Gdybym od roku nie marzyła o zaliczeniu tego kursu, pewnie bym teraz z niego zrezygnowała. Powód: uczestnictwo w nim mojego byłego narzeczonego. Przez kilka miesięcy odkładałam pieniądze, jak ostatni dusigrosz, ale w końcu mogłam wpłacić pełną kwotę i zapisać się na kurs. Rezygnacja byłaby głupotą i tchórzostwem.
„Rehabilitantka, która nie bierze udziału w szkoleniach, nie śledzi nowatorskich metod terapii, nie ma szans na zaistnienie na rynku usług medycznych” – to zdanie Marcina, mojego eks, też rehabilitanta.
No więc zapisałam się na ten kurs, który miał się odbyć w Krakowie
Dzień po zamknięciu listy postanowiłam rzucić okiem na nazwiska uczestników. A to pech! Marcin figuruje na samym początku!
„Co robić?” – myślałam gorączkowo. „Zrezygnować, stracić dwa tysiące złotych, ciułać przez następne pół roku i opóźnić poznanie nowych metod terapii? Nie. To nie wchodzi w grę. Trudno, jakoś ścierpię pięć dni w jego obecności, w końcu będzie nas kilkanaście osób. A gdy będzie rzucał mi złośliwe aluzje, zniosę to w pogardliwym milczeniu”.
Inaczej niż trzy miesiące temu, gdy skakaliśmy sobie do oczu o byle co. Właściwie, nie o takie znowu byle co. Marcin pracuje w prywatnej przychodni na kontrakcie i nieźle zarabia. Ale to mu już nie wystarczało. Chciał otworzyć razem ze mną gabinet rehabilitacji, a ja wolałam zostać w szpitalu, na etacie. I na marnej pensyjce, niecałe dwa tysiące złotych.
– Ty się nie czujesz upokorzona tą pensją?! – dołował mnie Marcin. – Niewykwalifikowany robotnik na budowie zarabia więcej. A ty skończyłaś studia, ratujesz zdrowie pacjentów, ciężko pracujesz umysłowo i fizycznie. Nie wstyd ci robić tego za takie marne pieniądze?
Było mi wstyd. Ale mój wrodzony lęk przed zmianami i niepewną przyszłością nie pozwalały rzucić się na głęboką wodę.
– Są pracodawcy i pracobiorcy. Ja widocznie jestem pracobiorcą – broniłam się przed jego naciskami.
– W takim razie mogę być twoim pracodawcą, jeśli ci zależy. Proponowałem spółkę, ale jak nie chcesz ryzykować…
– Nie chcę też dlatego, że nie mam kasy.
– Ale ja mam. Na uruchomienie gabinetu wystarczy. I tak w kółko.
Któregoś dnia pokłóciliśmy się na serio i wyrzuciłam go z mieszkania.
Moja zgorszona mama biadoliła przez następne tygodnie, że straciłam faceta swojego życia
Co jej zresztą nie przeszkadzało ze sceptycyzmem podchodzić do pomysłów Marcina. W sobotę skoro świt, niewyspana i zestresowana, wsiadałam do PKS-u. Nie zwracając większej uwagi na pasażerów, zaczęłam szukać swojego miejsca. No i niespodzianka! Moje miejsce było wolne, ale na sąsiednim siedział Marcin.
– Co ty tu robisz?
– Jadę na kurs do Krakowa – odparł, a na jego twarzy malował się arogancki uśmiech.
– Wiem. Ale co robisz tu, na tym miejscu w autobusie!
– A co w tym dziwnego? Nie słyszałem, żeby jazda PKS-em była zabroniona – kpił sobie ze mnie.
– Masz miejsce obok mnie? No popatrz... Wiedziałeś, że nie cierpię jazdy pociągiem i specjalnie kupiłeś bilet na PKS – powiedziałam oskarżycielskim tonem.
– Nie za wiele przypisujesz mojej intuicji? Siadasz, czy dalej będziesz tkwiła w przejściu i tamowała ruch?
Usiadłam nadąsana i zła, że zostałam tak niespodziewanie zaskoczona jego obecnością. Nie przygotowałam się na taką ewentualność. A tyle planów snułam do późna w nocy. O tym, co ja powiem na jego widok już w ośrodku szkoleniowym, co on odpowie, że będę grzeczna, ale na dystans, a tu masz ci los... Zaczęłam prawie od awantury i to o nic. Siedzieliśmy sztywno obok siebie.
Niby mimochodem odwróciłam głowę i spojrzałam na Marcina. W tym samym momencie on zrobił to samo i nasze spojrzenia się spotkały. Marcin się uśmiechnął, a ja odwróciłam wzrok.
– Nie uważasz, że należą mi się przeprosiny? – spytał.
– A za co? Że mnie wkurzyłeś na maksa i sprowokowałeś awanturę?
– Jasne. Zawsze ja cię musiałem przepraszać, nawet, gdy była twoja wina. Wyrzuciłaś mnie bez ceregieli za drzwi.
– A co miałam zrobić? Miałam zadzwonić po lokaja ze słowami: „Janie, odprowadź pana do wyjścia”?. Nie miałam żadnego Jana pod ręką. Nie ma zresztą o czym gadać. Mam nadzieję, że już otworzyłeś ten swój gabinet?
– „Ten mój gabinet” otwieram za dwa tygodnie. Kończą remont lokalu.
– I dobrze – stwierdziłam i odwróciłam się do okna.
W milczeniu analizowałam nową wiadomość. Zazdrościłam Marcinowi. Nie tylko gabinetu, ale i odwagi, przedsiębiorczości. Może straciłam nie tylko atrakcyjnego faceta, ale i szansę na samodzielność i niezależność finansową?
Spółka z Marcinem miała swoje dobre strony
Był solidnym, uczciwym i zaradnym facetem. Idealny wspólnik, nie tylko do gabinetu. Ja jednak wymyślałam różne argumenty, żeby pogrążyć pomysł Marcina. Uważałam, że gabinet będzie świecił pustkami, że trzeba będzie zrezygnować, a potem rozpaczliwie szukać pracy.
Warszawie jest mnóstwo rehabilitantów. Nawet takich bez studiów medycznych. Szpitale wcale nie wybierają najlepszych, bo płaca jest nędzna. Ordynator ma w biurku cały plik CV, sam mi kiedyś pokazywał, gdy przyszłam po podwyżkę.
>Marcin był uparty. Teraz dotarło do mnie, że to nie najgorsze cechy charakteru, pod warunkiem, że dany osobnik jest rozsądny i inteligentny. A on taki jest. Wciągnęłam powietrze i poczułam jego znajomy zapach. Nie mogłabym chyba być z mężczyzną, który by inaczej pachniał. Powróciły dobre wspomnienia i żal, że to wszystko się skończyło.
„Ale przecież jego obecność w tym autobusie chyba o czymś świadczy” – w mojej głowie pojawiła się iskierka nadziei. „Nie pojechał pociągiem, bo wiedział, że ja mam fobię od chwili katastrofy, którą przeżyłam jako dziecko. Może mi się uda to wszystko odkręcić? Już nawet nie chodzi o ten nieszczęsny gabinet, ale o Marcina”.
Trudno mi się było do tego przyznać, ale tęskniłam za nim
>Oparłam głowę o zasuniętą zasłonkę w oknie i udawałam, że drzemię. Czułam na sobie jego wzrok, ale nie otwierałam oczu. Po kilku minutach wyprostowałam szyję, a potem, niby we śnie, oparłam głowę o jego ramię. Marcin zesztywniał. Wiedziałam, że bał się ruszyć, żebym się nie obudziła.
Czułam, jak odwraca głowę w moją stronę i dotyka ustami moich włosów.
„A więc nic się przez te trzy miesiące nie zmieniło! Jesteśmy sobie pisani, a ten jego gabinet to nasze przeznaczenie!”.
– Przepraszam – wyszeptałam, nie otwierając oczu.
Schylił niżej głowę i pocałował mnie delikatnie i czule w usta.
– Tak mi ciebie brakowało, Marcysiu.
– A ten gabinet to ma dwa oddzielne pokoje? – spytałam.
– Jasne. Przewidziałem miejsce dla drugiego rehabilitanta...
Czytaj także:
„Po rozwodzie wszystkie przyjaciółki się ode mnie odsunęły. Bały się, że... ukradnę im mężów"
„Od 20 lat mam kochanki w całej Europie. Myślałem, że Zosia nic nie wie. Miałem ją za głupią gęś”
„Kiedy tata trafił do domu opieki, mama znalazła sobie kochasia. Byłam na nią wściekła. Przecież to zdrada!"