Ciocia Irena po wojnie nie wróciła do Polski. Najpierw wraz z całą fabryką, maszynami i innymi przymusowymi robotnikami została wywieziona do Niemiec, a po zakończeniu działań wojennych znalazła się w strefie wyzwolonej przez Brytyjczyków. Poznała tam przyszłego męża, angielskiego oficera. Zobaczył ją, piękną Polkę i zakochał się bez pamięci. Ciotka zaś uległa jego czarowi i wkrótce wzięli ślub. W ten sposób zyskałem rodzinę za granicą, co w powojennej Polsce nie było dobrze widziane.
Wkrótce miałem się o tym przekonać
Urodziłem się w pamiętnym 1953 roku. Do krajów Zachodu nikt wtedy nie jeździł. Zresztą, jak jeździć, gdy paszporty wydawano jedynie zasłużonym towarzyszom. Zwykłym obywatelom udawało się to niezwykle rzadko i tylko w wyjątkowych wypadkach. Moja mama nie należała do partii ani żadnej organizacji, a jednak po długich korowodach otrzymała zgodę na odwiedzenie jedynej siostry, którą los rzucił do Wielkiej Brytanii. Latem 1957 roku wyjechaliśmy na dwa miesiące do Londynu. Ciocia Irka i wujek John starali się ugościć nas jak najlepiej i zadbali, by nie zabrakło nam atrakcji. Namawiali mamę, żeby zamieszkała ze mną w Anglii, ale ona uparcie powtarzała, że nie zostawi w Polsce własnego ojca samego jak palec. Tak więc wróciliśmy do kraju, może nie całkiem szczęśliwi, lecz bogatsi o wspomnienia wspaniałego pobytu. Kiedy we wrześniu 1960 roku poszedłem do szkoły, naiwnie wierzyłem, że pani nauczycielka jest dobra, miła i bardzo mądra. Przecież znała wszystkie litery, nawet te z ogonkami i kropkami.
– Jak spędziliście wakacje? Kto opowie? – spytała na jednej z pierwszych lekcji.
Uniósł się las rąk
– Byłem u babci na wsi... Ja też… I ja… A ja z tatą na rybach... – zaczęły się przekrzykiwać dzieci.
Większość jednak nigdzie nie wyjeżdżała. Pani uśmiechnęła się.
– A kto wyjeżdżał za granicę? – spytała niespodziewanie.
Tylko jedna koleżanka, córka dyrektora największego zakładu pracy w okolicy, była z tatą w Moskwie. Ja spędziłem całe lato w mieście. Rodzice rozwiedli się, gdy miałem rok. Wychowywała mnie mama. Mieszkał z nami jeszcze dziadek, emeryt. Nie wiodło nam się nadzwyczajnie, więc o wakacyjnych wojażach nie było co marzyć. Nie wiem, co mi wtedy strzeliło do głowy, ale również uniosłem rękę.
– Byłem w Anglii, gdy miałem cztery lata – stwierdziłem z dumą.
Pani na chwilę zamilkła, zesztywniała, potem podeszła do mojej ławki.
– Pamiętasz coś ciekawego? – spytała dziwnie niezadowolona.
Jako siedmioletni chłopiec nie miałem pojęcia, że moja wychowawczyni była działaczką partyjną i uważała za swój obowiązek krytykować i zohydzić wszystko, co pachniało Zachodem. Wstałem grzecznie i zacząłem po kolei wymieniać, co zapamiętałem z pobytu w Londynie: ogród zoologiczny, paradę wojska w czerwonych mundurach i towarzyszącą im orkiestrę na koniach, zmianę warty przed pałacem królowej, przycięte żywopłoty i zadbane trawniki… Zdążyłem jeszcze wspomnieć o wielkich samochodach, gdy pani przerwała moje zachwyty.
– Anglia jest paskudna, a ludzie śpią na poduszkach wypchanych sianem – oświadczyła i spojrzała na mnie z niechęcią.
Stałem zupełnie zaskoczony
Przecież nikt tam nie miał poduszek z sianem! Usiłowałem protestować, ale pani nie dopuściła mnie do głosu. Dała do zrozumienia, że jestem kłamczuchem, zmyślam i nie wiem, o czym mówię. Od tego dnia moja wychowawczyni okazywała mi jawną niechęć: przed całą klasą komentowała mój najmniejszy błąd. Okazało się, że mam paskudne zeszyty i piszę kulfoniaste litery. Często udowadniała mi, że nic nie umiem, choć pilnie przygotowywałem się do lekcji. Pracowała nade mną konsekwentnie, aż wpędziła mnie w nerwicę. Doszło do tego, że bałem się odpowiadać na jej pytania. Coraz częściej zdarzało mi się milczeć, gdy wywoływała mnie do odpowiedzi.
– Po Jurka przychodzi po lekcjach dziadek i wiąże mu buty – pewnego dnia usłużnie doniosły dzieci.
Pani wybuchnęła donośnym śmiechem, a ja płonąc ze wstydu, spuściłem głowę.
– Kto jeszcze nie umie zawiązać sobie butów? – spytała z satysfakcją.
Na pierwszej wywiadówce pani zaproponowała mojej mamie, że skoro milczę na lekcjach, to warto byłoby przenieść mnie... trzy klasy niżej!
– Tam uczą przydatnych rzeczy, na przykład zawiązywać buty – oświadczyła, nie kryjąc złośliwości.
Od tamtej pory minęło wiele lat. Skończyłem ogólniak, poszedłem na studia. Odniosłem w życiu sukces. A jednak wciąż, gdy wiążę buty, zdarza mi się wracać pamięcią do mojej pierwszej nauczycielki.
Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”