„Gdy mąż stracił pracę, wzięłam na siebie zarabianie na rodzinę. Liczyłam, że odwdzięczy mi się pomocą w domu. Niedoczekanie!”

Każde święta oznaczają dla mnie harówkę fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„Brałam tyle nadgodzin, ile się dało. Potem wpadałam jak po ogień do szkoły po dzieci, które siedziały tam do popołudnia, mimo że ich tata był w domu, a później biegłam po zakupy. Obładowana jak wielbłąd wracałam do domu, w którym małżonek niczego nie zrobił, nawet nie włożył brudnych naczyń do zmywarki ani nie nastawił prania, bo… cierpiał”.
/ 09.12.2022 12:30
Każde święta oznaczają dla mnie harówkę fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

W życiu bywa różnie. Czasem jest z górki, czasem pod górkę. Po to jest się we dwójkę, żeby się cieszyć tymi lepszymi chwilami i wspierać w tych gorszych. Po ośmiu latach małżeństwa i czternastu bycia razem znałam Krzyśka na wylot. Kiedy wróciłam z pracy, a on już był w domu i siedział na kanapie osowiały jak puszczyk w dzień, wiedziałam, że coś jest mocno nie tak.

Zwolnili mnie – powiedział.

Firma zlikwidowała jakiś dział, dołączyła drugi do trzeciego i przez to powstało kilka zbędnych stanowisk. Klasyka. Westchnęłam, bo cieszyć się nie było z czego. Ale z drugiej strony to nie była znowu jakaś wielka katastrofa.

Mieliśmy jakieś oszczędności, przetrwamy

– Znajdziesz coś lepszego – pocałowałam Krzyśka i przytuliłam. – Będzie dobrze. Damy radę.

Moje słowa okazały się prorocze. Daliśmy radę, bo musieliśmy. Szkopuł w tym, że głównie to ja musiałam sobie radzić z nową sytuacją. Krzysiek się załamał i całymi dniami spał. Okej, mogłam to zrozumieć, poczuł się niepotrzebny, odrzucony przez pracodawcę, dla którego żyły sobie wypruwał od kilku lat. Mógł sobie pozwolić na parę dni użalania się nad sobą. Niestety, kilka dni zamieniło się w kilka tygodni. Ja tymczasem pracowałam zawodowo, biorąc tyle nadgodzin, ile się dało, żeby dorobić do budżetu. Potem wpadałam jak po ogień do przedszkola i podstawówki, po dwójkę naszych dzieci, które siedziały tam do popołudnia, mimo że ich tata był w domu, a później razem z nimi robiłam zakupy. Po czym obładowana jak wielbłąd wracałam do domu, w którym małżonek niczego nie zrobił, nawet nie włożył brudnych naczyń do zmywarki ani nie nastawił prania, bo… cierpiał. Wszystko czekało na mnie. Gotowanie, sprzątanie, pranie… Wszystko było na mojej głowie.

To była nieprzyjemna odmiana, bo Krzysiek nie był typem męża-paniska, obieganego przez żonę-służącą. Przeciwnie, wyprzedzał moje życzenia, a jeśli chodziło o pracę w domu, zdecydowanie odbiegał od średniej krajowej. Nigdy się nie migał od tych niby babskich czynności, nie musiałam go prosić o pomoc, bo sam twierdził, że skoro razem mieszkamy, to razem sprzątamy, zmywamy, pierzemy i gotujemy. A tu nagle zmienił się nie tyle w lenia, ile w jakąś życiową pierdołę, która albo śpi, albo siedzi na kanapie i gapi się w okno bądź w telewizor. Oczywiście, miał prawo być przygnębiony, ja zaś nie byłam nieczułą zołzą… Dlatego dałam mu czas. Zacisnęłam zęby i czekałam, aż się pozbiera do kupy. Niestety, nie poprawiało mu się. Czułam się coraz bardziej zmęczona i zła. Dwa miesiące, trzy, cztery… A on dalej siedział na bezrobociu, bo miał doła. Rozmawiałam z nim o tym, ale nie. On potrzebuje czasu. Wyrozumiałości. Ciepła. Spokoju. Świetnie! A ja co?

Pies? Robocik z motorkiem w tyłku?

Czy mi się to podobało czy nie, musiałam ogarniać rzeczywistość za nas dwoje. Zebrania w szkole, prasowanie, zakupy, gotowanie, wszystko. Krzysiek nawet o siebie nie potrafił zadbać i mył się co trzy dni, gdy mu kazałam. Z przerażeniem patrzyłam na stan naszego konta. Oszczędności, gromadzone przez kilka lat, topniały z dnia na dzień, zastępując pensję, której Krzysztof nie przynosił. Nie powinniśmy pozbywać się wszystkich zaskórniaków, ale jakie miałam wyjście, skoro mój mąż zmienił się w kanapowe warzywo? W końcu postanowiłam z nim porozmawiać wprost, skoro subtelne znaki zupełnie do niego nie docierały.

– Krzysiek, mam dość. Jestem zmęczona. Wy-koń-czo-na. Od kilku miesięcy ciągnę kilka etatów i padam na pysk. Praca, dom, dzieci, wszystko sama. Pieniądze niedługo się skończą, a ty nawet nie wysyłasz żadnych CV. Nigdzie. Kocham cię, ale nie chcę tak dłużej żyć. Chcę mieć z powrotem mojego męża – tłumaczyłam i apelowałam, a on patrzył smutnymi oczami i kiwał głową.

Obiecał, że się poprawi. Nazajutrz istotnie wysłał dwie aplikacje. I odkurzył mieszkanie. Ale kolejnego dnia wszystko wróciło do „normy”, bo nie dostał natychmiastowej odpowiedzi, więc znowu się zdołował. I znowu siedział, gapiąc się w okno. Nie tylko ja miałam dość tej sytuacji. Dzieci tęskniły za ojcem. Za tym, który się z nimi bawił, czytał im książki, który się o nie troszczył. Który wychodził z nimi na rower i pograć w piłkę. Który był obecny w ich życiu także duchem. Chciałam się zbuntować, ale na bunt też trzeba mieć siły i czas. A ja nie miałam kiedy wyskoczyć do sąsiadki, żeby się wygadać i wyżalić, że mam teraz trójkę dzieci w domu, w tym jedno to czterdziestodwuletnie niemowlę.

Czarę goryczy przelała moja trzydniówka

Miałam gorączkę, wymioty, biegunkę i… nawet to nie otrzeźwiło Krzyśka. Moja cierpliwość się wyczerpała. Umówiłam wizytę u terapeuty i po prostu go tam zaciągnęłam. Zamknęłam za nim drzwi, choć się opierał, a potem zadzwoniłam do znajomej, która prowadzi firmę sprzątającą. Zaraz po wizycie u psychiatry zawiozłam do niej dziwnie milczącego Krzyśka. Może się dąsał, a może trawił to, co usłyszał. Anka dała mojemu mężowi wózek z chemikaliami, rękawiczki, fartuch, a potem wskazała salę do wysprzątania.

– To twoje próbne zadanie. W zależności od tego, jak ci pójdzie, dostaniesz konkretne zlecenia na jutro.

– Powinien sobie poradzić … – westchnęłam. – Całkiem nieźle kiedyś sprzątał.

– Ale… ale… – jąkał się Krzysiek. – Tak nie można, tak… bez uprzedzenia…

– Kochanie, sam nie mogłeś się zmobilizować do znalezienia pracy, więc ja ci ją znalazłam – wyjaśniłam. – Traktujesz mnie ostatnio jak swoją matkę. Mogę ci robić śniadania, prać gatki i skarpetki, szorować plecy, zabierać do lekarza, więc nie widzę powodu, dla którego nie mogłabym ci znaleźć pracy… synku. Dobrej zabawy. A ja idę do fryzjera. Od pół roku nic nie robiłam z włosami.

To było wspaniałe popołudnie, bo ktoś wreszcie zajął się mną. Zaproponował kawę. Zapytał, czego chcę, czego oczekuję, choćby dotyczyło to tylko obcięcia grzywki. Nie musiałam ganiać za dziećmi. Bardzo je kocham, ale kiedy odpowiedzialność za wszystko spadła wyłącznie na mnie, takie jedno popołudnie, które miałam tylko dla siebie, okazało się bezcenne. Nie musiałam nigdzie biec, nie musiałam się zastanawiać, czy najpierw nastawić pranie, czy raczej na szybko robić kolację. Wiedziałam, że dzieciaki są w dobrych rękach, bo odwiedzili nas rodzice Krzyśka.

Wracałam do domu lekkim krokiem, starając się nie stresować czekającą mnie być może awanturą. Właściwie wolałabym pokrzykującego męża niż wegetującego na kanapie. Niech krzyczy, niech czymś rzuci, na przykład tym wstrętnym wazonem, który dostaliśmy od jego kuzynki. Niech obudzi się w nim mój dawny, zdecydowany i gotowy do działania mąż. Dość tego użalania się nad sobą, pora na nowo zostać drugim filarem rodziny. Bo ja już też zaczęłam pękać…

W domu przywitała mnie cisza

W salonie siedział mój mąż. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie bez słowa.

– Przepraszam… – zaczął. – Przepraszam, że to trwało tak długo, że zostawiłem cię ze wszystkim samą.

No, trochę ci to zajęło – przyznałam.

– Wiem. Załamałem się, a potem ciężko mi było się przestawić na właściwe tory. Pewnie nie od razu będzie lepiej, ale wezmę się za siebie. Obiecuję.

– Mam nadzieję…

– Tym razem dotrzymam słowa. Pani doktor dziś mi trochę przetłumaczyła. Ciągły smutek i apatia też są chorobą. A ja się jest chorym, to trzeba się leczyć. Takie niby proste, ale… A potem ta praca sprzątacza…

– Trząchnęło tobą, co?

– Tak. Ale pozytywnie, zwłaszcza że Anka mnie zatrudniła.

– Co?

– No… – uśmiechnął się jakby z nieśmiałą dumą. – Sprawdziłem się, zdałem ten jej test. Będę szukał czegoś w zawodzie, ale jak poczuję się pewniej, stabilniej. Na razie zamierzam pracować u niej, żeby resztki męskiego honoru i oszczędności ocalić.

– Nie musisz… – zaczęłam się wycofywać. – Chciałam tylko tobą trochę potrząsnąć.

– Ale naprawdę chcę. Właśnie takiej oczywistej, nieskomplikowanej pracy teraz potrzebuję. Odtąd dotąd, ma być czyste, żadna filozofia, a kasa wpadnie. Poza tym nie mogę wszystkiego na ciebie zwalać, to znaczy nie mogę dłużej tego robić. Od dzisiaj na nowo dzielimy się obowiązkami.

– Kocham cię – powiedziałam rozczulona. – A tak w ogóle gdzie są nasze dzieci? I twoi rodzice? Sprzedałeś ich? Schowałeś pod łóżkiem? W szafie?

Starsi zabrali młodszych do siebie na noc. Rano odstawią do przedszkola i szkoły.

– Czyli co? Mamy całą noc dla siebie? – poruszyłam znacząco brwiami.

Trochę się spłoszył

– Spokojnie – parsknęłam śmiechem. – Nie rzucę się na ciebie. Mam ochotę na film, jakiś inny niż kreskówka, i na wino.

Od tamtego dnia sprawy zaczęły się toczyć we właściwym kierunku. Nie pędziły, czasem pojawiały się przestoje lub mały krok wstecz, ale ogólnie posuwaliśmy się do przodu. Krzysiek codziennie chodził do swojej nowej pracy – nie tak odpowiedzialnej jak tak poprzednia, nie tak ambitnej, ale przecież koniecznej, zarazem nie tak stresującej i wymagającej, z dyszącą w kark młodą konkurencją i poganiającymi bacikiem przełożonymi. Robił swoje, efekty swojej roboty widział natychmiast, Anka go chwaliła, samoocena mu rosła, znowu czuł się potrzebny i doceniany. A jeden sukces napędzał następny.

Zajmował się naszymi dziećmi, które kleiły się do niego, bo tata znowu zachowywał się jak tata, a mnie wspierał w obowiązkach domowych. Nasze oszczędności powolutku rosły, zamiast katastrofalnie topnieć. A najważniejsze, że wrócił mój Krzysiek. Ten, którego tak dobrze znałam, ten, którego tak bardzo kochałam. Przysięgamy sobie na dobre i złe, w chorobie i zdrowiu, oczywiście, nie zaprzeczam, ale to nie znaczy, że z tym „złym” mamy nic nie robić, a chorobie pozwalać się rozwijać. Problemy trzeba rozwiązywać, a nie wysiadywać jak jajo czy czekać, aż same magicznie się rozwiążą. Same to jabłka z drzewa spadają.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”

Redakcja poleca

REKLAMA