Mamy z żoną działkę na Mazurach. Nic wielkiego, ledwie 1200 metrów kwadratowych. Ale dla nas to skarb. Kupiliśmy ten kawałek ziemi jeszcze za komuny od mojego kolegi. Dziś uważam, że to była najlepsza życiowa inwestycja.
Domek sam stawiałem. Taki niewielki, dwa pokoiki, kuchenka… Z początku to nie było tam nawet łazienki ani ubikacji. Dobudowałem dopiero później, jak mi dali odprawę emerytalną. Kupiłem też wtedy małą łódeczkę, plastikową, żeby czasami powędkować, albo z żoną popływać po jeziorze. Moja Krysia bardzo lubi te nasze wyprawy, chociaż wody boi się jak nie wiem co. Żeby mi nie piszczała, ubieram ją w kapok, i wtedy moja pani, jak jakiś badacz, przykłada do oczu lornetkę i podgląda ptactwo.
Żona tak mi nudziła, aż w końcu uległem
Odkąd jesteśmy na emeryturze, całe lato spędzamy na działce. Od czasu do czasu, jak któreś z nas potrzebuje się wybrać do lekarza, albo mamy jakąś sprawę do załatwienia, to jedziemy do miasta na dwa, trzy dni. Bywa, że na tydzień, tak jak miesiąc temu. Dałem się wtedy żonie uprosić, żeby domek na tydzień oddać córce jej koleżanki. Dziewczyna dopiero co wyszła za mąż.
– Czesiu, oni są młodzi, groszem nie śmierdzą, chłopak dopiero pierwszą pracę zaczyna, a ta Marta to jeszcze studiuje. Nie pojadą w podróż poślubną, bo ich nie stać. A u nas mogliby za darmo odpocząć – przekonywała mnie Krysia.
Nie chciałem, bo wolę mieć na wszystko oko, ale żona tak mi nudziła, że w końcu uległem.
No i przyjechali goście. Dziewczyna cicha, miła. Chłopak bardziej wygadany, trochę typ mądrali, ale od razu zauważyłem, że ma dwie lewe ręce. Pokazałem co i jak, gdzie ręczna pompa, gdyby prądu nie było. Chłopak kiwał głową ze zrozumieniem i zapytał o łódkę, bo usłyszał, że mamy. Zaprowadziłem go do szopy, żeby wiedział, gdzie kapoki, wiosła. Objaśniłem, jak korzystać z łódki, gdzie przypiąć do pomostu.
– Wszystko jasne – zameldował mi na koniec.
Niby mu dobrze z oczu patrzyło, ale nie byłem spokojny, odjeżdżając. Jakoś mu nie ufałem.
Kiedy po ośmiu dniach wróciliśmy, Krysia z satysfakcją pochwaliła Martę, że ładnie wszystko wysprzątane. Młodzi poznosili swoje bagaże do malutkiego fiata Pandy. Kiedy już gotowi do drogi dziękowali za gościnę, spytałem:
– A jak się spisała łódeczka? Pływaliście?
Dziewczyna zrobiła jakąś dziwnie cierpiącą minę.
– Jarek, no… powiedz – szarpnęła go za rękaw.
– Nie, nie pływaliśmy, bo łódkę ukradli – mówił chłopak pewnym, całkiem spokojnym głosem.
– Jak to ukradli? Kiedy? – krzyknąłem, nie pojmując do końca jego słów.
– Raz tylko pływaliśmy, pierwszego wieczora, a potem, znaczy się rano, łódki przy pomoście już nie było. No… ktoś ukradł i tyle – bezradnie rozłożył ręce.
– No i co? Zgłosiłeś u wójta, na policję dzwoniłeś? – dopytywałem nie na żarty zdenerwowany.
A ten gnojek tylko kiwał przecząco głową.
Nie miał sobie nic do zarzucenia
Mało mnie szlag nie trafił na miejscu. Rzuciłem kurtkę, zmieniłem buty i w te pędy poszedłem w kierunku jeziora. Przedzierałem się brzegiem przez zarośla, szedłem, częściowo brodząc w wodzie. Nie wiem, dlaczego nie chciałem sam jechać do gminnego posterunku ani zawiadamiać sołtysa we wsi. Jakoś instynktownie czułem, że nikt nie mógł ukraść mojej łódeczki. Od początku myślałem, że ten gamoń nie dopilnował cudzej własności.
Obszedłem cały południowy brzeg jeziora, aż dotarłem do malutkiej zarośniętej bindugi, gdzie moczył się w wodzie stary, od dawna nieużywany pomost, a właściwie jego fragmenty. Usłyszałem charakterystyczny dźwięk, który mógł być tylko chlupotaniem wody o burtę łodzi. Kiedy rozgarnąłem rękami wysokie trawy, które broniły w tym miejscu dostępu do wody, moim oczom ukazała się moja biała łódeczka. Bujała się tam pewnie od tygodnia, zaczepiona o resztki pomostu tkwiącym w dulce wiosłem. Wewnątrz łodzi leżał spięty kłódką łańcuch.
Sprawdziłem numery na burcie; nie miałem wątpliwości, to była moja własność. Ależ byłem wściekły. Bo zdałem sobie sprawę, że ten gówniarz po skończonym pływaniu nie pofatygował się, żeby przypiąć łódź do pomostu, ani nie schował wioseł do komórki. Tamtej nocy wiał pewnie mocniejszy wiatr, więc łódka podryfowała niesiona falami.
Kiedy wróciłem na działkę, przekonałem się, niestety, że winowajca nie ma sobie nic do zarzucenia. No cóż, łatwo jest korzystać z cudzej własności, nie ponosząc za nią żadnej odpowiedzialności.
Czytaj także:
„Pożyczyłam kasę przyjaciółce, a ona zwiała bez wyjaśnienia. Teraz zamiast operować żylaki, muszę biegać po sądach”
„Jak to mówią >>dobry zwyczaj, nie pożyczaj<<. Dałam siostrze pieniądze na mieszkanie i zaczęło się prawdziwa komedia”
„Teściowa ukradła mi cenną pamiątkę, by sprezentować ją swojej chrześnicy. Co trzeba mieć w głowie, by zrobić coś takiego?”