„Partner porzucił mnie, bo nie chciałam usunąć ciąży. Uciekł do innego miasta i nigdy nie interesował się synem”

Matka, która samotnie wychowuje syna fot. Adobe Stock
„Studia zakończyłam po pierwszym roku. Potem rzuciłam się w pieluchy i do walki o to, by jakoś związać koniec z końcem. Mama, która sama mnie wychowywała, zmarła, zanim Bartek poszedł do przedszkola. Zostawiła mi mieszkanie, ale na jego utrzymanie musiałam zarobić. Próbowałam łapać się najróżniejszych zajęć”.
/ 03.03.2022 12:42
Matka, która samotnie wychowuje syna fot. Adobe Stock

Weszłam do mieszkania i bezszelestnie zamknęłam za sobą drzwi. A tak przynajmniej mi się zdawało...
– Mamo, to ty? – usłyszałam głos dobiegający z pokoju Bartka. Za chwileczkę syn pojawił się w korytarzu. Pomógł mi się rozebrać i poszedł do kuchni zrobić herbatę.
– Sam jesteś? – spytałam.
– Nie, jest u mnie Karolina. Siedzi przy komputerze.
Podziękowałam mu za rozgrzewający napój i poleciłam wrócić do pokoju. Karolina to dziewczyna mojego syna. Tworzą parę już od 2 lat. „Dobrze, że chociaż jemu się udało” – dopadła mnie pełna goryczy refleksja. I naszły mnie wspomnienia...

Krzysztof był moją studencką miłością

Poznaliśmy się podczas egzaminów na medycynę. Od początku roku akademickiego tworzyliśmy parę. Wydawało mi się, że trafiłam na wzorową, książkową miłość. Czar prysł już w połowie semestru. Wtedy okazało się, że jestem w ciąży. Krzysztof stchórzył przed odpowiedzialnością. Początkowo namawiał mnie na usunięcie ciąży, a w końcu po prostu czmychnął. Przeniósł się ze studiami do innego miasta. I tyle go widziałam.

Ja swoje studia zakończyłam po pierwszym roku. Potem rzuciłam się w pieluchy i do walki o to, by jakoś związać koniec z końcem. Mama, która sama mnie wychowywała, zmarła, zanim Bartek poszedł do przedszkola. Zostawiła mi mieszkanie. Ale na jego utrzymanie musiałam zarobić. Próbowałam łapać się najróżniejszych zajęć, jednak na prostą zaczęłam wychodzić w momencie pójścia synka do szkoły.

Przez kolejne lata byłam barmanką, przedstawicielem handlowym, sprzedawcą w kwiaciarni, projektantką ulotek reklamowych. W końcu znajomy zaproponował, abym zatrudniła się w jego szkole nauki jazdy. Prawo jazdy posiadałam już wiele lat, nie miałam odnotowanego żadnego mandatu ani kolizji. Nie była to łatwa praca, instruktor musi być cały czas skoncentrowany i uważny. Z drugiej strony, przynosiła mi niemałe pieniądze.

Bartek był już na studiach, więc koszt naszego życia również się zwiększył. Syn wyrósł na prawdziwego mężczyznę. Często zaskakiwał mnie swoimi pomysłami na życie i spojrzeniem na świat. Oczywiście, w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Nie to, co jego – pożal się Boże – ojciec. Po Krzysztofie nie związałam się już z nikim. Nie chciałam drugi raz przechodzić zawodu.

Moje smutne rozmyślania przerwał sygnał telefonu. Dzwonił mój szef.
– Arletko, jutro musisz być godzinę dłużej w pracy. Pan Karol po raz kolejny nie zdał egzaminu i wziął dodatkowe godziny jazdy. Twierdzi, że z tobą najlepiej mu się jeździ. Będziesz czekała na niego o 18 na placu?

Zgodziłam się.

Pana Karola poznałam rok temu. Był niewiele starszy ode mnie. Zapisał się na kurs prawa jazdy w naszej szkole i został przydzielony do mnie. Teorię opanował błyskawicznie. Z praktyczną jazdą samochodem także nie miał problemów. Właściwie nie mogłam zrozumieć, dlaczego za piątym już razem nie udało mu się zdać egzaminu. Po każdym oblanym, wykupywał dodatkowo parę godzin jazdy. Zawsze był przydzielany do mnie – tak sobie życzył. Twierdził, że najlepiej tłumaczę zawiłości jazdy. Pan Karol był niezwykle sympatycznym człowiekiem, bardzo życzliwym ludziom. Uczył historii w podstawówce i z tego, co wiem, do tej pory nie był żonaty.

Spotkałam się z nim następnego dnia na placu manewrowym. Zrobiliśmy podstawowy przejazd przez plac, wszystkie łuki i parkowania. Miał to opanowane świetnie. Potem wyjechaliśmy na miasto. Poleciłam mu wykonanie kilku manewrów, lewoskrętów, zawracań. Wszystko wykonywał perfekcyjnie.
– Panie Karolu, niech mi pan opowie, na czym oblał pan ostatni egzamin? – spytałam go wreszcie, bo nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mógłby mieć z czymkolwiek jakieś problemy.
Lekko się zarumienił.
– Próbowałem wjechać pod prąd w ulicę jednokierunkową – odpowiedział cichutko.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Nie wyglądał na człowieka, który popełnia tak śmieszny błąd. Raczej posądzałabym o złośliwość egzaminatora. Widać się myliłam i przeceniałam umiejętności pana Karola. Z drugiej strony, kiedy siedziałam obok niego, jazda wychodziła mu znakomicie. „Może stres go zżera?” – przemknęło mi przez myśl.

Właśnie kończyła się druga godzina wspólnej jazdy.
– Ja mam już koniec na dzisiaj – powiedziałam. – Gdzie pana podrzucić?
To może da pani zaprosić się na kawę? – spytał nieśmiało. – Udzieliłaby mi pani paru dodatkowych rad przed kolejnym egzaminem. Zdaję go w przyszłym tygodniu. Nie chciałbym polec i tym razem.
Zawahałam się, ale tylko przez chwilkę. Co mi tam. Bartek mnie na razie nie potrzebuje, bo na pewno spędza czas z Karoliną. I szczerze mówiąc, zmarzłam podczas dzisiejszej jazdy. Ogrzewanie w samochodzie zaczyna szwankować.

Pan Karol wybrał przytulną kawiarenkę

Nie było w niej wielu ludzi, ale za to wspaniała atmosfera. I cudowna kawa. Rozmowa szybko zeszła z tematu prawa jazdy na zupełnie inne. Pan Karol tak interesująco opowiadał o swoich pasjach, historii i świecie, że słuchałam go jak zahipnotyzowana. Dawno nikt mnie tak nie zainteresował swoją osobą.

Później rozmowa zeszła na tematy bardziej osobiste. Dowiedziałam się, że podczas studiów pan Karol był zaręczony ze śliczną studentką, ale na dwa tygodnie przed zaplanowanym ślubem odwołała go bez słowa. Od tamtej pory był sam. W rewanżu zdecydowałam się opowiedzieć mu moją historię. Słuchał z wielką uwagą, a gdy skończyłam, on przez dłuższą chwilę milczał, jakby zastanawiał się nad czymś.
– Zawsze wiedziałem, że w jakiś sposób jesteśmy podobni – smutno stwierdził.

Po paru dniach ponownie spotkaliśmy się na wspólnej jeździe. Do egzaminu pana Karola zostały dwa dni. Jeździł świetnie, nie robił rażących błędów. Byłam przekonana, że tym razem powinno mu się udać. Po wyjeżdżonych godzinach znowu zaprosił mnie na kawę. Brązowym napojem uczciliśmy bruderszaft.

A potem... znowu nie mogliśmy się nagadać. Okazało się, że łączy nas tyle wspólnego, począwszy od zainteresowań, na przeszłości skończywszy. Kiedy odwoziłam Karola do domu, zaproponowałam swoje wsparcie podczas egzaminu. Zgodził się z nieukrywaną radością. Dwa dni później stanęliśmy oboje na placu manewrowym. Patrzyłam, jak Karol wsiada do samochodu z egzaminatorem i wyrusza w miasto. Przez czterdzieści minut trzymałam kurczowo zaciśnięte kciuki, aby tylko mu się udało. Wreszcie go zobaczyłam. Po jego minie można było bez trudu odgadnąć, że tym razem odniósł sukces.

Pogratulowałam mu z całego serca.
– Czy mimo zdanego egzaminu będę mógł cię nadal spotykać? – zapytał mocno ściszonym głosem, niepewnie, jakby obawiał się odmowy.
Spojrzałam zaskoczona, ale po chwili rozjaśnił mi się umysł. Teraz nabrałam pewności – tych pięć oblanych egzaminów to wcale nie był przypadek...
– Wariat! – powiedziałam z czułością.

Dzisiaj mijają dwa lata, jak zostałam żoną Karola. A na samo wspomnienie jego dawnych podchodów pojawia się uśmiech...

Czytaj także:„Upojne noce z żoną szefa otworzyły mi drzwi do kariery. Nie sądziłem, że to również one zniszczą mi życie”„Matka mnie wydziedziczyła, bo miałam dziecko z żonatym. Mój brat zataił, że na łożu śmierci spisała nowy testament”„Wody odeszły mi przy pierwszym tańcu. Rodząc, myślałam o tym, że zniszczyłam własne wesele i nigdy nie rzucę welonem”

Redakcja poleca

REKLAMA