Mirka poznałem sześć lat temu. Przyjechał na naszą ulicę wraz z właścicielem sąsiedniej działki. Zaparkował przed płotem duże, luksusowe bmw, a potem długo przechadzał się po parceli, żywo do tego faceta gestykulując. Przyglądałem mu się zza firany, domyślając, że chodzi o kupno ziemi pod budowę domu. Sam Mirek upewnił mnie w tym przekonaniu, gdy kilkanaście minut później zapukał do naszych drzwi, żeby zapytać, jak nam się tutaj mieszka. Czy okolica jest przyjemna i bezpieczna.
– Nie mamy żadnych większych problemów – odpowiedziałem.
– W takim razie wygląda na to, że będziemy sąsiadami.
– Miło mi bardzo. To kiedy przeprowadzka? – zapytałem.
– W przyszłym roku. Taki jest plan.
– Bardzo się cieszę. Jakby co, to służę pomocą i radą.
– Dziękuję. Na pewno się przyda. Do zobaczenia! – podał mi dłoń i wrócił do samochodu.
Nas nie stać na zajęcia pozalekcyjne…
W kolejnych miesiącach pojawiał się regularnie, żeby doglądać prac budowlanych, więc się zakolegowaliśmy. Chociażby dlatego, że rzeczywiście sporo mu pomogłem. Kontrolowałem robotników, pilnowałem materiałów pozostawionych na działce, a nawet szuflowałem razem z nim gruz. Kiedy więc następnego lata wprowadził się z rodziną do nowego domu, od razu urządziliśmy powitalnego grilla. Bawiliśmy się bardzo dobrze. Nasze żony przypadły sobie do gustu, a dzieciaki biegały po obu działkach jak szalone.
– Jak ty dajesz radę z trójką? – zapytał Mirek o moich urwisów, czyli pięcioletniego wtedy Adama, czteroletnią Kingę i trzyletnią Basię.
– Jakoś… – wzruszyłem ramionami.
– Podziwiam cię. Ja ledwo z jednym wyrabiam – uśmiechnął się, wskazując na syna, pięcioletniego Maksa.
– Wiesz co… Od początku zakładaliśmy z żoną, że będziemy mieli trójkę dzieci. Sami pochodzimy z wielodzietnych rodzin i wiemy, że rodzeństwo to jest kapitał na całe życie. Nawet teraz przyjemnie popatrzeć, że mają się, z kim bawić.
– Ja jestem jedynakiem i może dlatego nie dałbym rady z taką gromadą – uśmiechnął się mój nowy sąsiad i ośmielony alkoholem dodał jeszcze coś, co zapamiętałem na długo: – Poza tym doszedłem do wniosku, że wolę dać jednemu dziecku wszystko, czego zapragnie, niż rozdzielać majątek między kilkoro. Przepraszam, nie chcę cię obrazić… Nie mówię, że twoim dzieciom czegoś brakuje. Na pewno są szczęśliwe. Chciałem jedynie powiedzieć, że zamierzam dać Maksowi najlepszy możliwy start.
– Jasne, rozumiem. Każdy sądzi według siebie. Ja na przykład cieszę się, że moje dzieciaki się nie nudzą. Mają siebie nawzajem.
– Oczywiście. Ale z drugiej strony, świat ma teraz do zaoferowania tyle gadżetów i zabawek, że nie potrzeba rodzeństwa, żeby się dobrze bawić. Czy ty widziałeś najnowsze gry na konsole? – zagaił i zmieniliśmy temat.
Muszę jednak przyznać, że słowa Mirka utkwiły mi w pamięci. Były nie tylko przykre, ale zasiały też ziarno wątpliwości. Zacząłem się zastanawiać, jakie szanse na powodzenie w życiu będą miały moje dzieci, skoro tak mało mogę im dać. Czy jego Maks nie prześcignie ich już na samym starcie.
Kolejne lata sąsiedzkiego koleżeństwa tylko podsycały te wątpliwości. Dzieci po każdej wizycie u sąsiada wracały do domu mocno podekscytowane nowymi zabawkami kolegi – wielkie pudło klocków lego, kosztowna gra, modne figurki żołnierzy czy nawet tablet, gdy dzieciaki już trochę podrosły. Nie chodziło jednak tylko o to, że pokój jedynaka pękał w szwach. Do refleksji nad naszymi możliwościami zmuszały mnie też wszystkie dodatkowe zajęcia, na które Mirek woził syna.
W tygodniu trenował piłkę nożną i uczył się angielskiego, a w weekendy jeździł na drogie zajęcia matematyczne. W ferie wyjeżdżał na najdroższe zimowiska, a latem z rodzicami na zagraniczne wczasy i kolonie. Moje dzieci korzystały z zajęć w wiejskiej świetlicy i pozalekcyjnych klubów, a wakacje spędzały z nami nad jeziorem albo u dziadków.
A jednak to ja miałem rację
– Zobacz, jak fajnie się bawią – powiedział do mnie któregoś razu Mirek, gdy chłopcy szaleli na elektrycznej hulajnodze, którą dostał Maks. – Mówiłem ci, że w dzisiejszych czasach można dziecko uszczęśliwić za pieniądze – uśmiechnął się przewrotnie.
– Mówisz o hulajnodze?
– No jasne. Niezły bajer, co?
– A mnie się wydaje, że to raczej kwestia tego, że są we dwóch. Zmieniają się, mierzą czas, ścigają…
– E tam… Gwarantuję ci, że tym cackiem Maks bawiłby się równie dobrze sam – odpowiedział, a mnie nie chciało się z nim spierać.
No i może dobrze, że nie wdawałem się w dyskusję, bo życie samo zweryfikowało nasze argumenty. Spór o to, czy lepiej zapewnić dziecku rodzeństwo, czy może droższe zabawki, rozstrzygnęła pandemia. Już pierwsza jej fala udowodniła, że człowiek jest zwierzęciem stadnym i nic nie zastąpi mu towarzystwa drugiej osoby.
Wszyscy pamiętamy, jak było. Z dnia na dzień blokowali kolejne branże, aż w końcu uznali, że czas zamknąć szkoły i wszystkie miejsca, w których gromadzą się dzieci. W jednej chwili Maks stracił dostęp do drogich atrakcji. Skończyły się treningi piłki nożnej, zajęcia z matematyki, angielskiego i wszelkie wycieczki. Przestał również chodzić do szkoły i widywać się z kolegami.
Przez pierwsze tygodnie nie bawił się też z naszymi dziećmi, bo razem z Mirkiem przestrzegaliśmy zasad izolacji. Nagłe odosobnienie podziałało na dziewięciolatka koszmarnie. Gdy Adam wymyślał z siostrami kolejne zabawy i gry, on siedział w domu, okropnie się nudząc. Nuda przerodziła się w złość, a ta z kolei w agresję. Coraz częściej u sąsiadów wybuchały awantury, a Mirek skarżył się przy płocie na zachowanie syna.
Rodzeństwo to wspólne zabawy, a potem wsparcie
– Nie da się z nim wytrzymać. Nic mu się nie podoba – opowiadał. – Wiesz, że ostatnio rzucił tabletem o ziemię?
– Co ty mówisz? Przecież to grzeczny chłopak – dziwiłem się.
– No właśnie. Ale zmienił się nie do poznania. To chyba ta izolacja, ta okropna nuda.
– Słuchaj, Mirek. Siedzimy już w domach prawie cztery tygodnie. Ty pracujesz zdalnie, a ja w robocie mało z kim się widuję. Może puszczaj chłopaka do nas? Skoro obie nasze rodziny nie mają kontaktu z innymi ludźmi, to co za problem? – zaproponowałem.
– Myślisz?
– No, nie ma się co wygłupiać. Tyle co do sklepu jeździmy z żoną. Wy tak samo. Dobrze mówię?
– No tak.
– Dawaj go do nas. Niech się bawią.
Duża rodzina to był właściwy wybór
To proste rozwiązanie uratowało sytuację. Maksowi zaraz wrócił dobry humor i przeszły złe nastroje, a nadmiar energii chłopak rozładował podczas zabaw z moimi dziećmi. Adam, Kinga, Basia i Maks stworzyli nierozłączną paczkę. Spędzali ze sobą całe dnie, bo spotykali się zaraz po lekcjach online i rozstawali dopiero wieczorem – a właściwie to Maks rozstawał się z resztą grupy, bo przecież musiał wracać do domu. No i tutaj pojawił się kolejny problem.
Z biegiem czasu przyzwyczaił się do naszej trójeczki i stawiał coraz większy opór, gdy przychodził po niego Mirek. Zaproponowałem więc, żeby dzieciak od czasu do czasu zostawał u nas na noc, ale… po kilku takich nocowaniach już w ogóle nie chciał wracać do domu. Jego ojciec stał w drzwiach i długo prosił, nakłaniał, przekupywał, błagał, aż w końcu tracił nerwy i pokrzykiwał. Dopiero wtedy Maks wstawał z dywanu i zaczynał zbierać swoje zabawki. Jednego wieczora był jednak szczególnie niepogodzony i urządził nieprzeciętną awanturę. A zaczęło się od tego, że nieopatrznie zaproponowałem nocleg.
– Niech zostanie. Nam nie przeszkadza… – powiedziałem do rozzłoszczonego już Mirka.
– Nie ma mowy. On ma swój dom! – odparł. – Maks. Zbieraj się!
– Ale ja chcę zostać!
– Nie dziś, synu. Spałeś tu przedwczoraj, nie można nadużywać czyjejś gościnności.
– Ale ja nie chcę iść do domu. Ja chcę tu zostać! – chłopak coraz bardziej podnosił głos.
– Maks… – Mirek syknął przez zęby i wtedy to się stało.
Wtedy właśnie dziewięciolatek wywrzeszczał wszystkie żale.
Krzyczał, że nie lubi swojego domu, bo Adam, Kinga i Basia mają siebie nawzajem, a on siedzi w pokoju samotny jak palec i się nudzi. Płakał, że też chciałby mieć brata, i wypominał Mirkowi brak zainteresowania z jego strony. „Nie mam się z kim bawić, bo ty cały dzień siedzisz przed komputerem!” – chlipał. Rozwścieczony ojciec wyciągnął go w końcu siłą i na tym zakończył tę dramatyczną wizytę.
Od tamtej pory nie zastanawiam się już, czy dobrze zrobiłem, zakładając dużą rodzinę. Wiem, że rodzeństwo to najlepszy kapitał z możliwych. I choć wierzę, że ludzie, którzy wychowują tylko jedno dziecko, mają swoje powody, to nigdy nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że nowoczesne zabawki uszczęśliwią malucha i zastąpią mu kontakt z rówieśnikiem. Nie uważam też, żeby kosztowne wykształcenie i egzotyczne wycieczki były ważniejsze niż towarzystwo brata czy siostry.
Czytaj także:
„Jestem samotną matką, pracowałam od świtu do nocy i nie miałam czasu dla syna. O mały włos nie trafił do poprawczaka”
„Były mąż nie rozumie, że drogimi prezentami psuje syna. Ale to, co ostatnio zrobił, przelało czarę goryczy…”
„Córka uznaje tylko drogie, markowe prezenty. Gdy kupuję wnukowi zwykłą zabawkę, zarzuca mi, że oszczędzam na dziecku”