W pracy nigdy nie byliśmy za bardzo zgranym zespołem, wojny podjazdowe to była nasza biurowa codzienność. Wiadomo, każdy chciał się przypodobać szefowi, aby dostać jak najlepsze zlecenie. Ono bowiem oznaczało wyższą wypłatę na koniec miesiąca. Ale co do Roksany, to od początku wydawało nam się, że jednak gra za ostro. Odkąd pojawiła się w biurze, dążyła do celu po trupach.
Nie poddawała się nigdy!
Nawet jeśli szef już przydzielił komuś zadanie, nie odpuszczała. Potrafiła przybiec do niego dzień, dwa później z „rewelacyjnym rozwiązaniem” i w efekcie projekt wędrował do niej.
– Bo skoro już się nad nim tak napracowała, to niech go dokończy – mawiał szef.
Każdego, komu w ten sposób zlecenie przeszło koło nosa, trafiał szlag, ale siedzieliśmy cicho. Miarka się przebrała, kiedy Roksana zaatakowała Julię. Niewiele osób w naszym biurze cieszyło się taką sympatią. Uczynna, miła, nie brała udziału w wyścigu szczurów. A mimo to dostawała fajne zlecenia i nikt jej tego nie zazdrościł. Każdy z nas bowiem wiedział, że Julia jest samotną matką. W dodatku jej dziecko jeszcze jako niemowlę zachorowało i wiele miesięcy spędziło w szpitalu, walcząc o życie. Teraz Kacperek miał sześć lat i podobno najgorsze już za sobą, ale mimo wszystko rozumieliśmy, dlaczego nasza koleżanka tak bardzo trzęsie się nad jego zdrowiem. Każdy z nas by się trząsł na jej miejscu. No więc kilka miesięcy temu Julia dostała bardzo intratne zlecenie, bowiem szef słusznie stwierdził, że doskonale się z niego wywiąże.
Niestety, Roksana była innego zdania!
Usiłowała jak zwykle klasycznie je przejąć, a gdy jej się to nie udało – zastosowała inne, bardziej perfidne rozwiązanie. Pech chciał, że w trakcie realizacji projektu synek Julii zachorował i musiała ona pójść na kilka dni na zwolnienie. Zabrała jednak robotę ze sobą do domu i obiecała dostarczyć na czas. Wiedzieliśmy, że się ze wszystkim wyrobi, bo już bywała w takiej sytuacji. Jakież więc było nasze zdumienie, kiedy w wyznaczonym dniu Julia nie przyniosła gotowego projektu. Mało tego! Szef natychmiast zwolnił ją dyscyplinarnie z pracy! Julia wypadła z płaczem z jego gabinetu i zanim ktokolwiek z nas zdążył zareagować, czy choćby o cokolwiek zapytać, chwyciła torebkę i wybiegła z biura. Nie mogliśmy się pozbierać po tym, co się stało. Nie mieściło nam się w głowach, że wszystko się tak błyskawicznie rozegrało i nikt nie wiedział, o co tak naprawdę poszło.
Zlecenie Julii natychmiast przejęła Roksana i błyskawicznie zrobiła projekt. Podobno świetny. Wręcz genialny! Wydało się nam to nieco podejrzane i po raz pierwszy w życiu zjednoczyliśmy się, aby dojść prawdy. Na pierwszy ogień poszła sekretarka szefa, która zawsze wiedziała i słyszała więcej niż pozostali pracownicy firmy. A że miała słabość do jednego z kolegów, to udało mu się od niej wydobyć na kawie, na którą ją zaprosił po pracy, że Julia została zwolniona nie tylko dlatego, iż nie przyniosła projektu, ale z powodu o wiele poważniejszego przewinienia. Po pierwsze ponoć szła w zaparte, twierdząc, że projekt zrobiła, ale jej zginął w tajemniczych okolicznościach. A po drugie ktoś „życzliwy” doniósł, że gdy Julia przebywała na zwolnieniu lekarskim, jej synek wcale nie był chory, bo przecież ona wychodziła z nim na dwór. A kto zażywa kąpieli słonecznych z chorym dzieckiem? Tylko oszustka, która naciąga firmę na zwolnienie, żeby sobie poodpoczywać, podczas gdy inni pracownicy harują! Podobno nasz szef dostał niepodważalne dowody tych spacerów, a mianowicie zdjęcia!
Tak, to nam pachniało tylko jednym!
Wrednymi i chamskimi metodami działania naszej „uroczej” koleżanki, Roksany! W dodatku kiedy poszliśmy z wizytą do Julii, pod pretekstem sprawdzenia, jak sobie radzi z całą sytuacją, okazało się, że Roksana ją odwiedziła wcześniej, podczas choroby Kacpra. I stało się jasne, że miała wtedy okazję, aby ukraść wykończony projekt. A potem przedstawić go szefowi jako… własny! A co do zdjęć ze „spaceru”, to Julia po prostu szła tamtego dnia z synkiem do przychodni na wizytę kontrolną, bowiem okazało się, że zapisany przez lekarza antybiotyk nie działa i trzeba było dobrać inny. Po wyjaśnieniu przez nas sprawy wiedzieliśmy jedno – musimy w jakiś sposób opowiedzieć się po stronie niesłusznie zwolnionej koleżanki i zamanifestować swój sprzeciw wobec działań Roksany. Tylko jak to zrobić? Nasz szef nie należy do osób, które negocjują z podwładnymi, i doskonale wiedzieliśmy, że nie będzie chciał z nami rozmawiać, kiedy tak po prostu do niego pójdziemy.
Dlatego wybraliśmy inny sposób zwrócenia na siebie uwagi i manifestacji naszej postawy. Następnego dnia pojawiliśmy się w biurze wszyscy ubrani w podkoszulki z nadrukowanym zdjęciem Julii i napisem, że chcemy, aby nadal z nami pracowała. Wszyscy, oprócz Roksany, która oczywiście koszulki nie miała, a na nasz widok prychała jak rozgniewana kotka. Pierwszy dzień nie przyniósł efektów, ale nie odpuściliśmy. Nadal konsekwentnie nosiliśmy nasze t-shirty. Może i nie doczekalibyśmy się żadnej reakcji, gdyby nie wizyta głównego szefa z centrali. To on zainteresował się, o co chodzi z naszą akcją, a potem doszedł do wniosku, że kilkanaście osób przecież nie może się mylić i trzeba nas przynajmniej wysłuchać. Kiedy powiedzieliśmy, jak się sprawy mają, prezes zapytał, czy Julia jest w stanie udowodnić, że to jej projekt przedstawiła Roksana. To okazało się banalnie proste, bowiem nasza wredna koleżanka nie zmieniła nazwy autora pliku, który ukradła z laptopa Julii! Nasza koleżanka została więc przywrócona do pracy, a Roksana zasiliła szeregi bezrobotnych. Kiedy odeszła, atmosfera w naszym biurze od razu się oczyściła, a my odkryliśmy ze zdumieniem, że ta cała bitwa o dobre imię Julii bardzo nas do siebie zbliżyła. Już nie czujemy potrzeby walki o zlecenia, tylko wolimy je realizować razem, jako zespół. Dobrze nam to wychodzi.
Czytaj także:
„Wiedziałam, że szef jest humorzasty, ale teraz przeciągał strunę. Chciałam mu pomóc, ale takiej odpowiedzi się nie spodziewałam”
„Wdałam się w romans z szefem wszystkich szefów. Czuję się jak Kopciuszek, który wreszcie spotkał swojego księcia”
„Szef dyskryminował mnie w pracy, bo jestem kobietą. Zaciągnęłam drania do łóżka, żeby dopiąć swego i dostać awans”