Mój rower nie był takim sobie zwykłym rowerem. Zrobił go bowiem dla mnie mój tata. To było kilka lat temu, kiedy jeszcze chodziłam do liceum, i nie mogłam sobie pozwolić na klasyczną „holenderkę”. Jak ja o takiej marzyłam! Wysokiej, na dużych kołach i z wiklinowym koszykiem.
Zawsze wiedziałam, że tata jest zdolnym majsterklepką, potrafił naprawić niemal wszystko, od prysznica w łazience, po pralkę, ale do głowy mi nie przyszło, że… zrobi także rower. To, że siedział pół zimy w garażu, wcale mnie nie dziwiło, bo zawsze coś tam reperował któremuś z sąsiadów. A że wypytywał mnie tygodniami, jak ma wyglądać ta moja „holenderka”? Tylko mnie to cieszyło, że się interesuje. Fajnie jest przecież sobie pomarzyć na głos, kiedy ktoś tego słucha.
A ja snując te marzenia, dokładnie widziałam, jaki ma być mój rower. Wybrałam sobie wielkość kół i przerzutki, a także kolor. Malinowy. Nie różowy, ale właśnie jak malinowe lody. A koszyk miał być wiklinowy.
Zakochałam się w nim, bo przypominał mi tatę
To była tak bajkowa wizja, że kiedy pewnego dnia zobaczyłam właśnie taki rower oparty przed domem o drzewo, byłam pewna, że śnię! Przecierałam oczy ze zdumienia, a kiedy się upewniłam, że rower nie znika, rzuciłam się, tak jak stałam, na podwórko. Czyli w piżamie i boso. Ciepło jeszcze wtedy nie było, bo ledwie kilka dni wcześniej zawitała do nas wiosna, ale ja kompletnie nie czułam chłodu, kręcąc jak zauroczona ósemki na podwórku na mojej nowej „holenderce”. Przejeździłam na niej potem całe lato aż do późnej jesieni i dopiero pierwszy śnieg zmusił mnie do wstawienia jej do garażu.
W następnym roku było to samo, jakbym zrosła się z tym rowerem! Kochałam go i gdy na niego wsiadałam, widziałam szczęście w oczach taty, że sprawił mi taką przyjemność. Kiedy miałam wyjechać na studia, jasne było, że mogę zostawić w domu wszystko, nawet ukochaną gitarę, ale rower na pewno pojedzie ze mną do stolicy! Stał mi się jeszcze droższy od pewnego letniego dnia, kiedy to odszedł na zawsze mój tata.
Nikt z nas nie jest przygotowany na śmierć rodziców, tym bardziej gdy nie mają nawet pięćdziesięciu lat. Przeżyłam więc ją strasznie i tak naprawdę dopiero, kiedy taty zabrakło, uzmysłowiłam sobie, jaki był dla mnie ważny. Przez całe życie słuchał mnie i starał się sprawić mi przyjemność. Nie tylko malinowa „holenderka” była tego przykładem.
Od zawsze wiedziałam, że mój ukochany będzie kiedyś musiał dorównać tacie i myślę, że pokochałam Gawła, bo tak bardzo mi go przypominał. Nie fizycznie, bo był wysoki i szczupły, podczas gdy mój tata wyglądał raczej jak zabawny krasnolud. Miał jednak to samo ciepło w oczach i tę chęć słuchania, przez co odgadywał moje pragnienia czasami szybciej, niż ja sama je sprecyzowałam.
Spotkaliśmy się w Warszawie, chociaż jak się okazało, mieszkaliśmy w dzieciństwie w sąsiednich miastach. Gaweł rozumiał, że kocham mój rower. Mimo że sam już pracował i do swojego biura często dojeżdżał samochodem, musiała być bardzo brzydka pogoda, aby mi zaproponował, że mnie podwiezie. Ja bowiem przemierzałam ulice na „holenderce”, często będąc na miejscu szybciej niż autem, bo omijałam wszystkie korki.
Tamtego lata szykowaliśmy się już do wakacji. Ja zdawałam ostatnie egzaminy, Gaweł ustalił z szefem urlop i planowaliśmy wyjazd w nasze rodzinne strony. Sądziliśmy, że rower jak zwykle pojedzie z nami, na dachu samochodu. Niestety, na dwa tygodnie przed podróżą Gaweł miał wypadek i dość poważnie pokiereszował samochód.
– I jak ja teraz dowiozę rower do domu? Przecież go tutaj nie zostawię! – denerwowałam się.
Rozważałam już wynajęcie kuriera, kiedy ucieszony Gaweł wpadł do domu.
– Moi znajomi jutro jadą na wczasy przez nasze miasteczka, wezmą rower.
– Tylko że mnie tam nie ma, więc kto go odbierze? – dałam mu do zrozumienia, że to zły pomysł (moja mama wyprowadziła się bowiem do nowego partnera).
Stropił się, ale nie na długo.
– Może moja mama? – zaproponował.
– Przetrzyma rower przez kilka dni.
Widziałam jego mamę parę razy i nie wydała mi się specjalnie miłą osobą. Mówiła o mnie, że jestem za chuda, bez biustu, a takie kobiety nie są dobrymi matkami. Zastanawiała się także, po co mi studia.
– Kobieta wykształcona to gorsza żona – prezentowała mi z upodobaniem swoje średniowieczne podglądy.
„Dziecka bym jej nie powierzyła, ale z rowerem nic się chyba nie stanie… Nie zamęczy go słuchaniem swoich mądrych rad” – pomyślałam.
Pewnego dnia odwiedziliśmy jego rodzinę
Ale oczywiście się denerwowałam, czy do niej dotarł bezpiecznie, więc kiedy tylko znajomi dali mi znać, że rower został podrzucony do jej domu, zadzwoniłam, by się upewnić, czy wszystko w porządku.
– A co to za kolor, jak dla małego dziecka? – nie omieszkała skomentować moja przyszła teściowa. – Gustu nie masz!
„Mam, czy nie mam, to moja sprawa…” – pomyślałam, modląc się, aby teściowa gdzieś tego roweru nie cisnęła i mi go nie porysowała. Niby głupia sprawa, bo nic przecież nie powinno mu się stać, ale jakoś dziwnie nie opuszczały mnie złe przeczucia… I kiedy jechałam do domu matki Gawła, szczerze cieszyłam się, że już za chwilę go stamtąd zabiorę.
Tymczasem…
– Twój rower? Nie mam! – usłyszałam już na progu.
– Jako to pani go nie ma? – omal tam nie zemdlałam. Miałam jeszcze nadzieję, że to jakiś głupi żart, ale nie!
– A pożyczyłam sąsiadce, bo chciała się nim przejechać. I jej spod sklepu ukradli – stwierdziła beztrosko teściowa.
Najzwyczajniej się popłakałam.
– I czego ryczysz, głupia? Przecież to nie było żadne cudo! – paplała.
Miałam ochotę ją zamordować! W końcu Gaweł także tego nie wytrzymał i dał hasło do wyjścia.
– Nawet nie wiem, jak cię mam przepraszać za swoją mamę. Wiem, że czasami jest dziwna, ale naprawdę nie sądziłem, że może zrobić coś takiego! – mówił.
No cóż… nic nie wyszło z naszego zwiedzania okolicy, bo nie miałam na czym jeździć. Nowego roweru nie chciałam, chociaż Gaweł zaoferował się, że mi kupi. Ja jednak kochałam ten, który utraciłam. Czasami jednak Gawłowi udawało się wyciągnąć mnie gdzieś na wycieczkę samochodem. I tak było tamtej niedzieli.
– Mam tutaj niedaleko rodzinę? – powiedział. – Może byśmy do nich wpadli? To bardzo mili ludzie.
No i pojechaliśmy.
W pewnym momencie wuj zagadnął:
– A co tam u twojej mamy?
– Wszystko w porządku, ostatnio dokucza jej kolano – zaczął mój narzeczony.
– A, to wiem! – przerwał mu wuj dobrodusznie. – Mówiła nam niedawno, kiedy przyjechała na urodziny Anetki.
Jak mogła zrobić coś takiego?!
Ich wnuczka, Anetka, była chrześnicą matki Gawła.
– A jaki piękny prezent Anetce przywiozła! – stwierdził wuj, a ciocia dodała; – Rower! I to bardzo oryginalny!
Coś mnie ścisnęło za serce. Przypadek?
– Jak wygląda ten rower? – zapytałam przez zaciśnięte zęby.
– A jakiś taki pastelowy! – powiedziała ciocia. – Ale najważniejsze, że z koszykiem, bo Anetka jeździ nim do sklepu!
– Chętnie go zobaczę – wyszeptałam.
– A stoi w szopie!
Minutę później wpatrywałam się w moją „holenderkę”! Siłą woli tylko się powstrzymałam, aby nie obsypać jej pocałunkami. Kiedy uświadomiliśmy wujostwu Gawła, że to mój rower i dlatego go zabierzemy, byli zdumieni.
– Twoja mama by nam przecież nie oddała cudzego roweru! Może sądziła, że go już nie potrzebujesz? – usprawiedliwiali moją przyszłą teściową.
Ale ja wiedziałam swoje. Babsko było wredne i tyle!
– Zabrałaś Anetce tego grata? – wydarła się na mnie teściowa, gdy jej oznajmiła, że rower się znalazł. – I jak ja teraz tym ludziom w oczy spojrzę? Taki wstyd! Już mogłaś zostawić im ten głupi rower.
– Rowery nie mogą być głupie, w przeciwieństwie do niektórych ludzi – odparłam hardo.
Jak ona mogła zrobić coś takiego?! Wredna baba!
Czytaj także:
„Wredna teściowa rozpowiadała wszystkim gościom weselnym, że złapałam męża na dziecko. Piotrek musi skończyć tę relację”
„2 lata po ślubie mój mąż zginął w wypadku. Teraz wredna teściowa chce zabrać mi mieszkanie, bo należało do jej syna”
„Mariusz zmarł na traktorze i zostałam z czwórką dzieci i wredną teściową. Uratowali mnie rodzice”