Marzył mi się wolny dzień, bo po ostatnim tygodniu czułam się przetrenowana. Dwie moje pracownice, trenerki aerobiku i pilatesu zachorowały i musiałam je zastąpić. Mam wprawę, jestem bowiem nie tylko właścicielką klubu fitness, ale i instruktorką, lecz tyle zajęć dziennie zwyczajnie mnie wykończyło.
Dlatego gdy zadzwoniono do mnie z klubu, opadły mi ręce. „Co znowu?” – pomyślałam. „Tym razem zachorował masażysta?!”. Ale chodziło o inną sprawę, znacznie poważniejszą – zatkała się kanalizacja. Powiedziałam recepcjonistce, aby zadzwoniła po hydraulika, a sama ubrałam się i pojechałam do klubu. Wolałam wszystkiego osobiście dopilnować.
Byłam pewna, że przyjedzie pan Konrad – hydraulik, z którym stale współpracujemy. Jego nawet nie trzeba było pilnować, pracował sprawnie i zawsze zostawiał po sobie porządek. No i wyglądał jak człowiek. Tymczasem zamiast niego zobaczyłam jakiegoś obleśnego grubasa w poszarpanym podkoszulku i spodniach dresowych zsuwających się z pośladków.
– Pan Konrad na urlopie, to jest zastępstwo – szepnęła mi recepcjonistka.
Popatrzyłam na faceta z niesmakiem. Mam szacunek dla otyłych ludzi, życie mnie nauczyło, że za nadwagą mogą się kryć różne życiowe dramaty. Ale nie znoszę niechlujstwa!
Facet kręcił się po łazience, jakby kompletnie nie wiedział, od czego zacząć, i szczerze mówiąc, miałam obawy, że faktycznie nie wie.
Za to bardzo ożywiał się na mój widok, taksując mnie wzrokiem od stóp do głowy. Tak, wiem, że wyglądam świetnie, ludzie dają mi dziesięć lat mniej, niż faktycznie mam. Kosztowało mnie to mnóstwo pracy i samozaparcia, ale udało się i jestem z tego dumna.
Nie ma nic złego w patrzeniu, ale zależy, w jaki sposób się to robi
Ten hydraulik patrzył obleśnie, jakbym specjalnie dla niego włożyła obcisłe legginsy i wydekoltowaną koszulkę. A w pewnym momencie nawet oblizał wargi!
– Jak szybko jest pan w stanie to naprawić? – spytałam sztywno.
Po głowie tłukła mi się jedna myśl: „Ten facet mi kogoś przypomina… Tylko kogo?”. Niby był do kogoś podobny, ale nie do końca… Coś jednak mówiło mi, że już się kiedyś spotkaliśmy.
– No, nie wiem, to poważna sprawa
– wypiął zamiast torsu swój wystający brzuch, dodając sobie ważności. – Pani wie, to może trochę zająć…
– Panu Konradowi z zasady zajmowało pół godziny, razem ze sprzątaniem – weszłam mu na ambicję
– No… gdybym i ja mógł liczyć na takie względy, jak pan Konrad, to też bym tak szybko pracował – wyjaśnił, puszczając do mnie oczko.
Nie miałam pojęcia, o czym mówi, ale się od razu odcięłam:
– A to by musiał pan najpierw poćwiczyć trochę na siłowni!
– Siłownia jest dla mięczaków, prawdziwi faceci ćwiczą mięśnie w pracy!
– uniósł się honorem hydraulik.
Co jakiś czas sprawdzałam, jak mu idzie. „Oj, z tej pracy żadnych mięśni nie będzie – myślałam, patrząc na jego powolne ruchy. Hydraulik jednak wziął moje zainteresowanie toaletą za zainteresowanie swoją osobą, bo nagle wypalił:
– No, gdyby pani obiecała na przykład pójść ze mną na kawkę po robocie, to od razu szybciej by mi szło – mrugnął do mnie porozumiewawczo i uśmiechnął szeroko, przy okazji odsłaniając brak górnej czwórki. Wtedy mnie olśniło.
To był przecież Wojtek! Mój licealny prześladowca…
Powiem bez owijania w bawełnę – jako dziecko, a potem jako nastolatka byłam gruba! Należałam do tych dzieci, których nie trzeba namawiać do jedzenia. Byłam spełnieniem marzeń wszystkich babć i niań, od niemowlęctwa wyciągałam bowiem łakomie ręce po wszystko, co można było włożyć do buzi. Na każdym zdjęciu z dzieciństwa coś ściskam kurczowo w ręce – ciastko, batonik, jabłko.
Nic dziwnego, że już w przedszkolu i przez całą podstawówkę miałam ksywkę „Wieloryb”. Dzieciaki wyśmiewały się ze mnie i nikt nie chciał się ze mną kolegować. W wieku czternastu lat ważyłam 96 kilo i byłam najgrubsza w szkole.
Pielęgniarka wiele razy robiła przed klasą przedstawienie, każąc mi stawać na wadze i komentując, ile powinnam schudnąć, bo jeśli nie, to czekają mnie liczne choroby.
„Chorobą”, która dokuczała mi jednak wtedy najbardziej, była chroniczna nieśmiałość. Bałam się rówieśników i nawet nie marzyłam o tym, że kiedykolwiek znajdę przyjaciółkę od serca, a już na pewno, że będę miała chłopaka.
Tymczasem w liceum niespodziewanie zwróciła na mnie uwagę Julia. Piękna Julia, tak ją nazywali. Najładniejsza dziewczyna w szkole. Początkowo nie wierzyłam w jej czyste intencje, więc się nawet nie odzywałam, gdy coś do mnie mówiła. Ale ją wcale to nie irytowało, tylko cierpliwie nadal mnie „oswajała”, aż z jednego stanu skrajności wpadłam w drugi.
W euforię, że ona chce się ze mną zadawać i nie wstydzi się tego przed pozostałymi uczniami! Byłam jej z tego powodu tak wdzięczna, że zrobiłabym dla niej wszystko! Poszłabym za nią w ogień!
Kiedy Julia poczuła, że już jem jej z ręki i jestem w stanie uwierzyć we wszystko, co powie, „zwierzyła” mi się ze swojego problemu. Jej o rok od nas starszy brat zakochał się we mnie, ale wstydził mi się to okazać. Klara zapytała, czy może nas umówić na randkę. Początkowo nie dawałam temu wiary, myślałam, że Julia żartuje. Jej brat się we mnie kocha?
Przecież wyzywał mnie tyle razy od hipopotamów, wielorybów, grubasów. Nie! Uważałam, że to kompletnie niemożliwe! Moja „przyjaciółka” potrafiła jednak uśpić moją czujność, wmawiając mi, że z jego strony to były po prostu takie końskie zaloty, bo on jest bardzo nieśmiały i się zwyczajnie mnie wstydzi.
Nieśmiałość... Tak, to było coś, co doskonale rozumiałam, co do mnie trafiało
Ja z powodu nieśmiałości robiłam przecież rozmaite głupstwa. W końcu więc uwierzyłam słowom Julii i zgodziłam się spotkać z jej bratem.
W nocy przed randką nie spałam. Tak jak Julia była najpiękniejszą dziewczyną w szkole, tak jej brat uchodził za najprzystojniejszego chłopaka! Oczyma wyobraźni widziałam się już u jego boku. Marzyłam, że przestaję być pośmiewiskiem szkoły, a staję się duszą towarzystwa. Kimś, z kim warto się przyjaźnić. I może nawet… schudnę?
Podekscytowana poszłam na randkę i mojej czujności nie obudził nawet fakt, że miała się odbyć w jednej z najmniej uczęszczanych części parku. Wojtek już na mnie tam czekał. Usiedliśmy na ławce, prawił mi komplementy, a potem nagle… przeszedł do czynów!
Jednym słowem zaczął się do mnie dobierać! Byłam tym tak zaskoczona, że w pierwszej chwili na wszystko mu pozwoliłam. On się rozochocił i sięgał właśnie do moich piersi usiłując je wyswobodzić ze stanika, kiedy z pobliskich krzaków dobiegł mnie chichot. Zastygłam w bezruchu i nagle wszystko zrozumiałam.
Ta randka była żartem, a wokół mnie czaili się prześladowcy, czekając, co się wydarzy! Chłopak się zorientował, że być może to koniec spotkania, bo desperacko szarpnął za zapięcie stanika rozpinając mi je i chwycił za moje piersi. A ja wtedy poderwałam się i strzeliłam go w twarz! Jestem pewna, że nie spodziewał się, ile siły może mieć dziewczyna takiej postury jak ja. Prawdę mówiąc ja także się tego nie spodziewałam! Wybiłam mu ząb. I uciekłam.
Byłam pewna, że poniosę przykre konsekwencje tego, co zrobiłam. Czekałam tylko, aż w moim domu pojawi się policja i zastanawiałam się, jak im opiszę sytuację, aby uwierzyli, że omal nie padłam ofiarą gwałtu. Bałam się potwornie, że mi nie uwierzą i pójdę do poprawczaka.
Nic takiego na szczęście się nie stało
Stróże prawa nie zapukali do moich drzwi i nikomu nie musiałam się tłumaczyć z tamtego wieczoru. Zrozumiałam w końcu, że brat Julii po prostu wstydził się tego, że przylał mu taki wieloryb jak ja i nakazał pewnie swoim kumplom, aby trzymali buzie na kłódkę.
Bał się, że zostanie w szkole wyśmiany. A tak mógł zupełnie bezkarnie dalej wyśmiewać się ze mnie! A robił to teraz ze zdwojoną siłą. Chłopak i paczka jego kumpli dokuczali mi ile wlezie, a za nimi szli inni. Oczywiście o przyjaźni z Julią nie było już mowy.
Teraz moja fałszywa przyjaciółka zwróciła się przeciwko mnie i wcale tego nie kryła. Co więcej nastawiała do mnie nieprzychylnie także inne dziewczyny. Licealne lata wspominam jako jeden wielki koszmar, ale nie zmieniłam szkoły i nie poddałam się! Uznałam, że w innych liceach pewnie byłoby podobnie, a poza tym nikt nie będzie mnie przeganiał! Znałam prawdę i wiedziałam, że w sumie to ja jestem zwyciężczynią, a nie ofiarą. Przypominała mi o tym szczerba w uzębieniu brata Julii. Widoczna do dzisiaj.
Tak! Minęło dwadzieścia lat, a facet nadal świecił dziurą po wybitej przeze mnie czwórce! Poza tym jednym szczegółem w niczym już nie przypominał tamtego przystojniaka. Był taki jak ja w tamtych czasach – obrzydliwie roztyty! Podczas gdy ja przeszłam długą drogę od rozmiaru 50 do 38! Była wybrukowana rozmaitymi porażkami, ale w końcu została zwieńczona sukcesem.
Nie było mi bowiem łatwo zrzucić zbędne kilogramy
Jeszcze w liceum, w czwartej klasie, moją tuszą zainteresowała się w końcu nowa lekarka w naszej przychodni i dała mi skierowanie do endokrynologa. A ten zaproponował mi wyjazd na obóz zdrowotny w wakacje. Pojechałam na niego po maturze i schudłam w ciągu trzech tygodni dziewięć kilo! Bezpiecznie, pod fachową opieką.
Oczywiście była to kropla w morzu potrzeb, ale wtedy uwierzyłam, że potrafię to zrobić! Obiecałam lekarzom, że w ciągu roku pozbędę się kolejnych dziewięciu kilogramów i dotrzymałam słowa. Nie było to łatwe, musiałam bowiem zwyciężyć w boju ze swoim mózgiem, który wiecznie szalał „z głodu”. Ale udało mi się zapanować nad tymi impulsami i nie otwierać pod ich wpływem lodówki.
Rok po maturze znowu pojechałam na obóz odchudzający i tym razem zrzuciłam w miesiąc rekordowe jedenaście kilo! To był wielki sukces. Ważyłam wtedy tylko siedemdziesiąt kilogramów, czyli dokładnie tyle, ile na początku… podstawówki. Upajałam się swoim triumfem. Wymieniłam całą garderobę i zaczęłam nosić spódniczki.
Chłopcy zaczęli wreszcie mnie dostrzegać, chodziłam na randki... Niestety, moje komórki tłuszczowe doskonale pamiętały okres prosperity, kiedy na okrągło dostarczałam im pożywienie i cały czas domagały się go w większej ilości. A ja myśląc, że szczupła sylwetka jest mi już dana na zawsze, zapominałam się, i znowu zaczęłam podjadać.
Tym bardziej, że sprzyjało temu moje uczęszczanie do szkoły gastronomicznej, w której uczyłam się na technologa żywienia. (Tak! Wybrałam ten zawód chyba właśnie dlatego, że miałam takie kłopoty z utrzymaniem wagi i chciałam wreszcie nad tym wszystkim zapanować).
Kiedy więc wychodziłam za mąż w wieku 23 lat, znowu ważyłam blisko sto kilogramów! Mojemu mężowi to nie przeszkadzało, kochał każdy kilogram mojego ciała i każdy tłuściutki centymetr. Folgowałam więc sobie, szczególnie w ciąży, która przyniosła mi ze sobą w prezencie dodatkowe dwadzieścia kilogramów!
Mąż pomógł mi stanąć na nogi
Wtedy zaczęły się moje kłopoty ze zdrowiem, do których wkrótce dołączyły również problemy małżeńskie. Niestety, mężowi nagle zaczęła przeszkadzać moja nadwaga. Być może dlatego, że stał się w pewnym sensie ofiarą mojej tuszy. Zaczęłam bowiem z powodu otyłości cierpieć na bezdech i potwornie chrapałam w nocy.
A nikt nie lubi spać obok pracującej przez całą noc piły tarczowej. Ani on się nie wysypiał, ani ja. Snuliśmy się potem przez cały dzień nieprzytomni, skorzy do sprzeczek, które wybuchały z siłą wodospadu w najmniej oczekiwanych momentach. Brakowało mi podczas nich tchu, skakało mi niebezpiecznie ciśnienie, które i tak było już bardzo wysokie. Jednym słowem w wieku trzydziestu lat byłam wrakiem człowieka.
Najbardziej uciążliwe stało się jednak to, że często zapominałam o wielu sprawach. Z mojej pamięci znikały całe fragmenty wspomnień, rozmaitych, mniej lub bardziej ważnych zdarzeń. W pewnym momencie przestraszyłam się właśnie tego i zaczęłam szperać w Internecie, szukając informacji, czy to może już początki miażdżycy?
W końcu znalazłam wyjaśnienie w pracy jakiegoś znanego francuskiego naukowca! Twierdził on, że wielu ludzi z nadwagą popada w dziwne stany jakiegoś lunatyzmu czy też upojenia, i w tym momencie działają jakby bezwiednie, bez świadomości. Uczestniczą w wydarzeniach, o których potem nagle nie mają pojęcia.
To było o mnie! I najgorsze w tym wszystkim nie było to, iż mąż twierdził, że coraz bardziej wariuję, wypierając się wielu ustaleń i nie pamiętając rozmów. Koszmarem okazał się dla mnie fakt, że umknęły z mojej pamięci niektóre szczegóły dotyczące mojego ukochanego syna! Tego naprawdę nie mogłam znieść.
Znowu podjęłam więc walkę z otyłością. Jestem żywieniowcem, układam prawidłowe jadłospisy ludziom, więc stwierdziłam, że przecież, do diabła, potrafię ułożyć dietę dla siebie! Z dnia na dzień zrezygnowałam ze słodyczy i pieczywa oraz smażonego mięsa.
Jem tylko białe mięso gotowane, chude wędliny, warzywa i owoce. Raz w miesiącu urządzam sobie dzień głodówki i wtedy piję tylko wodę. W ogóle butelka niegazowanej wody stała się moim nieodłącznym atrybutem. Staram się wypijać minimum dwa litry dziennie.
Mąż początkowo patrzył z dużą nieufnością na moje poczynania. Chyba nie bardzo wierzył, że wytrwam w swoich dietetycznych postanowieniach. A poza tym obawiał się moich wahań nastrojów wywołanych głodem i być może idących za tym awantur.
Nic takiego jednak nie nastąpiło. Trzymałam się w ryzach, a poza tym zaczęłam uprawiać sport i to spowodowało, że mój organizm zaczął produkować hormon szczęścia. Zrobiłam się więc spokojniejsza i bardziej zadowolona z życia, co poprawiło moje kontakty z mężem.
Poza tym nie bez znaczenia było to, że w ciągu półtora roku zrzuciłam… trzydzieści kilogramów! To była bardzo widoczna zmiana. Nadal miałam nadwagę, ale ustabilizowało mi się ciśnienie i przede wszystkim zniknął bezdech! Mąż zaczął się w końcu wysypiać przy moim boku, co jemu także poprawiło humor. Znowu spojrzał na mnie jak na kobietę i zbliżyliśmy się do siebie. To wszystko dodawało mi sił do dalszej walki.
Nie obyło się jednak bez wpadek – jak choćby wtedy, gdy zamknięto mój instytut i zostałam bez pracy. Zaczęłam zajadać stres batonikami. Wprawdzie w wersji fit, bez cukru, ale to przecież nie znaczyło, że nie miały w ogóle kalorii. Kiedy się zje pięć batoników po sto kalorii każdy, to robi się z tego 500 kalorii, czyli… obiad.
Wtedy z pomocą przyszedł mi mąż. Stwierdził, że skoro jestem dietetyczką, a poza tym lubię aerobik i inne ćwiczenia, to mogę przecież otworzyć klub fitness. Początkowo potraktowałam jego propozycję jak żart, ale potem zaczęłam się nad nią zastanawiać i w sumie stwierdziłam: dlaczego nie?
Odważyłam się otworzyć klub i prowadzę go z powodzeniem od trzech lat. Jestem jego najlepszą wizytówką. Noszę rozmiar 38, nie wyglądam na swoje lata i czuję się świetnie! Kiedy patrzę na takiego Wojtka, który nie zrobił nic ze swoim życiem, tylko jeszcze roztrwonił to, co dał mu los, to mam prawdziwą satysfakcję.
On był kiedyś przystojny, a dziś jest gruby i zaniedbany, a ja odwrotnie – z otyłej dziewczyny i młodej kobiety stałam się prawdziwą laską! I schlebia mi to, że taki Wojtek nawet mnie nie poznał. Patrzy na mnie z pożądaniem i nie wie, że marzy właśnie o seksie z byłym „wielorybem”. Powiedzieć mu?
Więcej prawdziwych historii:
„Wyjechałem na urlop z miłą i skromną dziewczyną. Godzinę później wracałem z narzekającym, rozwydrzonym babsztylem”
„Miałam wszystko, ale zostawiłam kochającego męża dla kochanka, bo mnie nudził. Teraz zmieniłam zdanie i chcę wrócić”
„Mąż nagle zaczął dawać mi drogie prezenty i stał się wyjątkowo czuły. Dziad mnie zdradza - jestem tego pewna”
„Podczas imprezy firmowej wdałam się we flirt z klientem. Zupełnie zapomniałam, że w domu czeka na mnie mąż”