Skąd ta róża? Czy mam tajemniczego wielbiciela?
Była połowa maja. Trochę zaspałam i pędziłam do pracy w pośpiechu, bez śniadania, wkładając na siebie przypadkowe części garderoby. Za wycieraczką mojego samochodu była róża. Czerwona. Zaskoczona, przez moment się zastanawiałam, kim jest ofiarodawca? Ale nikt nie przychodził mi do głowy. Delikatnie wyjęłam ją zza wycieraczki. Zamknęłam oczy. Powąchałam. Różany zapach zakręcił mi w nosie. Och, jaki niesamowity początek dnia! Do agencji wkroczyłam w znakomitym humorze.
– Jakiś wielbiciel? – spytał na wstępie Wojtek, kolega z którym pracowałam przy projekcie.
– Nie wiem – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Znalazłam ją za wycieraczką.
– Pewnie zakochany – mruknął. – Może będzie miał więcej szczęścia ode mnie.
Zaśmiałam się. Lubiłam Wojtka, ale zawsze traktowałam go wyłącznie jak kolegę. Udawałam, że nie widzę jego maślanych oczu. Co miałam zrobić? Nie było chemii. Żadnej iskry, nic!
– Ech, Wojtuś – zmierzwiłam mu czuprynę – przecież wiesz, że cię lubię.
– Wiem, wiem – znów mruknął. – Tylko lubisz.
Na drugi dzień, znów róża była za wycieraczką. Wojtek tylko spytał:
– Znowu?
– Nie mam pojęcia, kto to – powiedziałam. – Ale to chyba ktoś z mojego osiedla.
Trochę się zmartwiłam, że to była pomyłka
Róże znajdowałam przez cały tydzień. Po tygodniu, obok róży, był też liścik: „Dlaczego nie dzwonisz? Czy już o mnie zapomniałaś? A może zgubiłaś mój numer? Dla przypomnienia podaję…”
Numer, w który się wpatrywałam, nic mi nie mówił. „Kto to może być?” – myślałam podekscytowana. Nie miałam pojęcia. Historia jak z romansu. Zawsze marzyłam, żeby mi się coś takiego przydarzyło. No i proszę!
Dwa dni chodziłam podminowana. Zadzwonić, nie zadzwonić? Przyszła sobota. W końcu zadzwoniłam. W słuchawce rozległ się niski, ciepły, męski głos.
– Dzień dobry – powiedziałam niepewnie. – Czy to pan zostawiał mi za wycieraczką róże?
W słuchawce zapadło milczenie, potem zakłopotane chrząknięcie.
– Witam panią. No cóż… Nie wiem, jak to powiedzieć – znów umilkł. – Yyyy…chciałbym przeprosić.
– Za co? – zdziwiłam się
– Pomyliłem się – wydusił z siebie. – Przykro mi, ale to nie pani miała być adresatką tych róż. Moja znajoma ma taki sam samochód – czerwone clio. Myślałem, że to jej...
Zrobiło mi się głupio. I trochę żal, że te róże nie były dla mnie.
– Oj, szkoda – westchnęłam – ale i tak dziękuję – dodałam. – Przez cały tydzień było mi tak miło – zaśmiałam się.
Kiedy się rozłączyłam, westchnęłam tylko głęboko, i wzięłam się za sprzątanie łazienki. Po południu zrobiłam obiad. Nie chciało mi się nigdzie wychodzić z mojego przytulnego mieszkania. Owinięta w szlafrok, siedziałam na kanapie i oglądałam program podróżniczy. I wtedy zadzwonił telefon. To był ten numer.
– Rozmawialiśmy dzisiaj. To ja się pomyliłem z tymi różami. Jeszcze raz przepraszam – bąkał mężczyzna. – Ale, wie pani, co? Zadzwoniłem, bo jestem romantykiem – na chwilę zawiesił głos. – Wierzę w przeznaczenie. Może moglibyśmy się spotkać? Tu niedaleko naszego osiedla jest kawiarnia...
O rany! Ten facet, to chyba rzeczywiście romantyk.
– No dobrze – zgodziłam się. – Możemy przecież wspólnie wypić herbatę. Jesteśmy sąsiadami, czyż nie?
Wyraźnie się ucieszył, umówiliśmy się na 19.00. Mimo wszystko było to miłe. Mógł nie zadzwonić. Ale chyba chciał mi jakoś wynagrodzić te źle adresowane róże. A może okaże się facetem z moich marzeń? Tym jedynym?
Na drugi dzień, pięć po siódmej wchodziłam do kawiarni. W czarnym golfie, trenczu i dżinsach oraz zamszowych butach na obcasach, wyglądałam całkiem nieźle. Jak stwierdził Wojtek, „niepokojąco seksownie”.
Zajęte były tylko dwa stoliki. Przy jednym siedziała para, a przy drugim... przysadzisty brunet, który sączył drinka. Miał na sobie kraciastą marynarkę. Jakby po tatusiu, żywcem z lat osiemdziesiątych. Gdy mnie zobaczył, oczy mu rozbłysły, ale chyba także spiekł raka. Gwałtownie wstał od stolika. Podeszłam, i podałam mu rękę. Sięgał mi może do połowy głowy.
– Jestem Julia – podałam mu rękę. – Nawet nie wiem, jak ma pan na imię…
– Witek. Makowski moje nazwisko – dokonał prezentacji.
Usiedliśmy, a moje marzenie o spotkaniu mężczyzny życia uszło jak powietrze z przekłutego balonika. Ten miły, podobny trochę do krecika facet raczej nim nie był. Szkoda.
Rozmawiało się miło, ale nie był w moim typie
– Co pani zje? – spytał, trochę nerwowo poprawiając obrus. – Polecam tę sałatkę z orzechami. Naprawdę pyszna.
– Dobrze, skoro pan zachęca – uśmiechnęłam się miło. – Wezmę sałatkę i zieloną herbatę. Miałam w pracy
ciężki dzień, a herbata mnie uspokaja – dodałam.
– A gdzie pani pracuje? – zapytał.
– W agencji reklamowej. A pan? Czym się pan zajmuje?
– Jestem kierownikiem w sklepie płytowym – odparł.
– To ma pan dostęp do dobrej muzyki?
– No tak. Mam w domu niezłą płytotekę. Może miałaby pani ochotę zobaczyć?
No nie... Facet myśli, że polecę do niego oglądać jego zbiór płyt? Po 15 minutach znajomości?
– Och – zmieszał się, widząc moją konsternację. – Nie miałem na myśli niczego złego – znów oblał się rumieńcem. – Tak tylko powiedziałem, że może kiedyś…
Spojrzał na mnie, a serce zaczęło mi bić mocniej
Z niezręcznej sytuacji wyratował nas kelner. Dzięsięć minut później na stoliku wylądowała sałatka i dzbanek z herbatą. Była naprawdę pyszna. Krecik – Witek okazał się całkiem miłym rozmówcą. Miał kota o imieniu Ryszard. Przez dwadzieścia minut opowiadał o jego zaletach, krasząc to śmiesznymi, kocimi anegdotami. Rozmowa przeciągnęła się trochę. Zamówiliśmy drugi dzbanek herbaty.
I wtedy otworzyły się drzwi kawiarni. Wszedł wysoki mężczyzna, w wojskowej kurtce khaki. Kolorowy szalik, z fantazją motał mu szyję. Witek zobaczył go i pomachał w jego kierunku.
– O, to mój kolega, Krzysztof – rzucił wyjaśniająco w moją stronę. – Mówiłem, że tu będę. Miał podrzucić mi płyty.
Krzysztof podszedł do naszego stolika. Uśmiechnął się, klepnął Witka – Krecika w ramię. Spojrzał na mnie. Przez parę sekund nie mogliśmy oderwać od siebie oczu, a mnie mocniej zabiło serce. „A więc jednak? Czy to on? Ten, na którego czekam?”
Wciąż miałam go przed oczami i marzyłam o nim
Witek – Krecik przerwał tę magię, chrząkając trochę z niezadowoleniem.
– Julio, pozwól, to mój kolega, Krzysztof – przedstawił nas. – A to Julia, moja sąsiadka. Poznaliśmy się w nietypowych okolicznościach – dodał. – Ale to chyba najlepszy zbieg okoliczności, jaki mi się w życiu przydarzył – zaśmiał się.
Chyba zobaczył, jakie zrobiliśmy na sobie wrażenie, bo niechętnie podsunął Krzyśkowi krzesło.
– Usiądź z nami – powiedział. – Napijesz się herbaty?
Krzysiek z trudem oderwał ode mnie wzrok. Ja zresztą od niego też.
– Tak, chętnie – powiedział nieuważnie. I zwrócił się do mnie – Jak to się stało, że wcześniej się nie spotkaliśmy?
– Przecież na tym osiedlu mieszkają setki ludzi – roześmiałam się. – Gdyby nie Witek – wskazałam głową na nowo poznanego Krecika – to być może nigdy byśmy się nawet nie minęli!
– Ale gdybyśmy się jednak mijali, nie przeszedłbym obok ciebie obojętnie – Krzysiek pozwolił sobie na flirciarską zaczepkę.
– Och, to miłe – powiedziałam tylko, posyłając mu jeden ze swoich tajemniczych uśmiechów.
Witek znów chrząknął.
Krzysztof spojrzał na Witka i zrozumiał, o co mu chodzi.
– Tak… Na mnie już czas – podniósł się z krzesła. – Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy – spojrzał na mnie.
– Ja też... – odparłam.
W chwilę później, gdy zniknął Krzysiek, i ja zaczęłam się zbierać do wyjścia. Witek – Krecik był chyba rozczarowany.
– Naprawdę muszę już iść. Miałam ciężki dzień, a jeszcze muszę dzisiaj nad czymś popracować. Było mi bardzo miło – podałam mu rękę. – Dziękuję za sałatkę i herbatę. No i za róże – dodałam.
– Spotkamy się jeszcze? – spytał.
Uff... Wiedziałam, że o to spyta. I cóż mogłam powiedzieć? Facet był miły, ale nie chciałam, żeby sobie coś wyobrażał.
– No, jasne. Przecież jesteśmy sąsiadami! – wybrnęłam dyplomatycznie.
Wieczorem, kiedy już się położyłam i zamknęłam oczy, miałam pod powiekami obraz mężczyzny w kurtce khaki. I jego magnetyczne spojrzenie. Aż przeszedł mnie dreszcz. Boże, czy to miłość?
A jednak mnie znalazł... Trop wyznaczyły mu róże!
Dwa dni później, za wycieraczką samochodu była biała róża. I karteczka. „Znalazłem cię. Pamiętasz mnie?” A w podpisie „K”.
To on, Krzysztof! Kiedy wpatrywałam się rozanielona w kartkę, nagle stanął przede mną. Zaskoczona, patrzyłam, jak się niepewnie uśmiecha. W ręku trzymał pęk czerwonych róż.
– To dla ciebie – podał mi kwiaty, patrząc głęboko w oczy.
– Dziękuję – szepnęłam, a serce waliło mi jak oszalałe.
– Ale skąd ten pomysł z różami? – byłam ciekawa.
– Witek opowiedział mi, jak się poznaliście. Chciałem postawić kropkę na „i” – roześmiał się od teraz już mój Krzyś.
– Udało ci się – cmoknęłam go w policzek.
Delikatnie dotknął mojej dłoni.
– Jesteś jak ta róża – powiedział cicho, prawie szeptem.
I wtedy zrozumiałam, że te róże od początku były przeznaczone dla mnie...