„Jako 54-latka poszłam pracować do przedszkola. Przeżyłam prawdziwy horror, ale dokonałam niemożliwego”

Przedszkolanka w wieku emerytalnym fot. Adobe Stock, o1559kip
„Najpierw myślałam, że złapałam Pana Boga za nogi. Ale tak naprawdę trafiłam raczej do piekła, którego pilnowała Karolina… Miałam wyrzuty sumienia, gdy zostawiałam z nią maluchy”.
/ 21.07.2021 09:35
Przedszkolanka w wieku emerytalnym fot. Adobe Stock, o1559kip

 Wciąż słyszałam uwagi na temat swojego wieku, docinki o braku praktyki. Co za podłość!

Przez dwadzieścia lat spędziłam w domu, wychowując dzieci i troszcząc się o rodzinę. Najpierw zdawało mi się, że dzieciaki są zbyt małe, że potrzebują opieki i choćby minimalnego nadzoru, potem musiałam się zająć chorą matką, i czas zleciał… Kiedy jednak syn i córka coraz odważniej zaczęli wchodzić we własne życie, a dom stał się dla nich hotelem, uznałam, że pora zadbać o siebie i swoje potrzeby.

Wyjść do ludzi, wrócić do pracy, odetchnąć czymś innym niż kuchenne zapachy. O dziwo, nie miałam problemów ze znalezieniem zatrudnienia. Tuż obok mojego bloku otworzono prywatne przedszkole, więc czym prędzej zaniosłam tam swoje CV. Jakież było moje zdziwienie, gdy sekretarka popatrzyła na mnie badawczo i poprosiła, żebym zaczekała na rozmowę z panią dyrektor.

Zaraz zaniosła moje papiery do gabinetu, a chwilę później zostałam zaproszona na rozmowę. Pani dyrektor, bardzo miła osoba, powiedziała, że właśnie zwalnia się im etat pomocy przedszkolnej. I zapytała, czy chciałabym spróbować swoich sił!

– Ja wiem, że pani ma wykształcenie wyższe, więc może praca pomocy pani nie satysfakcjonuje, ale potrzebujemy kogoś na już. I to kogoś, kto mieszka blisko, żeby był pod ręką w razie jakichkolwiek problemów. Kochałam dzieci, więc nie obchodziło mnie, czy zajmę się przygotowywaniem zajęć, czy podcieraniem pup, dlatego zgodziłam się od razu.

Dyrektorka oprowadziła mnie po przedszkolu, które bardzo mi się spodobało. Choć sale były maciupkie, urządzono je ładnie i przytulnie. Dzieciaków też było w sam raz, więc naprawdę grzechem byłoby narzekać.

– Bardzo się cieszę. Więc jak tylko zrobi pani badania sanepidowskie, zapraszamy do pracy! – powiedziała dyrektorka i podała mi dłoń.

Z koniecznymi formalnościami uwinęłam się prędko, bo tak mi się do tej pracy zaczęło śpieszyć. Jednak gdybym wiedziała, co mnie tam czeka, nie cieszyłabym się wcale.

Ta kobieta nawet nie lubi dzieci

Już od pierwszego dnia wiedziałam, że będą kłopoty, i zrozumiałam też, dlaczego tak szybko zostałam zwerbowana. Nauczycielka prowadząca moją grupę była po prostu nie do zniesienia! Od początku strofowała mnie i pouczała, nie szczędząc przykrych słów i przytyków do mojego wieku. Mechanicznie wykonywałam polecenia, próbując zrozumieć, o co jej chodzi, ale było mi coraz bardziej przykro.

Wciąż miałam jednak nadzieję, że kiedy bliżej się poznamy, jej stosunek do mnie się zmieni. Myliłam się, i to bardzo. Karolina, kobieta dużo młodsza ode mnie, okazała się bardzo niemiłym współpracownikiem. Była szorstka; nie miała w sobie ani krztyny ciepła, co przekładało się na jej relacje z dziećmi.

Odnosiłam wrażenie, że choć zajęcia przygotowywała perfekcyjnie, nie wkłada ani odrobiny serca w ich prowadzenie. Trudno było mi uwierzyć, że kogoś takiego zatrudniono do pracy w przedszkolu.

– Karola ma wszelkie atuty. Studia pedagogiczne, zna dwa języki obce i gra na pianinie. To dlatego szefowa ją trzyma – Basia, sympatyczna pomoc z grupy maluchów, zdradziła mi kiedyś, dlaczego Karolina jest tak ceniona.

– Wiesz, że o wiele łatwiej znaleźć pomoc niż nauczyciela, który obskoczy tyle zajęć dodatkowych… No tak, to miałam jasność. Na pracy zależało mi jednak bardzo, więc zacisnęłam zęby i próbowałam nie słyszeć zaczepnego tonu, którego koleżanka używała w stosunku do mnie.

– Agnieszko, słyszysz? Już trzeci raz proszę cię o pomoc!

– Słyszę, Karolinko. Pomogę tylko Kasi z tą pracą, i zaraz do ciebie idę.

– Ja cię potrzebuję teraz! – tonem nieznoszącym sprzeciwu odwołała mnie od potrzebującej pomocy dziewczynki tylko dlatego, że drugi maluch poszedł akurat do ubikacji się załatwić.

Ona nie była od podcierania tyłków

Pogłaskałam Kasię po główce i powiedziałam, że zaraz do niej wrócę. Mała uczepiła się mojej nogi i na chwilę przytuliła się do mnie mocno. Karolina obserwowała to ze zmarszczonymi brwiami i nie omieszkała stwierdzić, że rozpuszczam dzieci, i potem ona nie może sobie z nimi poradzić. Nie odezwałam się do niej, choć swoje pomyślałam.

Karolina najwyraźniej była zazdrosna o mój kontakt z dzieciakami, które po prostu lgnęły do mnie jak do drugiej matki. To ja byłam ich ulubioną ciocią. To dla mnie rysowały obrazki i laurki, i to mnie zwierzały się ze swoich sekretów. Karoliny prawie wcale nie prosiły o pomoc i nie cieszyły się na jej widok tak jak na mój. Ten serdeczny kontakt z dzieciakami rekompensował mi zupełnie nieudaną i bardzo przykrą współpracę.

Dlatego próbowałam nie dać się prowokować i skupiałam uwagę na moich podopiecznych, choć naprawdę ciężko było mi wytrzymać z Karoliną. Pewnego dnia uznałam jednak, że nawet ze względu na dzieci nie jestem w stanie pracować z koleżanką. Byliśmy właśnie w łazience. Dzieci myły rączki przed obiadem i mała Gosia, dość niefortunnie, przycisnęła rączkę do kranu. Na łazienkę poleciała fontanna wody! Maluchy miały mokre koszulki, a podłoga pokryła się kałużami wody. Karolina energicznie zakręciła kran i wysyczała do mnie:

– Jak się ma tyle lat co ty, to może trzeba już przejść na emeryturę? Przy dzieciach potrzebny jest refleks. Re – fleks! – podkreśliła dobitnie. Zaczerwieniłam się po same uszy, ale spokojnie wytarłam Gosi rączki i buzię. Potem przebrałam dzieci w suche koszulki, i… poszłam się zwolnić.

Dyrektorka była bardzo zmartwiona i namawiała mnie do pozostania, tłumacząc trudny charakter Karoliny nieudanym życiem osobistym.

– Poza tym to moja najlepiej wykształcona pracownica – mówiła. – Trudno rezygnować z kogoś takiego.

Do dzieci potrzeba przynajmniej odrobiny serca, a nie kolejnego papierka więcej – pozwoliłam sobie wyrzucić z siebie emocje. – Jest mi bardzo przykro, pani dyrektor. Chciałabym tutaj pracować, ale po prostu się nie da.

Z przedszkola wyszłam zapłakana

Dzieci nie chciały mnie wypuścić i też głośno płakały. Karolina usiłowała je zdyscyplinować, lecz one zupełnie jej nie słuchały. Gdy na zewnątrz obejrzałam się za siebie, zobaczyłam ich przyklejone do szyby smutne buzie… Przez kilka dni trudno było mi się pozbierać i, co tu dużo mówić, tęskniłam za maluchami. Żeby stłumić przykre myśli, zaczęłam przeglądać internet w poszukiwaniu kolejnego zatrudnienia. Jednak nie dane mi było wysłać nawet jednego CV, bo zadzwonił telefon. To była dyrektorka przedszkola.

Powiedziała, że przemyślała wszystko, zaprosiła personel na naradę, i że nikt nie opowiedział się za Karoliną.

– W ciągu roku na stanowisku pomocy zmieniło się pięć osób. Jednak dopiero pani otworzyła mi oczy na to, co się dzieje. Zdecydowałam się zrezygnować ze współpracy z Karoliną i proponuję pani jej stanowisko.

– Nie mam takich kwalifikacji… – dobrze zdawałam sobie sprawę z własnych niedostatków.

– Dzieci bardzo tęsknią za swoją ciocią i pytają, kiedy wróci. To mi wystarcza za wszelkie kwalifikacje – powiedziała ciepło dyrektorka.

Wróciłam do pracy następnego dnia. Trudno byłoby nawet opisać reakcję dzieciaków. Cała grupka wpadła do szatni, w której się przebierałam, i dosłownie rzuciła się na mnie z całusami, a mała Kasia przez cały dzień trzymała mnie za spódnicę, co chwilę upewniając się, czy ich znów nie zostawię.

– Nie zostawię – przyrzekłam solennie i słowa dotrzymałam.

Mija dwunasty rok mojej pracy, która daje mi olbrzymią satysfakcję. Wiedza, którą nabyłam na studiach, poszerzona o moje własne doświadczenie rodzica pozwala mi dobrze dogadywać się z dziećmi. Tak samo dobrze pracuje mi się z nową pomocą, która wprawdzie dopiero kończy studia, ale serce do dzieci ma tam, gdzie trzeba. I jestem już leciwa, ale daję sobie radę - mam 66 lat i apetyt na życie.

Czytaj także: 
„Moja córka poszła na nocowanie do koleżanki. A tam... upiła je matka Gośki. Kobieta alkoholizuje 16-latki!”
„Myślałam, że Bogdan to mój najlepszy kumpel z dzieciństwa. A on patrzył na mnie jak... na chodzący bankomat”
„Na emeryturze harowałam ciężej, niż w pracy. Byłam nianią, kucharką i sprzątaczką”

Redakcja poleca

REKLAMA