Gdy żona trzy lata temu wystąpiła o rozwód, nie protestowałem. Nasza rodzina i tak istniała już tylko formalnie. Poza mieszkaniem i córką już nic mnie z Beatą nie łączyło. Jej ze mną też nie – w każdym razie na pewno nie miłość.
Pamiętam jedną z naszych niewielu normalnych rozmów z ostatniego roku trwania małżeństwa. Powiedziała mi wtedy, że widzi, co się z nami dzieje, ale zależy jej na tym, żeby utrzymać nasz związek. Kiedy zapytałem po co, nie umiała wyjaśnić.
Zawsze przykładała dużą wagę do tego, „co ludzie powiedzą”
Jednak ja ją dobrze znam, więc wiem, że chodziło jej głównie o to, co powiedzą znajomi, rodzina, bo rozwód to przecież wielki skandal. Zawsze przykładała dużą wagę do tego, „co ludzie powiedzą”. To śmieszne, lecz dla niej ważniejsze było, żebym miał uprasowaną koszulę, niż zjadł ciepły posiłek po całym dniu pracy. Bo przecież z talerzem po mieście nie latam, a ubranie wszyscy widzą…
Na początku nawet zgodziłem się na tę farsę. Dobra, nie kochamy się, ale jesteśmy ze sobą dla świętego spokoju. No i dla naszej córeczki; przynajmniej dla mnie to był ważny argument. Jednak trudno jest żyć z osobą, której wady się doskonale zna, a do której się nic nie czuje. Ciągle mi coś wytykała i wkrótce miałem tego dość. Najlepszym sposobem na uniknięcie nieporozumień i kłótni wydawało mi się wówczas po prostu wychodzenie z domu.
Większość kumpli też miała rodziny, w których także różnie się układało. Więc co miałem zrobić? Chodziłem do knajpy. Zresztą, tam właśnie lądowało wielu kolegów. Zacząłem pić coraz więcej i coraz częściej zdarzało mi się wracać do domu na gazie. To mojej żonie się nie podobało, ponieważ psuło wizerunek poprawnej rodziny. Z dwojga złego już wolała się rozwieść. Nie oponowałem, chciałem iść na ugodę.
Nagle ona doszła do wniosku, że rozpad małżeństwa to moja wina, bo piję
I postanowiła tę moją winę udowodnić. Trudne to nie było, bo niejeden z sąsiadów widział mnie chwiejącego się na nogach, gdy wieczorem wracałem z knajpy. Wytoczyła więc przed sądem ciężkie działo, że przepijam domowe pieniądze, nie dbam o nią i córkę, urządzam awantury. Sprawę oczywiście wygrała – orzeczono rozwód z mojej winy i to jej przyznano opiekę nad dzieckiem. Niespecjalnie protestowałem, bo co ja mogłem? Jej miłość do mnie wygasła, zanim zacząłem pić, ale jaki miałem na to dowód?
Machnąłem więc ręką na wszystko, zgodziłem się na alimenty – na szczęście rozsądne, bo w tym wypadku sąd trzeźwo podszedł do rzeczy – i zacząłem pertraktacje z żoną o podział majątku. Ja miałem nie dostać nic, jej zostało trzypokojowe mieszkanie. Nie chciałem dużo, lecz przecież nie mogłem mieszkać na ulicy, więc walczyłem, żeby z tego podziału starczyło pieniędzy przynajmniej na kawalerkę.
Trochę to wszystko trwało, jednak wreszcie się dogadaliśmy. Sprzedaliśmy nasze duże mieszkanie, oboje wzięliśmy niewielkie kredyty i kupiliśmy sobie dwa mniejsze. Myślałem, że teraz już będę żyć spokojnie. Zaplanowałem sobie czas tak, żeby weekendy poświęcić tylko córeczce, a poza tym cieszyłem się wolnością kawalera z odzysku.
Niestety, nie przewidziałem, że moja była zechce utrudniać mi życie
Nie wiem, o co jej chodziło. Czy była na mnie zła, że musiała zmienić mieszkanie na dwupokojowe? Czy była zazdrosna, że prowadzę normalne życie i kogoś mam? Bo nie ukrywałem, że już pół roku po rozwodzie znalazłem nową miłość. Nie mieszkaliśmy razem, bo jednak sparzyłem się mocno na małżeństwie i wspólnym życiu, więc postawiłem teraz na luźny, raczej partnerski związek.
Jednak faktem jest, że Monika to fantastyczna dziewczyna i od początku chciałem spędzać z nią jak więcej czasu. No i oczywiście poznałem ją z moją córeczką. Małej ciocia bardzo się podobała, ale jej mamusi już nie… No i się zaczęło.
Beata po tamtym weekendzie zadzwoniła do mnie i ostrym tonem stwierdziła, że nie życzy sobie, żeby jej córka spotykała się z moimi „kochankami”.
– To jest wrażliwe dziecko, musisz to wziąć pod uwagę – powiedziała. – Znowu się na tobie zawiodłam. Wybacz, ale w ten weekend Magdusia zostanie ze mną.
Byłem wściekły, lecz co miałem zrobić? Próbowałem jej wytłumaczyć, że Monika jest normalna, więc nikt nie ma zamiaru odbierać jej córki. Ale ona zagroziła, że jeżeli nie spełnię jej warunków, to wystąpi do sądu o ograniczenie mi praw rodzicielskich.
– Na jakiej podstawie?! – wkurzyłem się. – Co masz mi do zarzucenia jako ojcu?
– A to, że w weekendy, kiedy bierzesz córkę, umawiasz się z kobietami i pijecie alkohol, a dziecko to wszystko widzi! – krzyknęła. – I w ogóle nie wiadomo, co się tam u ciebie dzieje! A mieszkasz w kawalerce, więc dziecko jest narażone na deprawację!
Deprawacje? Nie wierzyłem własnym uszom. Poszliśmy z małą do parku i na plac zabaw, a potem na obiad do restauracji. Owszem, wypiliśmy wtedy z Moniką po kieliszku wina, i rozumiem, że Magdusia opowiedziała o tym potem mamie. Ale jakie deprawacje?! Nasza kruszyna spała w rozkładanym fotelu, a ja na wersalce. Monika w weekend nie została na noc, właśnie ze względu na moją córkę. Ale z Beatą nie było rozmowy.
Bałem się, że jak się uprze, to faktycznie pójdzie do sądu. I kto wie, co tam naopowiada! A ja znowu nie miałem dowodów swoją obronę. Wiem, jak działają sądy – mój kumpel właśnie w ten sposób stracił prawo do opieki nad dziećmi. Bo pozwolił sobie skorzystać kilka razy z usług prostytutek. Oczywiście nie zapraszał ich do domu; poszedł do „salonu masażu”. Jednak pech chciał, że jego była teściowa widziała, jak wchodzi do środka, wyciągnęła wnioski i podburzyła swoją córeczkę.
A sąd bez oporu przyjął do wersję obu pań i uznał, że mój kumpel faktycznie na ojca się na daje! Zwłaszcza że on też lubił wypić, co było kolejnym argumentem… Wolałem więc nie ryzykować. Na wszelki wypadek odbyłem z Moniką poważną rozmowę. Na szczęście mnie zrozumiała i bez oporów zgodziła się, że kiedy mała jest u mnie, to w te dni się nie widujemy.
To Monika zwróciła moją uwagę na to, że coś jest nie tak
Jednak po kilku miesiącach mojej żonie znowu się coś przywidziało. Najpierw nie chciała mi dawać dziecka w każdy weekend, a potem nagle zadzwoniła i zapytała, czy nie wziąłbym jej już w czwartek.
W piątki pracuję, więc musiałem zorganizować dla Magdusi jakąś opiekę. Na szczęście moja mama, stęskniona za wnusią, radośnie podjęła się tego zadania. Od tego momentu moja była żona często prosiła mnie o pomoc w odebraniu Madzi z przedszkola czy o zajęcie się nią w środku tygodnia.
Najpierw myślałem, że może ma dodatkową pracę. Okazało się, że wcale nie – Beata po prostu kogoś poznała.
Gość nie spodobał mi się, wydawał się taki… toporny. Grube karczycho, chód szympansa. Jakoś nie pasował mi do Beaty. Wprawdzie nie byłem zadowolony, że taki typ ma się zajmować moją córeczką, lecz z drugiej strony cieszyłem się, bo mała bywała u nas częściej. No i teraz Beata nie mogła mi zabraniać spotkań z Moniką. To właśnie Monika zwróciła moją uwagę na to, że coś jest nie tak.
Po kolejnym weekendzie, który spędziliśmy w trójkę, powiedziała zaniepokojona:
– Słuchaj, Magdusia tym razem zachowywała się inaczej niż zwykle. Zauważyłeś?
– Niee – odparłem niepewnie, bo jakoś mi to umknęło. – Była taka jak zwykle. No, może trudniej jej przyszło rozstać się ze mną, ale to normalne, tęskni.
– A mnie się wydaje, że ona w ogóle nie chciała wracać do domu – Monika pokręciła głową. – I jak ją przywiozłeś w piątek, to wydawała się jakaś taka… przestraszona. Myślę, że ona woli być u ciebie niż u Beaty. Najwyraźniej jest jej tam źle.
– Myślisz, że małej dzieje się krzywda? – przeraziłem się, a przed oczami natychmiast stanęły mi wszystkie obejrzane programy o molestowanych dzieciach.
– Myślisz, że on jej może coś... robić?
– Nie wiem, czy coś jej robi. Może ona go po prostu nie lubi? – Monika zastanawiała się na głos, nie widząc mojego przerażenia.
– Ja bym na twoim miejscu z nią porozmawiała. Tylko trzeba się zastanowić jak. Ma 5 lat i pewnie wiele nie powie.
Pomyślałem, że nowy związek zdecydowanie jej nie służy
Rozmyślałem o tym przez cały tydzień i kiedy w czwartek Beata zadzwoniła, żebym wziął małą dzień wcześniej, natychmiast po nią pojechałem. Wszedłem do nich na górę, żeby się odrobinę rozejrzeć. Mieszkanie było czyste i posprzątane. Mięśniak siedział przed telewizorem i popijał piwo. Beata wydawała się jakby mniejsza i szczuplejsza, przygaszona. Pomyślałem, że nowy związek zdecydowanie jej nie służy.
– Wszystko w porządku? – zapytałem, kiedy wreszcie mała odkleiła się ode mnie i pobiegła spakować swoje zabawki do plecaczka. – Wyglądasz na zmęczoną.
– Nie, jest dobrze – odparła niepewnie moja była, jakby spłoszona, po czym rzuciła okiem w stronę osiłka i powiedziała: – Pomogę się jej spakować.
Zaproponowałem Magdusi, że zanim pojedziemy do babci, wybierzemy się do McDonalda. Była zachwycona, a ja miałem nadzieję, że przy swoich ulubionych nuggetach rozkręci się na tyle, że uda mi się z niej wyciągnąć jakieś istotne informacje.
– Lubisz wujka Artura? – zapytałem bez ogródek o partnera mojej byłej, bo dyplomacja w odniesieniu do pięciolatki moim zdaniem nie ma najmniejszego sensu. Magdusia spojrzała na mnie jakby przestraszona i nieśmiało pokręciła głową.
– Kochanie, nie bój się, możesz mi wszystko powiedzieć! Przecież jestem twoim tatą i zawsze będę cię kochać – ciągnąłem, mając nadzieję, że w końcu poczuje się bezpiecznie. – Nie musisz przecież lubić wszystkich. Cioci Moniki też nie musisz lubić.
– Ale ją lubię – powiedziała z pełnymi ustami. – Lubię, jak mi opowiada bajki.
– Wujek też opowiada? – badałem dalej.
– Nie – znowu posmutniała. – On nie lubi bajek. I nie pozwala mi oglądać.
– Jak to, nie pozwala? – zdziwiłem się. – Nie możesz oglądać telewizji?
– Mogę, ale kiedy nie ma meczu – mała pociągnęła noskiem. – Bo jak jest mecz, to on ogląda, i krzyczy, jak się głośno bawię.
– Krzyczy na ciebie? – w środku aż się cały zatrząsłem ze złości.
– Tak, i na mamę też – Magdusia przestała jeść, a buzia niebezpiecznie wygięła jej się w podkówkę. – I ja nie chcę z nim już mieszkać. Chcę, żeby sobie poszedł.
– No dobrze, nie płacz – przytuliłem ją, myśląc intensywnie, co zrobić. – Dziś pojedziesz na noc do babci, a jutro, jak wyjdę z pracy, przyjadę po ciebie, dobrze? W domu powiedziałem o wszystkim Monice. Przejęła się tak samo jak ja.
– Chyba musisz porozmawiać z Beatą – powiedziała, krzywiąc się; wiem, że nie lubiła mojej eks i była trochę zazdrosna.
– Chyba trafiła na jakiegoś ciemnego typa. To jej sprawa, ale macie wspólne dziecko.
Przyznałem jej rację i od razu zdzwoniłem do Beaty. Nie bardzo chciała rozmawiać. Stwierdziła, że jest zajęta, a wszystkie zarzuty odparła jako nieprawdziwe.
– Artur nie przepada za dziećmi, ale to nie znaczy, że Magdusię źle traktuje – powiedziała. – A co do bajek, to ona zdecydowanie za dużo ogląda telewizji. Kręciła tak przez cały czas, a ja w końcu zrozumiałem, że ta rozmowa nie ma sensu. Beata albo broniła tego swojego kochasia, albo zwyczajnie się go bała. Zresztą, to mnie naprawdę najmniej obchodziło.
Martwiłem się tylko o moją córeczkę!
Podczas kolejnych spotkań z Magdusią dopytywałem, co się dzieje w domku i jak się do niej odnosi wujek Artur. Mała wyraźnie go nie lubiła i bała się go, a moje rozmowy z Beatą nic nie dawały. Twierdziła, że u nich w domu wszystko jest w porządku! Kiedyś, gdy odbierałem Madzię, na rękach Beaty dostrzegłem siniaki. Miała też rozciętą wargę. Nie wiedziałem, jak zapytać o to małą, ale ona sama zaczęła temat.
– Wujek uderzył mamusię – powiedziała, ledwie wsiedliśmy do auta. – I ona płakała. Ja też płakałam, bo mi było smutno.
– A ciebie uderzył? – zapytałem, siląc się na spokój, a ręce mi się zacisnęły w pięści. Nie przekręciłem kluczyka w stacyjce, najpierw musiałem się uspokoić.
– Raz, jak wyłączyłam mu mecz – przyznała płaczliwie. – Ale mama powiedziała, że nie wolno mnie bić. I mnie przeprosił.
Wieczorem, kiedy mała już spała, zadzwoniłem do byłej żony i powiedziałem, że wiem o wszystkim. Byłem wściekły.
– To twoja sprawa, z kim chodzisz do łóżka – powiedziałem zimno. – Ale nie zgadzam się, żeby taki sadysta mieszkał pod jednym dachem z moją córką. Uprzedzam, że wystąpię do sądu o przyznanie mi opieki.
– Nie możesz mi jej odebrać! – zawołała przestraszona. – Nie możesz!
– Nie odbieram ci Madzi, tylko chcę jej zapewnić bezpieczeństwo. A tobie radzę zadbać o swoje. Ze mną się rozwiodłaś, bo czasem coś wypiłem, a temu moczymordzie pozwalasz się tłuc?! I to przy dziecku?!
Prosiła i płakała, ale ja byłem zdecydowany. Musiałem przecież coś z tym zrobić, a droga sądowa wydawała mi się najpewniejsza i najbardziej sensowna. Oczywiście Beata od razu zapowiedziała, że będzie walczyć o małą i w życiu mi jej nie odda. Zanim złożyłem wniosek, skontaktowałem się z prawnikiem. Niestety, nie usłyszałem od niego niczego pocieszającego.
– Ma pan jakieś dowody na to, że żona zaniedbuje córkę albo że jej partner ją bije? – zapytał, a kiedy pokręciłem głową, wyjaśnił: – To nie będzie prosta sprawa i uprzedzam, że może pan przegrać. Nie ma świadków, a żona i jej partner pewnie wszystkiemu zaprzeczą. Może pan wystąpić o przesłuchanie córki przez psychologa, ale to nie zawsze odnosi skutek. Małe dzieci w stresie nie zawsze potrafią się otworzyć przed obcymi. Nawet specjaliście może być trudno do niej dotrzeć. Poza tym sąd nie musi wziąć pod uwagę jej zeznań.
– No to co mam robić? – zapytałem bezradnie. – Czekać, aż stanie się jakieś nieszczęście, żeby mieć dowód?
– Ja pana rozumiem i nie odradzam walki o córkę – adwokat mówił do mnie jak do dziecka. – Uprzedzam tylko, że może to być trudne. Nie wiem, jeżeli jest pan pewien, że tam się coś dzieje, to może pójść z małą do psychologa, a dodatkowo wynająć detektywa, żeby zdobył jakiś dowód.
Postanowiłem zaryzykować i walczyć o córkę bez dowodów
Owszem, zastanawiałem się nad tym, lecz usługi detektywa dużo kosztują. Poza tym on ją tłucze w domu, to jak ten detektyw miałby ich śledzić? Ale do psychologa z małą poszedłem. Powiedziałem, jakie mam podejrzenia; poprosiłem o pomoc.
– Córka nie ma dobrych relacji z tym panem – powiedziała pani psycholog po kilku spotkaniach. – Nie lubi go, a on za nią chyba też nie przepada. Mała wyraźnie boi się o mamę, bo zdaje się, że jej partner faktycznie używa wobec niej argumentu siły. Madzi nie bije, ale na nią krzyczy i każe jej siedzieć w swoim pokoju. Sądzę, że to nie jest najlepszy dom dla dziecka.
– A da mi pani taką opinię? Bardzo jej potrzebuję… – zapytałem pełen nadziei.
– Nie jestem biegłą, więc moja opinia nie jest ważna dla sądu – psycholog bezradnie rozłożyła ręce. – Musiałby pan wystąpić w sądzie o badanie i wystawienie diagnozy. Pomyślałem, że to w sumie dobry pomysł, lecz Monika miała wątpliwości.
– Nie wiesz, w jaki sposób oni rozmawiają z dziećmi, o co pytają – uprzedziła mnie. – Dla małej to może być prawdziwa trauma. Tym bardziej że jak Beata się dowie, że przesłuchają Magdę, to może jej wbijać do głowy różne rzeczy. Chcesz tego? Nie chciałem. Postanowiłem zaryzykować i walczyć o córkę bez dowodów. Powiedziałem w sądzie, że widziałem siniaki na rękach żony, a mała opowiadała, jak wujek bije mamę. Że na nią krzyczy i raz ją uderzył. Przedstawiłem też opinię tej psycholog.
Wiedziałem, że nie może być to dowód w sądzie, ale pomyślałem, że może da komuś coś do myślenia… No i powołałem na świadka Monikę, która powiedziała, że moja córka od pewnego czasu bardzo się zmieniła i że nie chce wracać po weekendzie do mamy. Na koniec poprosiłem o przyznanie mi pełnej opieki nad dzieckiem.
Oczywiście, sędzia poprosił też moją byłą o wyjaśnienia. Jak było do przewidzenia, Beata zaprzeczyła wszystkiemu. Powiedziała, że Artur ją dobrze traktuje i nigdy nie podniósł na nią ręki. A mała go nie lubi, bo on zabrania jej oglądać zbyt długo telewizję. I dodała, że ja w tygodniu i tak nie mógłbym się zajmować dzieckiem, bo pracuję na zmiany i co drugi tydzień wracam do domu po godzinie 23.00. Nie przyznali mi opieki nad Magdusią.
Sąd stwierdził, że nie mam żadnych dowodów na winę konkubenta Beaty, a swoje przypuszczenia opieram tylko na opowieściach pięciolatki, która jest zła na swojego wujka. Powiedzieli jeszcze, że jeżeli naprawdę zależy mi na dobru dziecka, to tym bardziej powinienem się zgodzić, aby ono zostało u mamy. Bo przecież ja pracuję po nocach, a poza tym mam kawalerkę i nie mogę mieszkać z córką w jednym pokoju.
Strasznie się wtedy wkurzyłem. Zwłaszcza tym ostatnim argumentem – mało to ludzi mieszka na kupie w pokoju z kuchnią? I jakoś nikt się w tym państwie nie zastanawia, czy to moralne i czy dobre dla dziecka! A poza tym, dlaczego Beacie uwierzyli, że wszystko jest w porządku? Przecież też nie przedstawiła żadnego dowodu! A podejrzewam, że wystarczyłoby podciągnąć rękaw jej swetra, żeby zobaczyć siniaki!
Ale nie – jej słowa to prawda, a moje słowa to bajki wysnute na podstawie opowieści pięciolatki! To ma być sprawiedliwość?! Słowo ojca przeciwko słowu matki jest z góry skazane na przegraną. A co, może ja mniej kocham córkę, mniej się o nią troszczę? Prawo wychodzi z założenia, że tata nie potrafi się zająć dzieckiem. Że lepsza byle jaka matka niż zatroskany ojciec!
Podobno gdzieś działa stowarzyszenie ojców niesprawiedliwie potraktowanych przez sądy. Muszę poszukać ich adresu w internecie, a potem umówić się na spotkanie i porozmawiać z nimi. Bo przecież nie mogę tej sprawy tak zostawić! Nie mam zamiaru czekać, aż Magdusi stanie się krzywda. Wtedy sąd zdobędzie dowód, ale będzie już za późno.
Czytaj także:
„Wieloletnia przyjaźń skończyła się kłótnią przez sprzedaż auta. Okazało się, że w przyjaźni nie ma miejsca na biznesy”
„Zaszłam w ciążę w wieku 16 lat. Gdyby nie moja mama, Cecylki prawdopodobnie nie byłoby na świecie...”
„Myślałam, że syn sąsiadki jest rozpieszczony. Źle ich oceniłam. Okazało się, że od urodzenia jest poważnie chory”