„Praca w korporacji mnie męczyła, więc otworzyłam pensjonat na Mazurach. Rodzina wcale mnie nie dopingowała”

kobieta w swojej firmie fot. Adobe Stock, insta_photos
„Rany, jak damy im uczciwe pensje i zapłacimy wszystkie podatki i świadczenia to… no nie… budżet nam się nie spina… Rzeczywiście, stałyśmy kiepsko z finansami. Dostałyśmy dofinansowanie na remont, ale już nie na pensje dla pracowników. Miałyśmy trochę oszczędności na start, ale i tak koszty zatrudnienia by nas zrujnowały”.
/ 20.05.2023 16:30
kobieta w swojej firmie fot. Adobe Stock, insta_photos

Moja kuzynka zawsze miała głowę w chmurach. To nic złego - mam na myśli, że zawsze myślała pozytywnie i potrafiła znaleźc rozwiązanie każdej sytuacji, nawet tej beznadziejnej. Jest ode mnie 10 lat starsza i pomimo ogromnej ambicji nigdy nie zrobiła kariery. Rodzice chcieli, aby została w rodzinnej mieścinie, więc nigdy nie poszła na studia. Zamiast tego została krawcową, co swoją droga także wychodziło jej doskonale.

Ja za to byłam po drugiej stronie. Rodzice ciśnęli mnie, żebym poszła na studia i została korposzczurkiem, a najlepiej panią prezes. Czy to było coś, co chciałam robić? Niekoniecznie.

Dlatego bardzo lubiłam Martynę

Jej szczerość, sympatia i pełne wiary w ludzi postrzeganie świata – to wszystko było jak lek na moją duszę udręczoną stresem najpierw studiów, a potem pracy w wielkiej, bezdusznej korporacji.

Każdego dnia musiałam lawirować pomiędzy manipulantami, cwaniakami czy zwykłymi kłamcami, pilnować się, by nie dać się wykorzystywać i uważać na każde słowo, które wypowiadałam w budynku firmy. Wiedziałam, że donosy, tworzenie klik, granie przeciwko komuś, to norma w tej firmie.

– Nie daję już rady w korpo – zwierzyłam się kiedyś mamie, powoli przygotowując ją na to, że rzucę tę pracę. – To jest wyścig szczurów, mamo! Każdy usiłuje wyprzedzić innych. To mnie wykańcza.

– Ale, dziecko, co ty opowiadasz? – Mama się wystraszyła. – Przecież to świetna praca! Nikt w rodzinie tyle nie zarabia! Nawet Ania, wiesz, córka ciotki Haliny. Nie możesz tego rzucić!

Mamo, pieniądze to nie wszystko… Chcę robić coś, co ma sens… Chcę pracować z życzliwymi ludźmi, naprawdę nie rozumiesz?

Pojęłam, że naprawdę nie rozumiała. Absolutnie też nie poparła mojej decyzji o złożeniu wypowiedzenia i zaangażowaniu się w nowy projekt zawodowy.

– Pensjonat na Mazurach? – krzyknęła, kiedy przedstawiłam jej swój plan. – Ależ, dziecko, co ty wiesz o prowadzeniu pensjonatu?!

Nie tylko mama próbowała mnie zniechęcić

Właściwie była tylko jedna osoba, której pomysł przejęcia w dzierżawę podupadającego ośrodka wczasowego nad jeziorem, zdobycia środków unijnych na remont i otworzenia tam kameralnego pensjonatu się spodobał.

To była moja dawna koleżanka ze studiów, która, zupełnie jak ja, nie odnalazła się w środowisku wielkiej firmy i wyścigu szczurów.

– Zróbmy to! – zapaliła się do idei. – Potrafię pisać wnioski o dofinansowania do Unii, trzeba tylko zrobić dobry biznesplan!

Kilka miesięcy później mieszkałyśmy już we dwie w malutkim pokoiku obok pensjonatowej kuchni. Reszta budynku była w remoncie. Robotnicy pracowali po dwadzieścia godzin na dobę, żeby zdążyć na otwarcie przed nowym sezonem.

O swoim pomyśle opowiedziałam w końcu Martynie. Odpowiedziała charakterystycznym dla siebie entuzjazmem i od razu zaproponowała, że wpadnie do nas i pomoże wszystko ogarnąć. Nie miała doświadczenia w prowadzeniu biznesu, ale miała gro wyobraźni!

– Dobra, ja biorę na siebie księgowość i wszystkie sprawy formalne, ty odpowiadasz za obsługę gości i promocję – podsumowała Żaneta. – Kurczę, musimy zatrudnić parę osób: kucharza, ze dwie pokojówki, złotą rączkę… Rany, jak damy im uczciwe pensje i zapłacimy wszystkie podatki i świadczenia to… no nie… budżet nam się nie spina…

Rzeczywiście, stałyśmy kiepsko z finansami

Dostałyśmy dofinansowanie na remont, ale już nie na pensje dla pracowników. Miałyśmy trochę oszczędności na start, ale i tak koszty zatrudnienia by nas zrujnowały. Wtedy Martyna wpadła na genialny pomysł.

– Nie musicie zatrudniać nie wiadomo, kogo — powiedziała, przegryzając słonego paluszka.– Tyle jest potrzebujących osób, które wszystko by zrobiły, żeby znaleźć choć drobne źródło zarobku...– zamyśliła się na chwilę — na przykład bezdomni. Albo osoby z domów pomocy.

Najpierw myślałyśmy, że to poroniony pomysł, ale już po chwili Martyna całkowicie nas kupiła swoją wizją pensjonatu, który daje schronienie pod wieloma znaczeniami tego słowa.

Wywiesiłyśmy więc ogłoszenia w domach pomocy i przytułkach dla bezdomnych, a także w domach samotnych matek. Chciałyśmy znaleźć osoby, które pomimo swojej sytuacji chcą się odbić od przysłowiowego dna i są gotowe na początku pracować w zamian za niewielkie wynagrodzenie.

Oferowałyśmy także oczywiście dach nad głową

W końcu znalazłyśmy tyle personelu, że musiałyśmy zamknąć dla gości cały parter. To tam mieszkała cała obsługa. Okazało się, że mnóstwo bezdomnych i potrzebujących osób ma mnóstwo ciekawych smykałek. W przytułkach znalazłyśmy kucharza, majstra oraz recepcjonistkę.

Z jednego z domów samotnej matki zgłosiły się do nas trzy młode kobiety, które szybko zostały zatrudnione w charakterze pokojówek. Oczywiście zamieszkały u nas ze swoimi maluchami.

Mama oczywiście ciągle nie wierzyła w ten pomysł.

– Miałaś dobrą pracę i ją rzuciłaś – wypomniała mi. – A Ania właśnie awansowała! Jest dyrektorem regionalnym!

– Żeby nim zostać, zostawiła w domu trzymiesięczne dziecko i wróciła do pracy – przypomniałam jej. – Widzisz, jaka jest cena awansu w dużej firmie.

A jeśli ten twój margines cię okradnie? Albo zacznie urządzać sobie imprezy pod twoim dachem?! - kontynuowała mama, a mnie puściły nerwy.

– To nie jest żaden margines, mamo, tylko potrzebujący ludzie, którzy chcą pracować i wieść normalne życie!

Po tych słowach wyszłam i długo nie pokazywałam się w domu. Wolałam czas i energię spożytkować na rozwój naszego małego pensjonatu.

Niestety, nie tylko mamie się to nie podobało

Cała moja rodzina była przekonana, że zaraz zamknę tę — jak to nazwali — budę. Marzyli o tym, żebym z podkulonym ogonem wróciła do domu i poszukała "normalnej" pracy w banku, urzędzie czy innej korporacji pełnej hien.

Tymczasem "Ballada" cieszyła się bardzo dużą popularnością. Lokalne media opisywały nas jako "pensjonat z sercem", który dał szansę potrzebującym i zagubionym. Prowadzimy go już od pięciu lat: Żaneta, ja oraz Martyna, która szyje pracownikom uniformy oraz zajmuje się dekoracją wnętrz, zarówno w pokojach, jak i częściach wspólnych.

Z rodziną mam słaby kontakt. Być może kiedyś zrozumieją ideę tego biznesu i odwiedzą mnie w "Balladzie". Może na Boże Narodzenie uda się zrobić fajne, wspólne święta?

Czytaj także:
„Zwierzałam się przyjacielowi z wszystkich zauroczeń. To on odciągnął mnie od bawidamka i wpędził w ramiona tego jedynego”
„Kiedy w parku spotkałem tę dziewczynę, nie spodziewałem się, że wkrótce uratuje mi życie - dosłownie i w przenośni”
„Okropny nałóg zabrał mi pracę i radość z życia. Postanowiłam z tym skończyć i dopiero wtedy poznałam wspaniałych ludzi”
 

Redakcja poleca

REKLAMA