Jak zwykle w moje imieniny wpadła do mnie wnusia z pękiem tulipanów. Jak byłam młoda, to w marcu tylko goździki w kwiaciarni sprzedawali… Ułożyłam kwiaty w wazonie, przyniosłam z kuchni sernik. Madzia siedziała skulona na kanapie i wertowała stary album, który chwilę wcześniej wyjęłam z szuflady.
– Babciu, to ty w takiej miniówie chodziłaś? – zapytała w pewnej chwili.
Zajrzałam jej przez ramię. Tak, pamiętam to zdjęcie. I tę spódnicę też… Kiedy w 1969 roku kończyłam uniwerek, było naprawdę krucho z pieniędzmi. Skusiłam się więc na roczne stypendium fundowane przez urząd gminy w miasteczku znanym z końskich jarmarków i sztuki ludowej. Żeby skrzystać z tej forsy, musiałam przez rok pracować jako nauczycielka w miejscowym liceum.
Trafiłam w inny świat
Urodziłam się i wychowałam w dużym mieście wojewódzkim. Koleżanki mieszkające w akademikach ostrzegały mnie, że na prowincji zwariuję.
– Będą cię oglądali jak dziwadło! Oplotkują na wszystkie strony. Pękniesz!
– Rok i na gwoździach przeżyję – stawiałam się. – Dam radę!
Przyjechałam w ostatnim tygodniu sierpnia. W ogródkach kwitły nasturcje, powietrze pachniało maciejką i miętą; nie było spalin, klaksonów, dzwonków tramwajów i tłoku. Inny kosmos… Szkoła była stara, poniemiecka, zbudowana z czerwonej cegły. Szerokie parapety okienne, grube mury i wysokie okna kojarzyły mi się z klasztorem. Zaraz przy wejściu znajdowała się portiernia, a w niej czujny woźny.
– Ty gdzie? – zaatakował mnie, zanim zdołałam o cokolwiek zapytać. – Są jeszcze wakacje! Czego się szwendasz i parkiet rysujesz? Dopiero się posprzątało!
Istotnie podłogi lśniły jak lustra, a ja miałam na stopach buty na obcasikach. Starszy pan trząsł się z oburzenia, bo ośmieliłam się lekceważyć regulamin. Wskazał tablicę ogłoszeń, a na niej napis: „Uczniowie mają obowiązek zmieniać obuwie”. Wziął mnie za licealistkę!
– Panie Józefie, co się dzieje? – usłyszałam nagle męski głos.
Gorzko pachniały wrzosy
Odwróciłam się i zamarłam: tak przystojnego mężczyzny nie widziałam jeszcze nigdy, nawet w kinie! Był podobny do Gregory’ego Pecka, ale tamten mógł temu tutaj najwyżej czyścić buty! Zaschło mi w gardle z wrażenia!
Woźny kłaniał się mu w pas…
– Witam dyrektora – mówił. – Pilnuję, żeby nie zadeptali podłóg, zanim szkoła ruszy. A ta pannica w obcasach paraduje!
Piękny miał lepsze oko; obejrzał mnie od stóp do czubka głowy i zapytał:
– Pani do mnie? Domyślam się, że w sprawie pracy? Od kilku dni czekam…
Pamiętam, że było bardzo gorąco, że mnie poczęstował wodą sodową z zielonkawego, szklanego syfonu i że ten syfon nie chciał działać. W końcu naciśnięty energiczniej wystrzelił fontanną bąbelków i oblał całe biurko. Śmialiśmy się i już nie byłam taka spięta.
Wypytywał o przebieg studiów, gdzie miałam praktyki pedagogiczne i wreszcie, dlaczego zdecydowałam się na prowincję, skoro mieszkam w mieście. Szczerze odpowiedziałam, że chodziło o finanse, bo rodzina biedna, więc sama musiałam o siebie zadbać. Widziałam, że ta moja szczerość mu się spodobała.
– Gdzie ja panią umieszczę? – zmartwił się. – Jest dla pani pokój w internacie, ale tam na razie nie ma ciepłej wody i jeszcze się sprząta. Mamy kłopot…
– Ee, to żaden kłopot – uspokoiłam go. – Jestem stara harcerka, warunki spartańskie nie są mi obce. Spało się pod namiotami i myło w jeziorze!
– Naprawdę? Ja też wyrosłem z harcerstwa! Będzie co wspominać…
Czas mijał nie wiadomo kiedy. Zbliżało się południe, więc zapytał o obiad.
– U nas jest szkolna stołówka, więc później nie będzie problemu. Na razie zapraszam panią do naszej restauracji. Nie ma frykasów, ale karmią nieźle.
Obudziło mnie stukanie do drzwi
Nie chciało mi się jeść, jednak perspektywa spędzenia jeszcze kilku godzin w jego towarzystwie była tak kusząca, że natychmiast się zgodziłam. Knajpa nazywała się „Malwa”. Dostaliśmy dobry barszcz i paskudne ziemniaki z kotletem i surówką. Miałam ochotę na jakieś wino, ale bałam się do tego przyznać. Moja wielkomiejska odwaga ulotniła się jak dym. Myślałam tylko o tym, że za chwilę skończy się bajka.
Zjemy i on pójdzie do swoich spraw, a ja zostanę sama. Nie ma co ukrywać, zakochałam się na zabój! Odprowadził mnie do tego internatu, pomógł dźwigać walizkę i zapytał, czy czegoś nie potrzebuję. Potem poszedł. Rozejrzałam się wokół. Pokój był ogromny, z wąskim tapczanikiem za parawanem obciągniętym białym prześcieradłem; jak u dentysty.
Drugi parawan zasłaniał kącik higieniczny, czyli zlew, ogromną michę na żelaznym stojaku i emaliowany dzban na wodę. Podłoga z desek ledwo oheblowanych, okna do połowy zamalowane kremową olejną farbą. W rogu szafa ze sklejki, dwie półki na ścianie… to wszystko!
Po słonej surówce chciało mi się pić, marzyłam o herbacie, lecz nie miałam ani grzałki elektrycznej, ani maszynki, ani garnuszka do zagotowania wrzątku. Napiłam się więc wody z kranu i położyłam na tapczanie. Byłam strasznie zmęczona.
Od razu wiedziałam, że to on. Musiałam spać kilka godzin, bo za oknem była prawie noc, ale księżyc świecił tak jasno, że nie musiałam zapalać światła.
– Przyniosłem pani herbatę w termosie. I kanapki. Proszę jeść, sam zrobiłem.
Jeszcze wtedy nic między nami nie zaszło. Gadaliśmy tylko, jakbyśmy się znali całe lata. Był mądry, inteligentny, miał poczucie humoru, umiał słuchać. Moi koledzy z roku nie dorastali mu do pięt!
– Jeśli pani chce, jutro pokażę okolicę – powiedział, odchodząc. – Tutaj jest pięknie, warto zobaczyć parę miejsc.
Zabrał mnie na wycieczkę. Pamiętam, że gorzko pachniały wrzosy. Widzieliśmy stado saren na polanie, co dla mnie, mieszczucha było niecodzienną atrakcją. On kochał las i znał wiele ścieżek, po których mnie z wprawą prowadził, aż wreszcie doszliśmy do jeziorka całego w sitowiu i tataraku.
Wtedy też jeszcze nic się nie stało…
Minęło czterdzieści lat z okładem, a ja wciąż żałuję, że zmarnowałam tyle czasu! Mogłam mu się rzucić na szyję, całować, powiedzieć, że skoro go już odnalazłam, to na pewno nie zgubię i nie zostawię. Mogłam z nim być jak kobieta z mężczyzną! Ale nie miałam odwagi…
To było niezwykłe, takie absolutne oddanie On znów mnie odprowadził i zniknął. Następnego dnia była sobota. Ranek wstał mglisty i pełen rosy, ale południe było już upalne. Każdą minutę tego dnia noszę w sercu do dzisiaj… Przyjechał syrenką. Wyglądał komicznie, bo taki wysoki i przystojny powinien jeździć innym, lepszym autem, ale przecież pracował w oświacie. Pocałował mnie, ledwie zatrzymał na leśnym dukcie to swoje śmieszne auto.
– Po co ty tutaj się zjawiłaś, dziewczyno? – zapytał, ciągnąc mnie na trawę. – Teraz będzie mi jeszcze trudniej.
Przez chwilę czułam jakąś wredną szyszkę, która kłuła mnie w pupę, ale zaraz wszystko przestało się liczyć, oprócz nas, naszej bliskości, naszych rąk i ust. Po raz pierwszy przeżywałam takie oddanie! Najpierw słońce dotykało koron najwyższych sosen i świerków, potem zsuwało się po gałęziach, a wreszcie zaczęło malować na pomarańczowo i złoto zielony mech i rude igliwie. Nadchodził wieczór, trzeba się było zbierać…
– Myślę, że tak się czuł Adam, kiedy go ognistym mieczem wyganiali z Raju – powiedział, a ja zapytałam:
– Może jeszcze zostaniemy chwilę?
– Nie mogę. Czekają na mnie. Żona z dziećmi miała dziś wrócić znad morza, na pewno już są w domu.
Żona? Dzieci?! Wiedziałam, że gdzieś są, ale to nie było ważne. Do tamtej chwili. Nie spałam ani minuty tej nocy; rano nieprzytomna poszłam na pierwszą radę pedagogiczną. Miałam poznać resztę koleżanek i kolegów oraz plan pracy szkoły na najbliższe miesiące.
Miejscowi szpiedzy jej donieśli
W pokoju nauczycielskim było siwo od dymu tytoniowego. Prawie wszyscy palili i pili mocną herbatę z jednakowych szklanek ze spodkami. Natychmiast rzuciła mi się w oczy wysoka, grubawa blondyna z mocnym makijażem. Nie wiem skąd, ale wiedziałam, że to jest jego żona! Sama do mnie podeszła…
– Będzie pani, koleżanko, pod moim nadzorem – oznajmiła twardo. – Mam w zakresie obowiązków opiekę nad przedmiotami „biol-chem”, a więc również nad pani działką. Proszę zostać po radzie, porozmawiamy – zażądała, po czym zasznurowała na łososiowo umazane usta i odeszła w drugi koniec pokoju.
– Uuuu – usłyszałam cichy jęk za plecami. – Miej się na baczności, dziewczyno! Ona już wie, że masz romans z jej starym, da ci popalić!
Odwróciłam się i zobaczyłam młodą dziewczynę w okularach, która życzliwie się do mnie uśmiechała. Tylko ona była tu mniej więcej w moim wieku, reszta dużo starsza, niektórzy wyglądali jak emeryci. Zrozumiałam, że nie będzie mi tu lekko!
– Co ty gadasz? – wyszeptałam, czując mdłości. – Jaki romans?
– Nie udawaj… Wszyscy tylko o tym plotkują. To grajdoł, niczego nie ukryjesz! Ledwo nasza wicedyrektorka wysiadła z pociągu, a już szpicle do niej lecieli z nowinami! Całe miasteczko huczy, że wygnietliście trawę nad jeziorkiem… Dolores jest wściekła, będzie się mściła, lepiej stąd uciekaj.
– Mam stypendium fundowane, muszę odpracować… – westchnęłam.
– To współczuję i nie zazdroszczę! Dyro też ma piekło, bo u nich ona rządzi. Co chcesz? Jest siostrą pierwszego sekretarza, a jej drugi brat to komendant miejscowej milicji… Nie da wam spokoju.
Pamiętam tamtą rozmowę z wicedyrektorką. Biła od niej taka złość, że prawie iskry po mnie skakały jak ogniste pchły! Kategorycznie nakazała mi się skromniej ubierać, „zmyć tę tapetę z twarzy”, upinać włosy, „żeby tak nie zwisały” i w ogóle uważać na swoje zachowanie.
– Wczoraj wróciłam z urlopu, a już są na panią skargi od zgorszonych rodziców naszych uczniów! Proszę nie demoralizować młodzieży, bo to się odbije na pani opinii. Dopiero pani zaczyna służbę nauczycielską, oby się ona za wcześnie i przykro nie skończyła! Zła opinia pójdzie za panią wszędzie!
Miała prawo mi zrobić awanturę, bo przecież uwiodłam jej męża, chociaż nie wiem, kto kogo tak naprawdę skusił do grzechu… Ale to koszmarne babsko kazało mi stać na baczność i wysłuchiwać kretyńskich uwag o moim wyglądzie, stosunku do pracy i braku moralności. Nie wytrzymałam.
– Nie życzę sobie pani wrzasków – powiedziałam głośno, żeby słyszeli podsłuchujący za uchylonymi drzwiami jej gabinetu. – Gdybym miała taki tyłek jak pani, faktycznie zrezygnowałabym z mini, ale ja mam długie nogi i jestem szczupła, więc będę się ubierała, jak mi się podoba! Jasne?
Żeby ją dobić, dodałam:
– A tapetę na twarzy to pani ma! Ale zmarchy i tak wszystkie widać!
Zrobiła się purpurowa! Pokazała ręką na drzwi, ale ja nie czekałam, aż mnie wyrzuci. Poszłam prosto do jego gabinetu. Był sam. Siedział przy biurku, nagle postarzały o dziesięć lat.
– Chcę rozwiązać stosunek służbowy – powiedziałam. – Nie będę tu pracowała. Nie odpowiadają mi warunki, nie zapewniliście mi państwo mieszkania. Ten internat to jakaś kpina!
Miałam masę problemów
Chciało mi się płakać, cała się trzęsłam, ale byłam stanowcza.
– Masz rację, Różyczko – usłyszałam. – Uciekaj stąd. Szkoda ciebie. Ja też tak zaczynałem i żałuję, że zabrakło mi kiedyś odwagi, żeby stąd wiać.
Więcej już nigdy go nie widziałam. Wyjechałam tego samego dnia wieczornym pociągiem. Potem miałam masę problemów z odkręceniem całej sprawy, w końcu jednak udało mi się znaleźć inną szkołę, i tam odrobiłam pańszczyznę.
Pół roku późnej przypadkiem się dowiedziałam, że mój kochanek nie żyje. Zmarł nagle na zawał, podobno parę tygodni po moim wyjeździe. Nic mi nie zostało oprócz wspomnień. Myślę, że w jakiś sposób kocham go do dzisiaj. Żaden następny mężczyzna w moim życiu nie był taki piękny, mądry, dobry, wesoły i… nieszczęśliwy.
Żałuję, że nie ukradłam jego zdjęcia z tablicy na szkolnym korytarzu, bo już trochę zapominam, jak wyglądał. Czasami się zastanawiam, czy dobrze wtedy postąpiłam. Może trzeba było zostać i walczyć o nasze szczęście? Czy mieliśmy jakąś szansę? Taka była ta moja pierwsza, wielka miłość. Piękna i krótka jak mgnienie.
Czytaj także:
„Ta kobieta najpierw zgubiła dziecko, a później zaatakowała sąsiada. Żałuję, że podałam jej pomocną dłoń”
„Kazio czuł się w sanatorium jak król podrywu, ale do czasu. Zemsta żony to był niezły cyrk”
„To był dla mnie ostatni moment, by wygrzebać się z bagna. Rodzina dała mi ostatnią szansę i chciałam ją wykorzystać”