Zawsze byłam osobą praworządną. W końcu jestem prawniczką. No, może jedno nie musi równać się drugiemu, ale w moim wypadku owszem. Jestem – jak to określił Piotr – nieludzko pryncypialna. Owszem. I jestem z tego dumna.
Dziś jednak rozumiem, że nie zawsze postępowanie zgodnie z przepisami może nam wyjść na dobre. Bo na przykład gdybym wtedy od razu po wejściu do samochodu zapięła pasy, dziś nie byłoby mnie wśród żywych. A nie byłam przypięta pasami, bo nie zdążyłam tego zrobić. Do samochodu wsiadłam dwie minuty wcześniej. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i włączyłam radioodbiornik.
Zawsze tak robię, nim ruszę
Przez kilka sekund słuchałam muzyki, zastanawiając się, czy nie przełączyć na inną stację. Wtedy zobaczyłam światła nadjeżdżającej z naprzeciwka ciężarówki. Pędziła, jakby kierowcę goniło stado diabłów.
Jak się potem okazało, w samochodzie nawaliły hamulce, a pedał gazu zablokował się i tir z metra na metr nabierał coraz większej prędkości. Przerażony kierowca był przekonany, że zaparkowane po obu stronach ulicy samochody są puste. Nie przypuszczał, że ktokolwiek znajdował się w środku jednego z nich. Przed sobą miał ruchliwe skrzyżowanie i przystanek pełen ludzi. Podjął więc jedyną słuszną decyzję – skręcił w bok, żeby uderzenie w stojące auta zatrzymało ciężarówkę.
No i właśnie mój opel znalazł się na drodze mknącego z rykiem, stalowego kolosa. Sekundę po uderzeniu jakaś ogromna siła wypchnęła mnie przez przednią szybę. Gdybym zapięła wcześniej pasy, nic nie zdołałoby mnie wyrwać z blaszanej pułapki, która pod wpływem uderzenia tira zaczęła zaciskać się do środka niczym zgniatana puszka.
To było najdziwniejsze uczucie w moim życiu – czas nagle zwolnił, sekundy wyciągnęły się w minuty, a może po prostu moje myśli przelatywały mi przez głowę z taką szybkością, jakby chciały zmieścić lata życia w przerwach między sekundami teraźniejszości. Teraźniejszości, w której umierałam.
Kiedy bowiem zostałam wypchnięta ze swojego miejsca, w nagłym olśnieniu zrozumiałam, że uderzenie głową w szybę może być ostatnią rzeczą, którą zapamiętam. Dopiero co skończyłam 30 lat i, prawdę mówiąc, niewiele zdołałam przeżyć. Moje koleżanki miały już rodziny, dzieci, a ja wciąż się uczyłam, zdobywając coraz wyższe kwalifikacje w zawodzie prawnika.
Zawsze stawiałam sobie wysoko poprzeczkę
Wylatując przez szybę samochodu, uznałam, że chyba był to mój błąd. Moja ukochana babcia kilka dni przed śmiercią wzięła mnie za rękę i powiedziała:
– Iwonko, żyj tak, żebyś umierając, nie żałowała tego, czego nie zrobiłaś.
– A ty niczego nie żałujesz? – zapytałam wtedy.
Przez chwilę milczała.
– Nie dałam drugiej szansy mojej miłości.
Tak więc ja, wylatując z auta za sprawą niewidzialnego kopniaka, wiedziałam jedno: to źle, że wybrałam tylko karierę. Ślęcząc nad książkami, nie miałam czasu, by poznać kogoś, z kim chciałabym spędzić resztę życia. „Szkoda” – przeleciało mi przez myśl tuż przed tym, jak rozprysnęła się ściana szkła, ku której pędziłam.
Zdziwiłam się też, że to moje umieranie tak długo trwa. Jakby ktoś chciał, żebym zdążyła się nad wszystkim zastanowić. Ale niby nad czym? Byłam samotna, bo miałam swoje wymagania. Nie brałam pierwszego lepszego. Chciałam, żeby facet nie tylko mi się podobał fizycznie, ale żeby miał charakter i osobowość. I byłam pryncypialna.
Na przykład studniówka – miałam na nią iść z jedynym chłopakiem, który mnie pociągał. Chyba nawet się w nim podkochiwałam. Na imię miał Piotr. Kiedy stanął w drzwiach domu moich rodziców w smokingu, wydał mi się taki przystojny! A potem do niego podeszłam i uderzyła mnie lekka woń alkoholu. Powiedziałam, że z nim nie pójdę, bo jest pijany.
– Daj spokój – Piotrek zdziwił się. – Łyknąłem tak sobie, dla dobrej zabawy.
Ale mnie to nie odpowiadało.
– Jeśli musisz doładować się alkoholem, żeby dobrze się ze mną bawić, to się bujaj – tak mu wtedy powiedziałam.
Poszłam sama. I choć byłam zła, że nie mam partnera, to nie zatańczyłam z Piotrem, choć prosił mnie ze trzy razy. To tamtego wieczoru usłyszałam od niego, że jestem nieludzko pryncypialna.
Nie wzruszyło mnie to i nie obniżyłam poprzeczki. W czasie studiów kilku absztyfikantów robiło do mnie maślane oczy, lecz jeden lubił się tylko bawić, drugiemu rodzice kupowali stopnie egzaminacyjne, trzeci lubił „wyzwolone” dziewczyny, cokolwiek to miało znaczyć. Nie pytałam.
Mama mówiła, że powinnam być mniej wybredna, bo przez całe życie będę sama. Babcia – że właśnie tracę nad książkami młodość, że tylko raz ma się 20 lat.
– Iwonko, nie chcę cię wpychać w pieluchy ani nie namawiam do rzucenia nauki, ale zabaw się – powtarzała mi nieraz. – Za moich czasów kobietom nie wolno było tylko się bawić – ale teraz możesz wszystko, byle z głową. A ty nic…
Miała rację – mogłam przecież i robić karierę, i żyć kolorowo. Ale ja, chyba że strachu, uznałam, że na wszystko przyjdzie czas, a na razie nauka jest najważniejsza.
Wspomniałam o strachu… To, że siedziałam z nosem w książkach, nie oznaczało wcale, że nie znałam życia. Prawo to przecież życie – dlatego świetnie wiedziałam, jakie straszne rzeczy mogą się człowiekowi przytrafić, jeśli źle wybierze partnera, przyjaciół, pracę. Szybko przestałam ufać ludziom. Wycofałam się do swojej skorupy.
I to był mój kolejny błąd.
Ocknęłam się. Nade mną pochylał się Piotr
Płynęłam wolniutko wśród migających okruchów szkła z rozbitej szyby, a w każdej z tych drobinek odbijały się obrazy przeszłości. Czego to się człowiek o sobie nie dowiaduje, kiedy umiera! Ot, na przykład, że główny filar jego osobowości to prawdziwa kula u nogi.
Pewnego lipcowego wieczora, gdy wracałam późno do domu, na przejściu dla pieszych o mało nie potrącił mnie jakiś samochód. Za kierownicą siedział Piotrek. Na mój widok wyskoczył i rozłożył szeroko ramiona, jakby chciał mnie uścisnąć.
– Iwona! Czy ty wiesz, że od tamtej studniówki nie mogę o tobie zapomnieć? Nadal cię kocham i strasznie się cieszę… – potknął się i omal nie przewrócił.
Wyraźnie jechało od niego alkoholem. Zanim złapał równowagę, odwróciłam się i odeszłam. Nie pobiegł za mną. Chyba wiedział, że nie ma u mnie żadnych szans.
Spotkaliśmy się jeszcze raz, chyba dwa lata temu, w sklepie spożywczym. Zderzyliśmy się koszykami.
– A jednak los dał mi szansę raz jeszcze – ucieszył się Piotr, a ja nie bardzo wiedziałam, o czym mówi. – Iwonka, słuchaj, nie tykam wódki od dwóch lat. Zresztą nigdy za bardzo jej nie lubiłem – tłumaczył szybko, jakby się bał, że odejdę. – A wtedy, pamiętasz, na przejściu, to ja dosłownie kwadrans wcześniej podwoziłem kolegę, który mieszka niedaleko ciebie. I wyobraź sobie, w moim samochodzie rozbiła mu się butelka z wódką. No i wyszło, jak wyszło.
Uderzyłam o betonową kostkę ulicy
Ostatnią rzeczą, którą zapamiętałam, był płyn, który płynął po betonowej kostce. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam wpatrzone w siebie te figlarne błękitne oczy, zadarty nos i dołeczek w podbródku.
– To ty? Skąd się tu wziąłeś? – spytałam.
– Jednak umarłam?
– Nie pamiętasz mnie?
Sekundę później zorientowałam się, że leżę w szpitalnym łóżku, a nade mną pochyla się Piotr. Rzeczywiście, kiedyś mówił mi, że studiuje medycynę, ale jakoś nie zwróciłam wówczas na to uwagi.
– Miałaś sporo szczęścia, Iwonko – usłyszałam jego głos; był łagodny i taki kojący. – No i ja je też miałem.
– Dlaczego?
– Jestem twoim lekarzem prowadzącym.
Kiedy trzy tygodnie później opuszczałam szpital, Piotr odwiedził mnie w pokoju.
– Tu masz na kartce wypisane moje zalecenia. Pod spodem są recepty – powiedział, podając mi plik kartek.
W domu zerknęłam do zaleceń.
Na samej górze zobaczyłam dwa razy podkreślone zdanie: „Zadzwoń do mnie”. Obok widniał numer komórki.
Zadzwoniłam. Nie chciałam, umierając, żałować, że nie dałam szansy miłości.
Czytaj także:
„Myślałem, że mamy szansę na wspólną przyszłość, ale ona wykorzystała mnie, by odegrać się na swoim chłopaku”
„Nakryłam męża w łóżku z nianią naszych córek. Zostawił mnie z dziećmi, bo nie byłam dla niego prawdziwą kobietą”
„Syn narzeka, że go kontroluję. Mam do tego prawo, bo całe życie od ust sobie odejmowałam, by jemu nic nie zabrakło”
„Związałem się z alkoholiczką. Co tydzień obiecywała mi, że przestanie pić. Ja wciąż wierzę, że się zmieni”