Zmrok zapadł już ponad 2 godziny temu, ale do nocy wciąż było daleko. Ot, taki urok długich, zimowych wieczorów. Z pracy wyszłam około 18, więc gdy docierałam do domu, dochodziła godzina 19:30. Mieszkam na dalekiej Białołęce, zwanej również sypialnią Warszawy, dlatego dojazd w tę i z powrotem zajmuje mi sporo czasu. Tamtego dnia byłam wyjątkowo zmęczona i marzyłam tylko o gorącej kąpieli i miękkim łóżku.
Nim dotarłam do domu, spotkało mnie coś dziwnego
Dwa przystanki przed pętlą, a jednocześnie miejscem, gdzie wysiadałam, autobus warknął, szarpnął, po czym zatrzymał się.
– Proszę państwa, awaria silnika, dalej nie pojedziemy – oznajmił kierowca po tym, jak wyszedł ze swojej kabiny i obejrzał pojazd ze wszystkich stron.
Dwoje ludzi, którzy oprócz mnie znajdowali się w środku, wzruszyli ramionami i wyszli. Nie pozostało mi nic innego, jak zrobić to samo. Byłam wściekła, bo do domu został mi całkiem spory kawałek. Ruszyłam przed siebie wąskim chodnikiem. Po jednej stronie miałam ulicę, po drugiej ośnieżone pola. W oddali majaczyły światła pojedynczych jednorodzinnych domków. Wokół nie było żywej duszy. Parka z autobusu szybko pomknęła do przodu, nie miałam szans ich dogonić. Zrobiło mi się trochę nieprzyjemnie. Sama, po ciemku, na takim pustkowiu…
„Gdyby napadł mnie teraz jakiś bandyta, nikt nawet nie usłyszałby wołania o pomoc” – pomyślałam z westchnieniem i obiecałam sobie, że zacznę zbierać na samochód, choć przecież samochody, podobnie jak autobusy, też czasem się psują.
Wtem usłyszałam pisk opon, łomot i krzyk. Przeraźliwy, rozdzierający wrzask, który brzmiał dziwnie znajomo. Przestraszona obejrzałam się w stronę, z której dobiegał. Krzaki. Białołęka nie należy do terenów mocno zadrzewionych, ale krzaków u nas dostatek. Nigdy nie byłam specjalnie odważna, a jednak w tamtym momencie coś kazało mi iść i sprawdzić, kto krzyczy i dlaczego. Szłam prosto przed siebie, jakby wiedziona jakąś niewidzialną siłą. Weszłam pomiędzy kępę krzewów, o tej porze roku niemal całkowicie pozbawionych liści.
Pod jedynym drzewem w okolicy ktoś leżał
Kobieta, odziana była w puchową kurtkę, ale miała też na sobie spódnicę, koszulę i szpilki. Leżała bez ruchu, głowę przekrzywioną miała tak, że z początku nie mogłam dojrzeć jej twarzy. Jednak gdy podeszłam bliżej, zamarłam. Z dwóch powodów. Po pierwsze kobieta bez wątpienia nie żyła. Leżała nieruchomo z zamkniętymi oczami. Ale kiedy przyjrzałam się bliżej, zobaczyłam, że... wygląda zupełnie jak ja. To byłam ja!
W jednej chwili wszystko zniknęło. Znów byłam w autobusie i jechałam do domu po ciężkim dniu pracy. Uznałam, że ze zmęczenia zasnęłam i przyśnił mi się jakiś koszmar.
O całej sytuacji przypomniałam sobie tydzień później. Wracałam właśnie z urodzin koleżanki. Była godzina 2:30, a ja dziękowałam Bogu, że choć mieszkam na końcu świata, autobusy nocne dojeżdżają niemalże pod mój dom. Kurs nocną taryfą na moje osiedle kosztowałby fortunę. A na piechotę nie dotarłabym tam do rana. Zresztą miałam na sobie szpilki i spódnicę, więc piesze wycieczki w ogóle nie wchodziły w grę. Dwa przystanki przed pętlą, a jednocześnie miejscem, gdzie wysiadałam, autobus warknął, szarpnął, po czym zatrzymał się.
– Proszę państwa, awaria silnika, dalej nie pojedziemy – oznajmił kierowca, po tym, jak wyszedł ze swojej kabiny i obejrzał pojazd ze wszystkich stron.
Dwoje ludzi, którzy oprócz mnie znajdowali się w środku, wzruszyli ramionami i wyszli.
Znacie to uczucie, prawda?
Deja vu. Dziwne wrażenie, że to, co dzieje się w danej chwili, działo się już w przeszłości. Każdy z nas doświadczył tego przynajmniej raz w życiu. Zwykle doświadczamy tego wrażenia w dzieciństwie, a potem nagle znika. Ja mam teraz 28 lat i nie czułam tego od ponad 10...
A teraz nagle przyszło… Poczułam strach. Nie chciałam opuszczać autobusu, nie chciałam wracać sama ciemną, pustą ulicą. To, co czekało mnie po drodze, sprawiało, że dreszcze wędrowały mi po plecach w górę i w dół. Gdyby mnie to spotkało, nie miałabym żadnych szans. Pozostałaby mi jedynie gwałtowna śmierć gdzieś w kępie wyrośniętych krzewów. Wiedziałam, że to jest moment, w którym wszystko się rozstrzygnie.
– Proszę wysiadać, nie słyszała pani? – zawołał w moją stronę kierowca.
– Ja… poczekam tu chwilę – wykrztusiłam z trudem, przełknęłam głośno ślinę, a następnie drżącymi rękami wyjęłam komórkę i wystukałam numer korporacji taksówkowej.
Nazajutrz na portalach informacyjnych pojawiły się doniesienia o śmiertelnym wypadku, który miał miejsce w mojej okolicy. Tej samej nocy, której ja wracałam z urodzin koleżanki, z innej imprezy wracała inna młoda dziewczyna. Niestety, nie dotarła do domu. Potrącił ją rozpędzony kierowca pod wpływem alkoholu, który nawet się nie zatrzymał ani nie udzielił pomocy. Znaleziono ją kilkanaście metrów od ulicy. Leżała pod drzewem, pośród kępy krzaków.
Ubrana była w puchową kurtkę, koszulę, spódnicę i szpilki, kiedy rano znalazł ją mężczyzna wyprowadzający na spacer psa. Czytając artykuł, poczułam, że robi mi się słabo. To mogłam być ja…
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”