Kiedy wyszłam z sądu na ulicę, odetchnęłam głęboko i poczułam, że żyję. Nareszcie wolna!
– Juhuu! – krzyknęłam. Kilka osób obrzuciło mnie zaciekawionym spojrzeniem.
A co tam, niech się patrzą, dziś się cieszę, martwić będę się jutro.
– Wygrana sprawa? – spytał jakiś facet, prawidłowo kojarząc moją radość z budynkiem, w którym mieścił się sąd.
– Niezbyt wygrana, ale i tak jestem zadowolona – odparłam.
– A to dlaczego?
– Bo jestem wolna – zaśpiewałam, odwróciłam się na pięcie i poszłam, gdzie oczy poniosą.
To znaczy obejrzeć mieszkanie, które zamierzałam kupić po podziale małżeńskiego majątku.
Mąż puścił mnie w skarpetkach
Chociaż zwykle podobno bywa odwrotnie. Udowodnił z pomocą podstawionych świadków, że wszystkiego dorobił się sam w ciągu trzynastu lat małżeństwa i mnie nic się nie należy. Sąd nie do końca uwierzył w taki cud, uznał, że jednak muszę gdzieś zamieszkać, i zobowiązał Tadka do wypłacenia mi równowartości małego mieszkania w bloku. Tadzio zostawał w willi, którą oboje wybudowaliśmy, ja migrowałam do bloków. A co tam, grunt, że nie pod most i bez niego. Dlatego tak się cieszyłam, nie przerażał mnie mikroskopijny metraż, brak ukochanego ogrodu i karaluch, którego dostrzegłam, oglądając wstępnie mieszkanie. Miałam nadzieję, że paskuda nie ma wielu kolegów. Optymizm nie opuszczał mnie, gdy oglądałam, a potem kupowałam mieszkanie, trzymał w pionie, gdy je meblowałam i zakładałam miniogródek na balkonie, a potem opuścił, kiedy wszystko było gotowe. Wracałam z pracy do czterech ścian, siadałam i oddawałam się rozmyślaniom. Niewesołym, jeśli mam być szczera.
Jedynym plusem mieszkania wydawał mi się widok, z ósmego piętra ogarniałam wzrokiem okolicę, lubiłam patrzeć na zachody słońca. Otwierałam balkon i wyobrażałam sobie, że to mój dawny ogród, jedyna część życia, za którą naprawdę tęskniłam. W marzenia wdzierała się skrzecząca rzeczywistość, sącząc się strużką papierosowego dymu do mojego mieszkania. Już pierwszego dnia namierzyłam trujące źródło, po prostu wyszłam na balkon i wychyliłam się, patrząc w dół. Stał na balkonie piętro niżej, w niedbałej pozie oparty o barierkę, gapił się na wieczorny spektakl na niebie i jarał peta.
– Halo! – wychyliłam się jeszcze bardziej. – Proszę zgasić papierosa, dym leci mi do mieszkania!
– U siebie palę – odkrzyknął bezczelnie, wykręcając kark, żeby zobaczyć, kto na niego naskoczył.
Nasze spojrzenia się spotkały
– O! – powiedział i zaciągnął się dymem.
– Dymi pan jak komin, a ja tu mieszkam – krzyknęłam ze złością.
– Ale chyba od niedawna? Wcześniej pani nie widziałem – odparł swobodnie.
Wychyliłam się jeszcze bardziej.
– Pani uważa, bo jakby co, mogę nie zdążyć pani złapać – ostrzegł mnie z powagą.
Cofnęłam się do środka, zamykając z trzaskiem balkon. Od tej pory polowałam na niego, za każdym razem zwracając mu uwagę, że zatruwa środowisko i mnie.
– A pani leje mi wodę na balkon – odwdzięczył mi się za którymś razem. – Ja tylko kwiatki podlewam, to nikomu nie szkodzi.
– Mienie mi pani niszczy, a w dodatku czepia się i żyć nie daje.
Nasze kłótnie stawały się coraz bardziej gwałtowne. Nie chciałam wrzeszczeć przez balkon, napisałam więc kartkę do sąsiada z prośbą o rzucenie palenia, po czym przyczepiłam mu ją do drzwi. Następnego ranka znalazłam podobną, przyklejoną na własnych drzwiach. Sąsiad prosił, żebym zajęła się własnymi sprawami i przestała go zalewać podczas pielęgnacji ogródka. Zastanawiałam się, jakim argumentem go pokonać, myślałam o tym, czekając na windę, gdy niespodziewanie pojawił się obok.
– Chciałbym skorzystać z windy, ale się boję – rzucił cienkim dowcipem, patrząc na mnie wymownie.
– Że niby mnie? Gdyby tak było, spełniłby pan moją prośbę – odparłam.
– Ostra z pani kobitka, żeby nie powiedzieć, wredna baba – łypnął nieprzyjaźnie okiem.
Weszliśmy do kabiny, stając jak najdalej od siebie. Winda drgnęła i ruszyła do góry.
– A pan jakie kobiety lubi? – odwróciłam się do niego. – Wiotkie kwiatuszki, bezkrytycznie wpatrzone w pana i władcę? Jak któraś ma trochę charakteru, to źle?
– Wprost przeciwnie – odparł z nieoczekiwaną kurtuazją. – Tylko że pani ma go za dużo na mój gust.
– Pan wybaczy, ale pański gust mnie nie interesuje – rzuciłam.
Winda zakołysała się w pionie i stanęła
Zatrzymując się między piętrami! Kiedy dotarło do mnie, co się dzieje, zrobiło mi się gorąco, odezwała się podstępna klaustrofobia. Nie miałam nic przeciwko małym pomieszczeniom, dopóki wiedziałam, że mogę z nich wyjść, teraz byłam uwięziona. Obręcz ścisnęła mi płuca, uniemożliwiając normalne oddychanie, przed oczami zatańczyły mroczki. Usiadłam na podłodze, łapiąc powietrze jak wyrzucona na brzeg ryba.
– Co z tobą, chyba nie zemdlejesz? – brzeżkiem świadomości zarejestrowałam, że obejmują mnie mocne ramiona. – Oprzyj się o mnie i oddychaj ze mną – usłyszałam. – Raz, dwa. Rozluźnij się, pomogę ci.
Starsza pani uśmiechnęła się do nas. Wzięła nas za parę! Siedziałam oparta o jego pierś, która unosiła się w głębokim, wolnym oddechu. Spróbowałam się dopasować i o mało się nie udusiłam.
– Spokojnie, jeszcze raz. Potrafisz – głęboki głos rezonował w mojej głowie, niosąc nadzieję, że wszystko się ułoży.
Rytm jego oddechu zlał się z moim, wraz z powietrzem spłynął na mnie spokój.
– Dobra dziewczynka – powiedział zadowolony. – Wygodnie ci?
Przytaknęłam. Atak klaustrofobii ustąpił, mimo że nadal byłam uwięziona w windzie. Ale nie sama, był ze mną człowiek, który wiedział, co robić. Winda zadrżała i powoli zaczęła zjeżdżać w dół. Na parterze ktoś otworzył drzwi i do środka weszła starsza pani. Spojrzała na nas i uśmiechnęła się.
– Tak myślałam, że się w końcu zejdziecie – powiedziała, naciskając guzik.
Zerwaliśmy się z podłogi, chcąc wysiąść, zanim znowu zaklinujemy się między piętrami, ale winda majestatycznie ruszyła do góry.
– Czytałam waszą korespondencję na karteczkach. Kto się czubi, ten się lubi – ciągnęła życzliwie staruszka. – Ze mną i moim mężem tak samo było, a przeżyliśmy razem czterdzieści osiem lat, czego i wam życzę.
– Dziękujemy, zrobimy, co się da – ukłonił się sąsiad. – Ale zanim zaczniemy wspólne życie, przedstawię się narzeczonej. Mam na imię Daniel, a ty?
– Alicja – parsknęłam śmiechem.
Starsza pani zrobiła wielkie oczy, pożegnaliśmy ją serdecznie i wysiedliśmy na moim piętrze.
– Odpocznij po przeżyciach, jakby co, jestem na balkonie, wystarczy zawołać – Daniel zrobił gest, jakby chciał dotknąć mojej twarzy, rozmyślił się i zaczął zbiegać po schodach.
Weszłam do mieszkania i otworzyłam okno balkonowe.
Dym z papierosa poczułam od razu
Wychyliłam się, żeby zobaczyć Daniela.
– Palisz sobie? – spytałam.
– Zaraz zgaszę, jeśli ci przeszkadza – odparł, wykręcając akrobatycznie kark, żeby na mnie spojrzeć.
– Uważaj, będę podlewać kwiaty – ostrzegłam go i oboje się roześmieliśmy.
Starsza pani miała rację, wygląda na to, że będziemy razem. Samotność nie jest nam pisana, odnaleźliśmy się przypadkiem i nie chcemy zaprzepaścić tej szansy. Dobrze nam ze sobą, czasem się spieramy, ale Daniel twierdzi, że uwielbia kobiety z charakterem i cieszy się, że zamieszkałam nad nim. A najlepsze jest to, że niedawno zadzwonił eksmąż i zrobił mi przez telefon karczemną awanturę o to, że go zdradzałam! Dowiedział się skądś o Danielu i uznał, że coś za szybko znalazłam sobie ukochanego. Wykrzyczał, że na pewno romansowałam z Danielem wcześniej, robiąc z niego idiotę.
Mniej go bolała domniemana zdrada, jakiej się w jego oczach dopuściłam, niż podejrzenie, że wszyscy wiedzieli o jego rywalu. Rozłączyłam się w pół słowa, nie miałam ochoty na wysłuchiwanie głupot. Czekał na mnie Daniel.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”