w porównaniu ze sprężystymi ciałami nastolatek, które widział do tej pory”.
/ 01.10.2023 15:15
kobieta w łóżku fot. Getty Images, PhotoAlto/Frederic Cirou

Nie mam nic na swoją obronę. Zniszczyłam wszystko, co było dla mnie ważne, krzywdząc po drodze innych. Chciałabym zniknąć, zapaść się pod ziemię.

Siódemka nie była szczęśliwa

Jest takie angielskie powiedzenie: „The seven-year itch”, które w dosłownym tłumaczeniu znaczy: „siedem lat swędzenia”. Znałam je bardzo dobrze, bo uczyłam go w szkole swoich uczniów. Na pytanie, co właściwie znaczy to przysłowie, tłumaczyłam im, że dotyczy ono siódmego roku związku, który na tym etapie daleki jest już od pierwszego zauroczenia, ale jeszcze nie dość silny, żeby przymknąć oko na wady partnera. Wiele związków nie jest w stanie przetrwać tej próby ognia.

Szczególnie często o mężczyznach mówi się, że lubią w siódmym roku dopuścić się niewierności. Dla moich uczniów była to czysta abstrakcja. Ich najdłuższe związki trwały pewnie mniej niż siedem miesięcy. W końcu byli licealistami. Z ich punktu widzenia siedem lat mogli wytrzymać ze sobą tylko jacyś starzy ludzie, którzy mieli dom, ogródek, psa i kota. Nic ich nie obchodziły moje wywody.

Mnie początkowo też to powiedzenie szczególnie nie dotykało. Ale rok po roku zbliżałam się do tej – w tym wypadku nieszczególnie szczęśliwej – siódemki. Przypatrywałam się Markowi, starając się dostrzec pierwsze symptomy zbliżającego się kryzysu. Nic jednak nie wskazywało na nadchodzący dramat. Nie wracał do domu później. Nie znajdowałam śladów szminki na jego kołnierzyku (nigdy zresztą nie prałam jego koszul; może powinnam zacząć?). Nie wyczuwałam obcej nuty zapachowej perfum w samochodzie.

– Nie szukasz sobie innej? – zagadałam prowokująco pewnego wieczoru, kiedy masował mi stopy podczas oglądania filmu.

– A co? Powinienem już zacząć przechodzić kryzys wieku średniego? Właściwie jestem już blisko czterdziestki. Nie pomyślałem o tym. Mogę się rozejrzeć…

– Głupek! – rzuciłam w niego jaśkiem, nie tłumacząc, o co mi chodziło.

On nie dopytywał. Wlepiał wzrok w telewizor, oglądając z zaangażowaniem film akcji. Ja już dawno straciłam wątek. Zresztą w takich filmach wątek nie ma znaczenia.

Mężczyźni nie odpowiadają sobie na ważkie pytania, jak przy dramatach obyczajowych: Czy główny bohater ma dylematy moralne, gdy strzela? Co czują rodziny tych, którzy byli bohaterami jednej sekundy? Tych, co stanęli na drodze głównego bohatera, dostali kulkę w łeb, a ich nazwisko nie pojawi się w napisach końcowych?

Dlaczego źli są tylko źli i scenarzysta nie nadał ich charakterom nawet małego kontrapunktu budzącego współczucie u widza? W życiu nic nie jest tak jednoznacznie czarne i białe. W filmach akcji, które tak lubił oglądać wieczorami, nie ma wątpliwości. Ten, który zamorduje więcej osób, jest dobry. Reszta to frajerzy! Niech giną.

Był mną zainteresowany

Rano przysnęłam po wyłączeniu budzika. Kiedy poczułam szorstki, ciepły jęzor psa na policzku, wyskoczyłam z łóżka jak oparzona. Marek leżał niewzruszony.

– Co tak leżysz? Już ósma! – krzyczałam, wkładając wczorajsze rajstopy i zastanawiając się, czy jeśli pójdę do szkoły bez umycia zębów, uczniowie to zauważą.

Na pewno zauważą. Oni wszystko zauważają. Wczorajsze rajstopy też pewnie skomentują na ostatnich stronach zeszytów, rysując moją karykaturę z oczkami od pięt po niemodną (ich zdaniem!) spódnicę… Och, pal licho. Niech sobie rysują nawet zielone zęby. Nie miałam czasu ich szczotkować, kiedy dzwonił już dzwonek, wzywający na pierwszą lekcję. Cholerny budzik. Dobry pies. Rzuciłam mu w biegu kilka plasterków szynki.

– Zwariowałaś? – warknął Marek. – Szynkę?! Psu?! Rzuciła ci się na mózg ta nauczycielska pensja?

– Nie prowokuj mnie! Gdyby nie on, oboje byśmy zaspali. Czemu jeszcze jesteś w piżamie? – wkurzyłam się.

– Bo mam dzisiaj wolne.

– Znowu wolne? Ty się w ogóle jeszcze starasz o jakieś zlecenia?

– Wiesz, że to nie takie proste. Rynek jest pełen takich jak ja.

Widocznie jednak lepszych – syknęłam pod nosem i od razu pożałowałam swoich słów.

Nie odezwał się, ale był wściekły. Widziałam to. Nie było już czasu na dalsze dyskusje, a na przeprosiny nie zasługiwał. Moje rozsypujące się auto odpaliło za pierwszym razem. Alleluja! Brakowałoby jeszcze, żebym musiała czekać na autobus. Szybko znalazłam miejsce parkingowe pod szkołą i wystrzeliłam jak z procy. Przemknęłam przez pusty szkolny korytarz, modląc się, żeby nie wpaść na dyrekcję. Całe szczęście pierwszą lekcję miałam z klasą maturzystów, którzy sami otworzyli sobie klasę. Bartek siedział jak zwykle z przodu z nonszalancko zarzuconymi na ławkę zielonymi trampkami.

– Buty! – syknęłam tylko.

Usiadł prosto, rzucając mi przelotne, maślane spojrzenie. Bartek był szkolnym bożyszczem nastolatek. Starannie rozczochrane włosy, czarne oczy, umięśnione przedramiona. Zawsze świetnie ubrany, a do tego dowcipny i inteligentny. Nie dziwiło mnie to zainteresowanie jego osobą. Bardziej zaskoczona byłam jego ciągłą atencją.

Niejednokrotnie zostawał po lekcji, żeby ze mną porozmawiać. Wiele razy prosił mnie o korepetycje, mimo że tłumaczyłam mu, że nie mogę udzielać uczniom prywatnych lekcji. Nie próbowałam się nawet oszukiwać. Wiedziałam, że z jakichś powodów mu się spodobałam. Pochlebiało mi to trochę i szczerze mówiąc, zdarzało mi się troszkę go faworyzować, choć starałam się tego nie robić.

Dałam mu się podejść

Po lekcji Bartek pakował się wolniej niż reszta, wyraźnie się ociągał.

– Pani profesor… – odezwał się nagle.– dzisiaj wieczorem w kinie jest wieczór filmów brytyjskich i zebrała się grupa chętna do wyjścia. Może pani też chciałaby dołączyć? Moglibyśmy zrobić taki panel dyskusyjny po seansie.

– Panel dyskusyjny? – roześmiałam się. – O której ten seans?

– O 19. Przyjdzie pani?

– Jasne. Bardzo chętnie.

W drodze ze szkoły wstąpiłam na sałatkę do baru mlecznego. Nie miałam czasu na bardziej wyrafinowany obiad. Przebrałam się w nieco bardziej swobodne ciuchy, żeby nie wyglądać aż tak formalnie jak w szkole. W końcu to spotkanie po godzinach. Nikt mi za nie nie płaci, więc mogę wyglądać, jak chcę. Z niemałą satysfakcją odkryłam, że nadal mieszczę się w dżinsy sprzed dobrych kilku lat. Rozmierzwiłam nieco włosy i podmalowałam oczy czarną kredką. Nie wyglądałam tak źle.

Podjechałam pod kino autem i rozejrzałam się za grupą maturzystów. Bartek stał przed drzwiami frontowymi. Miał na sobie skórzaną kurtkę. Wyglądał świetnie, zresztą jak zawsze. Przez moment poniosła mnie wyobraźnia i zastanawiałam się, jakby to było, gdyby był moją randką… Och, stara a głupia!

Pewnie wszyscy czekają już tylko na mnie i wysłali go, żeby mnie znalazł.
Spóźniłam się? – spojrzałam nerwowo na zegarek. Nie… Jeszcze pięć minut.

– Reszta jest już w środku? – zapytałam. – Dziękuję, że po mnie wyszedłeś.

Nikt więcej nie przyszedł.

– Jak to?

– Nie wiem – Bartek wzruszył ramionami. – Umawialiśmy się, ale mnie wystawili. Dobrze, że chociaż pani profesor przyszła.

– Bartek, jaja sobie ze mnie robisz? Nikogo więcej nie ma?

– My jesteśmy.

Poczułam pokusę, żeby faktycznie pójść z nim do kina, ale w porę dotarło do mnie, że byłoby to co najmniej niestosowne.

– No trudno. W takim razie impreza odwołana, przykro mi.

Uśmiechnęłam się nieco sztucznie i sięgnęłam po kluczyki.

– Odwieźć cię? – zapytałam odruchowo. Nie przypuszczałam, że może się zgodzić.

– A mogłaby pani? Byłoby super, bo przyjechałem autobusem.

– Jasne. Wsiadaj.

Bartek usiadł na siedzeniu dla pasażera. Zapach jego nieco zbyt mocnych, młodzieżowych perfum wypełnił auto. Całą drogę rozmawialiśmy. Bartek zachowywał się w moim towarzystwie dużo swobodniej niż większość uczniów. Żartował sobie i nawet odrobinę mnie podrywał.

Nie mogłam mi się oprzeć

Zanim się zorientowałam, byliśmy pod jego blokiem. Choć nie chciałam się do tego przed sobą przyznać, czułam się podekscytowana jak nastolatka tą przejażdżką. Kiedy wyszliśmy z samochodu, Bartek nie wiedział, jak się ze mną pożegnać.

– Dobranoc, pani profesor – powiedział w końcu i zbliżył się do mnie, jakby chciał mnie pocałować w policzek; no cóż, nastolatki tak właśnie się żegnają.

Cofnęłam się o krok. Bartek się zarumienił.

– Przepraszam. Tak mi się miło z panią rozmawiało, że poczułem się jak z koleżanką. Proszę się nie obrażać.

– Nic się nie stało – odparłam speszona.

Myślałam, że teraz odwróci się na pięcie i pójdzie, a on niespodziewanie ponownie zbliżył się do mnie i mnie pocałował. Tym razem w usta. W pierwszej chwili miałam ochotę wyrwać się i krzyknąć z oburzenia, ale czuły dotyk jego ust sprawił, że nie miałam siły się oprzeć.

Wiedziałam, że robię źle. Wiedziałam, że powinnam natychmiast przerwać tę sytuację, ale wbrew rozsądkowi dałam się porwać chwili namiętności.

– Moich rodziców nie ma – szepnął.

Zanim się zorientowałam, byliśmy już u niego. W pokoju pełnym plakatów z zespołami rockowymi, gitarą stojącą w rogu i materacem zamiast łóżka.
Sumienie krzyczało z całych sił, żebym przestała. Żebym wyszła z jego domu. Żebym nie pozwoliła temu zajść za daleko. Było już jednak za późno.

Moja bielizna leżała na ziemi, a ja zamiast myśleć o moralności swojego zachowania i niewierności, której się dopuszczam wobec Marka, myślałam o tym, jak on ocenia moje ciało w porównaniu ze sprężystymi ciałami nastolatek, które widział do tej pory. Jeśli w ogóle widział. Może był prawiczkiem. Przecież miał dopiero osiemnaście lat.

Oczywiście nie trwało to długo. Mogłam się tego spodziewać. Po wszystkim szybko się ubrałam. Nie czułam się w nastroju, by przytulać się do młodzieńczego torsu i szeptać czułe słówka. Chciałam jak najszybciej stamtąd zniknąć.

Nie możemy powiedzieć nikomu o tym, co się stało. Rozumiesz, Bartek?

– Tak, jasne, pani profesor. Chciałem tylko powiedzieć, że to było wspaniałe. Proszę sobie nic nie zarzucać, to ja panią sprowokowałem…

Wyszłam prędko i na klatce schodowej oparłam się o ścianę, żeby zebrać myśli. Nagle w drzwiach do klatki stanęła koleżanka z klasy Bartka, Ewa. Szlag!

– O, pani profesor! Dobry wieczór! Co pani tu robi?

Poczułam, że panikuję i rumieniec wylewa się na moją twarz.

– Podrzuciłam Bartkowi książkę, bo byłam w okolicy.

– Ach – rzuciła zdziwiona, a po chwili zrobiła taką minę, jakby zorientowała się, jaka jest prawda.

Idiotka! Idiotka ze mnie!

Wydała nas przed wszystkimi

Następnego dnia w szkole nie mogłam patrzeć ani na Bartka, ani na Ewę. Jak mogłam być taka głupia? Ewa zmierzyła mnie podejrzliwie wzrokiem. Byłam pewna, że wie o wszystkim. Może od razu po tym, jak minęłyśmy się na klatce, pobiegła do Bartka i zastała go w samych bokserkach. Skoro byli sąsiadami, na pewno się przyjaźnili. Mój Boże, jak mogłam być tak głupia!

Zastanawiałam się, czy nie zostawić Bartka po lekcji i nie zapytać, czy Ewa się domyśliła, ale wiedziałam, że to tylko pogorszy sytuację. Wolałam się już do niego nie zbliżać na osobności. Nie mogłam skupić się na prowadzeniu lekcji. Wciąż myliły mi się słówka, numery stron i imiona uczniów. Zachowywałam się, jakbym się czegoś naćpała. Ledwie dobrnęłam do dzwonka.

Od tej pory każdy dzień wyglądał tak samo. W domu targana wyrzutami sumienia, raz byłam dla Marka podejrzanie miła, innym razem bez powodu prowokowałam awantury, chcąc udowodnić samej sobie, że on także nie jest bez winy. Czułam, że wariuję.

Już wkrótce plotki o romansie Bartka z nauczycielką rozeszły się lotem błyskawicy. Początkowo w pokoju mówiono o tym także przy mnie, ale wkrótce tożsamość tajemniczej kochanki także wyszła na jaw i gdy wchodziłam do pokoju nauczycielskiego, zapadała niezręczna cisza. Czułam na sobie osądzające spojrzenia.

Wiedziałam dobrze, że mówili o tym wszyscy. Uczniowie chichotali za moimi plecami i w trakcie lekcji niejednokrotnie prowokowali mnie złośliwymi tekstami: „Może jak pójdę z panią do kina, dostanę lepszą ocenę”, „Czy Bartek też ma to samo zadanie domowe co my? Czy dostanie jakieś dodatkowe?”.

Nie wiedziałam, jak się zachować. Sama doprowadziłam do tej sytuacji.
Bartek w końcu przestał przychodzić do szkoły, a ja zostałam wezwana do dyrektora. Matka Bartka siedziała już w gabinecie i omiotła mnie nienawistnym wzrokiem. Była roztrzęsiona. Jej oczy były czerwone od płaczu.

– Dzień dobry, panie dyrektorze.

– Dzień dobry. To pani Teresa Z. – przedstawił mi matkę Bartka. – To dość niezręczna sytuacja, ale czas, byśmy się z nią zmierzyli. Przykro mi, pani Alicjo, ale nie mogę dłużej ignorować pogłosek, które krążą po szkole. Muszę zapytać panią wprost. Czy to prawda, że ma pani romans z uczniem?

– Panie dyrektorze… – westchnęłam ciężko, starając się znaleźć słowa na swoje usprawiedliwienie; wiedziałam, że ta rozmowa nastąpi, ale nie byłam w stanie się do niej przygotować.

– Pani Z. twierdzi, że Bartek nie chce chodzić do szkoły, bo uczniowie nie dają mu żyć przez te plotki.

– Uwiodła pani mojego syna. Niech się pani wstydzi! – jęknęła, ocierając chusteczką łzy z policzków.

– Pytam jeszcze raz – dyrektor starał się zachować spokój. – Czy to prawda?

– Tak – powiedziałam w końcu.

Mama Bartka jęknęła ciężko i ponownie zalała się łzami. Nie wiedziałam, co zrobić. Stałam nieruchomo i unikałam jej wzroku.

Muszę w takim razie zwolnić panią dyscyplinarnie w trybie natychmiastowym – odezwał się dyrektor. – Kuratorium oświaty rozpatrzy dalej tę sprawę. A prywatnie muszę powiedzieć, że jestem w szoku. Nigdy w życiu bym się tego po pani nie spodziewał, pani Alicjo. Nie wiem, co pani przyszło do głowy.

Straciłam wszystko

Spuściłam głowę jak niesforny uczniak rugany przez nauczyciela. Nie miałam nawet jak się wytłumaczyć. Przeprosiłam i wyszłam z gabinetu. Postanowiłam zatrzymać się na chwilę na korytarzu i poczekać na matkę Bartka. Wiedziałam, że nie ma to żadnego sensu, ale chciałam ją chociaż przeprosić. Na schodach stała Ewa z koleżanką. Nie widziały mnie, ale ja dokładnie słyszałam ich rozmowę.

– Tajemnica poliszynela – roześmiała się przyjaciółka Ewy. – Bartka nie ma. Babka od anglika zachowuje się jak wariatka. Tylko czekać, aż poleci z hukiem.

– Przestań. Bartek nic nie zrobił. Dzwonił wczoraj do mnie.

– Poważnie? Czemu nic nie mówiłaś… Czego chciał?

– Umówiliśmy się na piwo – Ewa zaśmiała się z nieskrywaną radością. – Czuję, że między nami w końcu coś drgnęło.

Matka Bartka wyszła od dyrektora. Zdenerwowanie było widać jak na dłoni. Ominęła mnie bez słowa. Podeszła do Ewy z wymuszonym uśmiechem.

– O! Cześć, Ewuniu! Słyszałam, że spotykasz się z Bartkiem? – powiedziała nieco zbyt głośno, zupełnie jakby chciała, by usłyszała ją cała szkoła.

Kilka osób odwróciło się z zainteresowaniem. Ewa się zarumieniła.

– Nie wstydź się, wiem, że od dawna coś jest między wami. Bardzo się z tego cieszę.

Ewa spojrzała na nią nieco zaskoczona.

– Proszę, proszę, Ewa – szepnęła jej przyjaciółka, kiedy kobieta odeszła. – Błogosławieństwo teściowej!

Kiedy wróciłam do domu, Marek siedział w pokoju przy zasłoniętych roletach i zgaszonym świetle. Stanęłam w drzwiach salonu i przyglądałam mu się bez słowa. Wiedziałam, że on także wie już o wszystkim.

– Chcesz coś powiedzieć? – zapytał obco brzmiącym głosem.

– Jest mi bardzo przykro – wyszeptałam.

– Przykro? No… to fajnie. A teraz spakuj się i wyprowadź. Żegnam.

Wstał, zapalił papierosa i wychodząc z domu, oświadczył, że nie chce mnie widzieć po powrocie.

Usiadłam na podłodze. Nie mogłam uwierzyć w to, co właśnie się stało. Przez swoją własną głupotę straciłam partnera, pracę i mieszkanie, w którym jeszcze do niedawna czułam się jak w domu. Straciłam wszystko, co było dla mnie ważne. Zachowałam się jak bohaterowie filmów akcji, które oglądał Marek: pędziłam na oślep, raniąc przypadkowe osoby na swojej drodze – Marka, Bartka, jego rodziców, Ewę… kompromitując się w swoim miejscu pracy.

Wrzuciłam do pudła kilka najpotrzebniejszych rzeczy i wyszłam, zatrzaskując za sobą drzwi. Na klatce wyciągnęłam telefon, zastanawiając się, co właściwie mam teraz zrobić.

– Mamo? Wpadnę dziś do ciebie, okej? – zapytałam, starając się powstrzymać łzy.

Czytaj także:
„Zwierzałam się jej z problemów małżeńskich. Wredna franca namawiała mnie do rozwodu bo chciała uwieść mojego męża”
„Już pierwszego dnia pracy uwiodłam szefa. Dopiero po harcach w leśnym zagajniku przyznał się, że w domu czeka żona”
„Uwiodłam faceta przyjaciółki. Ona już planuje ślub, ale jeszcze nie wie, że nigdy go nie dostanie. Nie dla psa kiełbasa”

Redakcja poleca

REKLAMA