„Pracę traktowałam jak drugi dom i to był błąd. Gdy byłam w potrzebie, mój szef wyrzucił mnie za drzwi”

załamana emerytka fot. iStock, Giselleflissak
„W pracy czułam, że żyję, a poza tym byłam sowicie wynagradzana. Zawsze sądziłam, że z taką pensją powinnam poradzić sobie na stare lata. Jakże się myliłam”.
/ 15.09.2023 08:45
załamana emerytka fot. iStock, Giselleflissak

Całe życie uważałam się za wzorową pracowniczkę. Przepracowałam w jednej firmie ponad 40 lat i myślałam, że za lojalność odpłacą się tym samym. Niestety, dziś nie mam już złudzeń. Jako osoba na emeryturze mam żal do mojego pracodawcy i do pozostałych pracowników, że zostawili mnie w potrzebie i odsunęli ode mnie pomocną dłoń. Takich rzeczy się nie wybacza.

Ta praca dawała mi satysfakcję

Do tego zakładu pracy trafiłam z polecenia. Przez lata zajmowałam się produkcją części mechanicznych do maszyn rolniczych. Na początku pełniłam rolę pomocniczki, ale z czasem zakwalifikowano mnie do bardziej wymagających zadań i obowiązków. Po kilku latach awansowałam na brygadzistkę i bardzo dobrze dogadywałam się z moimi kolegami i koleżankami.

Byłam szanowana, liczono się z moim zdaniem. Ta praca dawała mi naprawdę ogromną satysfakcję. Co zresztą doceniano również poza zakładem, ponieważ parę razy przyznano mi nawet nagrodę zawodową. Potem kolejne jubileusze, bankiety. Czułam, że żyję, a poza tym byłam sowicie wynagradzana. Zawsze sądziłam, że z taką pensją powinnam poradzić sobie na stare lata. Jakże się myliłam... W pracę wkładałam całe serce. Pamiętam rozmowę z koleżanką, która podziwiała mnie za ambicję i wytrwałość.

— Renia, jak ty to robisz. Tyle obowiązków i wdrożeń, a ty wciąż masz tyle energii i werwy!

— Wiesz... — zawstydziłam się. — Gdybym tego naprawdę nie kochała, to dawno bym oszalała. A tak... Praca jest moim życiem, a każda wychodząca spod moich rąk maszyna jest trochę jak mechaniczne dziecko — śmiałam się. Oczywiście, to był żart.

Już wkrótce okazało się jednak, że będę miała prawdziwe dziecko. Wieść o ciąży zaskoczyła mnie, ale z drugiej strony byłam już w takim wieku, że wymagano od kobiet właśnie wchodzenia w rolę matki. Praca po trzydziestce miała być raczej domeną mężczyzn, takie to były czasy.

Ojcem był mój ówczesny "narzeczony" (bo tak się mawiało) o imieniu Krzysztof. Gdy byłam w pierwszym trymestrze, zaręczyliśmy się, a potem był szybki ślub w urzędzie. Na szczęście nikt niczego się nie domyślił, nie było widać brzucha. Ale na jakiś czas musiałam zrezygnować z pracy w zakładzie, bo warunki na moim stanowisku były nieodpowiednie dla kobiet w ciąży. Mogłabym stracić moje maleństwo, a przecież tego nie chciałam.

Po urodzeniu mojej córeczki, Marysi, wciąż nie mogłam wrócić do pracy. Czułam, że czas ucieka mi przez palce. Chociaż czerpałam radość z wychowywania dziecka, to jednak odczuwałam pewną pustkę. Brakowało mi mojego zawodu i bardzo chciałam jak najszybciej powrócić na dalsze tory.

Nie tego się spodziewałam

Gdy zakończyłam urlop macierzyński, a potem wychowawczy, powróciłam do pracy. Przepracowałam w tym miejscu kolejne kilkadziesiąt lat, obserwując, jak zmieniają się pracownicy i zasady.

Zakład stopniowo przygotowywał się do zmiany ustrojowej i wiele rzeczy miało się zmienić. Tego wszystkiego byłam żywym świadkiem. Obserwowałam, jak odchodzą moje dobre koleżanki i koledzy. Jak przychodzi nowe szefostwo z nowymi zasadami. Coś podpowiadało mi, że wkrótce to wszystko będzie wyglądać zupełnie inaczej, niż na początku. Że coś się zmieni na gorsze. Wtedy jeszcze nie ufałam dostatecznie mojej intuicji, i to był błąd.

W końcu przyszedł moment, w którym miałam odebrać nagrodę jubileuszową, a następnie przejść na emeryturę. Zaskoczyło mnie to, że odejście odbyło się jakoś bez szczególnych fanfarów. Ot, kolejna pracownica odchodzi. Było mi bardzo przykro i nie tego się spodziewałam.

Z drugiej strony, kto miał się ze mną żegnać, skoro większość dawnych przyjaźni już dawno się zatarła? Starzy pracownicy albo poodchodzili na emerytury, albo zmienili miejsca zatrudnienia. A szefowie i szefowe poszczególnych działów w ogóle nie kojarzyli seniorów, bo nie znali się przecież ze wszystkimi dostatecznie dobrze. Nie było mowy o sentymentach czy lojalności. Ale do samego końca wierzyłam, że ten zakład to mój drugi dom. Że w razie czego... mam się do kogo zwrócić.

Jakaż naiwna byłam!

Po odejściu z pracy moje życie zaczęło się zmieniać szybciej, niż to sobie wyobrażałam. Kiedy pierwsza wypłata wyparowała na bieżące rachunki, zrozumiałam, że nie będzie to tak kolorowo, jak mi się wydawało.

Brakowało mi na leki, na wyjścia z przyjaciółmi, na podróże, które zawsze chciałam odbyć. Początkowo myślałam, że te trudności to tylko przejściowe. Ale z każdym miesiącem stawało się coraz trudniej. Z długami było jeszcze gorzej. Wprowadziły mnie w pułapkę finansową, z której nie potrafiłam się wydostać.

Z każdym dniem długi rosły, a ja czułam się coraz bardziej bezsilna. W tym czasie byłam już wdową, bo mój mąż, Krzysztof zmarł pięć lat wcześniej. Natomiast Marysia wyprowadziła się za granicę. Co jakiś czas dosyłała mi pieniądze, ale ja byłam zbyt dumna i odmawiałam tych podarunków...

Szukając pomocy, odważyłam się zwrócić do byłego pracodawcy. W końcu pozostawiłam tam tyle lat swojego życia... I liczyłam, w pewnym sensie, na zwrócenie długu wdzięczności. Jednak gdy pojawiłam się w biurze i poprosiłam o pomoc, szefostwo kazało mi wyjść. Tak po prostu. Potraktowali mnie jak niechcianego psa, który pałętał im się pod nogami!

— Po tylu latach... — wykrztusiłam. — Tak mi się odwdzięczacie? Byłam tu ważną osobą, wszyscy mnie szanowali. Rozwijałam ten zakład!

— Pani Renato. To nic osobistego — poinformował mnie jakiś młody pan w garniturze, którego nazwiska nie znałam. — Poza tym, to już nie jest zakład, tylko przedsiębiorstwo. Pani przeszła już na godną emeryturę. Trzeba się z tym pogodzić.

Załamał mnie ten protekcjonalny ton ze strony człowieka, który mógłby być moim synem, a może i wnukiem. Z emocji nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego mądrego zdania. Czułam się wystarczająco upokorzona tą całą sytuacją. Tak więc odwróciłam się na pięcie i wyszłam. Już nigdy nie przekroczyłam progu tego miejsca.

A sądziłam, że do końca życia będę je kochać. Niestety, świat się zmienił i to, co kiedyś miało wartość, odeszło w niepamięć. Podobnie jak ja odeszłam w niebyt, w oczach obecnych pracowników zakł... Przepraszam, firmy. Kto będzie się przejmować losem emerytki Renaty?

Wtedy przyszło mi do głowy, że może czas spróbować znaleźć nowe źródło dochodu. Ale kto zatrudniłby osobę w moim wieku, z ograniczonym doświadczeniem poza branżą? Poczułam się jeszcze bardziej bezradna. Jednak odważyłam się i złożyłam życiorys do jednej z firm sprzątających i tam zatrudniłam się na pół etatu.

Potraktowali mnie jak psa

Nie były to duże pieniądze, ale zawsze coś. Po jakimś czasie uregulowałam swoje należności. Poza tym nauczyłam się przyjmować pomoc, jaką oferowała mi córka. W końcu robiła to w dobrej wierze i w ten sposób chciała odwdzięczyć się za lata wychowania.

Teraz, patrząc wstecz, żałuję, że nie odważyłam się wcześniej szukać wsparcia. Może wtedy uniknęłabym tej zapaści. To doświadczenie nauczyło mnie, że nawet wtedy, gdy czujesz się bezpiecznie w swoim "drugim domu", trzeba zawsze dbać o swoje interesy i przyszłość. Nikt inny nie zrobi tego za ciebie, a życie potrafi być pełne niespodzianek.

Czytaj także:
„Traciłem firmę i wszystkie pieniądze, grozili mi gangsterzy chcący odzyskać dług. Miałem tylko jedno wyjście”
„Dałam się omamić umięśnionemu i ociekającemu testosteronem łajdakowi. Ukradł mi wszystko i pozbawił godności”
„Obiecałam umierającej kobiecie, że zaopiekuję się jej mężem i synem. I szło mi tak dobrze, aż ich pokochałam”

 

Redakcja poleca

REKLAMA