– W weekend będziemy mieć gościa, przyjedzie mama – oznajmiłam mężowi, stawiając piwo przy talerzu z porcją pierogów. – Ale nie zostanie długo. Dołożyć ci śmietany?
Pierogi pomogły Krystianowi strawić myśl o przyjeździe teściowej. Choć nadal wolał na to mówić „najazd”. Ja sama miałam mieszane uczucia. Owszem, cieszyłam się, że pobędę trochę z mamą, ale bałam się tego, czym skończy się jej kolejna wizyta. Bo mama uwielbiała nas rozstawiać po kątach, krytykować nasze życie i pouczać na każdy temat. Ja mogłam to znosić w imię córczynej miłości, ale Krystian po godzinie przebywania z nią w jednym pokoju zdradzał symptomy stresu pourazowego.
Mama jednak zadzwoniła w piątek, że nie przyjedzie, bo była potrzebna swojej wspólnocie parafialnej. Zastrzeliła nas natomiast innym pomysłem.
– Skoro i tak szykowaliście się na wizytę gościa, to powiedziałam znajomej, że może się u was zatrzymać. To Ukrainka, ale świetnie mówi po polsku. Ma 6 listopada lecieć do córki do Dublina i musi gdzieś przenocować przed lotem. Odbierzecie Swietłanę z dworca autobusowego?
To właśnie dokładnie ilustruje, jaka jest moja mama…
Ta nieszczęsna kanapa stoi u nas do dziś
– Co? Nawet mowy nie ma! To jakaś obca kobieta! Nawet jej nie znamy! – wykrzyknął Krystian, kiedy mu nieśmiało zapowiedziałam, co zaplanowała dla nas mama.
No tak… W gruncie rzeczy przyznawałam mu rację. Czułam się jednak w obowiązku mu wytłumaczyć, że to starsza pani; chce lecieć do córki, której pewnie nie wiedziała, odkąd ta wyjechała w świat. Przyznałam, że mama przesadziła, wysyłając ją do nas bez pytania o zgodę, ale przecież to tylko jedna noc. Na koniec obiecałam, że sama po nią pojadę, a Krystian nie będzie musiał w ogóle się przejmować gościem.
Ale on zaczął mi wytykać, jak mama w kółko urządza nam życie!
– Pamiętasz, jak bez pytania zamówiła dla nas tę straszną kanapę? Do dzisiaj się z nią musimy męczyć!
Westchnęłam. Kanapa była „prezentem” od mamy. Mebel do złudzenia przypominał ten, który przez 30 lat stał w dużym pokoju u rodziców. Był wymyślny, w stylu ludwikowskim, na wykrzywionych nóżkach, z twardym oparciem i podłokietnikami, obity materiałem w różyczki. I nierozkładany, bo taki był tańszy, a mama nie chciała za dużo wydać.
Doskonale pamiętam, jak tę kanapę nam przywieziono. Mama oczywiście nas nie uprzedziła, bo to miała być niespodzianka. Mieszkaliśmy wtedy w niemal pustym mieszkaniu, systematycznie kupując i wstawiając do niego meble w nowoczesnym, skandynawskim stylu, bo takie nam się podobały. Mieliśmy już szafę wnękową i stół z krzesłami z jasnej sosny, a do salonu planowaliśmy kupno ogromnej sofy, na której po rozłożeniu – moglibyśmy wygodnie oglądać filmy, obstawieni talerzami z przekąskami.
– Mamo, co to jest, do diabła?! – krzyknęłam, jak mi przeszło pierwsze osłupienie, kiedy moja rodzicielka, cała w skowronkach, otworzyła drzwi panom od transportu i kazała im „wstawić to o tam, pod tę ścianę”.
– Prezent! Krystianku, widzisz? Iwonka na takiej wersalce się wychowała! Będziecie mieć jeden porządny mebel w domu! Panowie, nie, nie tak, tam będzie stał stolik do kawy. Tutaj proszę to postawić!
Przeraziłam się nie na żarty, że kupiła jeszcze stolik do kawy. Na szczęście odparła, że stolik musimy kupić sobie sami. Od razu też zaczęła nas instruować, jaki on powinien być:
– Okrągły, w żadnym razie szklany, bo to niebezpieczne, ani nie czarny, bo to żałobnie wygląda.
– Nie zamierzamy mieć stolika do kawy – wtrącił napiętym głosem mój mąż. – Ani takiej kanapy. Dziękujemy mamusi, ale już upatrzyliśmy sobie rozkładaną sofę. Panowie, proszę tu z tym nie wchodzić!
Mama teatralnym gestem uniosła ręce do nieba, ostentacyjnie wzdychając, że jesteśmy z mężem niewdzięcznikami, a ona tak się stara! Miała niemal łzy w oczach, ale dalej dyrygowała tragarzami. Przepychanka trwała jeszcze dobry kwadrans, aż w końcu tragarze powiedzieli, że oni muszą jechać, a jak będziemy chcieli zwrócić mebel do sklepu, to mamy go odwieźć na własny koszt.
Kanapa została. Niepasująca do niczego, niewygodna i w sumie nieładna, jednak nie miałam serca oddać jej i zrobić przykrości mamie. Krystian boczył się na mnie przez miesiąc, a potem też za każdym razem, kiedy mościliśmy się na twardym siedzisku, oglądając telewizję.
Przystał na jej wizytę, widząc, jak się gryzę
Jasne, powinnam się była zachować bardziej asertywnie, lecz wiedziałam, co zrobiłaby wtedy mama. Płakałaby, nie odbierała telefonów… Dlatego nie odważyłam się jej odmówić i teraz, choć mąż uparcie twierdził, że nie chce gościć staruszki z Ukrainy, której na oczy nie widział. Przy tym on nie jest złym człowiekiem, nieczułym na potrzeby innych. Pewnie by się na to zgodził, gdyby mama zapytała nas o zdanie. A tak – czuł się zmanipulowany i wykorzystany.
Wiedziałam, że miał rację, ale zupełnie nie wiedziałam, co zrobić. Ta biedna Swietłana już dostała informację, że ją odbierzemy z dworca i przenocujemy. Pewnie nawet nie miała świadomości, jak to zostało załatwione. No i mama nigdy by mi nie wybaczyła, gdybym „zrobiła jej z gęby cholewę” i jednak nie ugościła jej koleżanki. Co miałam robić…
– Dobra, przywieź ją tu – w końcu mąż ustąpił, widząc, jak się gryzę tą sytuacją. – Ale to ostatni raz, kiedy pozwalamy twojej mamie tak się wtrącać w nasze życie! Obiecaj, że nauczysz się jej stawiać!
Obiecałam, ale wiedziałam, że to nie będzie łatwe. Z moją mamą naprawdę nic nie było proste. Jak nikt potrafiła wzbudzać we mnie poczucie winy, kiedy usiłowałam jej czegoś odmówić. Zawsze kończyło się to tak, że ustępowałam i jeszcze przepraszałam za wcześniejsze opory.
W drodze na dworzec autobusowy dla odmiany myślałam o pracy. A konkretnie o tym, jak strasznie jej nie cierpię. Pracowałam w sklepie mięsnym i dostawałam już mdłości na samą myśl o zapachu surowego mięsa, głowy spoconej pod plastikowym czepkiem i podłogi wiecznie mokrej od cieknącej lodówki. To nieprawda, że do wszystkiego można się przyzwyczaić. Ja z każdym dniem byłam coraz bliższa rzuceniu posady. Jednak oczywiście nie mogłam tego zrobić, gdyż pracę tę załatwiła mi… mama.
Szukałam wtedy zajęcia i rozpowiadałam na prawo i lewo, że chcę pracować w handlu. Ale miałam na myśli jakiś sklep odzieżowy czy perfumerię. Co najlepsze, przeszłam rekrutację do eleganckiego salonu obuwniczego i miałam podjąć pracę od nowego miesiąca, kiedy mama zadzwoniła z wiadomością, że „poruszyła niebo i ziemię” , czyli powiedziała o mnie mężowi swojej znajomej i on zgodził się mnie przyjąć do pracy po znajomości. Oczywiście powiedziałam, że już niczego nie szukam, ponieważ czeka na mnie stanowisko ekspedientki w markowym salonie z butami, no i mama się zdenerwowała.
Załatwiła mnie swoją starą bronią: szantażem
– To ja tu staję na rzęsach, żeby ci pomóc, a ty mi mówisz, że masz to w nosie?! Wiesz, ile ja musiałam się nagimnastykować, żeby on w ogóle chciał spojrzeć na twoje CV? On ma kolejkę chętnych do pracy! Zrobił to tylko dla mnie, bo opowiadałam, jak to wam ciężko, młodemu małżeństwu na dorobku, bez pracy… A teraz ty mi robisz z gęby cholewę!
Potem okazało się, że było nieco inaczej. Właściciel sklepu z mięsem szukał taniej siły roboczej do stania przez cały dzień w plastikowym czepku za ladą chłodniczą i nie robił nikomu żadnej łaski, że mnie zatrudnił. Jego poprzedni pracownicy po kolei się zwalniali ze względu na trudne warunki i niską płacę.
– Co? Idziesz do jakiegoś masarza zamiast pracować w tym butiku?!
– Krystian aż wytrzeszczył oczy, kiedy mu powiedziałam, co postanowiłam. – Ale tam byś pracowała z eleganckimi klientkami, w czystym ubraniu i normalnej temperaturze!
– I za lepsze pieniądze – dorzuciłam gorzko. – Ale jeśli powiem mamie, że załatwiała to na darmo, przestanie się do mnie odzywać na rok… Wiesz, że potrafi…
Mąż usiłował mnie przekonać, że taka uległość to przesada, ale po prostu nie byłam w stanie wyobrazić sobie, że mamie odmówię. Szły święta, a wiedziałam, że obrażona nie zaprosi nas ani nie przyjmie naszego zaproszenia. Uznałam, że rodzina jest ważniejsza niż praca w salonie obuwniczym. I żałowałam tego od prawie roku.
Czekając na dworcu, uzmysłowiłam sobie, że mama nie powiedziała mi, jak ta Swietłana wygląda. „Ona rozpozna ciebie” – powiedziała tylko. Założyłam, że pewnie są w podobnym wieku i wypatrywałam starszej pani w chustce i z kilkoma torbami. Odwróciłam się nawet za kilkoma, ale na wszystkie już ktoś czekał.
To ma być ta niedołężna staruszka?!
– Pani Iwona? – zapytał nagle dźwięczny głos gdzieś z boku. – Miło mi poznać. Jestem Swietłana.
– Co?! – wyrwało mi się na widok właścicielki głosu.
Powtórzyła swoje imię z czarującym uśmiechem i wyjaśniła, że moja mama dokładnie mnie jej opisała. Faktycznie, świetnie mówiła po polsku. Miała też świetną figurę, włosy, zęby i nawet buty. Oraz góra dwadzieścia pięć lat!
Zdezorientowana zapytałam, jak poznała moją mamę. Okazało się, że Swietłana była pomocą domową u jej znajomych. „No tak. Dlaczego niby miałaby być staruszką?” – przebiegło mi przez głowę. – Aha, bo jechała do Dublina do córki, czy nie taka była mowa?”.
– Moja córka? Och, ona ma trzy latka – odparła Swietłana z czułym uśmiechem. – Mieszka ze swoim ojcem w Irlandii, bo tam jest jej lepiej. Ja pracuję w Polsce, ale może niedługo też wyjadę… O, już jesteśmy? Która klatka?
Z tego wszystkiego nie pomyślałam o tym, żeby zadzwonić do Krystiana i uprzedzić go, kim okazała się oczekiwana przez nas staruszka. Może dlatego, kiedy otworzył drzwi, zrobił się nagle czerwony, wybałuszył oczy i zaczął nerwowo przygładzać włosy. A może to z tej przyczyny, że Swietłana miała metr osiemdziesiąt wzrostu, figurę modelki, zabójcze nogi i oczy tak niebieskie, że moje przy nich wydawały się wyblakłe?
Natychmiast wyrwał jej walizkę z rąk i zaczął oprowadzać po mieszkaniu, na przemian krygując się, że takie skromne, i próbując imponować książkami czy obrazami. Mnie przypadła w udziale rola kucharki i pokojówki. Zaparzyłam kawę, zrobiłam kanapki. Usiedli do stołu, nie przerywając rozmowy i nawet na mnie nie patrząc. Okazało się, że Swietłana pochodziła z Kijowa, gdzie studiowała historię sztuki. Do tego grała na pianinie, a kiedyś wygrywała zawody pływackie. Przed wyjazdem do Polski tresowała psy. Potrafiła robić wiele ekscytujących rzeczy, a mój mąż podziwiał każdą z nich. Ja potrafiłam tylko bezgłośnie zgrzytać zębami.
W końcu im przerwałam, pokazując Swietłanie, gdzie będzie spała. Za pytałam ją również, o której mam ją rano odwieźć na lotnisko.
– Muszę być tam o szóstej dziesięć, ale nie chcę sprawiać kłopotu, wezmę taksówkę – odparła.
– Ależ nie ma problemu! – zaprotestował natychmiast mój małżonek. – Ja cię podrzucę przed pracą! Iwonko, ty nawet nie musisz wstawać, śniadanie zjemy po drodze…
Rzuciłam mu mordercze spojrzenie, ale chyba go nie zauważył, zapatrzony w lalkowatą twarz Swietłany.
Wieczorem, w łóżku, zapytałam, co on właściwie wyprawia, ale dostałam w odpowiedzi sakramentalne:
– Ale o co ci chodzi?
Udał, że nie wie, o czym mówię, a kiedy naciskałam, zarzucając mu, że bezwstydnie adoruje Swietłanę, zmęczonym głosem odparł, że nie mogę mieć do niego pretensji, skoro Ukrainka przyjechała do nas na skutek moich nalegań. On się przecież sprzeciwiał, ale ja oczywiście musiałam zrobić tak, jak mi zagrała mama.
– A teraz czepiasz się mnie. Czy to jest w porządku? – zakończył z wyraźnym zniecierpliwienia.
W życiu potrzeba odrobiny odwagi
Nie spałam przez pół nocy, trawiąc te słowa. Naprawdę to moja wina, że w moim domu pojawiła się długonoga piękność, która kusiła mojego męża trzepoczącymi rzęsami i opowieściami, jak to grała Mozarta na koncercie plenerowym?!
Rano, kiedy nasz gość odleciał, wybrałam numer mamy. Czułam, że dojrzałam do tej rozmowy. Od razu zaczęła szczebiotać, jak to dobrze, że zajęliśmy się Swietłanką.
– No właśnie o niej chciałam porozmawiać – odparłam. – Tak, zajęliśmy się nią, ale to był pierwszy i ostatni raz, kiedy coś takiego się wydarzyło. Nie nasyłaj nam więcej gości bez uzgodnienia tego z nami.
– Słucham? Ja tylko chciałam…
– Nie przerywaj mi, proszę – nie dałam się zbić z tropu. – Krystian i ja uważamy, że za bardzo układasz nam życie. Kocham cię i zależy mi na twoim zdaniu, ale nie mogę się zgodzić, żeby to dalej trwało…
– Dziecko, o czym ty mówisz? Jakie „układasz życie”?! Wiem! To on ci nakładł tych głupot do głowy! Powinnaś mu powiedzieć, że…
Straciłam cierpliwość i podniosłam głos. Zniosłam kanapę i zamianę mojego domu w hotel, ale nie wytrzymałam, kiedy zaczęła mi mówić, jak rozmawiać z własnym mężem! Słyszałam zbyt wiele takich historii i wiem, jak to się może skończyć. O dziwo, nie przerywała mi, kiedy perorowałam, że powinna pytać nas o zdanie, ofiarowując nam meble czy umawiając z kimś. Nagle poczułam, że mam do powiedzenia coś jeszcze i muszę wykorzystać tę falę, która mnie właśnie niosła. Czułam się, jakbym odzyskiwała kontrolę nad wcześniej mocno rozkołysaną łodzią. Oznajmiłam więc mamie, że mąż jej znajomej jest okropnym szefem, wobec czego zamierzam złożyć wymówienie i poszukać czegoś, co będzie mi bardziej odpowiadało.
Mama na moment zamilkła, a potem zaczęła lamentować. Że to głupota rzucać dobrą pracę, że jestem nieodpowiedzialna, no i „jak ona teraz spojrzy w oczy przyjaciółce?!”.
Zniosłam to ze spokojem, bo już wiedziałam, że tym razem nie ulegnę jej presji. Zbyt wiele mnie kosztowała ta historia ze Swietłaną, nie wspominając o męczarniach w pracy, której nienawidziłam. Chciałam po prostu wreszcie sama decydować o swoim życiu. Powiedziałam więc, że decyzję już podjęłam, a do niej zadzwonię za kilka dni.
– Możesz sobie darować! – fuknęła. – Nie mamy o czym rozmawiać, dopóki nie zrozumiesz, że ja…
– Dobrze, daruję sobie – ucięłam. – Ty zadzwoń, kiedy będziesz czuła taką potrzebę. Będę czekać. Kocham cię, mamo. Pa.
I wiecie co? Mama zadzwoniła dokładnie po jedenastu dniach. Nie od razu przestała próbować kontrolować nasze życie, jednak byliśmy konsekwentni, chociaż uprzejmi. Od tego czasu minął rok i nasze relacje wcale się nie pogorszyły. Przeciwnie! Jest lepiej niż kiedykolwiek! Mama szanuje nasze decyzje i prywatność, ja nie mam do niej tajonego żalu, a Krystian powodów do narzekania. Kanapę sprzedaliśmy przez internet i kupiliśmy nową, taką, jaką chcieliśmy. Mogliśmy poszaleć, bo teraz pracuję w butiku odzieżowym, gdzie dostaję premię od sprzedaży. Lubię swoją pracę i jestem w niej dobra.
Wszystko można sobie w życiu ułożyć, tylko potrzeba do tego odrobiny odwagi. Do zmiany pracy czy szczerej rozmowy z kimś bliskim. Czasem nie jest to łatwe, ale zawsze warto!
Czytaj także:
„Żonie przeszkadza, że moja mama czuje się jak u siebie… we własnym domu. Przecież ma prawo zaglądać, gdzie chce!”
„Matka twierdziła, że ma prawo wybrać mi zawód i męża, ale się postawiłam. Ze mną nie wyszło, to układa sobie moje dziecko”
„Moja mama to despotka, która uważa, że wie wszystko najlepiej. Najbardziej cierpi babcia, którą matka traktuje jak dziecko”