„Pożar strawił mój dom, pracę i całe życie. Z samowystarczalnej bizneswoman, znów stałam się biedaczką na kanapie u mamusi”

samotna kobieta fot. Adobe Stock, H_Ko
„Zastanawiałam się, w jaki sposób poukładać swoje życie na nowo. Wrócić do tego, co tak bardzo kochałam, czy może pójść w zupełnie inną stronę? Wiedziałam, że może minąć sporo czasu, zanim znowu stanę na nogi po tym, co się wydarzyło”.
/ 22.02.2023 16:30
samotna kobieta fot. Adobe Stock, H_Ko

Siedziałam na sofie w pokoju i patrzyłam na spływające po szybie krople deszczu. Dochodzący zza ściany brzęk wyjmowanych ze zmywarki naczyń działał na mnie uspokajająco.

Chwilami czułam się tak, jakbym znowu była małą dziewczynką. Mój pokój zresztą niewiele się zmienił od tamtych czasów. Pod oknem wciąż stała ta sama rozkładana sofa, z lekko wyleżanym środkiem, obita materiałem w niemodny wzór, wciąż żywym mimo upływu lat. Pod ścianą drewniane biurko oklejone nalepkami i naklejkami z gumy Donald, a na nim lampka z czerwonym kloszem.

Całości dopełniała szafa, której drzwi i boki pokrywały plakaty. Mama ciągle powtarzała mnie i mojemu rodzeństwu, że cokolwiek by się działo, zawsze możemy wrócić do domu. Nie sądziłam, że przyjdzie mi z tej bezterminowej oferty skorzystać. Życie bywa jednak przewrotne…

Niby nie należałam do osób, które łatwo się poddają, i zwykle potrafiłam z nadzieją patrzeć w przyszłość, ale cios, który spadł na mnie ostatnio, solidnie dał mi w kość. Na tyle, że zwątpiłam w sens wcześniejszych wyborów. Zastanawiałam się, w jaki sposób poukładać swoje życie na nowo.

Wrócić do tego, co tak bardzo kochałam, czy może pójść w zupełnie inną stronę? Wiedziałam, że może minąć sporo czasu, zanim znowu stanę na nogi po tym, co się wydarzyło. Poza tym jakiś głos w mojej głowie podpowiadał mi, że powinnam złapać jakąkolwiek pracę i wynająć mieszkanie, żeby nie nadużywać maminej gościnności. Byłam w końcu dorosłą i odpowiedzialną kobietą. No i miałam swoją dumę.

Cieszyła się, że nie jest sama

– Nie opowiadaj bzdur – protestowała mama, kiedy jej o mówiłam. – Źle ci? No ja myślę, że nie. Więc nie marudź. Masz wikt z opierunkiem za darmo i mnie na wyciągnięcie ręki, to się ciesz, zamiast wydziwiać. Nie grzesz, dziecko, tą swoją zbytnią niezależnością. Pomoc też trzeba umieć przyjmować. Możesz tutaj zostać tak długo, jak chcesz. Niczego od ciebie nie chcę i mam do tego prawo. Jesteś moim dzieckiem i zawsze możesz na mnie liczyć. To się nigdy nie zmieni, więc nie wydziwiaj, smarkulo.

– Och, mamo… – na te szorstkie, a zarazem pełne miłości słowa ściskało mnie w dołku, a do oczu napływały łzy wzruszenia. Wystarczająco długo żyłam na świecie, by wiedzieć, że nie w każdej rodzinie tak to wygląda.

– A poza tym jest mi raźniej, kiedy ktoś kręci się po domu – dodała, uśmiechając się blado.
Mama była zwierzęciem stadnym, kiepsko znosiła samotność. Ciągle zapraszała nas na obiady i różne święta, faktyczne i mocno naciągane, od kiedy tata zmarł i została sama.

– No nie wiem, czy ci wierzyć – zażartowałam w odpowiedzi. – Przypominam, że to ja jestem największą bałaganiarą w rodzinie.

– Nikt nie jest idealny – mama wzruszyła ramionami. – W każdym razie poukładaj sobie wszystko ze spokojem, ja nie będę cię pospieszać.

Zaledwie trzy miesiące przed tą rozmową, którą przeprowadziłam z mamą w kuchni wypełnionej zapachem ciasta drożdżowego, wydarzyło się coś, co złamało mi serce i życie. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Straciłam coś, co przez lata budowałam, wkładając w to całą siebie, swoje uczucia, czas, finanse. Nigdy nie zapomnę tej nocy, kiedy kłęby dymu zaczęły wdzierać się przez szparę pod drzwiami, wypełniając wnętrze mojego mieszkania.

Niewielka kawalerka, którą zajmowałam, przylegała do kawiarni. To był lokal z duszą, zaadaptowany z przedwojennego studia fotograficznego mojego dziadka. Kiedy rodzina wahała się, co zrobić z nieruchomością, postanowiłam tchnąć w to historyczne miejsce życie i jednocześnie spełnić swoje marzenie.

W kameralnym wnętrzu klimat tworzyły starocie, wśród których można było znaleźć zabytkowy aparat fotograficzny (przez lata kurzący się w witrynie dawnego studia), pamiątki z podróży, przywożone mi przez znajomych z najdalszych stron świata, a nawet kilka dzieł sztuki zakupionych na lokalnych aukcjach.

Byłam dumna z tego miejsca jak z rodzonego dziecka. Niemal fruwałam nad ziemią w dniu otwarcia kawiarni. W przeszklonych witrynkach prezentowałam ciasta i ciasteczka własnego wypieku, a wnętrze wypełniał aromat świeżo parzonej kawy. Na najlepszy na rynku ekspres wydałam wszystkie oszczędności…

Pożar wybuchł w kawiarni, skąd wdarł się do mojego mieszkania. Zanim ja zdążyłam zareagować, któryś z sąsiadów wezwał straż pożarną. To była najstraszniejsza noc w moim życiu. Cuchnąca dymem, w kapciach i w nadpalonym szlafroku pobiegłam prosto do mieszkającej dwie ulice dalej mamy. Jeden ze strażaków radził mi poczekać na karetkę, która już jedzie. Szok był jednak zbyt duży, bym mogła myśleć racjonalnie. Zrobiłam to, co robią wszystkie dzieci, gdy świat im się wali: pobiegłam do mamy, by schować się pod jej skrzydła.

Skąd ja wezmę na to pieniądze?

Spłonęła większa część kawiarni. Mieszkanie również nie nadawało się do użytku. Moje życie i marzenia legły w gruzach. Pożar domu dla pojedynczego człowieka, dla pojedynczej rodziny to jedna z najgorszych tragedii. Tracisz dosłownie wszystko. Pamiątki, ulubione bibeloty, maskotki, meble, laptopa, łóżko, sprzęt AGD, w tym całkiem nową lodówkę, dokumenty, książki, ubrania, ukochane szpilki… Ogień nie wybiera, demokratycznie pożera to, co napotka na swojej drodze. A co ocaleje, strażacy zlewają wodą albo środkiem gaszącym. Smród dymu i sadzy wżera się w okopcone ściany, podłogi, bez generalnego remontu nie da się wejść i żyć…

Przyczyna pożaru nie była na razie znana, ale nie wykluczano nawet podpalenia. Nie, nie będę się zastanawiać, kto mógł mi tak źle życzyć. Wolę myśleć, że to fatalne zrządzenie losu, a nie intencjonalne działanie jakiegoś nieprzychylnego mi człowieka. Tak było mi łatwiej się z tą tragedią pogodzić.

Lokal był oczywiście ubezpieczony, ale te pieniądze nijak nie wystarczą na doprowadzenie kawiarni i mieszkania do stanu sprzed pożaru. Nie chciałam tworzyć na nowo „jakiejś” kawiarni, która nie wyróżniałaby się niczym spośród dziesiątek innych. To nigdy nie było moim celem.

– Mamo, chyba już czas, żebym coś ze sobą zrobiła – westchnęłam przy śniadaniu.

Mama miała na głowie wałki, na ramiona zarzuciła wydzierganą przez siebie chustę i wyglądała jak uosobienie dobroci. Patrząc na nią, miałam ochotę wtulić się w jej ramiona, tak jak robiłam, gdy byłam małą dziewczynką. Niestety, w dorosłym świecie przytulanie nie zawsze przynosiło ulgę, a już na pewno nie stanowiło remedium na wszystkie problemy.

– Fakt, mogłabyś pójść do fryzjera – powiedziała mama i rzuciła mi przeciągłe, rozbawione spojrzenie.

– Mamo, bez śmichów-chichów, ja mówię serio – przewróciłam oczami i wgryzłam się w ciepłego tosta. – Powinnam pójść do pracy… normalnej pracy.

– A co z… – mama westchnęła, szukając właściwych słów. Nazwa mojej kawiarni nie chciała jej przejść przez gardło. Nadal ciężko nam było o tym rozmawiać i wracać wspomnieniami do dramatycznych chwil. – Co z kawiarnią?

– Muszę o niej zapomnieć – odwróciłam głowę i spojrzałam za okno, żeby ukryć łzy.
W kuchni zapadła cisza.

– Co ty mówisz? – odezwała się wreszcie mama lekko drżącym głosem. – Przecież włożyłaś w to miejsce całe swoje serce. Nie możesz go teraz porzucić, pogrzebać w zgliszczach. Na pewno da się jakoś…

– Mamo, nie – przerwałam jej, czując narastającą gulę w gardle. Jeszcze chwila, a się rozbeczę. – Muszę iść do pracy, wziąć się w garść i zacząć zarabiać na siebie. Teraz, a nie kiedyś.

Mama nie odpowiedziała. Trzymała w dłoni filiżankę z kawą i wyglądała jak zatopiony w kropli bursztynu owad: nieruchoma i milcząca. Choć tego nie okazywała, bo skupiała się na mnie, wiedziałam, że przeżywa to wszystko nie mniej niż ja.

– Dzisiaj mam pierwszą rozmowę kwalifikacyjną, może coś się ruszy – powiedziałam, żeby przerwać ciszę.

– Ach, to dlatego nie spałaś dziś do południa – mama puściła do mnie oko.

Jakby zmieniła kanał w telewizji. Znów żartowałyśmy, a rozmowa popłynęła wartkim strumieniem, póki nie wyszłam z domu na spotkanie z moim ewentualnym przyszłym pracodawcą. Aplikowałam na stanowisko pracownika produkcyjnego; chciałam po prostu czymś zająć ręce i umysł, no i stanąć finansowo na nogi. Wracając do domu, wysiadłam z autobusu dwa przystanki wcześniej.

Serce waliło mi w piersi jak wystraszonemu zwierzątku, kiedy skręciłam w znajomą uliczkę. Na jej końcu przycupnęły stare kamieniczki. Chodnik wciąż pokryty był czarnymi plamami sadzy, a potłuczone szyby sterczały z okiennych framug jak zęby jakiegoś drapieżnika. Do oczu napłynęły mi łzy, więc szybko przemknęłam obok kawiarni. Kątem oka zauważyłam jednak, że ktoś posprzątał jej wnętrze.

Siostra podała mi kopertę

Gdy dotarłam do mieszkania mamy, gardło miałam ściśnięte. Nacisnęłam klamkę i cicho weszłam do środka. Spodziewałam się pytań z jej strony, a nie miałam ochoty na rozmowę, jak mi poszło. Nawet z nią. Widok kawiarni po pożarze był zbyt przygnębiający.

– No, jesteś w końcu! – przywitał mnie znajomy głos, lecz nie był to głos mamy.

Siostra. Najstarsza z nas. Z nią tym bardziej nie chciałam rozmawiać. Wolno odwiesiłam kurtkę na wieszak, niespiesznie zsunęłam buty i długo odplątywałam się z szalika, nim wreszcie odwróciłam się w stronę kuchni. Kurde. Przy stole siedziało moje rodzeństwo, cała trójka, a tuż obok stała rozpromieniona mama.

– A co to za okazja? – zdziwiłam się.

– Już czas, żebyśmy powiedzieli ci o naszej niespodziance! – zaszczebiotała Alicja, moja młodsza siostra.

Renata i Piotr pokiwali głowami.

– Niespodzianka? Ale urodziny mam za dwa miesiące, a święta już były – powiedziałam, wchodząc do kuchni.

Czułam się dosyć dziwnie, kiedy tak wszyscy mnie obserwowali. Policzki pokryły mi się rumieńcem.

– Pamiętasz, co mówiliśmy, gdy byliśmy mali? – zapytał Piotr.

Zdezorientowana wygięłam usta i rozłożyłam ręce, a on kontynuował:

– Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego – przypomniał mi. – Jak muszkieterowie. No to pora się wykazać. Co, siostrzyczki?

– Piotrek ma rację – przytaknęła Alicja.

– Jak zwykle – wtrąciła Renata, na co wszyscy parsknęłyśmy zgodnym śmiechem.

Oho, coś wisiało w powietrzu

Atmosfera się rozluźniła, choć poczułam się jak na karuzeli. W głowie mi się kręciło, w skroniach szumiało, oczy zaszły łzami.

– Usiądź, kochanie – mama przysunęła mi krzesło, na które ciężko opadłam.

Położyła mi dłonie na ramionach i zacisnęła palce. Oho, coś wisiało w powietrzu. Moje rodzeństwo spoglądało po sobie, jakby niemo ustalając, kto powinien zabrać głos.
Alicja wstała i przeszła do przedpokoju, gdzie na wieszaku wisiała jej przepastna torba. Coś z niej wyjęła i wróciła na miejsce. W dłoni trzymała pękatą szarą kopertę. Alicja przesunęła ją po stole w moją stronę.

– Co to takiego? – bąknęłam.

– Urządziliśmy zbiórkę – wyjaśniła.

– Dla ciebie.

Całe szczęście, że siedziałam na krześle. Tętno dosłownie rozsadzało mi skronie. Do wyjaśnień włączył się Piotr. Czuli się nieznośnie bezradni wobec tragedii, jaka mnie dotknęła. To plus siostrzano-braterska solidarność pchnęły ich do działania, bo muszkieterowie walczą, nawet gdy sprawa wydaje się beznadziejna.

Uruchomili wszelkie kontakty, dobijali się do zamkniętych bram, wyrzucani drzwiami wchodzili oknem, prosili sponsorów i zwykłych wielbicieli małej czarnej, którym bardzo brakowało przyrządzanej przeze mnie kawy i moich cynamonowych ciasteczek. Jak się okazało – moja wiara w ludzi miała swoje uzasadnienie. Pomoc płynęła zewsząd strumykami, kiedy ja siedziałam na maminej sofie i starałam się pozbierać do kupy.

– Wiedziałaś o tym? – podniosłam głowę i napotkałam spojrzenie mamy.

– No jasne, głuptasie – roześmiała się. – Nawet nie wiesz, jak trudno było mi utrzymać to w tajemnicy!

– Pewnie nie starczy na wszystko, ale z remontem ci pomożemy. Każda para rąk się liczy – powiedziała Renata, a ja już nie dałam rady i zaczęłam się mazać.

– Nie wiem, czy mogę… czy powinnam to przyjąć – chlipałam, pociągając nosem i drżącą dłonią dotykając wypchanej po brzegi koperty.

– Wiesz, robimy to także dla siebie. Nie ma drugiego takiego miejsca w mieście. Ba, w Polsce albo i na całym świecie! – dodał buńczucznie Piotr.

Zaszurały krzesła. Rodzeństwo wstało i zamknęło mnie we wspólnym uścisku.

Aparat wcale nie ucierpiał!

Dali mi takiego prostującego kopa w ambicję, że natychmiast zapomniałam o rozpoczynaniu „normalnego” życia. W najbliższy weekend umówiłam się z nimi w kawiarni. Musieliśmy dokonać oględzin i ocenić, od czego zacząć remont. Szłam chodnikiem, niemal podskakując, jak dziecko zmierzające do wesołego miasteczka.

Na widok stojącej przed kawiarnią siostry zamurowało mnie. Patrzyłam jak zaczarowana na trzymany przez nią przedmiot. Rzecz, która była dla mnie niezwykle cenna i stanowiła pierwszą oraz najważniejszą dekorację w mojej kawiarni. Zza chmur wyłoniło się słońce, a jego promienie padły na wypolerowany obiektyw starego aparatu. Wyglądało to tak, jakby los puszczał do mnie oczko. Rzuciłam się biegiem w stronę Alicji.

– Skąd to masz? – wydyszałam.

– Znalazłam pod gruzami, kiedy przyjechaliśmy tu posprzątać z Piotrem i Renatą – odparła, z namaszczeniem gładząc ciężką obudowę.

Na aparacie nie było nawet jednej ryski, co uznałam za regularny cud. Dopiero kiedy podeszłam bliżej i stanęłam w progu kawiarni, dostrzegłam, ile kręci się tam osób.

– Nie mogę się doczekać espresso od pani! – wykrzyknął na mój widok jeden ze stałych bywalców.

– Szybko się z tym uporamy – dodał inny.

W tle słychać było warkot wiertarki i uderzenia młotka. Z kłębów kurzu wyłoniła się zarumieniona twarz Piotra. Przez chwilę stałam jak posąg, obserwując uwijających się po mojej kawiarni ludzi. Boże, nie sądziłam, że dla tak wielu z nich jestem kimś na tyle ważnym, że postanowili odbudować wraz ze mną moje marzenie… Do mojego serca wlała się nadzieja: na lepsze jutro, na ten nowy rok, o którym nie myślałam ciepło, a tymczasem tak pozytywnie mnie zaskoczył.

Remont kawiarni przebiegał szybko i bez zakłóceń. Sama także pracowałam w pocie czoła, jednocześnie odwiedzając wszystkie okoliczne sklepy ze starociami, by znaleźć pasujące do mojej wizji dekoracje i akcesoria. To miejsce, choć pachniało świeżą farbą i drewnem dopiero co ułożonej podłogi, musiało mieć duszę. Powtarzałam to w kółko.

– Głupia jesteś – podsumowała mnie Alicja, kiedy staliśmy przy oknie w wyremontowanej kawiarni, trzymając w dłoniach kieliszki z szampanem. – To miejsce ma duszę dzięki tobie. 

Czytaj także:
„Gdy mąż stracił pracę, wzięłam na siebie zarabianie na rodzinę. Liczyłam, że odwdzięczy mi się pomocą w domu. Niedoczekanie!”
„Mąż bez zapowiedzi odszedł do kochanki. Chciałam się komuś wypłakać, ale wstydzę się przyznać, że wymienił mnie na młodszą”
„Sąsiadka rozpowiadała na wsi, że mam kochanków i na tym zarabiam. Wredna żmija mści się za nasze dawne porachunki”

Redakcja poleca

REKLAMA