Tamtego dnia, wracając z biblioteki, przerabiałam w głowie poranną kłótnię z Arkiem. Chodziło niby o głupstwo, jednak ja od dawna miałam wrażenie, że kompletnie się nie rozumiemy i coraz bardziej od siebie oddalamy. Szłam więc po chodniku, kiedy nagle z zamyślenia wyrwał mnie potworny huk. Podskoczyłam przerażona i natychmiast zaczęłam rozglądać się za jego źródłem.
Próbowałam uratować tę kobietę
– Wypadek! – krzyknął ktoś rozdzierająco, wybiegając na ulicę.
– Halo? Pogotowie? Zgłaszam wypadek przy skrzyżowaniu Armii Krajowej i…
– Co to było?! Widziała pani?
Krzyki i strzępy rozmów otaczały mnie z każdej strony, podobnie jak biegnący ludzie. Ja sama stałam jak sparaliżowana.
– Hej, pomocy! Ludzie! Tu jest kobieta! Niech ktoś tu podejdzie!
Zadziwiające, jak szybko scena wypadku zapełnia się publicznością… W ciągu może minuty dokoła dwóch aut powstał mały tłumek. Zdumiewające też, że z tego tłumku nikt nie chciał podejść do rannej kobiety. Może bali się, bo nie potrafili jej pomóc? Widziałam jej zakrwawioną rękę zza sflaczałego koła jednego z samochodów. Był przy niej tylko jeden człowiek, jakiś uliczny bohater, który robił, co w jego mocy. To on tak rozpaczliwie wołał o pomoc.
Ludzie patrzyli po sobie w popłochu i kręcili głowami, że nie, oni nie podejdą. Spoglądałam na nich z nadzieją, że ktoś jednak wystąpi z tłumu i pospieszy z pomocą, jednak nie było chętnych. Mężczyzna reanimujący ranną był więc sam.
– Ludzie! – w kolejnym krzyku zabrzmiała niemal rozpacz. – Pomocy!
Nie mam pojęcia, jak to się stało, że znalazłam się za rozbitą toyotą. Nie wiem też, kiedy kucnęłam przy nieruchomej kobiecie. Pamiętam tylko, że zapytałam reanimującego, co mam robić.
– Uciskaj jej klatkę – wyszeptał blady jak ściana starszy mężczyzna.
Miał pot na czole i wytrzeszczone oczy. Zrozumiałam, że jest zmęczony, nie dawał już dłużej rady sam reanimować kobiety.
– Trzydzieści razy, o tak – zrobił trzy uciski, a ja patrzyłam na to, jakbym śniła. To było takie nierealne. – No: raz, dwa, trzy!
Doszłam do dwudziestu jeden, kiedy mój towarzysz podniósł rękę, żebym przestała uciskać. Spojrzałam na twarz kobiety i zrozumiałam, o co mu chodziło.
– Oddycha! – stwierdził uradowany, nachylając się nad jej ustami.
Rzeczywiście, ranna lekko westchnęła i poruszyła wargami. Poczułam euforię. Uratowaliśmy ją! Ja ją uratowałam!
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że mam mokre kolana. Spojrzałam w dół i dotarło do mnie, że klęczę w kałuży krwi. Wcześniej widziałam przed sobą tylko swoje dłonie złożone na mostku kobiety, dopiero teraz zobaczyłam więcej…
Wyszeptała ostatnią prośbę
– Proszę pani! Słyszy mnie pani? – mężczyzna próbował nawiązać kontakt z ofiarą.
Nie otworzyła oczu, ale nagle poczułam, że chwyta mnie za rękę. Było w tym geście coś rozpaczliwego, coś, co można zrozumieć tylko na poziomie emocji… Odruchowo nachyliłam się nad nią, wsłuchując w to, co chce mi powiedzieć. Omal nie krzyknęłam, gdy znienacka otworzyła oczy i zobaczyłam jej wielkie źrenice na tle niebieskich tęczówek. Te oczy wbiły się we mnie. Zastygłam, ściskając jej rękę mokrą od krwi.
– Mój mąż i synek… – wycharczała.
– Adam i Feliks… Zaopiekuj się nimi. Pociesz ich… Obiecaj mi, proszę…
– Obiecuję – wyszeptałam.
– Dziękuję…
Jeszcze przez moment patrzyłyśmy sobie w oczy i wiedziałam, że dzieje się coś, czego nie da się wyjaśnić. Jakby nasze dusze się spotkały i objęły. Przez moment czułam jej ogromną miłość do ukochanych osób i potworny smutek, że musi je opuścić.
Drgnęłam, pochylając się nad nią, i mrugnęłam, wyciskając spod powiek łzy.
Ona już nie mrugała. Leżała ze wzrokiem wciąż utkwionym w to miejsce w przestrzeni, gdzie przed chwilą znajdowała się moja twarz. Odeszła na zawsze.
– Nie! Znowu nie oddycha! Uciskaj! – krzyknął mężczyzna w panice, a ja zaczęłam ugniatać jej klatkę piersiową, chociaż wiedziałam, że to nic nie da.
Kobieta, która powierzyła mi w opiekę swojego męża i syna, już umarła na moich rękach… Mogłam tylko z płaczem uciskać żebra, pod którymi nie biło już serce, aż nadjechała karetka i ratownicy litościwie zwolnili mnie z tego obowiązku.
Jej słowa huczały mi w głowie
Byłam cała we krwi i zdradzałam objawy szoku, więc początkowo sądzono, że brałam udział w kolizji. Dopiero po długiej chwili wyjaśniła się moja rola. Dostałam koc termiczny i potężną porcję uwagi personelu medycznego.
– Muszę wiedzieć, kim ona była – powiedziałam ratownikom. – Obiecałam jej coś… Muszę dotrzymać słowa.
O dziwo, pozwolono mi na to. Karetka i tak musiała zjechać po akcji do szpitala, więc po prostu zabrali mnie ze sobą. Po drodze kazali mi zadzwonić do kogoś, żeby przywiózł mi na odział czyste rzeczy.
Zadzwoniłam do mamy. Przejęła się i zajechała taksówką do szpitala niemal równo z nami. W ręce trzymała reklamówkę pełną swoich ciuchów i rzeczy osobistych. Na ten widok rozpłakałam się znowu.
Opowiedziałam mamie o reanimacji i tym, co nieszczęsna kobieta powiedziała do mnie tuż przed śmiercią. O obietnicy, którą jej dałam. Była poruszona.
– To takie straszne – powtarzała, gładząc mnie po plecach. – Była czyjąś matką, zostawiła dziecko… To niesprawiedliwe…
Ofiara nie mogła mieć więcej niż trzydzieści lat, więc domyślałam się, że jej synek jest jeszcze mały. Ale nie spodziewałam się, że aż tak. Mały miał tylko cztery miesiące!
Przyglądałam im się z ciekawością
O tym, że to oni, wiedziałam od pierwszej sekundy, gdy się pojawili na korytarzu. Blady, wysoki mężczyzna z nosidełkiem na brzuchu. Na twarzy miał wypisane przerażenie i dezorientację, w ręce trzymał telefon. Główka niemowlęcia podskakiwała w rytm jego szybkich kroków.
Zakrywając dłońmi usta, obserwowałam, jak do młodego ojca podbiega kobieta w niebieskim fartuchu i dokądś go zabiera. Zdumiało mnie, że dziecko w ogóle nie płacze. „Jakim cudem nie wyje wniebogłosy, skoro jego matkę właśnie zwożą do kostnicy?” – pomyślałam.
Dowiedziałam się, że miała na imię Izabela. Zmarła na skutek obrażeń wewnętrznych i silnego krwotoku. Nie można było jej uratować, tak mi powiedzieli. Jedyne, co mogłam dla niej zrobić, to pomóc jej na chwilę przed śmiercią odzyskać przytomność i pożegnać się ze światem. Zrobiłam dla niej coś jeszcze: pozwoliłam jej odejść ze świadomością, że ktoś zaopiekuje się jej mężem i malutkim synkiem. Tylko czy byłam w stanie dotrzymać tej obietnicy?
Poznałam go na pogrzebie
Dowiedziałam się, do jakiego zakładu pogrzebowego przewieziono ciało Izabeli, a także kiedy odbędzie się pogrzeb.
Szykując się do pogrzebu, wciąż nie miałam pojęcia, jak spełnić daną jej obietnicę.
– Jak to: nie pójdziesz ze mną?! – wykrzyknęłam do Arka, kiedy oznajmił mi, że nie wybiera się na żaden pogrzeb.
– A po co mam tam iść? – wzruszył ramionami. – Nie znałem tej dziewczyny, ty zresztą też jej nie znałaś. To bez sensu, żebyśmy szli. Pogrzeb jest dla rodziny i przyjaciół. Co ja bym tam niby robił? Stał jak jakiś głupek, co pomylił imprezy?
– Imprezy? Co ty wygadujesz?! – nie mogłam uwierzyć, że mój chłopak jest aż tak niewrażliwy. – Naprawdę nie rozumiesz, dlaczego muszę tam iść? Reanimowałam ją! Umarła, ściskając mnie za rękę!
Nie powiedziałam mu co prawda o mojej obietnicy, ale za to zrelacjonowałam pozostałą część historii. Opowiedziałam, że byłam ostatnią osobą, której Izabela popatrzyła w oczy; że niemal widziałam, jak jej dusza opuszcza ciało. A on nie mógł zrozumieć, dlaczego idę na jej pogrzeb.
Poszłam z mamą. Stanęłyśmy w kościele z tyłu. Nie mogłam powstrzymać łez. Ktoś podał mi chusteczkę, ktoś spojrzał w moją stronę ze współczuciem. Czułam się, jakbym żegnała najlepszą przyjaciółkę.
– Chyba musimy podejść z kondolencjami – szepnęła mama, kiedy ceremonia dobiegła końca. – Strasznie mi żal tego jej męża.
I dzieciaczka, Boże drogi…
W kościele patrzyłam na plecy Adama. Ksiądz zwracał się do niego po imieniu ze słowami pocieszenia. Wspominał też o małym Feliksie, którego w tym samym kościele ochrzczono zaledwie miesiąc wcześniej. Teraz leżał w wózeczku, znowu całkowicie spokojny, nieświadomy dramatu, w jakim przyszło mu uczestniczyć.
– Wyrazy najszczerszego współczucia – powiedziała moja mama, kiedy podeszłyśmy do męża zmarłej. – Ja jestem Anna, a to moja córka, Julia. Reanimowała pana żonę po tym strasznym wypadku. Naprawdę, bardzo nam przykro…
– Reanimowała ją pani? – szare, a może zielone oczy o czerwonych obwódkach spojrzały na mnie przenikliwie. – Była pani przy niej, kiedy… – tu zaciął się pod wpływem gwałtownych emocji – pod sam koniec…? Czy ona coś mówiła?
Spodziewałam się tego pytania i przygotowałam sobie nawet odpowiedź. Chciałam powiedzieć, że Iza odeszła w spokoju, z imionami męża i syna na ustach. Nie czułam się zobowiązana do wyjawiania, co dokładnie jej obiecałam. Powiedziałam, że się nimi zaopiekuję i ich pocieszę, ale nie musiałam chyba o tym wspominać.
– Prosiła, żebym pana pocieszyła i zaopiekowała się Feliksem – odpowiedziałam jednak wbrew ustaleniom z samą sobą.
– Obiecałam jej to.
Poczułam dziwną więź
Patrzył na mnie z taką uwagą, jakbym tylko ja istniała na całym świecie. Mógłby się oburzyć, w końcu byłam całkiem obcą osobą. Ale zamiast tego zrobił krok do przodu i mnie objął. Poczułam, że nieomal się na mnie wiesza… Przestraszyłam się, że nie utrzymam jego ciężaru i zaraz oboje upadniemy. Ściskał mnie mocno, rozpaczliwie, a ja oddałam mu ten uścisk.
– Niech panie przyjdą na stypę, zapraszam – powiedział, kiedy skończyliśmy nasz uścisk, dziwny w swojej intensywności.
Poszłyśmy z uprzejmości.
To wtedy poznałam Felka. Z miejsca go pokochałam. Nigdy nie widziałam tak pogodnego dziecka. Feluś uśmiechał się na widok każdej twarzy, jaką dostrzegł; wyciągał do nas rączki i wodził oczami za ubranymi na czarno, często zapłakanymi członkami rodziny. W pewnym momencie Adam podał mi go i poprosił, żebym go chwilę przypilnowała, bo on musi iść po butelkę.
– Albo może niech pani idzie ze mną… – zdecydował jednak.
W restauracyjnej kuchni byliśmy sami, nie licząc personelu. Czułam się z tym człowiekiem dziwnie po tym, co mu wyznałam. Sama nie wiem, czemu to zrobiłam. Zupełnie jakby przemówiła przeze mnie inna osoba.
– Tak sobie myślałem o tym, co pani powiedziała… – zaczął, rozrabiając mleko z proszku z ciepłą wodą z garnka.
– Julia – powiedziałam odruchowo.
– Ja jestem Adam – uśmiechnął się blado, potrząsając butelką. – Więc ja rozumiem… to była taka chwila… Nie mogłaś odpowiedzieć inaczej. Ale nie musisz czuć się do niczego zobowiązana. Jestem ci wdzięczny, że pomogłaś mojej żonie odejść w spokoju…
Głos mu się lekko załamał. Przełknął łzy.
– Nie musisz robić nic więcej – dodał.
– Ale ja chcę! – zawołałam, nim zdążyłam to przemyśleć. – Chcę dotrzymać obietnicy. Więc jeśli będziesz potrzebował kogoś do pomocy z Felusiem, to… dam ci swój numer, okej? Mogę się nim zaopiekować.
Chciałam, by zadzwonił
Nagle zrozumiałam, że naprawdę tego chcę. Trzymałam w ramionach dziecko, które wcale nie było dla mnie obce. Trudno to wyjaśnić, ale poczułam zawód, kiedy Adam wyjął mi z rąk Felusia, żeby go nakarmić. Jakby odebrał mi coś bardzo cennego, bardzo kochanego. Dziwne, naprawdę.
Zostawiłam mu więc swój numer i miałam ogromną nadzieję, że zadzwoni. Nie, nie chodziło o samego Adama, choć i do niego czułam ogromną sympatię, tylko o Felka. Tęskniłam za tym chłopczykiem.
Tymczasem Arek robił wszystko, żeby mnie zirytować. Nie tylko nie wspierał mnie w tym, co robiłam – on wręcz mnie wyśmiewał!
Kiedy mówiłam o moich przemyśleniach związanych z wypadkiem Izabeli, słyszałam, że powinnam sobie darować te psychologiczne głupoty, bo tylko się sama nakręcam. Raziła mnie jego niewrażliwość i brak zrozumienia moich emocji, drażniła płytkość całej naszej relacji. W końcu doprowadziło to wybuchu. Zerwaliśmy.
Adam zadzwonił miesiąc po pogrzebie. Zapytał, czy nie pojechałabym z nim i Feliksem do urzędu. On by wszedł na górę i coś pozałatwiał, a ja w tym czasie pospacerowałabym z wózkiem pod budynkiem.
– Powinienem szybko się uwinąć – zapewnił mnie. – Nie chcę zostawiać go z babcią. To mama Izy, bo moja mieszka daleko. Teściowa jest w depresji… Sama rozumiesz…
– Oczywiście, będę – obiecałam i zdałam sobie sprawę, że marzyłam o tym telefonie.
Wizyta w urzędzie trochę się przeciągnęła, więc w ramach rekompensaty Adam zaprosił mnie na obiad. Zgodziłam się ochoczo. Jedliśmy kurczaka z frytkami, a Feluś – raz na kolanach moich, raz taty – usiłował ściągnąć ze stołu, co tylko się dało.
– W parku było bardzo fajnie, podeszliśmy do fontanny i oglądaliśmy kaczki – relacjonowałam Adamowi. – Wiesz, gdybyś chciał gdzieś wyjść w niedzielę, to mogę znowu zabrać małego na spacer.
– Sam nie wiem… Ale może powinienem… Od pogrzebu w ogóle nie wychodziłem z domu, jestem na urlopie ojcowskim. Gdyby to nie był dla ciebie problem…
– Żaden! – zapewniłam go od razu. – Naprawdę uwielbiam Felusia.
– On też cię lubi – uśmiechnął się Adam, patrząc, jak maluch łapie mnie za uszy, wyraźnie zafascynowany moimi kolczykami.
Zaprzyjaźniliśmy się
Poszłam z Feliksem do parku, a potem kilka razy zostałam z nim w domu. Adam i ja pomału zaczęliśmy się zaprzyjaźniać.
Opowiedziałam mu o nieudanym związku z Arkiem, on czasami wspominał Izę. Nie było w tym jednak nic dramatycznego. Mówił o niej jak o kimś, kogo bardzo kochał, ale pogodził się z jego odejściem.
Oczywiście nie od razu, dopiero po kilku miesiącach zaczęliśmy podejmować tak intymne tematy. Wspominał dobre momenty, a ja słuchałam, bawiąc się z Feliksem, zdziwiona tym, że w ogóle mi to nie przeszkadza. Dlaczego miałoby przeszkadzać? Cóż… bo już jakiś czas wcześniej zdałam sobie sprawę, że pokochałam nie tylko Felka, ale i Adama.
Dziwna jest ta moja miłość. Nie oczekuję, że Adam się we mnie zakocha i zastąpię mu Izę. Niczego od niego nie chcę. Wiem, że traktuje mnie jak przyjaciółkę. Po prostu lubię z nim przebywać, no i uwielbiam Feliksa. Tworzymy we trójkę świetny zespół, chodzimy do parku, jemy lody na Starówce. Ludzie biorą nas za rodzinę i to mi się podoba.
Jest mi dobrze w tej sytuacji. Niczego nie zamierzam przyspieszać, na nic nie naciskam. Czasami myślę, że Iza zostawiła we mnie cząstkę swojej duszy i stąd ta moja miłość do jej chłopaków. A może po prostu Adam i Feliks są osobami, które warto kochać? Sama nie wiem…
Ale chyba coś się dzieje. Ostatnio na przykład Adam zaczął mówić o przyszłych wakacjach. Nie powiedział tego wprost, ale brzmiało to tak, jakby uznał za oczywiste, że pojedziemy na nie we trójkę. Jakby on też widział mnie w swoim życiu. W ich życiu. Może niedługo będzie to nasze życie.
Czytaj także: „Mój wnuk będzie miał chrzciny jak małe wesele, bo rodzina synowej się obrazi. Ręce mi opadają, jak tego słucham”
„Chciałam się zmienić dla faceta moich marzeń. Paweł robił do mnie maślane oczy, a tamten fagas mnie nie doceniał”
„Kochałam góry bardziej niż męża, ale to jego przesadna troska uratowała mi życie. To był nasz prywatny cud”