Na dworze żar leje się z nieba, a w naszym małym sklepiku znów padła klimatyzacja… Już ósmą godzinę siedzę w tym ukropie i przeklinam się w duchu za to, że nie wzięłam z domu wiatraka. Ledwo zipię przez temperaturę, w dodatku jestem w ciągłym ruchu. Kierowniczka co i rusz odsyła mnie z kasy na zaplecze, z zaplecza między półki i z powrotem. Choć to osiedlowy spożywczak, ruch jest spory, bo w okolicy nie ma konkurencji.
Opryskliwi, chamscy i wiecznie niezadowoleni
Poprzednia praca podobała mi się znacznie bardziej. Byłam bibliotekarką w domu kultury. Praktycznie cały dzień mogłam czytać książki, z rzadka tylko pojawiał się jakiś bibliofil. Zresztą większość z nich była bardzo miła, mogłam z nimi porozmawiać o literaturze, polecić coś… A tutaj?
Ocieram pot z czoła i uśmiecham się do klientów, choć mam ochotę krzyczeć. Zazwyczaj są okropni! Opryskliwi, chamscy i wiecznie niezadowoleni. Najgorsi zaś są podpici faceci. Nigdy nie omieszkają rzucić w moją stronę jakiegoś komentarza. Dziś piątek, zaczyna się weekend, więc jest ich więcej niż zwykle. Zaciskam pięści, kiedy ten, czy inny nazwie mnie „fajną dupą” lub zacznie monolog na temat tego, dlaczego nie noszę obrączki.
Wychodzę z roboty ledwo żywa. Muszę tylko przetrwać podróż autobusem i wreszcie będę w domu. A potem szybki prysznic i do łóżeczka z książką w ręku. W duchu mam nadzieję, że starczy mi sił, żeby poczytać choćby ze dwie godziny. Ale może się zdarzyć, że przez to zmęczenie zasnę wcześniej… Oczy same mi się zamykają.
Jak zwykle obserwuję ludzi w autobusie i aż wzdrygam się w duchu. Starsze panie z ciężkimi siatkami, młode, ale widać, że zmęczone (pewnie po pracy, jak ja), nawet kobieta w ciąży, stoją, a obok rozwaleni na siedzeniach, zadowoleni z siebie mężczyźni, którzy ani myślą ustąpić miejsca. Autobus zatrzymuje się na przystanku i nagle ogarnia mnie bezbrzeżne zdumienie, gdy widzę, jak kobieta w ciąży podchodzi do siedzącego nieopodal mężczyzny i mówi:
– Kochanie, długo jeszcze będziemy jechać? Bo jestem zmęczona…
Jak można się tak odzywać do ukochanej?
W odpowiedzi facet tylko burczy coś pod nosem i siedzi dalej. Odrażające! Zniesmaczona wysiadam pięć minut później i wlokę się do domu. Po drodze wstępuję do marketu, bo przypominam sobie, że nie mam jutro nic na obiad. Zawsze robię zakupy w dyskontach, bo nie stać mnie na nic innego. Zarabiam grosze i gdyby nie to, że mieszkanie odziedziczyłam po babci, nie dałabym rady sama się utrzymać.
Tutaj też z oburzeniem obserwuję, jak pewna kobieta najpierw płaci za spore zakupy, a potem sama targa wszystkie siatki, podczas gdy jej chłop z piwem w ręku wyrywa do przodu. Myślicie, że chociaż przepuszcza ją w drzwiach? Próżne nadzieje!
Idą w tę samą stronę co ja, więc słyszę jak kobieta robi mu wyrzuty. Nie chcę podsłuchiwać, ale mimowolnie dobiegają mnie jej słowa:
– Wziąłbyś się wreszcie do jakiejś roboty, a nie tylko to piwsko chlejesz! Ostatni raz ci kupuję alkohol…
– Weź się odp… – mówi na to jej chłopak. – Nic tylko, ku…, mendzisz.
Wznoszę oczy do nieba, kiedy sprzeczka zamienia się w kłótnię i padają coraz bardziej niecenzuralne słowa. „Boże – myślę. – Jak można się tak odzywać do swojej ukochanej?”. Wreszcie jestem w domu! Wreszcie mogę odpocząć po tym okropnym dniu! Pędzę do łazienki, odświeżam się i w końcu otwieram książkę, zanurzam się w całkiem inny świat…
Jestem miłośniczką literatury kobiecej. Ale nie tej nowej, gdzie pełno jest seksualnych ekscesów, rozwodów, samotnych matek i ich superkarier zawodowych. Kocham klasyczne, romantyczne powieści o eleganckich damach z dobrego domu i ich szarmanckich wielbicielach.
Najlepiej, jeśli akcja toczy się w jakimś urokliwym dworze na angielskiej prowincji, wśród wrzosowisk i bezkresnych pól albo na zamku, w czasach, gdy między kobietami i mężczyznami obowiązywało jeszcze coś takiego, jak etykieta.
Ach, gdybym mogła się wtedy urodzić!
Chciałabym przechadzać się całymi dniami po ogrodzie, jeździć powozem do swych wysoko urodzonych przyjaciółek, wydawać rozkazy służbie i przyjmować awanse prawdziwych gentlemanów… Wzdycham ciężko, kiedy przypominam sobie, jak wygląda moje życie.
Mam 32 lata i skromne mieszkanie w bloku z wielkiej płyty. Codziennie jeżdżę autobusem do pracy w sklepie, gdzie haruję przez osiem godzin po to, by potem ledwo wiązać koniec z końcem. Użeram się z klientami, odpieram umizgi podchmielonych staruchów.
Potem wracam do pustej chałupy, gdzie muszę posprzątać, poprać, przygotować coś do jedzenia. Nie mam męża, bo jak można kogoś znaleźć wśród tych nieudaczników bez krztyny ogłady? Zresztą damie nie wypada uganiać się za płcią przeciwną, prawdziwy mężczyzna powinien sam mnie znaleźć. I pewnie już dawno by to zrobił, gdyby choć jeden gdzieś się ostał…
Czytaj także:
„Nie chciałam spędzić życia w garach, jak mama, ale po ślubie stałam się darmową kuchtą męża. Nigdy mi nawet nie podziękował”
„Córka kupiła synom tablety, żeby mieć święty spokój. Co z niej za matka? Teraz nie robią nic poza graniem”
„Zrobiliśmy sobie z mężem przerwę, by za sobą zatęsknić. Gdy ja zalewałam się łzami, jego smutki leczyła kochanka”