– Kotku, na naszą rocznicę chcę ci kupić coś szczególnego. Może coś sobie wybierzesz u jubilera? – tak Jacek mówił do mnie jeszcze dwa lata temu.
Dostałam wtedy kolczyki z szafirami. Potem zjedliśmy rocznicową kolację w najlepszej restauracji w mieście. Było nas na to stać. On był agentem nieruchomości, ja kierowałam sieciową księgarnią. Nie musieliśmy oszczędzać. Dwójka naszych starszych dzieci chodziła do prywatnych szkół, a Tymkiem zajmowała się niania. Jeszcze przed wzrostem cen kupiliśmy okazyjnie dom na przedmieściach. Spędziliśmy tam dziewiętnaście cudownych lat, niczego nam nie brakowało i wydawało się, że tak będzie już zawsze.
Pewnego dnia Jacek wrócił do domu poszarzały na twarzy.
– Zwolnili mnie – oświadczył.
Firma, w której pracował zbankrutowała i agenci stracili pracę.
– Znajdziesz coś nowego, jesteś przecież świetnym sprzedawcą – pocieszałam go. – To kwestia kilku tygodni.
Było mi trudno rozstać się z rodziną
Niestety, to nie była kwestia tygodni ani nawet miesięcy. Po rozesłaniu setek aplikacji i odbyciu kilkudziesięciu bezowocnych spotkań stało się jasne, że w czasach kryzysu nikt nie zatrudni agenta nieruchomości. Już wtedy mocno ograniczyliśmy wydatki: sprzedaliśmy jeden samochód, ograniczyliśmy Agnieszce i Kubie zajęcia pozalekcyjne, zwolniliśmy nianię. Ale i tak ledwie starczało na pokrycie rachunków.
Po nowym roku wezwano mnie do centrali naszej firmy.
– Pani Moniko, musimy zamknąć salon w mieście – usłyszałam.
Poczułam, że robi mi się słabo.
– Cały personel dostanie wypowiedzenia, ale pani doświadczenie i talent przydadzą się w innej księgarni.
– Tak? – kamień spadł mi z serca.
– W Bielsku-Białej – dokończył mężczyzna, a mnie zabrakło tchu.
To była propozycja nie do odrzucenia. W nowym miejscu miałam dostać służbowe mieszkanie, samochód i wyższą pensję. Zostając, dołączyłabym do grona bezrobotnych…
– Jak to wyjeżdżasz? – szesnastoletnia Agnieszka patrzyła na mnie, mrugając z niedowierzaniem oczami.
– Jak to będziesz przyjeżdżać tylko na weekendy? Nie zgadzam się – oznajmił o dwa lata młodszy Kuba.
Najgorzej jednak zareagował czteroletni Tymon. Kiedy wsiadałam do służbowego samochodu, który miał mnie zawieźć do Bielska-Białej wczepił się we mnie i nie chciał puścić. Płakał, krzyczał, rzucał się na ziemię. Kiedy mąż go ode mnie oderwał, zobaczyłam, że ma łzy w oczach.
W nowym miejscu wszystko było obce i nieprzyjazne. Mieszkanie z idealnie białymi ścianami, ogromna pusta szafa, czysta, zimna kuchnia… Już pierwszego wieczoru rozmawiałam z rodziną przez półtorej godziny. Potem obijałam się po domu. Zasnęłam dopiero nad ranem.
Skupiłam się na pracy.
Moi podwładni mnie nie znosili
– Okropna ta nowa menedżerka – usłyszałam przypadkiem rozmowę dziewczyn z działu muzycznego. – Jest wściekła, że mąż i dzieci zostali w jej mieście, to wyżywa się na nas.
Pod koniec zmiany wezwałam do siebie jedną z dziewczyn, których głos rozpoznałam.
– Proszę dzisiaj zostać i zmienić szyk na półce z jazzem – poleciłam jej. – Klienci się gubią, trzeba to poprawić.
– Ale ja nie mogę – wytrzeszczyła oczy. – Muszę wyjść o dwudziestej!
– To nie jest prośba, tylko polecenie – powiedziałam sucho.
Wiedziałam, że mnie znienawidzi. Jak zresztą wszyscy. Fakt, nie byłam miła ani wyrozumiała, dużo wymagałam i nie tolerowałam lenistwa. Szybko dorobiłam się przydomku „hetera”. Nie obchodziło mnie to.
Wieczorem dzwoniłam do domu i rozmawiałam z bliskimi, i to na tę chwilę czekałam przez cały dzień. Mąż i dzieci opowiadali mi o swoim życiu, a ja zagryzałam wargi z żalu, że mnie w nim nie ma. Agnieszka zgłosiła się do udziału w turnieju tańca, Kuba dostał jedynkę z historii, u Tymka podejrzewano alergię na cytrusy… Zawsze kończyłam obietnicą, że wszystkim się zajmę, kiedy przyjadę do domu.
Ale weekendy nie były wcale tak wspaniałe, jak oczekiwałam.
– W soboty rano mam basen, zapomniałaś? Przecież ci mówiłam – tłumaczyła Agnieszka, gdy chciałam, żeby usiadła z nami do śniadania, na które czekałam przez cały tydzień.
– Umówiłem się z chłopakami na mecz – Kuba też miał swoje plany.
– Widzimy się tylko przez dwa dni w tygodniu! – krzyknęłam kiedyś na córkę, kiedy malowała się przed sobotnią imprezą. – Naprawdę musisz wychodzić, kiedy możemy pobyć razem? Przejechałam pół Polski, żeby zjeść z wami pizzę i obejrzeć film na DVD, a ty akurat dziś musisz iść do koleżanki?
– Wybacz, mamo – odwróciła się od lustra – ale trudno wymagać, żeby Gośka urządzała urodziny w środku tygodnia, bo ty pracujesz w innym mieście. To chyba nie jej problem, prawda?
Miała rację. To był mój problem.
Tylko Jacek i Tymon spędzali ze mną czas w sobotę i niedzielę.
– Kiedy wreszcie znajdziesz pracę? – za każdym razem pytałam męża. – Ja już nie wytrzymuję tej rozłąki!
– Myślisz, że mi się to podoba? – wzdychał. – Że chcę siedzieć w domu? Robię wszystko, żeby coś znaleźć, ale na razie jedyne, co mi zaoferowali, to praca stróża za jedną piątą twojej pensji.
Nie mieliśmy wyboru. Dlatego w niedzielę wieczorem wsiadałam do auta i wracałam do służbowego mieszkania. A nazajutrz rano szłam do pracy i wyżywałam się na pracownikach.
Mimo wszystko teraz jestem szczęśliwsza
– Pani salon dostał najlepszą ocenę w rankingu klientów – oznajmił mi prezes podczas corocznej wizytacji. – Gratuluję, jest pani naszym najskuteczniejszym menedżerem.
Z goryczą pomyślałam, że pewnie również najbardziej znienawidzonym.
Oczywiście, przez cały czas szukałam pracy w swoim mieście. Dostałam tylko jedną propozycję: sprzedawczyni w dziale bajek. Za ułamek obecnego wynagrodzenia.
– Nie wytrzymam tak dłużej, musicie przeprowadzić się do Bielska-Białej – powiedziałam mężowi. – Tam też są szkoły i baseny. Skoro ja nie mogę pracować tutaj, to zabiorę was tam.
Mijało właśnie półtora roku bycia weekendową mamą. W międzyczasie przegapiłam ospę Tymona, trzy występy taneczne Agnieszki i rozmowę z wychowawczynią Kuby, któremu groziło dyscyplinarne wydalenie ze szkoły. Jacek streścił mi ją w kilku słowach:
– Nie uczy się, wagaruje, złapano go na paleniu papierosów za szkołą. Pobił też kolegę z młodszej klasy. Monika, nasz syn ma problemy. Kazali mi się z nim zgłosić do psychologa.
– Może przeprowadzka coś zmieni? – spytałam z nadzieją.
Okazało się, że to wcale nie jest takie proste. Agnieszka miała swoją grupę tańca, z którą jeździła na turnieje, i nie zamierzała z tego rezygnować. Kuba obiecał, że poprawi zachowanie i oceny, ale pod warunkiem, że zostanie w swojej szkole. Tymon na wiadomość, że będzie musiał zmienić przedszkole, dostał ataku histerii. A Jacek oznajmił, że domu nie da się sprzedać bez gigantycznej straty, a o wynajmie nie ma nawet co marzyć…
Wytrzymałam jeszcze tylko cztery miesiące. Decyzję podjęłam, kiedy Kubę zatrzymała policja, jak popijał w parku piwo. To przeważyło.
– Nie mogę dłużej prowadzić salonu w Bielsku – poinformowałam szefa. – Mam problemy rodzinne.
– Będzie pani żałować tej decyzji – ostrzegł groźnie prezes.
– Możliwe. Ale uznałam, że rodzina jest dla mnie najważniejsza.
Czy dzisiaj żałuję? Niektórych rzeczy tak: pięknego domu, który trzeba było sprzedać ze sporą stratą, wygodnego życia. Ale teraz, nawet jako zwykła ekspedientka w księgarni, czuję się szczęśliwsza i bardziej spełniona niż wtedy. A przede wszystkim, jestem przy moich bliskich w dobrych i złych chwilach. I mam wrażenie, że od kiedy jesteśmy znowu razem, tych złych jest z każdym dniem mniej.
Czytaj także:
„Płaciłem za wszystkie kaprysy. Córka dorosła i zażyczyła sobie studiów za granicą. Nie przyjechała nawet w święta”
„Sąsiad nie ma czasu dla syna, więc obsypuje go prezentami. Co dziecku po drogich zabawkach, skoro siedzi samo jak palec?”
„Gdy wyjechałem, żona szybko znudziła się tęsknotą. Chciałem ją przyłapać z kochankiem, więc wróciłem do domu z zaskoczenia”