„Pracownica chciała wdać się ze mną w romans, żeby ustawić się w firmie. Odrzuciłem ją, a ona zgotowała mi piekło na ziemi”

Wrobiony w romans mężczyzna fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Flirtowała, pozwalała sobie na dotknięcia, to ramię, to udo, niby niewinnie, ale… Reszta chłopaków chrząkała znacząco, a pani Zosia karciła nas wzrokiem jak dzieciaka. Zrozumiałem, co jest grane”.
/ 23.07.2022 10:30
Wrobiony w romans mężczyzna fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Już dawno myślałem o zatrudnieniu w muzeum stażystki. Jakiejś studentki ostatniego roku czy świeżo upieczonej pani magister, która dopełniłaby nasze głównie męskie grono i sprawiła, że oferta placówki zyskałaby inny, kobiecy punkt widzenia.

W końcu dostałem zielone światło, uzyskałem zgodę na budżet, dałem ogłoszenia w mediach i przeprowadziłem kilka rozmów. Z Sylwią od razu złapaliśmy wspólny język. Kończyła studia na kulturoznawstwie, poza angielskim znała niemal biegle dwa języki obce, bo jej tata był Włochem, a babcia Francuzką.

Uśmiechem zjednywałam sobie ludzi i podobno miała niezłe podejście do dzieci, jak twierdziła. Dlatego bez wahania zgodziłem się, by dołączyła do naszego zespołu.

Myślałem, że złapałem pana Boga za nogi

Dziewczyna ogarniała wycieczki turystów i zachęcała ich do odwiedzin w sklepiku z pamiątkami tak skutecznie, że zyski skoczyły dwukrotnie. Zaś warsztaty weekendowe z dziećmi stały się istnym hitem w naszym mieście.

Ludzie zapisywali swoje pociechy na długie listy rezerwowe. Chłopcy też byli zadowoleni, że mają taką koleżankę w zespole. Bo pomocna, uczynna, uśmiechnięta, z inicjatywą. Poza panią Zosią, która zaczęła pracę w muzeum, gdy ja chodziłem do podstawówki, pracowali u nas sami faceci.

Dość młodzi, gdyż stara gwardia powoli się wykruszała. Cieszyłem się, że mamy zgrany zespół, który włączył Sylwię do swojego grona. Praca stała się niemal przyjemnością. Jedynie pani Zosia kręciła głową i mówiła, że z tej dziewuchy nic dobrego nie będzie, że jest za miła, za idealna.

Myślałem, że jest zazdrosna. Dotąd traktowaliśmy ją jak królową matkę naszego stada. Z szacunkiem godnym cesarzowej i z sympatią jak dla ulubionej cioci. A tu pojawia się na jej dworze młodsza, śliczna i uśmiechnięta Sylwia. Starałem się łagodzić humory pani Zosi, ale szczerze mówiąc, stawała się męczącą z tą podejrzliwością.

Błąd, trzeba było zaufać jej kobiecej intuicji…

Nie od razu to zauważyłem. Ale kiedy – przyłapana – rumieniła się, dotarło do mnie, że Sylwia jakoś baczniej mi się przygląda. Dużo ze sobą rozmawialiśmy, bo obydwoje byliśmy kuratorami nowej wystawy lokalnych artystów.

To oznaczało mnóstwo czasu spędzonego wspólnie na wybieraniu malarzy i rzeźbiarzy, których chcieliśmy zaprezentować, oraz ustalaniu, jak najefektowniej pokazać ich dzieła. Chłopaki się skarżyli, że zaanektowałem Sylwię, a oni też by chcieli z nią popracować. Puszczałem te zaczepki mimo uszu.

Przecież to nie były randki, tylko zadanie służbowe. Zaś jako przełożony i mentor tej dziewczyny, chciałem jak najwięcej ją nauczyć, żeby mieć argument do pozostawienia jej w naszym muzeum po zakończeniu stażu.

– Mam dziś wolny wieczór. Może skoczylibyśmy gdzieś na kawę, pogadali jeszcze o Milewskiej? – zagadnęła, gdy zbieraliśmy się do domu, po zamknięciu muzeum.

Hm, akurat tę rzeźbiarkę ludową mieliśmy już omówioną z każdej strony, a ja spieszyłem się do żony, która miała tego dnia imieniny. Wymówiłem się więc grzecznie, ale potem… Tych propozycji było coraz więcej.

Zaproszenia na kawę, na wernisaż, który miał się odbyć niedługo. Raz padła nawet propozycja pójścia do teatru, bo Sylwia miała bilety, a nie miała towarzystwa. Za każdym razem grzecznie odmawiałem, ale w końcu musiałem zareagować bardziej stanowczo.

Miałem dość!

Sylwia nie hamowała się bowiem także podczas pracy, przy innych. Flirtowała, pozwalała sobie na dotknięcia, to ramię, to udo, niby niewinnie, ale… Reszta chłopaków chrząkała znacząco, a pani Zosia karciła nas wzrokiem jak dzieciaki, które, zwiedzając muzeum, zapomniały, że trzeba się tu stosownie zachowywać. 

– Sylwia… – zacząłem, gdy weszła do mojego gabinetu. – Jestem bardzo zadowolony z twojej pracy i mam nadzieję, że zostaniesz z nami po stażu, ale…

– Dziękuję ci, Dariuszu, miło mi – odparła. – Ja też się cieszę, że znalazłam tu swoje miejsce. Zwłaszcza że dyrektorem jest taki wspaniały mężczyzna jak ty…

Kaszlnąłem.

– No właśnie. Czuję się nieswojo, gdy tak mówisz, gdy rzucasz mi uśmiechy od wejścia i biegniesz z kawą, którą specjalnie dla mnie zaparzyłaś. Jesteś pracownikiem muzeum i moją koleżanką z pracy. Wolałbym, żebyś te serdeczne gesty ograniczyła do minimum.

– Ale…

– Bez ale. Jesteśmy w pracy, więc zachowujmy się profesjonalnie. I chyba zapomniałaś, ale ja mam żonę, którą kocham – dodałem, żeby już wszystko było jasne.

Widziałem, że jest rozczarowana. Więcej, w jej jasnych oczach błysnęło coś groźnego. Była zła, że wyrysowałem wyraźną granicę i zdusiłem w zarodku to, co próbowała rozwijać. Przygryzała wargi, jakby powstrzymywała się od powiedzenia czegoś nieuprzejmego. Skinęła głową i wyszła.

Miałem wrażenie, że do naszego grona wrócił spokój

Chłopaki przestali mrugać do mnie za każdym razem, gdy widzieli Sylwię. Tylko Zosia ciągle kręciła głową. I okazało się, że to ona miała rację… To było w przeddzień otwarcia wystawy, którą przygotowywałem z Sylwią.

Tuż przed zamknięciem robiliśmy jeszcze ostatni obchód. Usłyszałem w korytarzu kroki chłopaków, którzy pewnie chcieli się pożegnać. I wtedy Sylwia przysunęła się do mnie, rozpięła guzik swojej koszuli jedną ręką, a drugą chwyciła moją dłoń i położyła sobie na piersi… Chryste!

– Zostaw mnie, Darek, błagam! Zostaw mnie, nie chcę! – wołała rozpaczliwie.

Zanim, zdjęty szokiem, zdążyłem jakkolwiek zareagować, w drzwiach stanęli Tomek i Piotrek. Wpatrywali się w nas, równie zaskoczeni jak ja. Sylwia udała, że mi się wyrywa, i z płaczem uciekła z sali.

Potem poszło szybko. Zawiadomienie o molestowaniu, zawieszenie w obowiązkach dyrektora. Nie wiedziałem, jak mam się bronić, poza powtarzaniem, że to wszystko nieprawda, że dziewczyna mści się za odrzucenie, że nie ja ją trzymałem, tylko ona przytrzymywała moją dłoń. Nie wierzono mi.

Sam bym sobie nie uwierzył, tak idiotycznie to brzmiało. Przesłuchano cały personel muzeum i podobno tylko Zosia była w pełni przekonana o mojej niewinności. Każdemu, kto chciał słuchać, powtarzała, że przecież już dawno mówiła, że z tą dziewuchą będą problemy.

Wiedziałem, że jestem skończony

Chłopaki… Potwierdzili, że spędzałem z Sylwią dużo czasu, głównie przy organizowaniu wystawy, ale kto nas tam wie, co było potem, i kto kogo uwodził. Owszem, Sylwia do mnie najpromienniej się uśmiechała, do mnie biegła z kawą i to mnie zapraszała na różne wyjścia. Ale może po prostu zależało jej na pracy, a ja próbowałem wykorzystać fakt, że dziewczyna chciała po stażu zostać w zespole…

Nawet gdybym jakimś cudem wybronił się z oskarżenia o molestowanie – mimo dwóch świadków – niesmak pozostanie. Nawet moja żona nie jest na sto procent pewna mojej niewinności – czuję to – choć wspiera mnie i stoi za mną murem. Boże drogi, okazało się, że wystarczy pięć sekund, by zniszczyć komuś życie.

I to osobiste, i to zawodowe, które budowałem przez prawie dwadzieścia lat. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek mógł wrócić na dawne stanowisko. Muzeum to placówka związana z kulturą i edukacją. Tu nie ma miejsca dla człowieka oskarżonego o molestowanie seksualne.

Obciąża mnie już sam fakt, że w ogóle dopuściłem do takiej sytuacji. Smród będzie się za mną ciągnął do końca życia. Zawsze znajdą się tacy, co mi wywloką ten incydent. Jedni, żeby mnie zgnoić. Inni, zwyczajnie nie wierząc w moją niewinność.

Czekam na rozprawę. Prokurator postawił mi zarzuty, które zabrzmiały w moich uszach jak rozkaz rozstrzelania. Na pewno w sensie zawodowym. A w małżeństwie? Zastanawiam się, czy jak pójdę siedzieć, żona na mnie poczeka.

Czy zawali się i ten filar mojego życia?

Zakochana kobieta potrafi być okrutna – podsumował mój adwokat, zamykając teczkę z dokumentami, które analizował.

– Sugerowałbym dobrowolne poddanie się karze i uzyskanie dzięki temu zmniejszenia wymiaru kary oraz uniknięcie procesu, ale…

– Ale ja jej nawet nie tknąłem! A to praktycznie przyznanie się do winy!

Pokiwał głową.

– Właśnie. Dlatego ja bym za pana zgodą wynajął detektywa. Niech poszpera, niech pogrzebie w jej przeszłości, i to głęboko. Nie zdziwiłbym się, gdyby nie był pan jej pierwszą ofiarą. Jakiś Bogu ducha winny nauczyciel, który śmiał odmówić napalonej małolacie, jakiś wykładowca, który dał jej za niską ocenę na egzaminie…

Fakt. Sylwia mogła mieć już na koncie podobne akcje, biorąc pod uwagę, jak sprawnie rozegrała tę ze mną. Wybrała miejsce, gdzie nie sięgały kamery zamontowane w muzeum, zadbała o obecność dwóch świadków… Miałem pecha odtrącić psychopatkę.

Czytaj także:
„W sylwestrowy wieczór jakiś mężczyzna ukradł mi torebkę. Niedługo nacieszył się łupem i wpadł przez własną głupotę”
„Chciałem pomóc chłopakowi, którego banda łobuzów biła na ulicy. Mój brat uświadomił mi, że... nie mogę tego zrobić”
„Od 12 lat nie mogę się pogodzić ze śmiercią brata, którego potrącił pijany kierowca. Wiesio zmarł na moich oczach”

Redakcja poleca

REKLAMA