– Ja też nie mam czasu! Tam są zawsze koszmarne kolejki! – zaprotestowała. Ostatnio nie układało się między nami najlepiej. Coraz częściej rozmowy kończyły się kłótniami, nawet błahe tematy. Gosia właśnie odmówiła pojechania ze mną do Krakowa na urodziny mojego brata, chociaż wiedziała, jak bardzo mi na tym zależy.
– Skoro nie chcesz jechać, to przynajmniej kup mi ten cholerny bilet, kasy masz przecież naprzeciwko biura, a ja musiałbym przebijać się do nich przez pół miasta! – wykrzyczałem jej.
– No już dobrze! – zgodziła się tonem napuszonej księżniczki.
Coraz częściej zastanawiałem się, co ja właściwie zobaczyłem w Gosi , kiedy rok temu zaczęliśmy ze sobą chodzić...
– Masz ten bilet, skarbie! Z miejscówką! – wieczorem wręczyła mi dwa kartoniki.
– Bardzo ci dziękuję, kochanie! – ta wymiana uprzejmości była jakaś sztuczna. – Muszę z nią koniecznie porozmawiać o naszej przyszłości, gdy wrócę z Krakowa! – postanowiłem.
W piątek wsiadłem do pociągu, odnalazłem swoje miejsce i usadowiłem się, wkładając na uszy słuchawki iPoda. Pociąg ruszył, przymknąłem oczy i natychmiast odpłynąłem…
Obudziło mnie stukanie w ramię. Przede mną stała jakaś dziewczyna.
– Przepraszam, ale pan zajmuje moje miejsce! – stwierdziła.
– Naprawdę? – zdziwiłem się i wyciągnąłem swój bilet. – Wagon 2, miejsce 8! – przeczytałem odwracając się, aby sprawdzić tabliczkę z numerem. Wszystko się zgadzało!
– Kłopot w tym, że ja też mam miejsce 8 w drugim wagonie! – pokazała mi swój bilet. Faktycznie!
Pociąg był pełny, dziewczyna stała nade mną i czekała.
– Proszę siadać, wyjaśnię sprawę z konduktorem! – wstałem w końcu.
Konduktor dokładnie obejrzał mój bilet, po czym z miną zwycięzcy stwierdził: – Faktycznie ma pan wykupione to miejsce, ale... na jutro!
– Jak to „na jutro”? – zdumiałem się.
– Proszę bardzo, tutaj jest jutrzejsza data! Sobotnia! – postukał triumfalnie palcem w kartonik. – Trzeba sprawdzać wszystkie dane, jak się kupuje bilety!
– I co , mam teraz wysiąść? – przeraziłem się, przeklinając w duchu Gośkę.
– Nie musi pan, jest zapłacone. Ale miejscówka jest nieważna, nowej nie wystawię, bo wszystkie miejsca są zajęte!
Rozejrzałem się niepewnie.
– Może pan pójść do restauracyjnego! – przyzwolił łaskawie konduktor.
Nie lubiłem Warsu, ale nie miałem innego wyjścia...
– Bardzo panią przepraszam za to zamieszanie! – ukłoniłem się dziewczynie i ściągnąłem swój plecak z półki.
– Ależ… nic nie szkodzi! Każdemu może się zdarzyć chwila roztargnienia! – stwierdziła.
Powlokłem się do baru, gdzie usiadłem nad szklanką herbaty. „Ależ mi Gosia zrobiła przysługę!” – pomyślałem rozgoryczony, gdy obok mnie ktoś stanął. To była ta dziewczyna. Spojrzałem na nią. Jej ładną twarz muskały czarne loki, miała oczy w kolorze kremu orzechowego.
– Przepraszam, czy to pana? – spytała, trzymając w rękach mojego iPoda. – Chyba na nim usiadłam w tym zamieszaniu!
– Mój! – ucieszyłem się. – Dziękuję!
I zapadło kłopotliwe milczenie.
– Mogę się przysiąść? Też bym się chętnie napiła herbaty… – odezwała się.
– Oczywiście! Co za niezdara ze mnie! Zaprezentowałem się chyba pani z jak najgorszej strony! Roztargniony, niewychowany… – zacząłem wyliczać. – Ale teraz postaram się zatrzeć to złe wrażenie! Piotrek jestem! – przedstawiłem się.
– Monika! – uścisnąłem jej rękę. Była ciepła, z krótko przyciętymi paznokciami. Jakże inna od dłoni Gośki, uzbrojonej zawsze w długie, plastikowe tipsy szpony, jak u drapieżnej wampirzycy.
Droga upłynęła nam szybko na miłej rozmowie. Nawet Wars zrobił się jakby przytulniejszy…
– Już Kraków? – zdziwiliśmy się oboje, gdy pociąg wjechał na stację.
– Przyjechałem do Krakowa na dwa dni, do brata. W niedzielę wieczorem wracam do Warszawy, a ty? – spytałem.
– Ja do rodziców, i też wracam! – ucieszyła się. – Na który pociąg masz bilet?
– Na ten po 17.00 – odparłem, wyciągając podłużny kartonik. – Wagon 3, miejsce 11.
– Jadę tym samym pociągiem! – wykrzyknęła. – Ale mam miejscówkę w innym wagonie... – zmartwiła się.
W niedzielę jednak okazało się, że miejscówki wcale nam nie są potrzebne, bo i tak całą podróż przesiedzieliśmy z Moniką w Warsie.
A teraz w ogóle nie mamy kłopotu z biletami, bo kupujemy je wspólnie, sprawdzając, czy mamy miejsca obok siebie.
Jesteśmy z Moniką parą, a ja wierzę, że tamta pomylona miejscówka to był „prezent pożegnalny” od Gosi. Bo gdy wróciłem z Krakowa, okazało się, że jej zaległa praca, którą musiała wykonać w domu, ma na imię Mirek i jest jej kolegą z biura. Nie rozpaczałem, że mnie opuszcza, miałem już przecież swoją Monikę!