Po ślubie mieliśmy z Martą dylemat – zamieszkać w kawalerce, którą odziedziczyłem po dziadku, czy z moją niedawno owdowiałą mamą w dużym domu z ogrodem. Plusy mieszkania w kawalerce wydawały się oczywiste – mieszkanko mieściło się w kamienicy w samym sercu Krakowa, mielibyśmy wszędzie blisko. Minusem był metraż… Marcie marzyła się większa przestrzeń, a że moja mama narzekała na samotność, zdecydowaliśmy się na przeprowadzkę do niej. Kawalerkę wynajęliśmy, a sami uwiliśmy gniazdko pod okiem mojej mamy.
Na początku było sielankowo – żona zachwycała się ogrodem, mama dogadzała nam, jak mogła. Na obiadki knedle ze śliwkami albo mój ukochany schab, wieczorami kanapki lub szarlotka. Marta nawet zaczęła narzekać, że nie ma co robić, bo we wszystkim wyręcza ją moja mama.
– Chciałam ci dzisiaj wyprasować koszule, a mama od razu się za nie zabrała – usłyszałem któregoś dnia od żony.
– I to ma być problem? – zdziwiłem się.
– Co na obiad? – zmieniłem temat. – Dawno nie robiłaś tego pysznego spaghetti – mruknąłem, a żona wydęła usteczka, mrucząc, że nie ma na to szans.
– Twoja matka kręci się tutaj non stop. Jak tylko chcę coś sama upichcić, to mówi, że zrobi to lepiej i przejmuje pałeczkę – pożaliła się Marta.
A potem nagle posypała się cała litania skarg. Marta z szybkością karabinu maszynowego wyrzucała z siebie wszystkie żale nagromadzone przez ostatnie miesiące – że moja mama we wszystko się wtrąca, że komentuje jej ubiór, przyzwyczajenia kulinarne, nawet zakupy.
– Kupuję czekoladę, ona na to, że to alergiczne. Chcę zrobić kluski, ona zamierzała właśnie zrobić gulasz! Umyję łazienkę, okazuje się, że niedokładnie! Nie umyję, jestem bałaganiarą! Mam tego dość! – krzyknęła na koniec.
– Chyba przesadzasz – zdziwiłem się.
Mnie u mamy było dobrze, nie miałem powodu do narzekania
Myślałem, że Marta też zaaklimatyzowała, a tu proszę – wszystko źle.
– Przesadzam?! – wybuchła żona.
Zorientowałem się, że zaraz zacznie płakać, czego szczerze nie znosiłem, więc postanowiłem szybko ją ugłaskać.
– Porozmawiam z mamą – obiecałem, ale żona jeszcze bardziej się zirytowała.
– Myślisz, że nie próbowałam?! Zasugerowałam twojej mamie, że chcielibyśmy się poczuć odrobinę swobodniej, a ona mi na to, że jesteśmy u niej i mamy się stosować do panujących w tym domu reguł! A chciałam tylko powiedzieć, że może nie co wieczór musimy jeść kolację w trójkę!
– A w czym ci to przeszkadza? Mama je i idzie do siebie – mruknąłem.
– Olek, ty jesteś kompletnie niekumaty! Chciałabym z tobą pobyć sam na sam, a boję się otworzyć lodówkę, żeby nie wyskoczyła twoja matka! – wrzasnęła żona.
– Przecież wieczorami mama zostawia nas samych – zdziwiłem się.
Tego by brakowało, żeby kręciła się po naszej sypialni! Chociaż to też się zdarza, pamiętasz tydzień temu? Ja w stringach, ty bez niczego, a mamusia puka do drzwi kwadrans po dwudziestej drugiej. „Oleczku, telewizor w salonie śnieży” – przedrzeźniała moją matkę Marta.
– Raz się zdarzyło, wielkie mi halo – mruknąłem, ale Marta kontynuowała.
– Nie chodzi o to, ile razy. Twoja matka nie szanuje żadnych granic. Zagląda mi do garnków, komentuje moje rozmowy telefoniczne i wydatki. A całkiem niedawno wrzuciła do pralki moją brudną bieliznę. Wiesz, jak się poczułam?! To krępujące – żaliła się.
– Dobrze, już kotku, uspokój się. Pogadam z mamą – obiecałem jeszcze raz.
Spróbowałem wieczorem, niestety rozmowa nie poszła po mojej myśli.
– To twoja żona jest dla mnie niemiła – wycedziła mama, dodając, że przecież ona chce tylko Martę czegoś nauczyć.
– Ta dziewczyna z niczym sobie nie radzi – dodała jeszcze i wyszła z pokoju.
Czas mijał, a problem narastał. Czułem się jak między młotem a kowadłem – żona witała mnie skargami na matkę, matka na żonę. Czasem nawet trochę mnie to śmieszyło – wyglądało na to, że te moje dwie kobiety nie zgadzają się dosłownie w niczym! Mama chciała jechać w weekend na działkę, żona chciała na grilla do znajomych. Mama chciała do Ikei, Marta do OBI. Mama planowała malowanie całej góry, gdzie mieszkaliśmy z Martą, żona mówiła, że na remont nas teraz nie stać. I tak w kółko. Jedna chciała jeść żeberka, to druga naleśniki. Jedna marzyła o kinie ze mną, druga bała się zostać wieczorem sama w domu. Słowem czeski film, ze mną – pajacem roku w roli głównej.
Po kilku miesiącach miałem dość, ale okazało się, że prawdziwe problemy wybuchły przed świętami. Mama już od listopada planowała rodzinną Wigilię, co było dla mnie zrozumiałe, tymczasem żona…
– Patrz, co mam! – Marta zarzuciła mi ręce na szyję, kiedy wróciłem z pracy, a potem wsunęła mi w dłoń foldery z widokami morza, palm i plaż. – Dominikana, skarbie! Tylko my, bezkresny błękit i słońce – rozmarzyła się.
– Ale jak to? Chcesz tam jechać w święta? – zdziwiłem się, nie powiem.
– No! Nie będziemy się musieli kisić w domu razem z całą chmarą krewnych. Nie znoszę świąt! – prychnęła, dodając, że taka wycieczka od zawsze była jej marzeniem. – Wyobraź sobie – uciec od tego wszystkiego. Od polskiej pluchy i tej smętnej atmosfery. U nas nic tylko kościół i uginające się od żarcia stoły, a ludzie gdzie indziej dobrze się bawią.
Wkurzyłem się.
– Marta, co ty wygadujesz?! Nigdzie nie jadę! Nie zostawię mamy samej w Wigilię. Na Dominikanę możemy jechać w każdym innym terminie – tłumaczyłam Marcie, jak dziecku, ale na nic.
– Jasne, mogłam się domyślić, że będziesz trzymał stronę mamusi – syknęła, drąc w strzępy reklamówki biur podróży.
Strasznie się tamtego wieczoru pożarliśmy. Ja zarzuciłem Marcie niewdzięczność i brak szacunku dla mojej mamy, ona wygarnęła mi od maminsynków. Spaliśmy osobno, a rano żona wyszła do pracy nie zamieniając ze mną słowa. Za to wieczorem znowu wybuchła afera.
– Jedź sobie na Dominikanę, skoro nie chcesz z matką spędzać Wigilii – naskoczyła na mnie mama, gdy tylko wszedłem.
– Co?! – wybuchłem. – Nie wiem, skąd mama to wie, pewnie podsłuchiwała pod drzwiami, ale coś się mamie pokręciło!
Skutek? Mama nie rozmawiała ze mną do Wigilii. Żona też się nie odzywała!
Po Nowym Roku podjąłem decyzję.
– Przeprowadzamy się do mieszkania po dziadku. Wolisz się gnieść w kawalerce, twój wybór – powiedziałem do żony.
W odpowiedzi usłyszałem, że… to nie jest dobry moment.
– Jestem w ciąży – powiedziała żona.
– Marta, to cudownie! – od razu zapomnieliśmy o żalach, przytuleni rozmawialiśmy o planach na przyszłość, dziecku, imieniu dla niego.
Mamie powiedzieliśmy następnego dnia. Popłakała się, tuląc Martę i nawet obiecała trochę odpuścić. I nagle, dosłownie z dnia na dzień przestały się kłócić. Wracałem z pracy, a w domu cisza, spokój… Ostatnio zastałem je obie na kanapie oglądające stare albumy z moimi zdjęciami z dzieciństwa.
Bałem się, że ten raj szybko się skończy, ale czas mijał, a sielanka trwała. Od kiedy urodził się Szymek, Marta z moją mamą stały się najlepszymi przyjaciółkami. Całe dnie gadają o dziecku, a mnie przestały ciosać kołki na głowie. Nareszcie!
Czytaj także:
„Nie umiem zaakceptować swojego zięcia. Według mnie nie nadaje się ani na męża, ani tym bardziej na ojca”
„8 lat znosiłam przemoc ze strony męża. Odeszłam dopiero, gdy rzucił naszą kilkuletnią córką o ścianę”
„Rodzina nie akceptowała jednego z moich synów. Dziadkowie się do niego nie przyznawali, a mój mąż nas zostawił”