Mądre porzekadło głosi: „Dobroć rodziny rośnie wraz z kwadratem dzielącej nas od niej odległości”. Jest i drugie: „Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu”. Moim zdaniem na owym zdjęciu najlepiej jeszcze stanąć gdzieś z boku, żeby potem użyć nożyczek i odciąć się od reszty.
Wszystko zaczęło się dwa lata temu
Po skończonych studiach nie wróciłam na wieś. Zostałam w Poznaniu, gdzie poznałam swojego obecnego męża. Kiedy moja siostra dowiedziała się, że zamierzamy osiąść tam na stałe, natychmiast uznała, że i ona chciałaby zostać „miastową”.
– U was lżejsze życie, mniej harówy... – stwierdziła Zosia. – Żyć nie umierać.
– Jednak kiedy w mieście stracisz pracę i nie masz za co spłacać kredytu, to wyrzucą cię na ulicę, a na asfalcie nie zasiejesz ziemniaków – zauważył mój mąż. – Wy na wsi narzekacie, ale macie swoje chałupy, pola, bydło, narzędzia. Wszystko może się zawalić, a z głodu nie pomrzecie.
Siostrze nie były w smak te słowa. Cóż, każdy lubi się nad sobą poużalać, każdy lubi uważać się za tego najbardziej poszkodowanego. Tak to już u nas jest.
Mimo jej oporów ja zostałam w mieście, a siostra objęła w posiadanie ojcowiznę. Jeśli chodzi o męża i mnie, oboje znaleźliśmy dobrą pracę, ale żyliśmy skromnie, żeby odłożyć na wybudowanie wymarzonego domku jednorodzinnego.
Tymczasem siostra wyszła za mąż i po pewnym czasie znowu zaczęła przebąkiwać o swoich miejskich aspiracjach. Tym jednak razem już nie chciała zamieszkać w mieście, tylko kupić w nim mieszkanie.
Myślała rozsądnie: kupi jakieś lokum, wyremontuje i zacznie wynajmować. W efekcie niemal samo spłaci zaciągnięty kredyt. A w przyszłości, jeśli dzieciom zamarzy się studiowanie w mieście, będą miały stancję jak znalazł.
Potem jednak wykombinowała to sobie inaczej
Pewnego dnia zjawiła się w naszym domu i wyłożyła swój plan:
– Po co mam brać kredyt w banku – mówiła. – Wezmę 200 tysięcy, a każą mi oddać dwa razy tyle. Wiem, bo pytałam. Mam więc do was wielką prośbę. Chcecie zacząć budowę za dwa lata, prawda? Może byście mi pożyczyli te dwieście tysięcy, co? Za rok sprzedamy kawałek mojego pola i wtedy oddamy wam dług plus dziesięć tysięcy. Czyli wy nie stracicie swoich odsetek, a nam wyjdzie dużo taniej. No to jak, siostra, pomożesz rodzinie?
Przypomniało mi się wówczas słynne pytanie Gierka, które w 1971 r. I sekretarz partii skierował do stoczniowców: „Pomożecie?”. Ludzie odpowiedzieli gromko, że tak, zakasali rękawy i wzięli się do roboty. A potem nic dobrego z tego nie wyszło…
No, ale tam byli obcy, a tu rodzina. Poprosiłam Zosię o dzień do namysłu.
– 200 tysięcy to nie w kij dmuchał. Daj mi się z tym chociaż przespać.
Leżąc w łóżku, zaczęliśmy z mężem to omawiać
W logicznym wykładzie siostry niczego nie brakowało. My na tym nie stracimy, ona zarobi, czemu więc nie pomóc? Szkoda tylko, że nie wpadliśmy na to, żeby sprawdzić, jak naprawdę wygląda kwestia odsetek w banku przy kredycie tej wielkości.
A wygląda tak, że owszem, gdyby siostra wzięła 200 tysięcy na trzydzieści lat, to po tym czasie rzeczywiście suma odsetek wynosiłaby prawie dwa razy tyle co kapitał. Ale ona stwierdziła, że za rok, po sprzedaży kawałka jej pola, może oddać cały dług.
Tymczasem suma odsetek za ten rok wyniosłaby... właśnie te 10 tysięcy. Gdybyśmy to wiedzieli, może zastanowiłoby nas, jaki interes ma moja siostra w pożyczaniu tych pieniędzy od nas, a nie od banku.
Jednak wtedy myśleliśmy o innych sprawach. A raczej mój mąż myślał.
– Może chociaż podpisałaby jakiś papierek, że pożycza od nas te pieniądze? – zaproponował Sylwek, który nie był zbyt przychylnie nastawiony do pożyczki.
– Chcesz od rodziny brać pokwitowanie? – oburzyłam się. – Będą nas na wsi palcami wytykali za takie coś!
– Co mnie obchodzi wieś? – upierał się mąż. – W końcu to nie dwa tysiące, tylko dwieście! To kupa pieniędzy. Znów będziemy musieli oszczędzać na wszystkim, odejmować sobie od ust. O nowym samochodzie zapomnij, o wyjeździe na ulop też. Ja już nie mam na to siły!
Spieraliśmy się do północy
Wreszcie stanęło na moim, że pożyczymy Zosi pieniądze, a ona nam je odda z nawiązką. Tydzień później zadowolona z siebie siostra znów wstąpiła w nasze progi. Mąż zaprosił ją do dużego pokoju, gdzie mieliśmy przekazać jej pieniądze.
Na stole czekały już kieliszki z nalewką, by zgodnie z tradycją oblać transakcję. Zrobiliśmy, co mieliśmy zrobić, a jakiś czas później świętowaliśmy na parapetówce kupno dwupokojowego mieszkania Zosi i Mariusza.
Rok później zadzwoniłam do siostry, że za trzy miesiące chcemy z mężem zacząć kupować pierwsze materiały na budowę naszego domu. Wtedy usłyszałam prośbę, żebyśmy wstrzymali się jeszcze pół roku.
– Wiesz, jakie teraz są ceny na ziemię: marne grosze. Za pół roku wszystko ma iść w górę, więc weźmiemy lepsze pieniądze. Zlituj się nad rodziną.
Machnęłam ręką, niech będzie jeszcze pół roku
Mój mąż nie był zachwycony, ale w końcu rodziny się nie wybiera. Dziś my pomożemy wam, a jutro wy nam, jak mówi ludowa mądrość. Sześć miesięcy później i ja zaczęłam się denerwować. Bo Zosia poprosiła o kolejne pół roku, znów wymyślając wymówki.
– Ale my mamy budowę domu na głowie – tłumaczyłam jej spokojnie. – W pracy dostaliśmy pożyczkę tylko dlatego, że mieliśmy jak najszybciej zaczynać prace. Od tego kierownictwo firmy uzależnia częściowe umorzenie nam długu.
– Ale co ja mogę? Kupcy przychodzą, pooglądają i sobie idą. To nie moja wina. Musicie jeszcze wziąć na wstrzymanie.
Postanowiłam pogadać z siostrą osobiście. Rozmowa przez telefon to nie to samo, co twarzą w twarz. Wsiadłam więc w PKS i pojechałam w rodzinne strony.
Wysiadłam na przystanku koło sklepu. Pogoda była ładna, a mnie się nigdzie nie spieszyło. Przysiadłam więc na chwilę na ławce przed sklepem, wspominając dawne czasy, kiedy to biegałam tą drogą do szkoły na końcu naszej wioski.
Beztroskie lata, które już nigdy nie wrócą...
Kiedy tak rozmyślałam, ze sklepu wyszła pani Władkowa (tak ją nazywaliśmy, jako żonę Władka), sąsiadka Zosi. Uściskałyśmy się serdecznie. Kiedyś miała nadzieję, że zostanie moją teściową. Podobałam się jej synowi, on mnie też – ale to były tylko młodzieńcze porywy serca i na tym się skończyło.
– Twoja siostra to teraz prawie miastowa pani. Wszystkim się chwali, że za ciężko zarobione pieniądze kupiła mieszkanie w mieście. Chce tam kiedyś zamieszkać.
Puściłam mimo uszu tekst o „ciężko zarobionych pieniądzach”, bo wiem, jak to na wsi wygląda. Każdy koloryzuje.
– Owszem – odparłam z uśmiechem. – Dlatego szuka kupca na ziemię.
– O czym ty mówisz, dziecko? – spytała zaskoczona sąsiadka. – Toż ona kilka hektarów dokupiła. Dobrze jej się powodzi, po co miałaby się ziemi pozbywać? Mój chłop myślał, że może sprzeda, jak miała kupić to mieszkanie. Dawał jej naprawdę dobrą cenę, ale odmówiła.
O Boże, więc Zośka nas oszukała!
Pognałam do niej biegiem. I co? Drzwi zamknięte, choć ją przecież uprzedziłam, o której przyjadę. Zadzwoniłam więc. Kiedy odebrała, w kilku zdaniach streściłam wszystko, co do mnie dotarło:
– Masz nam natychmiast oddać nasze pieniądze – zażądałam na koniec.
– Jakie pieniądze?! – parsknęła. – Masz pokwitowanie? Nie zawracaj mi głowy!
Roztrzęsiona wróciłam do domu
Mąż, o dziwo, nie wyglądał na zaskoczonego.
– Nie chciałem ci tego mówić, bobyś mnie odsądziła od czci i wiary... – westchnął. – Przekazanie Zośce kasy mam uwiecznione na taśmie. Umieściłem w dużym pokoju kamerę. Na wszelki wypadek.
Mieliśmy więc dowód pożyczki! Kiedy Zośka dowiedziała się, że chcemy powielić nagranie i porozsyłać je po całej wsi, a zwłaszcza dać proboszczowi, po czym skierować sprawę do sądu – skapitulowała.
Po tygodniu na nasze konto wpłynęła pożyczona niegdyś suma. Machnęliśmy ręką na odsetki. Aż boję się myśleć, co by było, gdyby nie mój przezorny mąż.
Czytaj także:
„Mieszkanie dostałam za darmo od babci, ale nie stać mnie nawet na czynsz. Jestem bezrobotna, bo nikt we mnie nie wierzy”
„Facet mówił, że jestem zacofana, jeśli nie chcę otwartego związku. Dzwonił tylko wtedy, gdy chciał iść ze mną do łóżka”
„Szalałam na imprezach, jakby jutra miało nie być. Bardzo źle bym skończyła, gdyby nie tamten wypadek"