„Pracodawcy to harpie, faceci to świnie, a przyjaciółka ma jeszcze czelność wciskać mi, że to ja jestem >>toksyczną<< osobą”

Naraziłam bliskich na niebezpieczeństwo dla zabawy fot. Adobe Stock, K.- P. Adler
– Nikt ci nie każe udawać. Ale może byś zmieniła swój sposób myślenia, co? Zatrzęsło mną. Czy oni się wszyscy na mnie uwzięli? – Tylko mi nie wciskaj gadek o poprawie losu przez zmianę nastawienia. Kolejnej dawki światłych porad motywacyjnych nie zniosę. Przecież to bzdury!”.
/ 15.11.2022 10:30
Naraziłam bliskich na niebezpieczeństwo dla zabawy fot. Adobe Stock, K.- P. Adler

Podobno każdy z nas ma swoją ścieżkę życiową, wyznaczoną wcześniej przez siły wyższe. Podobno każdy z nas ma do zaliczenia tu, na ziemi, swoje życiowe lekcje. Dopóki ich nie przerobimy i nie nauczymy się tego, co powinniśmy – nie będzie nam się wiodło tak, jak byśmy chcieli. Nie spędzimy swojego życia w dostatku, miłości i szczęściu. W każdym razie tyle zrozumiałam z wykładu jakiegoś trenera personalnego, na który zaciągnęła mnie koleżanka.

Co za dyrdymały

– Większych bzdur, jak żyję, nie słyszałam – oznajmiłam Beacie, gdy wyszłyśmy z sali.

– To nie bzdury – zaprzeczyła ze stoickim spokojem. – Nie słyszałaś nigdy o tym, że jeśli w twoim życiu powtarzają się pewne sytuacje, to oznacza, że musisz porządnie przerobić tę lekcję?

– Jasne, porządnie… – mruknęłam niechętnie. – Zapewniam cię, że lekcję „nie układa mi się w pracy i miłości” przerobiłam tak dobrze, że mogłabym być ekspertem. Jestem w kolejnej firmie, w której nie chcą mi dać umowy na stałe. Wciąż tylko staże, okresy próbne, ale żeby zapłacić pracownikowi, to się nie kwapią. A facet? Ostatni też okazał się świnią.

– Nic dziwnego – odparła Beata. – Z twoim podejściem…

– Odczep się! Takie czasy, że pracodawcy chcą mieć pracownika tanim kosztem.

A faceci to świnie, jeden w drugiego same wieprze – dorzuciła z uśmiechem Beata.

– Może nie? – zaperzyłam się. – Jacek mnie zdradził, Witek flirtował w necie z innymi, Adam kłamał, Mirek wolał komputer ode mnie.

– Hm… Naprawdę nie uważasz, że to o czymś świadczy?

– Owszem. O tym, że spotykam samych palantów.

– Albo o tym, że nie wierzysz w siebie, masz złe zdanie na temat pracodawców oraz facetów, i z takim nastawieniem przyciągasz takie, a nie inne kłopoty. Ot, co!

Chryste! Zdenerwowała mnie tym durnym gadaniem, tą swoją filozofią dla ubogich.

– Niczego nie przyciągam, po prostu takie jest życie – siląc się na spokój, skwitowałam jej irytujące wywody.

– Nie, moja droga. Takie jest twoje zdanie na temat życia – upierała się na swój spokojny, łagodny sposób.

Wyjątkowo irytujący

– Wiesz co? – warknęłam, czując, że zaczyna się we mnie gotować. – Mam dosyć. Jak na razie straciłam pół dnia na jakiś głupi wykład. A teraz jeszcze muszę wysłuchiwać twoich żałosnych uwag!

Beata wzruszyła nieznacznie ramionami. Nic nie było w stanie wyprowadzić jej z równowagi.

Kiedyś to zrozumiesz – oświeciła mnie.

Miałam ochotę wykrzyczeć jej w tę łagodnie uśmiechniętą twarz, co myślę o wszystkich tych bredniach, którymi próbuje mnie karmić. Ostatnio chodziłam podminowana, rozżalona i zniechęcona do całego świata. Musiałam ugryźć się w język, żeby nie powiedzieć za dużo. W końcu znałyśmy się z Beatą od lat. Nie chciałam zrazić do siebie najdawniejszej i – co tu kryć – mojej jedynej przyjaciółki. Zanim więc emocje rozkręciły się na dobre, pożegnałyśmy się i każda z nas ruszyła w swoją stronę. Kilka dni później w pracy dowiedziałam się, że nici z umowy, którą szef podobno zamierzał ze mną przedłużyć.

– Pięknie – wycedziłam pod nosem.

Niby nic nowego pod słońcem, ale i tak szlag mnie trafił. Najchętniej wpadłabym do biura szefa i dobitnie wykrzyczała mu, co sądzę na temat wykorzystywania tymczasowych pracowników. Przecież bardzo się starałam, niemal wychodziłam z siebie, żeby wywiązać się ze wszystkich obowiązków. A on…? A ten drań po prostu nie przedłużył mi umowy! Wiadomo, facet, i na dodatek pracodawca! Świnia do kwadratu! Na moje miejsce pewnie przyjmie kogoś innego i też go zwolni bez żalu po trzech miesiącach. A potem następnego – to jest idealny patent na darmowych pracowników! Nie pozostało mi nic innego, jak szukać kolejnej roboty. Na szczęście miałam trochę oszczędności, więc przynajmniej nie musiałam się martwić o to, z czego zapłacę rachunki. Ostatecznie zawsze mogłam poprosić rodziców o pożyczkę.

– Za moich czasów – zaczęła mama, do której wpadłam pożalić się na wrednego szefa – było inaczej. Każdy, kto chciał pracować, ten pracował. Może nie płacili dużo i trzeba było żyć oszczędnie, ale płacili na czas. Najlepiej poszukaj państwowej posady. Prywaciarze z zasady wykorzystują ludzi. Cwaniaki.

Siedziałyśmy przy stole w kuchni i przerzucałyśmy się pretensjami do życia, świata oraz do ludzi, którym układało się ciut lepiej niż nam. A na pewno nie osiągnęli sukcesu w uczciwy sposób.

– Ech, baby… – gdy ojciec przysiadł się do nas, już po chwili spojrzał na nas krytycznie. – Tylko biadolicie i czepiacie się innych. Nigdy nie będzie wam lepiej, skoro potraficie jedynie narzekać.

– A co mam robić? Cieszyć się, chociaż moje życie jest do dupy? Skakać z radości i udawać, że wszystko jest w porządku?!

– Nikt ci nie każe udawać. Ale może byś zmieniła swój sposób myślenia, co?

Zatrzęsło mną.

Czy oni się wszyscy na mnie uwzięli?

Ten dziwny prelegent, Beata, a teraz jeszcze rodzony ojciec?!

– Błagam, tylko mi nie wciskaj gadek o przeznaczeniu, lekcjach życiowych i poprawie losu przez zmianę nastawienia – zawarczałam. – Kolejnej dawki światłych porad motywacyjnych nie zniosę.

– Właśnie, właśnie – poparła mnie matka. – Twój ojciec ostatnio jakichś maksym się naczytał. Znalazł coś w internecie i teraz się mądrzy niczym jakiś Budda czy inny Konfucjusz – zaśmiała się.

– Dogadałby się z Beatą – mruknęłam i opowiedziałam o wykładzie oraz rozmowie z koleżanką.

– Przynajmniej jedna rozsądna – skwitował ojciec, a potem dumnie wymaszerował z kuchni, w której my dalej psioczyłyśmy na podły świat i jeszcze gorszych ludzi.

Jak było do przewidzenia, mimo intensywnych poszukiwań nie mogłam znaleźć odpowiedniej pracy. Odpowiedniej dla mnie. Bo ofert o zatrudnieniu sprzątaczek czy sprzedawczyń nie brałam pod uwagę. Chociaż w dzieciństwie uwielbiałam bawić się w sklep, nie zamierzałam robić tego w dorosłym życiu.

– Może jednak powinnaś spróbować? – zasugerował ojciec.

– Swoją godność mam – burknęłam.

– Olka, nie bredź, żadna praca nie hańbi.

– A ty na nią naciskaj. Nie po to się uczyła tyle lat, żeby teraz byle ekspedientką zostać – obruszyła się mama.

– Nawet jeśli to lubi?

– Oj, tato, kiedyś lubiłam. Jako mała dziewczynka…

– A jako nastolatka dorabiałaś u pani Ilony w butiku, i bardzo ci się podobało – nie ustępował ojciec.

Wzruszyłam ramionami.

To było dawno i nieprawda.

Nie zamierzałam rezygnować ze swoich ambicji i nie planowałam zmieniać swojego myślenia. Może byłam pesymistką, ale taką lekcję dostałam od życia – nie spodziewaj się niczego dobrego, to się nie rozczarujesz.

Tylko dlaczego wciąż byłam taka rozgoryczona?

Powinnam ze spokojem znosić kopniaki losu, a ja wciąż się buntowałam, ciągle miałam pretensje. Aż się wierzyć nie chce, że kiedyś byłam bardzo pogodnym dzieckiem. W czasach, gdy bawiłam się w sklep. Jak pracowałam w butiku też. Pani Ilona nazywała mnie nawet słoneczkiem. Gdy powiedziałam o tym Beacie, momentalnie podchwyciła temat.

– Słoneczko? Teraz bardziej przypominasz chmurę gradową. Więc może… – spojrzała na mnie z tym swoim wszystkowiedzącym uśmieszkiem. – Może ty w roli sprzedawczyni to naprawdę nie taka zła opcja, co? Kiedyś też się szarpałam, nie wiedziałam, co chcę robić. Ciągnęło mnie do malowania paznokci, ale przecież skończyłam studia, zdobyłam wykształcenie, zostałam panią magister, więc myślałam, że to, co było dobre w dzieciństwie, teraz już do mnie nie pasuje. Kiwałam głową, bo doskonale wiedziałam, o czym mówi. Dziewczynki stają się kobietami i wyrastają z dziecięcych marzeń. – Ale potem… – Beata uśmiechnęła się szeroko. – Potem, jak wiesz, rzuciłam w diabły robotę w banku i zajęłam się tym, co naprawdę lubię robić. Na początku było ciężko. Klientek jak na lekarstwo, pieniędzy też, ale powoli wszystko się rozwinęło.

– Niby tak – mruknęłam. – Ale ty stanowisz wyjątek od reguły.

– Ty też możesz. Tylko musisz trochę dopomóc swojemu szczęściu. Spójrz na mnie i nie traktuj jak wyjątku od reguły, ale jak wzór do naśladowania.

– Na pewno nie wzór skromności… – zakpiłam sobie z niej.

– Fałszywej na pewno nie. Mam z czego być dumna. Robię to co lubię, zarabiam coraz lepiej, a w dodatku niedawno poznałam wspaniałego faceta.

– Z tym facetem lepiej się tak nie rozpędzaj – przystopowałam ją. – Jeszcze nie wiadomo, co z niego za ziółko.

– Ech, Olka, jesteś niereformowalna. Nawet gdyby ci idealny facet spadł z nieba, nie umiałabyś go docenić, na siłę szukałabyś w nim wad.

I na bank bym coś znalazła!

Beata wybuchnęła śmiechem, a ja po chwili jej zawtórowałam. Choć gdy się nad tym zastanowić, to wcale nie było śmieszne. Raczej żałosne. Wkrótce udało mi się załapać na okres próbny w jednej z firm.

Nie obiecywałam sobie po tym zbyt wiele

I słusznie. Gdy skończyła się umowa, znowu musiałam szukać pracy. Upust swojej złości dałam u rodziców, do których wpadłam, by jak zwykle pożalić się na swój podły los. Matka potakiwała i dolewała oliwy do ognia. A ojciec wyjątkowo nie siedział cicho i nie dał się wygonić z kuchni.

Sama przyciągasz takie sytuacje, córcia… – powiedział spokojnie.

– Znowu zaczynasz?

– A ty kiedyś skończysz?

– Co?

– Narzekanie.

Od rodziców wyszłam w kiepskim nastroju. Byłam bez pracy, bez faceta, a na dokładkę ojciec mnie dobił stwierdzeniem, że mam to wszystko – czy raczej nie mam niczego – na własne życzenie. Potrzebowałam pocieszenia, więc zadzwoniłam do Beaty.

– Co powiesz na wino?

– Spytam: kiedy mam wpaść?

Przyjechała do mnie wieczorem. Siedziałyśmy przed telewizorem, oglądając romans, jedząc pizzę i pijąc wino. W przerwie na reklamę zaczęłam się żalić. To znaczy chciałam się poskarżyć, ale ledwo otworzyłam usta i zaczęłam jojczyć, Beata mi przerwała.

– Nie będę słuchać o twoich nieszczęściach. Mam dość, bo to bezcelowe. Tylko mi się humor zwarzy, a ty i tak nic nie zmienisz. Jesteś odporna jak beton. W kółko spotyka cię to samo: tracisz pracę za pracą i nie układa ci się z kolejnymi facetami. Ale zamiast się zastanowić, czy problem nie tkwi przypadkiem w tobie, wolisz winić wszystkich wokół. Słuchanie o tym jest nudne, a do tego frustrujące, więc się zamknij. Pij wino, jedz pizzę, oglądaj film i milcz.

Jeszcze nigdy tak mi nie dogadała. Coś mi się jednak udało: wyprowadziłam Beatę, która była oazą spokoju, z równowagi. Jej łagodny uśmiech zniknął jak zmyty przez tsunami, a w oczach widziałam tak wielkie zniecierpliwienie, że mój polemiczny zapał od razu wyparował…

Potrzebne mi było takie otrzeźwienie

Nie wiem zresztą, czy to mną tak wstrząsnęło, czy sama – powoli i niezauważalnie – dojrzewałam do zmiany. Dość, że postanowiłam się zapisać na polecony przez Beatę kurs, jak powiedziała: „dla takich opornych malkontentów jak ty”. Na kursie dowiedziałam się, że mam jakąś tam mistrzowską liczbę i powinnam się rozwijać duchowo, by osiągnąć przeznaczony mi stan dostatku i miłości, bo inaczej będą mnie spotykać niepowodzenia.

„Co za bzdury!” – ta myśl ani na chwilę mnie nie opuszczała.

Szczerze mówiąc, w trakcie pierwszego wykładu kilka razy musiałam się mocno powstrzymywać, by nie wybuchnąć śmiechem, nie rzucić ironicznym komentarzem albo nie wyjść, trzaskając drzwiami. Jednak obiecałam Beacie, więc dotrzymałam słowa i dotrwałam do końca. Dzięki temu chyba pierwszy raz uważniej przyjrzałam się swoim doświadczeniom życiowym, poglądom, myślom. Wnioski nie były optymistyczne, dotarło do mnie, że ciągle narzekałam, winy swoich niepowodzeń zawsze szukałam w innych… Postanowiłam się zmienić. Kurs trwał kilka tygodni. Ukończyłam go i poczułam się lepiej. Na pewno spokojniej. Moja mama uznała, że całkiem mi odbiło. Ojciec trzyma za mnie kciuki. Nie wiem, czy to zbieg okoliczności, czy naprawdę pomogłam swojemu szczęściu – tak czy siak, znalazłam pracę, którą lubię i która daje mi satysfakcję.

Tak, sprzedaję w sklepie. Jestem ekspedientką i kocham to, co robię. Swoich klientów, poranne wstawanie, przyjmowanie dostaw. Niedawno poznałam syna szefa i… hm, chyba przypadliśmy sobie do gustu. Dopiero się docieramy, a ja, zamiast szukać w nim wad, zamiast prorokować rozstanie czy wręcz wymyślać powody do zerwania – po prostu cieszę się chwilą, cieszę się tym, co jest. A zapowiada się obiecująco…

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA