Nie jestem kobieciarzem, ani żadnym seksoholikiem. Żonę zdradziłem tylko raz. Znam facetów, którzy robią to bezkarnie cały czas. A dla mnie musiało się to skończyć poważnie!
Rodzina już w łóżkach, a ja usiadłem do komputera, żeby uporać się z rachunkami. Co prawda, też chętnie bym się już położył. Dzień był wyjątkowo pochmurny, a ja miałem mnóstwo roboty. Byłem po prostu strasznie zmęczony. Ale niestety – opłaty czekać nie mogą. I tak robię je ostatniego możliwego dnia. Zazwyczaj z tym zwlekam – ani to przyjemne, ani łatwe. No i zawsze z rozpaczą patrzę na znikające tego dnia pieniądze z konta. Rata, prąd i gaz, czynsz, debet… No, nie lubię tego. Co prawda, żona już od dawna deklaruje, że może mi pomóc i przejąć ode mnie ten obowiązek.
– Siedzę w domu, mnie jest łatwiej gospodarować czasem – tłumaczy Kaśka. – W końcu jestem księgową, znam się na tym, nic nie przekręcę. A ty miałbyś jedną rzecz z głowy.
Owszem, mówi logicznie i zapewne w normalnej sytuacji bym się zgodził. Kaśka ma swoją firmę i pracuje w domu, robiąc jakieś tam faktury na zlecenia. Ja całymi dniami latam po mieście. Pracuję jako handlowiec i są chwile, kiedy mam już wszystkiego serdecznie dość i faktycznie padam z nóg. Tak jak dziś. Ale nie mogę polecić jej płacenia rachunków. Bo o jednym z nich nie wie i nie może się dowiedzieć.
Właśnie w tej chwili wklepuję dokładnie ten przelew. W rubryce „tytuł płatności” wpisuję „alimenty”. To dlatego Kaśka nie może robić opłat. Nie przyznałem jej się...
To była głupia wpadka. Kilka lat temu, prawie sześć, do naszej firmy przyszła młoda dziewczyna. Ja wtedy pracowałem na miejscu, jako kierownik małego działu. To były dla mnie ciężkie czasy pod każdym względem. Chociaż byłem kierownikiem, zarabiałem grosze. Myślałem o zmianie pracy albo stanowiska. Rozmawiałem już zresztą na ten temat z szefem. Obiecał, że gdy zwolni się miejsce handlowca, będzie o mnie pamiętał.
– Ale wie pan, panie Arturze, że to ciężki kawałek chleba – uprzedzał lojalnie.
– Cały dzień trzeba jeździć po różnych firmach i indywidualnych klientach. Bywa, że i w weekendy…
– Ale ja lubię wyzwania i ruch, a pieniądze są mi bardzo potrzebne – argumentowałem. – Nie boję się tego. A wiem, że pensja jest dwa razy większa niż w moim dziale.
– To prawda – przyznał mój szef. – A do tego jeszcze dochodzą prowizje i premie. No, coś za coś – ciężka robota to i większa kasa. Ale uprzedzam – to praca dobra dla samotnych. Właśnie dlatego pewnie zwolni się miejsce, bo jeden z pracowników doszedł do wniosku, że to nie dla niego. W ogóle nie widzi się z żoną i dzieciakami i z tego powodu rezygnuje. A pan też ma rodzinę, prawda? Niech się pan więc dobrze zastanowi.
Nie musiałem się zastanawiać
Właśnie z tego powodu, że tak mało bywa się w domu, ta praca wydawała mi się dodatkowo atrakcyjna. Bo pomiędzy mną a Kaśką nie najlepiej się wówczas układało. Nasz synek miał wtedy dwa lata i byliśmy po prostu zmęczeni. Oboje pracowaliśmy, małym zajmowała się niania. Ale tylko w ciągu dnia, a wieczory i noce były już przecież na naszej głowie.
Jasiek budził się, płakał, marudził. Kaśka nie dawała sobie z tym rady. W dodatku ciągle kłóciliśmy się o pieniądze – kupiliśmy mieszkanie na kredyt i to wszystko powoli nas przerastało. Dziś wiem, że to głównie zmęczenie spowodowało kryzys, ale wtedy niewiele brakowało do rozwodu. Oboje mieliśmy wszystkiego dość i nieraz mówiliśmy, a raczej krzyczeliśmy, że najwyższy czas się rozstać.
I właśnie wtedy w naszej firmie pojawiła się Anka. Młoda, ładna, wesoła. Samotna – a raczej, jak to mówiła – singielka. Deklarowała, że ona to za mąż nigdy nie wyjdzie, bo nie wyobraża sobie mieć w domu na stałe chrapiącego faceta z jego skarpetkami i humorami. Czasem żartowaliśmy, że może ma inne upodobania seksualne, ale w sumie lubiliśmy Ankę.
Na wyjazdach integracyjnych czy nawet na zwykłych imprezach firmowych była świetną kumpelą. Nie ukrywała, że nasza firma to tylko przystanek na drodze jej kariery.
– Ja chcę być szefową jakiejś dużej korporacji – wyznała mi kiedyś na piwie, kiedy po którejś z firmowych imprez zostaliśmy tylko we dwójkę. – Dla mnie praca jest wszystkim.
– A rodzina? – Zapytałem. – Nie myślisz, że się kiedyś zakochasz? Nie chcesz mieć dzieci?
– Zakochać się – prychnęła. – Nie, zakochanie to mi raczej nie grozi. A dzieci? Na razie o nich nie myślę. Nie mówię, że nigdy, ale na pewno nie teraz. Mam 24 lata, całe życie przede mną – śmiała się beztrosko.
Lubiłem ją
Zresztą, wszyscy ją lubiliśmy, przynajmniej mężczyźni. Większość z nas była żonata i dzieciata. Anka wydawała nam się taka inna od tych naszych zrzędzących i wiecznie niezadowolonych żon. Tryskała humorem i energią. Z przyjemnością słuchałem jej śmiechu, patrzyłem, jak tańczy. Kiedyś na jakiejś potańcówce Romek, kumpel z pracy, powiedział:
– Patrz, jak ona się rusza – trącił mnie w rękę i wskazał na parkiet. – No, nie miałbym nic na przeciw, żeby zawiesiła na mnie oko. Ale ona nie z tych, cholera. Niby samotna, niby lubi facetów, ale spróbuj do niej zaszurać! O, chłopie – Jarek próbował. Ostatnio, jak się upił, to mi powiedział, jak mu przygadała. Nie ma co, babka z klasą. Zabawić się umie, pije do rana, ale szanuje się. Podoba mi się. Wypijemy za jej zdrowie.
Wypiliśmy. I chyba właśnie wtedy przyszło mi do głowy, żeby ją poderwać. Romek tak jakoś wlazł mi na ambicję. Taka niedostępna? Nie do poderwania? Ja swojego czasu, zanim jeszcze Kaśka mnie usidliła na stałe, miałem opinię flirciarza. Żadna mi się nie oparła. Pewnie, że minęło parę lat, trochę się postarzałem i przytyłem, ale przecież dopiero trzydziestka mi stuknęła, do starego pryka mi daleko!
I właśnie tak jakoś od tamtej imprezy zacząłem ją podrywać. Nie na siłę, ale jednak. Trochę traktowałem to ambicjonalnie, chciałem sobie udowodnić, że mogę, że jeszcze mnie stać. A poza tym wiedziałem, że innych z mojej pracy, którzy też próbowali, odrzuciła. To mnie motywowało. Wiadomo jak to jest – samcza rywalizacja.
Anka mnie lubiła, to wiedziałem. Ale też nie była to znowu żadna rewelacja, bo lubiła większość osób. Dlatego wiedziałem, że muszę dać z siebie coś więcej, jakoś ją uwieść, znaleźć sposób. Na nieszczęśliwego małżonka nie miałem co próbować, bo znałem jej opinię na ten temat.
– Nie znoszę facetów, którzy utyskują na swoje żony – opowiadała kiedyś. – Znaczy, nieżyciowi. Nie podoba się – to do widzenia, cześć pracy, wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia. Ja nie należę do takich kobiet, co się nad nieszczęśliwcami użalają. A co ja – Matka Teresa?
No więc nie płakałem jej w mankiet, tylko grałem zimnego, uprzejmego drania, co to na kobiety specjalnie nie zwraca uwagi. Rozmawialiśmy, tańczyliśmy, ale żadne tam maślane oczy i róże w zębach. No i tym ją chwyciłem!
Kupiła ten bajer, wszedłem jej na ambicję. Nie minęło kilka miesięcy, a jako chyba jedyny z firmy spędziłem noc w jej przytulnym mieszkanku. W sumie, to było wygodne. Żadnych deklaracji i uczuć, żadnej zazdrości i planów na przyszłość. Spotkaliśmy się kilka razy, przespaliśmy ze sobą – i tyle.
Anka niedługo potem zmieniła pracę – bo dostała propozycję z jakiejś korporacji i stwierdziła, że zaczyna realizować swój plan kariery. A ja jakoś dogadałem się z Kaśką. Żona zrezygnowała z etatu i otworzyła własną firmę. Ja przeszedłem do działu handlowego, więc pieniądze przestały być problemem.
A że rzadziej bywałem w domu, to i okazji do kłótni było mniej. Więc jakoś to szło. I już myślałem, że najgorsze za nami, że przezwyciężyliśmy kryzys i wychodzimy na prostą, gdy pewnego dnia zadzwoniła Anka.
Zdziwiłem się, gdy wyświetlił mi się jej numer
Nie widzieliśmy się chyba z pół roku jak nie lepiej, nie kontaktowaliśmy, co jej odbiło? Nawet zastanawiałem się, czy odebrać, bo właściwie chciałem zapomnieć o niej. Nie ma co ukrywać – teraz, kiedy między mną a Kaśką było dobrze, zwyczajnie wstydziłem się tego, że ją zdradziłem. Nie chciałem więc rozdrapywać dawnych ran. Ale ciekawość wzięła górę. Odebrałem ten telefon no i usłyszałem wiadomość, która dosłownie ścięła mnie z nóg.
Anka bez owijania w bawełnę i większych wstępów oznajmiła mi, że mam… syna. I zaproponowała spotkanie, żeby ustalić, co dalej. Umówiliśmy się w naszej ulubionej kawiarni.
– Cześć, dobrze że przyszedłeś punktualnie, bo mam mało czasu – oznajmiła na wstępie. Muszę przyznać, że nadal wyglądała rewelacyjnie, w ogóle nie przytyła po dziecku. – Zastanawiałam się, czy w ogóle ci o tym powiedzieć, ale stwierdziłam, że powinieneś wiedzieć. No i nie ukrywam, że oczekuję alimentów.
Zorientowała się, że jest w ciąży zaraz po przejściu do nowej firmy. Ale ukryła ten fakt przed szefem, bo chciała mieć stałe zatrudnienie. Dostała etat w tej swojej korporacji, ale gdy wyszło na jaw, że jest w ciąży, szefostwo było wściekłe.
– Wiem, że po urodzeniu dzieciaka nie mam tam po co wracać – tłumaczyła mi, bawiąc się kluczykami od samochodu. – Teraz jestem jeszcze na macierzyńskim, ale urlop zaraz się kończy. Pewnie wezmę trochę wychowawczego, ale wiesz – ja nadal marzę o karierze.
– Ale… dlaczego w ogóle urodziłaś?
– Nie wiem – Anka wzruszyła ramionami. – Coś mi odbiło. Kocham go. Kochałam od początku. No, najpierw to byłam wściekła na siebie, że tak wpadłam. Ale jakoś… Nie mogłam usunąć. Nie żałuję. Zresztą, rodzice mi pomagają, a ja mam już propozycję nowej pracy. W przyszłym tygodniu wyjeżdżam, dlatego chcę teraz załatwić wszystkie sprawy. Nie zależy mi na lataniu po sądach, więc chętnie dogadałabym się z tobą zwyczajnie.
– A to na pewno mój syn? – Próbowałem jeszcze szukać jakieś nadziei.
– Tak – Anka popatrzyła na mnie twardo. – Ale rozumiem, że możesz mieć wątpliwości. Jak chcesz, zrobimy test DNA, nie mam nic na przeciw. Złożymy się po połowie.
Zawahałem się
Z jednej strony, warto by było. Z drugiej. Przecież wiedziałem, że nie jest puszczalska. Czułem wewnętrznie, że to jednak mój syn.
– Mogę go zobaczyć? Masz jakieś zdjęcie przy sobie?
– Nie – jej spojrzenie jeszcze bardziej stwardniało. – Przepraszam cię, Artur, ale to tylko mój syn. To znaczy... Nie wiem, co będzie dalej. Może kogoś poznam. A ty masz żonę i dziecko. Nie chcę się łudzić, że będziesz się nami zajmować. I nie chcę dzieciakowi plątać w głowie. Zdecydowałam się ci powiedzieć o tym, że masz dziecko, bo wydawało mi się to uczciwe. No i dla kasy, która jest mi teraz szalenie potrzebna. Ale nie chcę się bawić w żadne sentymenty. My przecież i tak do siebie nie pasujemy, nic nas nie łączy. Zaraz wyjeżdżam, przeprowadzam się do innego miasta. Pewnie się już nie zobaczymy. Niepotrzebne mi żadne komplikacje, tobie chyba zresztą też nie…
Miała rację, ale to było dla mnie dziwne, trudne. Ustaliliśmy kwotę, jaką mam jej przelewać, Anka zapisała mi maila i numer konta. Teraz siedziałem przed komputerem. Właśnie wcisnąłem klawisz z napisem „wyślij” i moje pieniądze, jak co miesiąc, poleciały gdzieś w nieznane miejsce do nieznanego mi syna. Ile ma lat? Zaraz, chyba skończy pięć. A może cztery? Mój Piotruś właśnie idzie do szkoły, to chyba jakoś tak.
Ciekawe, jak tamten ma na imię? Kilka razy pisałem do Anki, prosiłem, żeby przysłała mi jego zdjęcie. Odpisała tylko raz – że prosi, żebym jej nie nękał, żebym nie psuł życia i szczęścia dwóm rodzinom.
Skończyłem robić opłaty, wylogowałem się ze strony bankowej. Było już dobrze po północy, za oknem siąpił deszcz. Poczułem nostalgię, jak zawsze, kiedy przychodzi ten dzień, gdy wysyłam alimenty. Dziwnie mi jakoś – mam syna, a właściwie go nie mam. Mój Piotruś gdzieś tam ma brata. Ciekawe, czy są do siebie podobni? Może kiedyś przez przypadek się spotkają? Nawet nie wiem, gdzie Anka mieszka, nie chciała tego zdradzić. Konto zakładała jeszcze tu, nie zmieniła go po odejściu z firmy, po numerze nie dojdę. Kiedyś nawet szukałem jej na portalach społecznościowych. Ale nie znalazłem. W końcu, co ja o niej wiem? Nic, poza tym, że jest matką mojego drugiego syna.
Czytaj także:
„Mój syn nie trafił najlepiej z żoną. Głupotę trudno usprawiedliwić, a ona nosi ją wypisaną na twarzy”
„Odkąd mieszkam z córką, ciągle giną mi pieniądze. Ja kupuję najtańsze parówki, a ona za moje lata po drogerii”
„Mąż spędził majówkę brykając z kochanką w naszym małżeńskim łóżku. O zdradzie dowiedziałam się z Facebooka”