„Odkąd mieszkam z córką, ciągle giną mi pieniądze. Ja kupuję najtańsze parówki, a ona za moje lata po drogerii”

załamana kobieta fot. iStock, Martinns
„Żyje sobie beztrosko, nie ma domowych obowiązków, za nic tak naprawdę nie płaci i do tego jeszcze wyciąga ode mnie na kolejne fanaberie”.
/ 16.04.2024 08:30
załamana kobieta fot. iStock, Martinns

Wdową zostałam prawie dziesięć lat temu. Paweł już wtedy był po ślubie i razem ze swoją żoną czekał na pierwszego syna. Miał własny dom i sprawy. Marta była na trzecim roku studiów. Czasami wpadała do domu, ale głównie po zastrzyk gotówki i zapas domowych obiadków, które szykowałam jej, gdy dzwoniła, że przyjedzie.

Mąż zmarł, a ja zostałam sama

Z mężem planowaliśmy drugą młodość na emeryturze, ale nic z tego nie wyszło. Pewnego dnia po prostu zadzwonili ze szpitala i poinformowali, że Bogdan miał rozległy zawał. Zasłabł, karetka zabrała go prosto z pracy i już się nie obudził.

Wtedy zawalił się cały mój świat. Zostałam sama w pustym mieszkaniu, gdzie każdy drobiazg przypominał mi męża. Tęsknie patrzyłam na koszule powieszone równym rządkiem w szafie, kosmetyki, które nadal stały na łazienkowej półce, książkę na nocnej szafce z zaznaczoną stroną, do której doczytał.

Nie byłam w stanie wyrzucić tych rzeczy. Działałam niczym na pilocie. Wstawałam, jadłam śniadania, szykowałam się i wychodziłam do pracy. Starałam się spędzać tam jak najwięcej czasu, żeby nie wracać do pustego domu.

W końcu potrząsnął mną syn, który odwiedził mnie pewnej niedzieli i zastał w piżamie. Było już dobrze po południu, a ja siedziałam z zasłoniętymi oknami i rozpaczałam nad swym losem. Jarek pomógł mi nieco ogarnąć wnętrze, otworzył na oścież okna i wpuścił do środka świeże powietrze.

– Wiem, mamo, że cierpisz. Mnie też bardzo brakuje taty. Ale życie toczy się dalej, a on na pewno nie chce, żebyś rozpaczała. Chciałby, żebyś dalej żyła i cieszyła się tym życiem – tłumaczył mi.

To był impuls

Następnego dnia zrobiłam porządki w szafach, wyniosłam rzeczy męża i zostawiłam tylko kilka pamiątek. Jemu kupiłam bukiet ulubionych tulipanów, które zawiozłam na cmentarz.

– Koniec z użalaniem się. Nasz syn ma rację – szeptałam. – Ty byłeś silny i nie lubiłeś się mazgaić. Ja też muszę taka być. Żebyś był dumny, patrząc na mnie stamtąd, gdziekolwiek teraz jesteś.

Od tego dnia powoli wracałam do żywych. Z czasem ułożyłam sobie swoje życie bez męża. Gdy skończyłam sześćdziesiątkę, odeszłam na emeryturę ze szkoły. Ale nie nudziłam się. Początkowo zaczęłam prowadzić zajęcia plastyczne dla dzieci w domu kultury.

To tylko kilka godzin tygodniowo, ale zawsze mogłam wyjść z domu i do tego dorobić do mojej niezbyt wysokiej emerytury. Z czasem, dostałam także godziny w domu seniora i zaangażowałam się w jego prowadzenie.

To właśnie tam znalazłam swoje miejsce. Mogłam dalej się realizować, a dodatkowo na tym zarabiać. Oczywiście nie były to żadne kokosy, ale na spokojne życie emerytki wystarczało.

I właśnie wtedy córka oznajmiła, że chciałaby wrócić do domu. Na początku nie zrozumiałam, o co jej chodzi.

– Chcesz do mnie przyjechać? To super! A na ile dni? I co ugotować dobrego? – dopytywałam przekonana, że ma nieco wolnego i chce mnie odwiedzić.

– Mamo, ale ja nie chcę przyjechać z wizytą. Chciałabym trochę pomieszkać u ciebie. Straciłam niedawno pracę i chyba lepiej, żebym nie szukała niczego nowego w stolicy. Sama wiesz, jakie tutaj są ceny wynajmu. W tym tempie to nigdy nie dorobię się własnego mieszkania – mówiła, a ja otwierałam oczy ze zdumienia.

Szybko jednak odzyskałam rezon i powiedziałam, że oczywiście miejsce w jej dawnym pokoju zawsze na nią czeka. Bo co innego miałam zrobić? Prawda była jednak taka, że tym pytaniem bardzo mnie zaskoczyła. Już przyzwyczaiłam się do samodzielnego mieszkania.

Twierdziła, że etat ją ogranicza

Przecież nie powiem własnemu dziecku, żeby szukało innych opcji, bo matce będzie przeszkadzać w domu rodzinnym. Martusia skończyła już trzydziestkę i jakoś życie jej się nie układało. Rozstała się z Tomkiem, z którym byli długoletnią parą jeszcze od czasów liceum. Później spotykała się z jakimiś mężczyznami, ale z żadnym nie zbudowała stałego związku i nie wyszła za mąż.

Z pracą też nie było tak, jak jakbym chciała. Twierdziła, że etat ją ogranicza, dlatego nigdzie nie zahaczyła się na stałe. Na początku dorabiała w pubie, twierdząc, że nudna praca księgowej jest nie dla niej.

– Tutaj mam duże napiwki, ciągle się coś dzieje. A w biurze rachunkowym siedziałabym cały dzień z nosem w tabelkach za marne grosze – powtarzała.

Dla mnie, wychowanej w nieco innych czasach, etat to jednak etat. Marta jednak miała swój pomysł na życie i wolała często zmieniać pracodawców. Z ostatniego pubu przeniosła się do firmy organizującej eventy. Miałam nadzieję, że to już może na stałe, ale okazało się, że dostała wypowiedzenie. Zdaje się, że oszczędności topniały jej w szybkim tempie, a ona nie znalazła niczego sensownego, skoro zdecydowała się na ten powrótPostanowiłam, że postaram się na nowo ułożyć nasze codzienne relacje.

– Może nawet to dobrze? Martusia znajdzie coś dla siebie na miejscu, a ja nie będę sama – opowiadałam koleżance. – Po co ma płacić tyle pieniędzy za wynajem tej kawalerki, gdy ja mieszkam na pięćdziesięciu metrach w pojedynkę – dodałam.

– Mnie trudno byłoby na nowo zamieszkać z którymś z dzieci – kręciła głową Zosia, która była w podobnej sytuacji do mnie. Również była wdową i przyzwyczaiła się do odzyskanej wolności, jak mówiłyśmy czasami żartem.

Ale decyzja już została podjęta i nie było odwrotu. Powiedziałam córce, że może wrócić i na pewno nie zmienię zdania. Marta skwapliwie skorzystała z pozwolenia i już po dwóch tygodniach przewiozła wszystkie swoje rzeczy do rodzinnego domu.

Owszem, cieszyłam się z obecności córki i starałam się, żebyśmy na nowo nawiązały naszą dawną relację. Jednak minął tydzień, drugi i trzeci, a dalej wszystkie domowe obowiązki pozostawały na mojej głowie. Myślałam, że musimy po prostu odnaleźć się w nowej dla nas sytuacji, ale Marta chyba uznała, że będzie dokładnie tak, jak w czasach, gdy była nastolatką.

Nawiązała kontakt z dawnymi koleżankami, chętnie wychodziła na miasto, umawiała się na jakieś spotkania. Sprzątanie mieszkania, pranie, gotowanie czy zakupy pozostawiała mnie. Zjadała ugotowane przeze mnie obiadki i nawet je chwaliła. Bez skrępowania sięgała do kuchennych szafek czy lodówki.

Minął miesiąc, drugi i trzeci, a córka w ogóle nie zająknęła się, aby dołożyć do czynszu, rachunku za prąd czy wodę. W efekcie moja emerytura topniała w coraz szybszym tempie, a dorosłe dziecko nie rozumiało, że koszty codziennego życia ktoś musi pokrywać.

Niby znalazła płatny staż w fundacji, ale chyba zarabiała tam niewielkie pieniądze, które w całości wydawała na ubrania, kosmetyki i rozrywki. Do domu nie kupowała praktycznie nic. Gdy skończyło się mleko do kawy, była bardzo zdziwiona, że zapomniałam o jego zakupie.

– Mamo, w lodówce nie ma mleka. Czemu nie kupiłaś go po drodze ze swoich zajęć w tym domu seniora? Wiesz, że nie lubię czarnej kawy. Co ja teraz wypiję? – pytała niczym mała dziewczynka, zdziwiona, że lodówka sama się nie uzupełnia, a nie dorosła kobieta, która ponoć przez ponad dziesięć ostatnich lat żyła samodzielnie.

Wciąż brakowało jej kasy

A to musiała więcej zapłacić za telefon, a to planowała wyjście na kręgle ze znajomymi, a była całkiem spłukana, a to w sklepie zauważyła wystrzałową sukienkę, którą koniecznie powinna mieć. Bez skrupułów sępiła te pieniądze ode mnie.

Zrobiłam błąd, bo powinnam jej odmówić pożyczki za pierwszym razem. Byłam jednak przekonana, że to jest prawdziwa pożyczka. To znaczy, że teraz potrzebuje pieniędzy, ale mi je odda. Nie zmieniło się to nawet wtedy, gdy dostała etat w tej swojej fundacji. Dalej nie dorzucała się do rachunków, nie kupowała żadnych środków czystości ani jedzenia.

Ale ostatnio przeszła samą siebie. Po zajęciach w domu seniora poszłam z Zosią do naszej ulubionej kawiarni na ciastko. Kiedy sięgnęłam do portfela, żeby zapłacić rachunek, okazało się, że mam tylko dziesięć złotych i jakieś drobne. Poprosiłam koleżankę, żeby zapłaciła za mnie, a ja jej jutro oddam.

– Naprawdę byłam przekonana, że mam jeszcze setkę. Wczoraj wypłacałam pieniądze z bankomatu. Zrobiłam jedynie zakupy spożywcze i na pewno zostało mi sto złotych, które wsunęłam do przegródki – mówiłam zaaferowana.

– Ty masz świetną pamięć, więc na pewno tak było. A nie wypadło ci gdzieś do torebki? – Zosia próbowała podsunąć mi rozsądne rozwiązanie.

Przeszukałam jednak całą torbę i nie znalazłam pieniędzy. Już w drodze do domu miałam swoje podejrzenia. Gdy opowiedziałam córce o sytuacji, która przytrafiła mi się w kawiarni, jedynie machnęła ręką.

Liczę każdą złotówkę

– Potrzebowałam akurat stówy na nowy tusz, mamuś. Ty się kąpałaś, to wzięłam z twojego portfela i zapomniałam ci powiedzieć. Ale przecież to nic, prawda? I tak teraz wspólnie prowadzimy gospodarstwo domowe, to nie będziemy rozliczać się z każdej złotówki – rzuciła beztrosko, a ja zrobiłam wielkie oczy.

Uświadomiłam sobie, że córka zwyczajnie doi ze mnie kasę i nie widzi w tym niczego złego. Mimo że sama ma całkiem ładną pensję, którą po prostu rozpuszcza na prawo i lewo. Skąd wiem? Bo podczas sprzątania jej pokoju zobaczyłam umowę leżącą na parapecie. Żyje sobie beztrosko, nie ma domowych obowiązków, za nic tak naprawdę nie płaci i do tego jeszcze wyciąga ode mnie na kolejne fanaberie typu droższy kosmetyk albo zupełnie niepotrzebny nowy ciuszek.

A ja mam przecież niewielką emeryturę i dorabiam zaledwie parę groszy, prowadząc te zajęcia plastyczne. W morzu potrzeb to jest ledwie kropla. Muszę dobrze oglądać każdą złotówkę, żeby wiązać koniec z końcem, a Marta bez skrupułów na mnie żeruje. I co mam robić? Przecież nie wyrzucę własnego dziecka z mieszkania.

Czytaj także:
„Przyjaciółka ukradła mi faceta. Chciałam zemsty, ale byłam w szoku, gdy moje złorzeczenia same się spełniły”
„Jako samotna matka liczyłam każdą złotówkę. Nie odmawiałam synom niczego i to się na mnie zemściło”
„Nie miałam pojęcia, skąd babcia miała tyle pieniędzy. Prawdę poznałam, gdy dostałam w spadku jej długi”

Redakcja poleca

REKLAMA