„Nauczycielka uwielbiała wytykać mi błędy przy całej klasie. Okazało się, że ma interes w ośmieszaniu mnie”

Nauczycielka wyśmiewała mnie przy innych fot. Adobe Stock, Volha Zaitsava
„– Po Jurka przychodzi po lekcjach dziadek i wiąże mu buty – pewnego dnia usłużnie doniosły dzieci. Pani wybuchnęła donośnym śmiechem. – Kto jeszcze nie umie zawiązać sobie butów? – spytała z satysfakcją. Na pierwszej wywiadówce pani zaproponowała mojej mamie, że skoro milczę na lekcjach, to warto byłoby przenieść mnie... trzy klasy niżej”.
/ 29.06.2023 10:30
Nauczycielka wyśmiewała mnie przy innych fot. Adobe Stock, Volha Zaitsava

Ciocia Irena po wojnie nie wróciła do Polski. Najpierw wraz z całą fabryką, maszynami i innymi przymusowymi robotnikami została wywieziona do Niemiec, a po zakończeniu działań wojennych znalazła się w strefie wyzwolonej przez Brytyjczyków. Poznała tam przyszłego męża, angielskiego oficera. Zobaczył ją, piękną Polkę i zakochał się bez pamięci. Ciotka zaś uległa jego czarowi i wkrótce wzięli ślub. W ten sposób zyskałem rodzinę za granicą, co w powojennej Polsce nie było dobrze widziane.

Wkrótce miałem się o tym przekonać

Urodziłem się w pamiętnym 1953 roku. Do krajów Zachodu nikt wtedy nie jeździł. Zresztą, jak jeździć, gdy paszporty wydawano jedynie zasłużonym towarzyszom. Zwykłym obywatelom udawało się to niezwykle rzadko i tylko w wyjątkowych wypadkach. Moja mama nie należała do partii ani żadnej organizacji, a jednak po długich korowodach otrzymała zgodę na odwiedzenie jedynej siostry, którą los rzucił do Wielkiej Brytanii. Latem 1957 roku wyjechaliśmy na dwa miesiące do Londynu. Ciocia Irka i wujek John starali się ugościć nas jak najlepiej i zadbali, by nie zabrakło nam atrakcji. Namawiali mamę, żeby zamieszkała ze mną w Anglii, ale ona uparcie powtarzała, że nie zostawi w Polsce własnego ojca samego jak palec. Tak więc wróciliśmy do kraju, może nie całkiem szczęśliwi, lecz bogatsi o wspomnienia wspaniałego pobytu. Kiedy we wrześniu 1960 roku poszedłem do szkoły, naiwnie wierzyłem, że pani nauczycielka jest dobra, miła i bardzo mądra. Przecież znała wszystkie litery, nawet te z ogonkami i kropkami.

– Jak spędziliście wakacje? Kto opowie? – spytała na jednej z pierwszych lekcji.

Uniósł się las rąk

– Byłem u babci na wsi... Ja też… I ja… A ja z tatą na rybach... – zaczęły się przekrzykiwać dzieci.

Większość jednak nigdzie nie wyjeżdżała. Pani uśmiechnęła się.

A kto wyjeżdżał za granicę? – spytała niespodziewanie.

Tylko jedna koleżanka, córka dyrektora największego zakładu pracy w okolicy, była z tatą w Moskwie. Ja spędziłem całe lato w mieście. Rodzice rozwiedli się, gdy miałem rok. Wychowywała mnie mama. Mieszkał z nami jeszcze dziadek, emeryt. Nie wiodło nam się nadzwyczajnie, więc o wakacyjnych wojażach nie było co marzyć. Nie wiem, co mi wtedy strzeliło do głowy, ale również uniosłem rękę.

Byłem w Anglii, gdy miałem cztery lata – stwierdziłem z dumą.

Pani na chwilę zamilkła, zesztywniała, potem podeszła do mojej ławki.

– Pamiętasz coś ciekawego? – spytała dziwnie niezadowolona.

Jako siedmioletni chłopiec nie miałem pojęcia, że moja wychowawczyni była działaczką partyjną i uważała za swój obowiązek krytykować i zohydzić wszystko, co pachniało Zachodem. Wstałem grzecznie i zacząłem po kolei wymieniać, co zapamiętałem z pobytu w Londynie: ogród zoologiczny, paradę wojska w czerwonych mundurach i towarzyszącą im orkiestrę na koniach, zmianę warty przed pałacem królowej, przycięte żywopłoty i zadbane trawniki… Zdążyłem jeszcze wspomnieć o wielkich samochodach, gdy pani przerwała moje zachwyty.

– Anglia jest paskudna, a ludzie śpią na poduszkach wypchanych sianem – oświadczyła i spojrzała na mnie z niechęcią.

Stałem zupełnie zaskoczony

Przecież nikt tam nie miał poduszek z sianem! Usiłowałem protestować, ale pani nie dopuściła mnie do głosu. Dała do zrozumienia, że jestem kłamczuchem, zmyślam i nie wiem, o czym mówię. Od tego dnia moja wychowawczyni okazywała mi jawną niechęć: przed całą klasą komentowała mój najmniejszy błąd. Okazało się, że mam paskudne zeszyty i piszę kulfoniaste litery. Często udowadniała mi, że nic nie umiem, choć pilnie przygotowywałem się do lekcji. Pracowała nade mną konsekwentnie, aż wpędziła mnie w nerwicę. Doszło do tego, że bałem się odpowiadać na jej pytania. Coraz częściej zdarzało mi się milczeć, gdy wywoływała mnie do odpowiedzi.

– Po Jurka przychodzi po lekcjach dziadek i wiąże mu buty – pewnego dnia usłużnie doniosły dzieci.

Pani wybuchnęła donośnym śmiechem, a ja płonąc ze wstydu, spuściłem głowę.

Kto jeszcze nie umie zawiązać sobie butów? – spytała z satysfakcją.

Na pierwszej wywiadówce pani zaproponowała mojej mamie, że skoro milczę na lekcjach, to warto byłoby przenieść mnie... trzy klasy niżej!

– Tam uczą przydatnych rzeczy, na przykład zawiązywać buty – oświadczyła, nie kryjąc złośliwości.

Od tamtej pory minęło wiele lat. Skończyłem ogólniak, poszedłem na studia. Odniosłem w życiu sukces. A jednak wciąż, gdy wiążę buty, zdarza mi się wracać pamięcią do mojej pierwszej nauczycielki.

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA