Nie ma nic smutniejszego, niż porządkowanie rzeczy, które zostały po osobie zmarłej. Szczególnie wtedy, gdy ta osoba była twoją matką. Trudno jest się do tego zabrać; ma się wrażenie powrotu do dzieciństwa, kiedy istniał wyraźny zakaz zaglądania do pewnych szuflad, szperania w szafie albo w maminej torebce. Nie dostało się zgody na taką niedyskrecję, więc musi minąć czas, aby wszystko się na tyle oddaliło i złagodniało, że pewnego dnia decydujemy: wreszcie trzeba to zrobić, nie ma na co czekać.
Ja wahałam się i czekałam ponad rok
Moja mama zmarła nagle, ale, w przeciwieństwie do mnie, była uporządkowana i systematyczna, więc nie zostawiła bałaganu w niczym. Zresztą nie było takiej możliwości, bo pamiętam, że mama na początku każdego nowego roku zbierała rzeczy potrzebne i niepotrzebne, przeglądała stare papiery, rachunki, kwity i to, co uznała za zbędne i nieaktualne, wyrzucała. Reszta była w kopertach albo koszulkach opatrzonych napisami informującymi, z czym mamy do czynienia. Dlatego od razu rzuciła mi się w oczy spora koperta A4 przewiązana cienkim sznurkiem i dodatkowo oklejona taśmą samoprzylepną. Nie było na niej żadnego wyjaśnienia, co zawiera, więc wyglądała dosyć tajemniczo.
Przez chwilę pomyślałam nawet, żeby jej w ogóle nie otwierać, ale ciekawość zwyciężyła, tym bardziej że przez gruby papier wyczułam małe pudełeczko. Kiedy przecięłam kopertę, na stół wysypały się listy i czerwone etui. Otworzyłam je najpierw… Zobaczyłam złoty pierścionek z kocim oczkiem. Takie kamienie były popularne w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku. To odmiana kwarcu opalizującego na niebiesko lub zielono, w zależności od padania światła. Pojawiała się wtedy jasna smuga podobna do źrenicy kociego oka, stąd ta nazwa. Od razu go poznałam. Miał charakterystyczną oprawę ze złotej siatki, ale i barwę absolutnie niezwykłą, szmaragdową, świecącą i migotliwą.
To był mój pierścionek
Zaręczynowy, ofiarowany mi przez największą miłość mojego życia czyli Radka, który potem mnie tak podle skrzywdził i oszukał… Co on robił w rzeczach mojej matki? Doskonale pamiętam, że mu go odesłałam. Nie chciałam mieć nic wspólnego z chłopakiem, który okazał się kłamcą i zdrajcą, który mnie zawiódł i ośmieszył, i który nawet się nie pofatygował, aby coś wyjaśnić i przeprosić. Będąc moim narzeczonym, innej zmajstrował dziecko, potem szedł w zaparte, że to nie on i nie jego, ale później się do wszystkiego przyznał, bo zniknął, jakby go nigdy nie było.
Gdyby nie moja matka, na pewno bym wtedy umarła z rozpaczy. To ona była przy mnie dzień i noc, pilnowała, żebym nie zrobiła jakiegoś głupstwa, karmiła mnie i myła na siłę, zrywała się w nocy na każdy szelest i tłumaczyła, że wszystko minie i że jeszcze będę szczęśliwa. Nie wierzyłam, bo moje osiemnastoletnie wtedy serce było pełne bólu, żalu i pragnienia, żeby nie nadchodził nowy dzień, bo już nie zniosę rozmyślania i wspomnień. Do niczego się nie nadawałam, mogłam tylko leżeć z głową pod kocem i płakać. Nie obchodziło mnie nic; znajomi, świat, szkoła…
Na szczęście mieszkaliśmy w małym mieście, gdzie był parafialny kościół, posterunek MO, gmina, poczta i szkoła – podstawówka wraz z liceum. Dyrektorką tego liceum, do którego i ja chodziłam, była moja mama, więc nikt nawet nie śmiał pisnąć, czemu mnie nie ma na lekcjach, a tym bardziej rozliczać mnie z nieobecności. Mama była jednocześnie łagodna i surowa, to się wydaje niemożliwe, ale w jej przypadku się sprawdzało. Ona zawsze bezbłędnie wiedziała, kiedy i kogo pochwalić albo nagrodzić, a kogo zganić i ukarać. Dzieci miejscowej elity zwykle bywały chwalone, więc wszyscy w miasteczku, od których coś zależało, twierdzili, że moja mama jest doskonałym pedagogiem i wychowawcą.
Rządziła stosując metodę kija i marchewki
Nie tylko w stosunku do uczniów, ale i nauczycieli także. Potrafiła zdusić w zarodku najmniejszy ślad niezadowolenia i protestu, i bardzo dbała o to, aby nic, co dotyczy spraw szkoły, nie wydostawało się na zewnątrz. To była jej żelazna zasada stosowana także w domu. Wszyscy wiedzieli, że mój tata mieszka w dużym mieście i tam żyje z kochanką, ale oficjalnie się mówiło, że jest na zaszczytnej służbowej delegacji. Gdy raz na jakiś czas przyjeżdżał, mama zapraszała gości, urządzała wystawne przyjęcie i wszyscy mogli zobaczyć, jaką jesteśmy zgodną i szczęśliwą rodziną.
Byłam samotnym dzieckiem. Grzecznym, posłusznym, niegłupim, ale niepewnym siebie i strachliwym. Uczyłam się doskonale, o czym świadczyły piątki na świadectwach, w większości zasłużone, bo lubiłam ślęczeć nad książkami i wciąż dowiadywać się czegoś nowego. Więc jeśli nawet z jakiegoś przedmiotu nie zasługiwałam na bardzo dobry, to na dobry albo dobry z plusem na pewno. W liceum było podobnie. Szybko wybiłam się na prowadzenie w swojej klasie i zyskałam opinię prymuski, ale nikt mnie z tego powodu nie tępił i nie prześladował. To były inne czasy, zresztą kto by się ośmielił zaatakować córeczkę pani dyrektor? Tak było do trzeciej klasy. Wtedy wszystko się zmieniło, bo do naszej klasy doszedł nowy uczeń – syn szkolnej woźnej.
Podobno ta kobieta na kolanach wybłagała moją mamę, żeby dała szansę na skończenie szkoły jej jedynakowi, choć był od reszty klasy starszy o trzy lata i wyrzucono go z dwóch innych liceów za arogancję i mieszanie się w jakieś sprawy politycznego podziemia. To wystarczyło, żeby w naszych oczach stał się kimś w rodzaju romantycznego rewolucjonisty.
Stał się kimś
Był chudy, wysoki, ciemny i prawie oficjalnie palił papierosy, co nam bardzo imponowało. No i podejrzewaliśmy, że w sprawach seksu nie jest taki zielony jak my, prawie wszyscy. Oczywiście umawialiśmy się na randki, całowaliśmy na prywatkach i marzyliśmy o wielkiej miłości, ale to wszystko było nieporadne, naiwne i niewinne. Od Radka natomiast biła pewność siebie. Nie pasował do nas, a już szczególnie do mnie – dziewczyny z długim warkoczem, ubranej na granatowo i zawsze na płaskich obcasach. A jednak zwrócił na mnie uwagę…
Potem moja mama twierdziła, że zawrócił mi w głowie tylko po to, żeby mieć w szkole mocną pozycję. Ubzdurał sobie podobno, że jeśli ja mu będę jadła z ręki, moja mama, czyli dyrektorka, też da się ugłaskać. Dlatego mnie uwiódł i w sobie rozkochał. Chciał mieć maturę po linii najmniejszego oporu i prawie mu się to udało. Gdybym wtedy była doroślejsza albo chociaż zdolna do logicznego myślenia, doszłabym do wniosku, że Radek o maturę nie musiał się wcale martwić. Był zdolny, z przedmiotów humanistycznych niemal wybitny, z resztą też sobie radził, więc żadna szczególna protekcja nie była mu potrzebna. Ale mama tak mnie skołowała, że uwierzyłam we wszystko, co mówiła o Radku. Nawet mi nie przyszło do głowy, że w tej zatrutej kombinacji karty rozdaje mój ojciec…
Dopiero teraz wiem, jak to było naprawdę
Mój tata był figurą w Komitecie Wojewódzkim PZPR. Mozolnie piął się po szczeblach kariery i bardzo uważał, by z któregoś nie spaść albo o coś nie zahaczyć. Kiedy podczas kolejnej wizyty w domu dowiedział się, że mam chłopaka, szybko ustalił, kto to jest. Wtedy wpadł w szał i nakazał mamie „zrobić z tym porządek”.
– Taki szmaciarz i wywrotowiec nie będzie obracał mojej córki! – krzyczał. – Chcesz, żeby zaczęli mówić w partii, że we własnym domu mam ekstremę i że nie można mi ufać?! Nie po to zrobiłem cię kimś w tym grajdole i nie po to cię utrzymuję na stanowisku, żebyś była głucha i ślepa na to, co się wyprawia, szczególnie gdy to nas dotyczy. Masz to natychmiast załatwić!
– Ale…– zaczęła mama, jednak ojciec nie dał jej dokończyć.
– Ma być, jak mówię!
Nie wiem, czy właśnie tak przebiegała ta rozmowa, ale mogę się domyślać, że tata był nieprzejednany i że postawił mamę do kąta jak wiele razy wcześniej. Nie protestowała, zgodziła się na wszystko. Nie miała innej możliwości. Zależało jej na własnej karierze, a wiedziała, że jeśli narazi się ojcu, wszystko pryśnie jak mydlana bańka. Żadne z nich nie wzięło mnie pod uwagę. Nic ich nie obchodziły moje uczucia, moja miłość, to, że Radek był moim pierwszym chłopakiem, że się zaręczyliśmy i że dostałam od niego pierścionek z kocim oczkiem w oprawie ze złotej koronki. Traktowali to jak fanaberię jedynaczki. Mieli w nosie mój zawód, rozczarowanie i rozpacz. Tata takie sprawy uważał za babskie głupoty i w ogóle się nie liczył z uczuciami, a mama uznała, że sobie ze mną jakoś poradzi. Miała rację.
Od czego się zaczęło?
Od lekcji historii, podczas której omawialiśmy rewolucję w ZSRR. Radek uznał, że nauczyciel opowiada bzdury, więc mu przerwał i sam zaczął prowadzić coś w rodzaju wykładu. Nie pozwolił się uciszyć, nie chciał usiąść, nie reagował na polecenia. Krzyczał, że nauczyciel kłamie, że robi nam wodę z mózgu i że celowo przeinacza fakty. Doszło do strasznej awantury. Wezwano moją mamę, która zwołała nadzwyczajną radę pedagogiczną i postawiła wniosek o zawieszenie Radka w prawach ucznia. To było dwa miesiące przed klasyfikacją przedmaturalną, więc Radek się wściekł i następnego dnia wtargnął do gabinetu mamy, zarzucając jej bezduszność i nieliczenie się z interesem ucznia.
Mama otworzyła drzwi na korytarz, żeby mieć świadków tej, jak mówiła „napaści”, i na kolejnej, nagle zwołanej radzie pedagogicznej jednogłośnie relegowano Radka ze szkoły. Decyzję umotywowano tym, że uczeń nie skorzystał z kolejnej, wspaniałomyślnie mu danej szansy. Pamiętam zapłakaną woźną, która próbowała rozmawiać z nauczycielami, ale nikt nie chciał jej słuchać. Pamiętam koleżanki i kolegów szepczących w małych grupkach i pamiętam, że nagle wokół mnie zrobiło się pusto. Mój dom zrobił się nagle czymś w rodzaju twierdzy. Do szkoły szłam z mamą, wracałam z którymś z nauczycieli, odebrali mi własne klucze, aparat telefoniczny był odłączony i schowany. Komórek i internetu wtedy nie było, więc nie było sposobu, abym się porozumiała z Radkiem. Byłam pewna, że on wcześniej czy później znajdzie sposób, abyśmy się zobaczyli, ale mijały kolejne dni, tygodnie, a Radek milczał.
Na początku maja dowiedziałam się od mamy, że sprawa się rozwiązała, bo Radek jest w wojsku i że mam go sobie ostatecznie wybić z głowy. Jak oni to zrobili, że tak błyskawicznie usunęli z drogi niewygodną dla siebie przeszkodę? Nie wiem, ale w tamtych czasach wszystko było możliwe, więc wcielenie do jednostki kogoś, kto się nie uczy i nie pracuje, a dawno osiągnął wymagany wiek, na pewno nie było trudne.
Nie to jednak okazało się najgorsze…
Któregoś dnia mama oświadczyła, że wie na pewno, jakoby Radek oprócz mnie uwodził jakąś pannę w okolicy, i że niedługo zostanie ojcem, To według mamy było ostatecznym dowodem na interesowność Radka, jego cwaniactwo i demoralizację.
– Jak myślisz, Mirka, dlaczego on się do ciebie nie próbował odezwać po tym wszystkim? – pytała mnie. – Bo ma inną, a niedługo będzie ojcem rodziny, więc zrozum nareszcie, jaki to łajdak! Całe szczęście, że wszystko się tak skończyło.
Mama Radka już nie pracowała w naszej szkole, ale wiedziałam, że mieszka tam, gdzie dawniej. Odesłałam pierścionek z kocim oczkiem i list, że nienawidzę, wiem o wszystkim i że nie chcę go znać. Napisałam na kopercie, że przesyłka ma trafić do rąk własnych adresata. Oczywiście, że czekałam na jakąś odpowiedź, znak życia, tłumaczenie, wyjaśnienia, na cokolwiek, ale nic nie przyszło. Uznałam, że to jest potwierdzenie wszystkiego, co usłyszałam, przyznanie się do winy i zakończenie naszej historii. Nie potrzebowałam już innych dowodów. Pojęłam, że mama wie, co mówi, twierdząc: „Jeśli chcesz normalnie żyć, musisz o nim jak najszybciej zapomnieć”. Postanowiłam jej posłuchać.
Jakimś cudem maturę zdałam, chociaż miałam kompletny mętlik w głowie i najpierw pisałam, a potem odpowiadałam jak we śnie. Niewiele pamiętam z tego, co się działo. O dziwo, dostałam się też na studia i wyjechałam z mojego domu i miasteczka, przysięgając sobie nie wracać tu zbyt często. Przez kolejne lata mi się to udawało. Potem poznałam wspaniałego mężczyznę, wyszłam za niego za mąż, urodziłam dwoje dzieci, byłam szczęśliwa i spełniona. O Radku nie myślałam wcale, wymazałam go z pamięci, zatrzasnęłam za nim drzwi i nie chciałam ich otwierać. Nigdy i z nikim o tym nie rozmawiałam. Kiedyś przelotnie dotarła do mnie wiadomość, że w czasach transformacji wyemigrował i że mieszka z rodziną za granicą. Ale dokąd i jaka to rodzina, nie pytałam…
Moi rodzice w końcu się rozwiedli
Mama przeszła na emeryturę, ale nadal mieszkała w naszym domu, doskonale sobie radząc i nie chcąc słyszeć o żadnej wyprowadzce. Była ogólnie lubiana i szanowana, wszędzie miała swoich uczniów, zachowała wigor i jasny umysł do samego końca. Nie przyznawała się, że ma kłopoty z sercem, nie chciała się leczyć, bagatelizowała nawracające dolegliwości i wreszcie to się na niej zemściło. Wszyscy mówili, ze zmarła tak, jak żyła: prawie w biegu…
Nie pojmuję, czemu nie zniszczyła tej korespondencji. Zachowała wszystkie listy od Radka pisane do mnie najpierw z wojska, potem z różnych miejsc w Polsce. Z tych listów wyłaniała się prawdziwa historia o nim i o mnie, o naszej młodej miłości i o tym, jak ją zniszczono. Radek w listach do mnie tłumaczył i zaklinał się, że plotki o jego romansie były bzdurą wymyśloną przez moją mamę, która najlepiej wiedziała, co mnie najbardziej zaboli. Wojsko wymyślił i zorganizował mój ojciec, pakując Radka do jednostki, w której łamano charaktery nie takim chojrakom jak on. Dostał tam taką szkołę życia, że niejeden raz myślał, żeby uciec, ale zawsze powstrzymywała go myśl o mnie i o tym, że musi mi w końcu powiedzieć prawdę. Pisał do mnie i wysyłał te listy przez kogo się dało, mając nadzieję, że je otrzymuję i że się do niego odezwę. Najpierw myślał, żeby poprosić swoją mamę o pośredniczenie w kontaktach między nami, ale ona dostała wyraźne informacje, co się stanie z Radkiem i jak mu „umilą” pobyt w jednostce, jeśli będzie się wtrącała, więc nie chciała się na to zgodzić.
Przesłał mi także pierścionek, pisząc, że jest moją własnością i że stanowi dowód jego szczerości i tego, że mnie naprawdę kocha. Kiedy i na to nie zareagowałam, stracił wiarę w to, że mu wybaczę. Jakiś czas później dowiedział się, że mam kogoś i że wychodzę za mąż. Wtedy postanowił dać mi spokój, uznając, że wystarczająco się przez niego wycierpiałam i że nie ma prawa nadal mieszać mi w głowie. Zapewniał mnie, że nigdy nie zapomni, jaka byłam dobra i piękna, i prosił, żebym czasami o nim pomyślała, a on, niezależnie od tego, gdzie i z kim będzie, na pewno to odczuje.
Siedziałam jak ogłuszona nad stertą kopert
Minęło tyle lat, a tu nagle czas się nie tylko cofnął, ale i stanął na głowie, odwracając wszystko, co sobie poukładałam. Nie umiałam rozeznać się w tym, co czuję. Czy to był żal za straconą miłością, czy gniew na tych, którzy tego dokonali, czy złość na samą siebie, że byłam słaba i ustępliwa? Nie wiem. Nie rozumiałam, czemu moja mama nie otwierała tych kopert, bo wszystkie były zaklejone, więc najwyraźniej nie czytała znajdujących się w środku listów.
Może bała się tego, co przeczyta? Może dręczyły ją wyrzuty sumienia? A może po prostu była przekonana, że cudzych listów czytać nie należy, choćby się nawet je nielegalnie przejęło i przetrzymywało. Zapadł zmrok, a ja nie miałam siły się stamtąd ruszyć. Było już całkiem ciemno, kiedy mój mąż zaniepokojony tym, że się nie odzywam i nie odbieram komórki, wsiadł w samochód i przyjechał. Znalazł mnie w ciemnym pokoju, nad stosem listów, z pierścionkiem z kocim oczkiem w dłoni. Dopiero wtedy się rozpłakałam i opowiedziałam mu o wszystkim.
– Jak mam teraz myśleć o moich rodzicach? – pytałam. – Jak im wybaczyć? Jak się pozbyć wściekłości na nich i obarczania ich winą za moje zmarnowane życie? Powiedz mi, jak?!
– A naprawdę miałaś takie zmarnowane życie? – zapytał po chwili milczenia. – Zastanawiam się, gdzie w tym wszystkim jestem ja, nasza miłość, dzieci, wspólne lata, to, co nas łączy i co miało być na zawsze. Gdzie to jest? Gdyby było tamto, nie byłoby tego, więc kiedy tak żałujesz minionych lat, pytam, kim ja dla ciebie jestem? Namiastką czy sensem? Odpowiedz.
– Masz rację – przyznałam. – Wybacz mi, to te wspomnienia tak mnie rozłożyły psychicznie. Pewnie, że jesteś sensem. Jedynym, najważniejszym, drogim i najbliższym. To co było, minęło i nie wróci.
– A pierścionek? – zapytał Wojtek.
Zastanowię się, co z nim zrobić... Pewnie oddam na jakąś szlachetną aukcję. Niech się komuś przyda. W końcu jest naprawdę piękny.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”