„Prawie skończyliśmy przygotowania do ślubu, kiedy dostałem zdjęcie mojej narzeczonej z innym, a to był dopiero początek”

zdradzony mężczyzna fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS
„Powoli budowaliśmy nasz związek, poznawaliśmy się coraz lepiej, zamieszkaliśmy ze sobą. Wreszcie chciało mi się wracać do domu po pracy, wreszcie miałem dobry powód, by nie włóczyć się po mieście, tylko przyjechać i jak człowiek zjeść domowy posiłek z ukochaną kobietą”.
/ 02.07.2023 22:30
zdradzony mężczyzna fot. Adobe Stock, LIGHTFIELD STUDIOS

Podobno prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Układało mi się nieźle, wokół siebie zawsze miałem sporo osób, które traktowałem jak dobrych znajomych, i kilkoro bliskich, których mogłem nazwać przyjaciółmi.

Uważałem się za szczęśliwego faceta i człowieka. I właśnie w tym szczytowym momencie, gdy byłem na fali, musiałem zweryfikować swój pogląd na przyjaciół. I na szczęście.

Martę poznałem w pracy

Przyjechała przeprowadzić audyt w naszej firmie i z miejsca mnie zauroczyła. Delikatna, niewysoka, szczupła blondynka, która miała posłuch i charyzmę. Zaimponowała mi jej pewność siebie, a delikatne rysy twarzy w otoczeniu blond włosów zawojowały moje serce.

Miałem jedną jedyną szansę, żeby zaprosić ją na randkę, i zaryzykowałem. Dłuższą chwilę patrzyła mi w oczy, odnosiłem wrażenie, że z lekką nutą rozbawienia na twarzy. Gdy się zgodziła, czułem się tak, jakbym Pana Boga za nogi złapał.

Jedna randka, druga, piąta… Powoli budowaliśmy nasz związek, poznawaliśmy się coraz lepiej, zamieszkaliśmy ze sobą… Wreszcie chciało mi się wracać do domu po pracy, wreszcie miałem dobry powód, by nie włóczyć się po mieście, tylko przyjechać i jak człowiek zjeść domowy posiłek z ukochaną kobietąŚlub wydawał się naturalną konsekwencją, choć do tej pory zawsze powtarzałem, że głupi papierek nie jest mi do szczęścia potrzebny.

Teraz zmieniłem zdanie

Chciałem założyć Marcie obrączkę na palec, chciałem, żeby cały świat widział, że jest moją żoną. Zacząłem przekonywać ją do tego pomysłu, bo się opierała. W końcu, po trzech latach, udało mi się ją przekonać i zaczęliśmy planować nasze wielkie, polskie wesele.

Wszyscy wokół byli zachwyceni. Nie mówię już nawet o rodzinie, która sądziła, że skoro skończyłem trzydzieści sześć lat, to nigdy się nie ustatkuję. Znajomi i przyjaciele też nam gratulowali, powtarzając, jakie mam szczęście, że udało mi się ustrzelić tak wspaniałą kobietę. Naprawdę, nie przesadzam, to był nieprzerwany festiwal gratulacji. Zresztą zasłużonych. Byłem wybrankiem losu.

Najlepsza kobieta na świecie powiedziała "tak"! Hura!

Załatwialiśmy mnóstwo formalności, szukaliśmy sali weselnej, chodziliśmy do kościoła na nauki przedmałżeńskie, wybieraliśmy kwiaty i orkiestrę… Setki małych decyzji do podjęcia. Nie wiedziałem, że będzie ich aż tyle, i przestawałem się dziwić, że ogarnięcie tego całego ślubno-weselnego chaosu trwa czasem rok czy dwa. Zacząłem też rozumieć, czemu niektóre pary podczas tego całego uzgadniania szczegółów – mają siebie dość i się rozstają.

Tego decydowania było od groma, w dodatku dostawało się milion opcji do wyboru i trzeba było wybrać dokładnie to samo, chociaż przecież byliśmy dwiema różnymi osobami. Skorzystałem z rady kumpla, który ożenił się parę lat wcześniej, i wybierałem zawsze jako drugi, pokazując dokładnie to samo co moja przyszła żona.

To miało zagwarantować sukces. I w sumie zagwarantowało. Ona była zadowolona, a ja, szczerze mówiąc, kwestię koronek przy wstążkach miałem… daleko na mojej liście priorytetów.

Im bliżej było do ślubu, tym bardziej Marta się zmieniała

– Strach się bać, co będzie, jak zaczniemy myśleć o dziecku – żartowałem. – Albo budować dom. Nad rodzajami cegieł też będziemy deliberować bez końca?

– To twoja rodzina chciała hucznej imprezy. Mnie by wystarczyło pójść do urzędu, tak jak stoję, i mieć to z głowy. Najważniejsze, żebyśmy byli małżeństwem.

– Tak jak stoisz… Hm, zostałabyś szybko aresztowana za nieprzyzwoity strój i zamiast żony miałbym narzeczoną kryminalistkę – pocałowałem ją i przesunąłem dłonią po jej nagiej nodze. Nigdy nie miałem dosyć dotykania mojej pięknej kobiety.

A może tak zróbmy! – oczy aż jej zabłysły. – Rzućmy całe te przygotowania w cholerę, pobierzmy się, ot tak!

– Żebym został wyklęty przez babki, ciotki i twoją przyszłą teściową? Nie ma głupich.

– Szkoda – westchnęła.

Im bliżej było do ślubu, odkrywałem, że Marta się zmienia, przestaje być dawną sobą. Stała się jakaś milcząca, nie śmiała się tak głośno jak kiedyś, unikała wyjść i spotkań z moimi znajomymi, choć do tej pory twierdziła, że bardzo ich lubi, zresztą z wzajemnością.

Podpytywałem, czy wszystko gra

Ona niezmiennie odpowiadała, że tak. Po prostu była zmęczona, zapracowana, zajęta… Zawsze znalazła logiczne wytłumaczenie. Nie miałem powodu, by nie wierzyć. Zwłaszcza że rzeczywiście miała gorący okres w pracy i przychodziła później niż zwykle, jeździła na audyty w wolne dni, za kogoś, komu nagle coś wypadło…

– Przepraszam, kotku – mówiła ze smutną miną, pakując się. – Ale tak długo pracowałam na awans, że szkoda mi to teraz zaprzepaścić.

– Jedź i rób swoje – odpowiadałem, bo co miałem odpowiedzieć? Że się nie zgadzam, że chcę kury domowej, a nie kobiety sukcesu?

Nie chciałem. Nie byłem typem faceta, który więzi żonę w kuchni i każe prosić o każdą pięćdziesiątkę na zakupy. Ale z czasem, kiedy wyjazdów, wyjść i nadgodzin było coraz więcej, a wypłata Marty stała w miejscu, podobnie jak rozmowy o awansie, zacząłem się martwić.

– Stary, przewrażliwiony jesteś – przyszły drużba klepał mnie w bark, kiedy wpadłem do niego z piwem, żeby się pożalić. – Najpierw trzeba swoją pańszczyznę odrobić, zanim cię zauważą i docenią, tak to już jest, zwłaszcza w korporacjach. Marta cię kocha, każdy to wie.

Wolałem się upewnić i zasięgnąłem opinii innego kumpla

– Daj spokój! – machnął ręką. – Pracuje, to pracuje. Chcesz, męczy cię to, pojedź kiedyś za nią i sprawdź. Ale wyjdziesz na zazdrosnego kmiotka.

Nie miałem odwagi. Czułbym się jak śmieć. Jasne, kto kocha, jest zazdrosny, ale… śledzić ją, a potem „buzi, buzi” w domku? To chore. Postanowiłem przestać panikować i podejrzewać kobietę mojego życia o zdradę. Przecież nie wychodziłaby za mnie, gdyby kogoś miała, prawda?

Ślub miał być już za dwa tygodnie. Po drodze do sformalizowania naszego szczęścia czekał tylko wieczór kawalerski. I panieński. W dniu podwójnej imprezy Marta już pojechała do swojej najlepszej przyjaciółki, żeby od niej wyruszyć w miasto, a ja jeszcze przygotowywałem się do wyjścia. Wtedy dostałem wiadomość. Bezwiednie, nie patrząc na numer nadawcy, odblokowałem telefon i otworzyłem MMS-a, spodziewając się zdjęcia od narzeczonej, z przygotowań do wieczoru panieńskiego…

Omal nie wypuściłem telefonu z dłoni

Na zdjęciu była Marta, owszem, ale w objęciach innego faceta. W tym samym ubraniu, w którym dziś wyszła. Fotka była tak przycięta, że nie widziałem twarzy tego mężczyzny, ale nie miałem złudzeń co do relacji łączącej tę dwójkę. I jeszcze ten tekst: „Pozwól im na szczęście”.

– To niemożliwe, stary, nie wierzę! – drużba odwołał imprezę i siedział ze mną, u siebie w domu, nad butelką whisky. – Tacy szczęśliwi byliście, taka dobrana para…

Też nie mogłem w to uwierzyć, dlatego wymyślałem miliony argumentów, które mogły tłumaczyć Martę. Ale ten tekst… Sugerował, że to nie był jednorazowy skok w bok, nie szaleństwo wieczoru panieńskiego, to musiało trwać.

Rano, skacowany, ale w miarę przytomny, wróciłem do mieszkania i spytałem ją wprost, co to znaczy. Przyznała, że ma romans. Że nie wiedziała, jak to skończyć.

– Co dokładnie? Nasz związek czy tamten? – spytałem.

Milczała ze spuszczoną głową. Sprawa była jasna.

Bolało jak cholera i czułem się potwornie zażenowany, kiedy odwoływałem ślub i wesele. Upokarzały mnie te wszystkie głosy współczucia i politowania. Kończyłem pięcioletni związek w jeden dzień.
A jednak… byłem wdzięczny temu nieznanemu mi komuś, kto zrobił i wysłał mi to zdjęcie. Naprawdę.

Uchronił dwie osoby przed popełnieniem największego błędu w życiu, a trzy przed nieszczęściem. I kiedy tak siedziałem, zdołowany, rozpamiętując każdą sekundę związku z Martą, wytykając sobie ślepotę i naiwność, syconą uspokajającymi gadkami kumpli, pomyślałem, że powinienem tę nieznajomą osobę włączyć do grona moich przyjaciół. Najlepszych.

Dzięki niej uniknąłem małżeństwa z litości. Nie musiałem tkwić w nieszczerej relacji, a potem, zapewne, rozwodzić się, przechodzić przez kolejny festiwal upokorzeń. Uświadomiła mi, w jakim bagnie tkwię, i dała szansę na wyjście z niego jak najmniej ubłoconym…

Czytaj także:
„Nauczycielka uwielbiała wytykać mi błędy przy całej klasie. Okazało się, że ma interes w ośmieszaniu mnie”
„Mój facet musi trzymać pewien poziom. Nie chciałam obniżać tej poprzeczki, ale Piotrek chyba faktycznie jest mi pisany”
„Mąż nie wiedział, że kradnę jego oszczędności życia, żeby kupować ciuchy. Sekret wyszedł na jaw razem z moją zdradą”

Redakcja poleca

REKLAMA