Nieustanne pretensje, wygórowane wymagania i czepianie się o wszystko – mówi się, że kobieta zniesie wszystko, ale do czasu. Mój mąż oczekiwał ode mnie bezgranicznego poświęcenia i pokornego znoszenia jego fochów, ale sam nie dawał z siebie kompletnie nic. Był wygodnickim leniem i wcale nie żałuję, że w końcu go zostawiłam.
To był obcy facet
Po wielu latach małżeństwa Darek zupełnie nie przypominał człowieka, którego poślubiłam. Zmienił się nie do poznania. Całymi dniami najchętniej siedziałby na kanapie i ograniczał swoją aktywność do niezbędnego minimum – czyli gapienia się w telewizor i popijania piwa. Nie zliczę, ile razy namawiałam go na wspólne wyjście – do kina, na spacer czy do znajomych. Zawsze padała ta sama odpowiedź: „nie chce mi się”.
Nie przejawiał również zainteresowania łóżkowymi igraszkami. Ilekroć podejmowałam próbę zbliżenia się do niego, tylekroć odpowiadał, że nie ma ochoty. W pewnym momencie zaczęłam podejrzewać, że ma kochankę. Przeprowadziłam nawet małe śledztwo, lecz okazało się, że mój małżonek nie chodzi na boki. Próbowałam dowiedzieć się, czy ma jakieś problemy w pracy lub inne, ale odbierał to jako atak na swoją osobę.
– Jak zwykle z igły robisz widły – odpowiadał naburmuszony. – Przecież nic się nie dzieje, więc o co ci kobieto chodzi?
Nie miał natomiast problemu z wyrażeniem opinii, kiedy w jego mniemaniu zrobiłam coś nie tak. A to mu obiad nie smakował, a to za długo byłam na zakupach, a to miałam czelność umówić się z koleżanką na kawę – co by się nie działo, powód do skrytykowania mnie się znalazł. Nie mam pojęcia, czego się spodziewał, postępując w ten sposób. Miałam już po dziurki w nosie jego narzekań i lenistwa. Czułam się niczym lew uwięziony w klatce. Utwierdzałam się jedynie w przekonaniu, że nie chcę tak dłużej żyć i zasługuję na coś lepszego.
Wśród ludzi dusza towarzystwa
W oczach mojej rodziny Darek był chodzącym ideałem.
– Jestem dumna, że mam tak wspaniałego zięcia – często mawiała moja matka. – To taki porządny człowiek.
Darek oczywiście dokładał wszelakich starań, aby w oczach krewnych – zarówno tych bliskich, jak i dalszych – wypadać jak najlepiej. Podczas familijnych spotkań stawał się istną duszą towarzystwa – dowcipny, rozmowny, błyskotliwy. Patrzyłam na to przedstawienie z niedowierzaniem. Wystarczyło bowiem wrócić do domu, żeby mąż ponownie przeobraził się w niezadowolonego mruka.
W takich sytuacjach nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że mam do czynienia nie z jednym człowiekiem, ale dwiema różnymi osobami. W rozmowach z mamą zdarzało mi co nieco przebąkiwać o tym, jak naprawdę wygląda moje małżeństwo i że w niczym nie mogę liczyć na męża. Nie spotykałam się jednak ze zrozumieniem – wręcz przeciwnie.
– On tak ciężko pracuje, a ty go w ogóle nie doceniasz – moi rodzice trzymali jego stronę, podobnie zresztą jak matka i ojciec Darka.
W ich oczach to ja byłam tą złą i czepialską. Nie było sensu uświadamiać ich, że to, co widzą, to jedynie mistrzowska gra w wykonaniu ich pupilka. Niemniej z każdym dniem narastały we mnie irytacja i złość. Żeby nie narażać się na kąśliwe uwagi i krzywe spojrzenia małżonka, przestałam umawiać się z koleżankami i dbać o siebie. Najzwyczajniej w świecie straciłam na to chęć, chociaż gdzieś w głębi duszy doskonale wiedziałam, że to nie tędy droga.
Wreszcie miarka się przebrała
Czara goryczy przelała się w pewien weekend, kiedy poprosiłam Darka o pomoc w ogarnięciu mieszkania. Dawno nie było porządnie posprzątane, a samej ciężko było mi się za to zabrać.
– Gdybyś zamiast wymyślania głupot zajęła się sprzątaniem, byłoby po temacie – nie wierzyłam własnym uszom.
– Że co proszę? – z trudem zapanowałam nad sobą, bo miałam dziką chęć po prostu mu przyłożyć.
– To nie moje obowiązki, a poza tym jestem zajęty – burknął pod nosem.
– Czym niby jesteś zajęty? Oglądaniem durnych programów w telewizji i chlaniem piwska?
Wygarnęłam wszystko, co leżało mi na wątrobie, a on stał i patrzył się na mnie z głupawym uśmieszkiem przyklejonym do twarzy. Wygadywał, że niejedna kobieta wiele by dała za takiego męża, jak on i że możliwość usługiwania mu powinnam traktować niczym zaszczyt. Stwierdziłam, że chyba alkohol wypalił mu mózg, no i rozpętała się burza. Strasznie się pokłóciliśmy. W rezultacie weekend spędziłam u przyjaciółki, a na myśl o powrocie do domu żołądek podchodził mi pod gardło.
Długo ryczałam Aśce w rękaw, a ona znosiła to z godną podziwu cierpliwością.
– Kochana, zastanów się, czy warto marnować resztę życia dla zwykłego palanta – powiedziała spokojnie. – On chce mieć służącą, a nie partnerkę.
– Masz rację – przytaknęłam i otarłam łzy.
W zaistniałych okolicznościach nie widziałam już innego rozwiązania, jak rozwód. Z zamiarem złożenia pozwu nosiłam się od pewnego czasu, lecz dopiero ostatnie wydarzenia sprawiły, że wyzbyłam się resztek złudzeń dotyczących przyszłości mojego małżeństwa. Poczułam się bardzo dobrze ze swoją decyzją.
Beznamiętnym głosem zakomunikowałam Darkowi, że to koniec i ma się wyprowadzić. Początkowo sądził, że to kiepski żart, ale prędko dotarło do niego, iż wcale nie jest mi do śmiechu. Wówczas uderzył w błagalny ton, ale gdy nie ustąpiłam, zmienił front. Zabierając swoje rzeczy, zaczął się odgrażać, że pożałuję i bez niego jestem niczym. Niemniej kiedy zamknęły się za nim drzwi, jedynym towarzyszącym mi odczuciem była niewymowna ulga.
Przez kilka następnych dni mąż wysyłał chamskie wiadomości, na które nie odpisywałam. Przestałam też odbierać telefony od mojej matki, której Darek nie omieszkał się pożalić. Ani mi się śniło zmieniać zdania, a tym bardziej żyć pod cudze dyktando. Na rozprawę rozwodową czekałam cztery miesiące. Darek był w sądzie potulny niczym baranek i wbrew temu, co tak szumnie zapowiadał, nie robił mi pod górkę.
Ponieważ nie mamy dzieci, dostaliśmy rozwód na pierwszej rozprawie. Nie potrafię opisać słowami, jak bardzo się cieszyłam, opuszczając gmach sądu – jakby ogromny głaz spadł mi z serca. Żałowałam tylko jednego – że nie zdecydowałam się na to wcześniej.
Nabrałam wiatru w żagle
Darka nie było mi szkoda nawet przez sekundę. Pragnęłam nacieszyć się wolnością i korzystać z życia, ile wlezie. Odświeżyłam zaniedbane znajomości i zaczęłam częściej wychodzić. Wzięłam się za siebie, zrzuciłam parę nadprogramowych kilogramów i odwiedziłam fryzjerkę. Nie stroniłam od umawiania się z mężczyznami, aczkolwiek nie traktowałam tych znajomości zobowiązująco. Nie szukałam partnera, ponieważ na razie zamierzałam się bawić, a nie wchodzić w kolejny związek.
– Dziewczyno, dajesz czadu – wsparcie, jakie dawała mi Aśka, było dla mnie bezcenne.
Na własnej skórze przekonałam się, że to nie wiek determinuje atrakcyjność kobiety, chociaż dość długo tak właśnie uważałam. Miałam 42 lata i na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej nie mogłam narzekać. Nareszcie mogłam być sobą i organizować swoją codzienność tak, jak mi się podoba. Odkurzyłam stare pasje i po wieloletniej przerwie chwyciłam za aparat fotograficzny.
Z Aśką wybrałyśmy się na szalony weekend do Rzymu, gdzie podziwiałyśmy fantastyczne zabytki i przystojnych Włochów. W pracy zdobyłam się na odwagę i poprosiłam o podwyżkę, którą otrzymałam. Gdyby jeszcze rok temu ktoś mi powiedział, że będę szczęśliwa i zadowolona z tego, kim jestem, nie uwierzyłabym.
Któregoś dnia dostałam SMS od Darka:
Cieszę się, że ci się powodzi. Gdybyś kiedyś chciała się spotkać, koniecznie daj znać.
Zastanawiałam się, co odpisać, ale zrezygnowałam. Jak by nie patrzeć, nie mam już żadnych zobowiązań wobec byłego męża.
Czytaj także:
„Ważniejszy był dla mnie stary kumpel, niż własna żona. Złamaną przysięgę niemal przypłaciłem życiem”
„Mąż, by zrobić mi na złość, zapłodnił jakąś siuśmajtkę. Wszystko dlatego, że nie chciałam dać mu więcej dzieci”
„Na urlopie macierzyńskim marzyłam o powrocie do pracy. Miałam dość ciągłego płaczu dzieci, pampersów i klocków”