Niby jestem zupełnie przeciętnym facetem. Niektórym mogę się nawet wydawać nieudacznikiem. Pracuję jako trener fitness, ale tylko na pół etatu, więc nie zarabiam kokosów. Żyję raczej skromnie. Wspólnie z moją dziewczyną wynajmujemy dwupokojowe mieszkanie. Więcej nam nie potrzeba. Nie latamy na zagraniczne wakacje; zamiast tego latem i jesienią chodzimy razem po polskich górach. Nie mamy samochodu, jeździmy komunikacją miejską i rowerami.
Nie potrafię przypomnieć sobie, kiedy ostatnio jedliśmy na mieście, bo uwielbiamy gotować i podczas jedzenia oglądać seriale. Na co dzień wydajemy niewiele pieniędzy, nawet ubrania kupujemy używane, bo tak jest ekologicznie i tanio. Żyjemy skromnie. I chociaż niewielu by w to uwierzyło, jest to całkowicie nasz wybór.
Gdybyśmy tylko chcieli, moglibyśmy latać na wczasy na Bali, kupować ciuchy od drogich projektantów i pić do każdego posiłku prawdziwego szampana. Stać by nas było na podobne ekstrawagancje, lecz ich nie chcemy. Za to co miesiąc przeznaczam naprawdę duże pieniądze na pomoc charytatywną. I trzymam to w sekrecie. Tylko jedna osoba wie, że jestem bogaczem w starych dżinsach. Moja Edyta.
Latami odkładałem swoje życie na później
Jeszcze parę lat temu moje życie wyglądało zupełnie inaczej. Robiłem karierę w międzynarodowej korporacji i byłem pracoholikiem. Dosłownie zabijałem się o kolejne awanse. Moja ambicja napędzała mnie do ciągłego wyciskania z siebie siódmych potów, tak jakbym brał udział w jakimś wyścigu, który nie ma końca. Jak chomik w kołowrotku.
Zarabiałem coraz lepiej, otrzymywałem coraz bardziej prestiżowe stanowiska, i wciąż było mi mało. Byłem tak skupiony na rozwoju zawodowym, że całkowicie zaniedbałem inne sfery życia: nie miałem przyjaciół, dziewczyny, żadnych zainteresowań, bo po prostu nie miałem czasu na nic poza pracą. Rodzice, zamiast być ze mnie dumni, martwili się:
– Karol, chłopie, odpoczywaj czasami, tak trzeba, dla zdrowia, bo się wykończysz wreszcie – mówił ojciec.
– Życie ci ucieka. Twoi rówieśnicy mają już żony, dzieci… – dodawała matka.
Uspokajałem ich, obiecując, że po kolejnym awansie już naprawdę trochę sobie odpuszczę. Ale to było tylko takie gadanie, żeby mi nie truli. Uważałem, że mam jeszcze czas na zakładanie rodziny, na wypoczynek i podróże. Póki co, wystarczało mi wyjście raz na miesiąc na drinka do klubu i poderwanie ładnej, chętnej panny na jedną noc.
Ambicja mnie pchała, ale ciało zaczęło się buntować. Coraz częściej dopadały mnie bóle kręgosłupa, urósł mi brzuch. Nic dziwnego, skoro prawie się nie ruszałem i jadłem byle co – najczęściej gotowe dania z mikrofalówki i fastfoody. Nie były to jeszcze poważne dolegliwości, raczej sygnały ostrzegawcze. Choć gdybym żył w ten sposób kilka lat dłużej, pewnie dorobiłbym się nie tylko kolejnych podwyżek, ale również jakiejś choroby…
Wcześniej zdarzyło się jednak coś niesamowitego, co całkowicie mnie odmieniło. Wygrałem w lotto. To żadna przenośnia, naprawdę wygrałem, zawrotną sumę! Grałem od lat, bardziej z przyzwyczajenia niż z wiary w wygraną, ale stało i się wytypowałem szczęśliwe numery.
Na początku nie mogłem w to uwierzyć. Wpadłem w euforię: jestem wybrańcem losu! Skakałem z radości i chciałem wszystkim się pochwalić, jaki ze mnie szczęściarz. Ale potem przypomniałem sobie niewesołą historię o człowieku, który tak jak ja niespodziewanie zyskał fortunę. Rzucił pracę i żył jak król. Wydawał pieniądze na prawo i lewo, chętnie udzielał pożyczek znajomym, najczęściej „na wieczne nieoddanie”. Po upływie kilku lat był kompletnie spłukany, bezrobotny i bez przyjaciół.
Interesował je głównie stan mojego konta
Nie zamierzałem popełnić takiego błędu i postanowiłem zachować w tajemnicy swoją wygraną. Nie mogłem o niej powiedzieć nawet rodzicom, bo zaraz by rozgadali. Tacy już byli, co w sercu, to na języku.
Część pieniędzy zainwestowałem: kupiłem dwa mieszkania w stolicy, położone w dobrej części miasta, na wynajem. Resztę wygranej wpłaciłem na lokatę i żyłem tak jak wcześniej. Ale we mnie, w środku, w mojej psychice, dokonał się przełom… Nadal pracowałem, jednak bardzo szybko straciłem cały zapał do robienia kariery. Zrozumiałem, że tak naprawdę wcale nie lubię swojej roboty.
Zawsze mówiłem sobie, że praca jest tylko środkiem do celu, że kiedy już uda mi się odpowiednio ustawić, zabezpieczyć, wtedy zacznę korzystać z życia, tylko… Kiedy wszystko, o co tak skwapliwie się starałem, niejako samo „spadło mi z nieba”, nagle okazało się, że nie mam żadnego pomysłu na siebie. Ciągle pracowałem, goniłem w piętkę, nie miałem pojęcia, co bym chciał robić, gdybym mógł wybierać. Naprawdę byłem jak chomik w kołowrotku, biegnący bez celu.
Rzuciłem pracę i wyjechałem w podróż po świecie, chcąc odnaleźć sens życia. Rodzinie powiedziałem, że wyjeżdżam na roczny kontrakt, służbowo. Zobaczyłem różne piękne miejsca, odpocząłem – i tyle. No to może zajmę się szukaniem mojej drugiej połówki, bym nie został starym kawalerem, co wróżyli mi rodzice. Wiele lat byłem singlem, zaznałem już swobody i wolności, pora na poważny związek, na miłość, rodzinę i tak dalej.
Założyłem konto na kilku portalach randkowych. Opisując siebie, zamieściłem informację, że chwilowo nie pracuję, bo jestem na tyle zamożny, że mogę sobie na to pozwolić. I popełniłem strategiczny błąd… Odezwało się do mnie dużo pięknych dziewczyn. Już wcześniej miałem powodzenie – tyle że brakowało mi czasu na związek – więc początkowo nie wzbudziło to we mnie podejrzeń. Niestety, szybko okazało się, że te panny są zainteresowane głównie stanem mojego konta.
Każda randka była porażką. Może miałem wyjątkowego pecha, ale naprawdę wciąż trafiałem na lalki: śliczne, podobne do siebie jak klony, puste i nudne. Zachowywały się, jakby przyszły na casting do roli żony bogacza: eksponowały swoje atuty, flirtowały i nie ukrywały, że oczekują od mężczyzny finansowej opieki. Cholera, przyciągnąłem uwagę lasek szukających sponsora!
Zlikwidowałem konta na portalach randkowych i jak dawniej poznawałem dziewczyny na imprezach. Jak się ktoś interesujący znajdzie, to dobrze, a jak nie, to nie… Przez chwilę rozważałem powrót do pracy, ale na myśl o tym, że miałbym dobrowolnie wrócić do dawnego kieratu, aż przeszły mnie ciarki. Znowu wyjechałem za granicę, gdzie wydawałem pieniądze na rozrywki, na które wcześniej nie było mnie stać. I znowu szybko się tym znudziłem.
Bałem się, że nagle zmieni się w materialistkę
Po powrocie do kraju nie za bardzo wiedziałem, czego jeszcze mogę spróbować, co sobie kupić. Miałem pieniądze, nie musiałem pracować, a czułem się wypalony. Wciąż nie odnalazłem sensu życia. I wtedy dopadły mnie bóle kręgosłupa, silniejsze niż kiedykolwiek.
Zacząłem od ćwiczeń na rehabilitacji i – bingo! – odkryłem, że ruch sprawia mi frajdę. Był lepszy niż czekolada i alkohol. Podszedłem do tematu na poważnie i wciągnęło mnie. Do tego stopnia, że zrobiłem kurs instruktora i zająłem się zarażaniem moją pasją innych. Zniknęło całe moje zmęczenie, znudzenie i wypalenie – chciało mi się wstawać co rano.
Na siłowni poznałem Edytę: gibką, wysportowaną i pogodną blondynkę. Najpierw tylko rozmawialiśmy podczas ćwiczeń, potem zaprosiłem ją na kawę, potem na regularną randkę. Pragnąłem poznać ją lepiej. Edyta bardzo mi się podobała, co więcej, ujęła mnie swoim podejściem do życia. Dotąd nie spotkałem dziewczyny tak wkręconej w ekologię i ceniącej sobie minimalistyczny styl życia.
Zanim się zorientowałem, byłem zakochany po uszy – i to było lepsze uczucie niż radość z wygranej na loterii! Nie chciałem się boleśnie rozczarować, dlatego długo zwlekałem, zanim powiedziałem Edycie, że jestem bogaty. Bałem się, czy to nie zmieni jej stosunku do mnie. A jeśli nagle zacznie oczekiwać drogich prezentów oraz wyjść do modnych klubów? No, bo skoro mnie stać… Autentycznie miałem stracha, że moja cudowna, skromna ukochana zmieni się w rozkapryszoną księżniczkę. Pieniądze zmieniają ludzi. Rzadko na lepsze.
Na szczęście moje serce dobrze wybrało. Edyta nie była materialistką. Spodobałem jej się jako „gołodupiec” i po finansowym coming oucie nadal widziała we mnie człowieka, a nie portfel. Naprawdę ceniła sobie oszczędność, nie mówiła tak tylko na pokaz.
– Wiadomo, samym powietrzem człowiek nie wyżyje, ale wydawanie kasy na luksusy jest głupie, a w dzisiejszych czasach wręcz niemoralne. Lepiej dać je potrzebującym.
Widziałem szczerość w jej oczach i postępowaniu, i myślałem: taka kobieta to prawdziwy skarb, prawdziwa wygrana na loterii. Postanowiłem działać, zanim ktoś mi ją sprzątnie sprzed nosa. Oświadczyłem się, zostałem przyjęty i planujemy z Edytą wspólną przyszłość. Oboje jesteśmy zgodni co do tego, że będziemy trzymać w sekrecie nasze bogactwo, żeby nie sprowadzić na siebie ludzkiej zawiści i kłopotów. Wolimy pomagać anonimowo – tym, którzy faktycznie tego potrzebują.
Czytaj także:
„Wypruwam sobie żyły, by ojciec na starość żył jak król, a on rzuca mi kłody pod nogi. Jak tak dalej pójdzie, to go oddam”
„Nie dość, że mnie porzucił, to jeszcze upewnił się, że zostanę zupełnie bez środków do życia. Mój były mąż to kanalia”
„Matka skutecznie odstraszała wszystkie moje kobiety. Kto teraz zechce starego kawalera, który cały życie mieszkał z mamą?”