„Prawie zajechałam męża dla pieniędzy. Tak marzyłam o pięknym domu, że nie zauważyłam, kiedy Marek stał się wrakiem człowieka”

Mój mąż prawie wykończył się dla pieniędzy fot. Adobe Stock, goodluz
„– Oj, przesadzasz. Marek jest młody i silny, a jego zdrowiu nic nie dolega. – Do czasu. Naprawdę, Beata, przemów mu jakoś do rozsądku, bo on tak długo nie pociągnie. Pod wieczór wróciliśmy do domu, a ja postanowiłam, że nie będę się przejmować straszeniem mamy. Przecież potrzebujemy tego domu”.
/ 06.09.2022 10:30
Mój mąż prawie wykończył się dla pieniędzy fot. Adobe Stock, goodluz

Jestem szczęściarą: mam cudownego męża, który jest moim najlepszym przyjacielem, dwójkę fajnych dzieciaków i pracę, którą kocham – jestem psychologiem i od dziesięciu lat prowadzę własną praktykę. Marek ma swoją firmę. Praca na swoim ma plusy, ale minusy także – wiadomo, że żeby dobrze zarabiać, trzeba brać jak najwięcej zleceń. Do tego pół roku temu zaczęliśmy budowę naszego wymarzonego domu. Po skończeniu pracy Marek czasem wpada tylko na szybki obiad i pędzi na budowę. Kiedy wraca wieczorem, jest tak skonany, że najczęściej po kolacji i prysznicu zasypia w pół minuty.

Nie mam o to pretensji, jasne

Ale trochę mi go brakuje. Zaciskam jednak zęby, widząc, jak on się stara. Wiem, dlaczego to dla niego takie ważne. Marek pochodzi z patologicznej rodziny, a jego dom bardziej przypominał melinę. Miał wielkie szczęście, że spotkał na swojej drodze wspaniałego człowieka – swojego wychowawcę. Dzięki niemu Marek wyjechał do liceum z internatem, a po skończeniu liceum zdał na politechnikę. Kiedy zaczęliśmy się spotykać, opowiedział mi swoją historię. Wiedziałam, że jego największym marzeniem jest stworzenie dobrej, kochającej się rodziny, której sam nigdy nie miał. To marzenie się spełniło – nasza czwórka trzyma się razem, dbamy o siebie i lubimy spędzać ze sobą czas. Tylko że z tym ostatnim jest teraz gorzej, bo Marek spełnia swoje drugie marzenie – buduje dla swojej rodziny dom.

W zeszłą niedzielę stanowczo zarządziłam odpoczynek i pojechaliśmy wszyscy do moich rodziców. Po obiedzie zobaczyłam, jak Markowi oczy same się zamykają, więc wysłałam go na drzemkę do mojego dawnego pokoju. W pewnym momencie moja mama spoważniała i patrząc mi w oczy, powiedziała:

– Martwię się o Marka, źle wygląda.

Jest zmęczony, mamo. Nie dość, że ma ostatnio dużo pracy, to jeszcze codziennie jeździ na budowę, przecież wiesz.

– Wiem, córciu, ale mam wrażenie, że za dużo sobie wziął na głowę. Przyjrzyj mu się – jest aż szary na twarzy, a dziś myślałam, że zaśnie między jedną łyżką zupy a drugą. Martwię się, bo takie długotrwałe zmęczenie nie jest obojętne dla zdrowia.

– Oj, przesadzasz. Marek jest młody i silny, a jego zdrowiu nic nie dolega.

– Do czasu. Naprawdę, Beata, przemów mu jakoś do rozsądku, bo on tak długo nie pociągnie.

Pod wieczór wróciliśmy do domu, a ja, zupełnie wbrew sobie, nie mogłam przestać myśleć o słowach mamy.

Faktycznie – Marek nie wyglądał dobrze

Co jednak miałam zrobić? Kazać mu mniej pracować? Przecież to nierealne, znam go i wiem, że to byłoby mówienie do ściany. Poszłam spać z niepokojem w sercu, mając nadzieję, że jakoś to będzie. Na szczęście sąsiad był blisko, inaczej źle by się to skończyło Następnego dnia Marek pojechał na budowę, a ja próbowałam odegnać niejasny niepokój, który mnie opanował. Nie dam się zwariować – wmawiałam sobie – mama przesadza.

Tego dnia miałam dużo pacjentów i pierwszą przerwę dopiero około 18. Gdy włączyłam telefon, zobaczyłam kilka nieodebranych połączeń – jedno od Marka, a trzy od naszego ulubionego sąsiada, Kazika. Natychmiast oddzwoniłam do męża, jednak jego telefon był wyłączony. Za chwilę ponownie zadzwonił Kazik.

– Halo? Beata? No wreszcie! Myślałem, że już nigdy nie włączysz tego telefonu!

Dopiero teraz mogłam. Coś się stało? – spytałam i poczułam strach ściskający mnie za gardło.

– No stało się, stało. Spokojnie, sytuacja jest już opanowana, nie denerwuj się. 

– Mów, na litość boską! – krzyknęłam.

– Marek jest w szpitalu. Cicho, nie rycz, tylko mnie posłuchaj. Jest w szpitalu, gdzie sam go zawiozłem. Zapukał do mnie i spytał, czy mam ciśnieniomierz. Wyglądał kiepsko – był czerwony, nawet purpurowy na twarzy, a ręce mu latały. Ciśnieniomierza nie miałem, ale i bez niego wiedziałem, że dobrze nie jest. Zapakowałem go do auta i zawiozłem na SOR. Jakimś cudem nie było tłumów i w zasadzie od razu został przyjęty na oddział. Lekarz, który był na dyżurze i który się nim zajął, kazał mi jechać do domu. Powiedział, że to potrwa i jak skończą badania, to zadzwonią.

– O Jezu, Kaziu, dziękuję ci! – krzyknęłam. – W tej chwili wychodzę i jadę tam. W którym szpitalu jest Marek?

– W Bielańskim. Ale chyba nie ma co tam jechać, dopóki nie zadzwonią. Zresztą – rób jak chcesz, pewnie i tak nie usiedziałabyś teraz w domu. 

– Zgadłeś. Jeszcze raz dziękuję, dam znać później, pa! – rzuciłam i rozłączyłam się.

Zadzwoniłam do ostatniego pacjenta, odwołałam wizytę i popędziłam do szpitala. Dojechałam w pół godziny i było to najdłuższe pół godziny w moim życiu. Płakałam ze strachu i byłam wściekła na siebie. Tak, na siebie, bo zlekceważyłam coś, co widziałam na co dzień, a co moja mama mi wytknęła po jednym obiedzie spędzonym z moim mężem.

Jak mogłam być tak ślepa?

Do izby przyjęć wpadłam czerwona, z rozmazanym makijażem i łzami w oczach. Po krótkiej rozmowie pani z recepcji wezwała lekarza, który zajmował się Markiem. Dojrzały facet, z siwą czupryną i uśmiechniętymi oczami. Przywitał się ze mną mocnym uściskiem dłoni i powiedział:

Anioł stróż czuwał nad pani mężem, z wybitną pomocą sąsiada. Mąż miał stan przedzawałowy. Przyjęliśmy go na oddział, podaliśmy niezbędne leki i teraz jego stan jest stabilny. Proszę mi jednak powiedzieć, jakim cudem mężczyzna w jego wieku, bez żadnej medycznej historii sercowej, doprowadził się do takiego stanu?

– Och, panie doktorze…To także moja wina. Budujemy dom, od pół roku Marek jest na nogach po kilkanaście godzin dziennie. Uparł się, że wszystko zrobi sam albo prawie sam, i skutek jest taki, że wychodzi z pracy, jedzie na budowę, a do domu wraca skonany jak pies. Wiedziałam, że jest zmęczony, ale nie przypuszczałam, że to może być takie groźne… – znów się rozpłakałam.

No no, proszę nie rozpaczać. Jak mówiłem, jego stan jest w tej chwili stabilny, a życiu nie zagraża żadne niebezpieczeństwo. Potrzymamy go tu do jutra, popilnujemy. A jak już go wypuścimy, to pani ma przed sobą najważniejsze zadanie – wytłumaczenie mężowi, że musi zwolnić. Ja wszystko rozumiem, ale teraz naprawdę nie ma już żartów. Koniec z pracą ponad siły. Tym razem pani mąż miał szczęście, ale następnym razem może mieć go mniej. Albo wcale. 

– Ma pan rację, panie doktorze, stuprocentową. Stanę na głowie, a dopilnuję, żeby zwolnił. Mogę go teraz zobaczyć?

– Oczywiście, zaprowadzę panią. Proszę jednak, żeby poważną rozmowę z mężem odłożyła pani na później, teraz mąż musi odpoczywać. Rozumiemy się? – lekarz uśmiechnął się do mnie.

– Tak jest, panie doktorze. Dziękuję! – zawołałam.

Gdy weszłam do sali, w której leżał Marek, łzy ponownie stanęły mi w oczach.

Był taki biedny

Leżał na łóżku pod oknem i smutnym wzrokiem patrzył na powoli płynące chmury. Podeszłam do niego, postanawiając z całej siły nie obarczać go swoim smutkiem i zdenerwowaniem. Zamiast tego pocałowałam go delikatnie, a potem usiadłam na łóżku i chwyciłam go za rękę.

– Jak się czujesz, kochanie? – spytałam.

– Cześć, słońce, teraz już dobrze, ale…przez chwilę było kiepsko – odpowiedział mój mąż nie swoim głosem.

Był słaby i przygaszony. Aż mnie serce zabolało, lecz nie pokazałam tego po sobie. Ścisnęłam jego dłoń, pogłaskałam go po tej kochanej twarzy. Chciałam coś powiedzieć, ale Marek mnie uprzedził.

– Przestraszyłem się, Beata. Po raz pierwszy w życiu przestraszyłem się, że za chwilę umrę. Naprawdę tak myślałem. Gdyby nie Kazik… Nie mam wątpliwości, że uratował mi życie, i nawet nie wiem, jak zdołam mu się odwdzięczyć.

– Nie martw się tym, coś wymyślimy. W ogóle niczym się teraz nie martw, ja wszystko ogarnę. Ty tylko odpoczywaj, śpij, zdrowiej. Jesteś mi potrzebny, jesteś nam wszystkim potrzebny. Bez ciebie…

A jednak zaczynałam się rozklejać. O nie! Pomrugałam chwilę, żeby odegnać czające się pod powiekami łzy, i pożegnałam się z Markiem, obiecując, że jutro po niego przyjadę. Co mi po domu, jeśli będę w nim mieszkać sama z dziećmi? W drodze powrotnej układałam plan. Wiedziałam, że Marek będzie musiał zmienić tryb życia – czy tego chce czy nie. Koniec z tym szaleństwem, najwyżej będziemy mniej zarabiali, a dom będzie gotowy jesienią, albo i zimą. I co z tego? Co mi po domu za dwa miesiące, jeśli mam w nim mieszkać sama z dziećmi?

W razie oporu Marka zaangażuję do pomocy Kazika, moją mamę i kogo tam jeszcze będzie trzeba. A może nie będzie? Może Marek sam już zrozumiał, że dalej tak nie może być? No i Kazik. Do końca życia ma w nas swoich dłużników. Jak można się odwdzięczyć za coś takiego? Po chwili już wiedziałam, co mogę dla niego zrobić. Najpierw dobra kolacja, najlepsza, jaką potrafię zrobić, a potem męski wypad dla niego i Marka. Za trzy tygodnie do naszego miasta przyjeżdża Metallica, a ja wiem, że obydwaj panowie są ich wielkimi fanami. Na głowie stanę, a zdobędę bilety, postanowiłam. Tej nocy zasypiałam już z lżejszym sercem.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA