„Potrzebowałam terapii szokowej, by odkryć, że mój mąż to szuja. Rozbił moje serce jak porcelanową filiżankę”

zdradzona żona fot. Adobe Stock, KMPZZZ
„Po raz pierwszy w życiu poczułam, jak moje ciało odpowiada na pytanie mężczyzny: >>Chcesz mnie?<< Nigdy wcześniej nikt mnie o to nie pytał. Oblałam się rumieńcem. Zauważył. Gdyby Norbert nie postanowił mnie zdobyć, nigdy bym się w nim nie zakochała. Wcześniej nawet do głowy mi nie przyszło, że ktoś taki jak on chciałby się związać z kimś takim jak ja”.
/ 03.10.2022 14:30
zdradzona żona fot. Adobe Stock, KMPZZZ

Moją pierwszą porcelanową filiżankę kupiłam, gdy miałam dziewiętnaście lat. Z pieniędzy, które dostałam w nagrodę za osiągnięcia naukowe. Stworzyłam projekt, który został zgłoszony przez szkołę na wojewódzki konkurs, i wygrał. Mój pierwszy sukces. Dowód, że nie jestem tak beznadziejna, jak uważał mój ojciec.

Mogłam za te pieniądze kupić lepsze buty lub ciepły zimowy płaszcz. Ale ja marzyłam o delikatnej, pięknej porcelanowej filiżance. Nawet miałam ją upatrzoną – od miesięcy stała na wystawie pobliskiego sklepu ze starociami.

Na początku XX wieku wyprodukowała ją firma Rosenthal. Nie była tania, ale śniłam o niej nocami. Dlaczego? W książkach i na filmach ludzie z wyższych sfer pili herbatę z porcelanowych filiżanek. Myślę, że porcelana stała się dla mnie symbolem lepszego świata – łagodnych słów, wzajemnego szacunku, delikatności, miłości. W moim domu rodzinnym niczego takiego nie było, a na stole królowała gruba ceramika. Moja podświadomość połączyła jedno z drugim.

Kiedy kupiłam tę filiżankę i wypiłam w niej pierwszą herbatę, wydało mi się, że piję ambrozję. Poczułam się jak ktoś, kto jest wart wszystkich skarbów tego świata. Filiżanka stała się moim talizmanem. Dbałam o nią. Piłam z niej jedynie, kiedy coś wygrywałam, żeby przypieczętować zwycięstwo, lub kiedy było mi strasznie źle, żeby dodać sobie sił i nadziei. Była dla mnie ważna.

Dotąd wydawał mi się niedostępny

Po maturze bez egzaminów dostałam się na studia chemiczne. Doskonale sobie radziłam. Dostawałam stypendia, nagrody, na trzecim roku nawiązałam pierwsze kontakty z przemysłem i ośrodkami badawczymi. Znowu poczułam się doceniona, wyróżniona. To było piękne uczucie.

Myślę, że jeszcze kilka lat i kilka większych sukcesów, a zmieniłabym się, uwierzyła, że naprawdę jestem dobra. Może nawet… utalentowana. Co prawda moja przyjaciółka, Iwona, zawsze mi mówiła, że ocieram się o geniusz, ale te słowa jakoś do mnie nie trafiały. Nie wierzyłam jej.

Na trzecim roku w moim życiu pojawił się Norbert. Studiował na moim wydziale, rok wyżej, i wszystkie dziewczyny go zauważały. Przystojny w typie Włocha, magnetyczny, dowcipny i czarujący. Miał cudowny uśmiech, niski zmysłowy głos, którym czarował wykładowczynie. Jak wiele innych dziewczyn wypatrywałam za nim oczy, bo było na co popatrzeć. Pewnie gdyby nie zwrócił na mnie uwagi, pozostałby w mojej pamięci jedynie jako okaz męskiej urody.

Gdzieś koło stycznia wygrałam międzyuczelniany konkurs, który otwierał przede mną wiele drzwi. Moje zdjęcie i artykuł o mnie pojawiły się w studenckiej gazetce ściennej. I pewnego dnia Norbert podszedł do mnie na korytarzu uczelni, pogratulował, a potem wziął moją dłoń, pochylił się nad nią jak dżentelmen i pocałował. To nie było przelotne cmoknięcie. To był pocałunek uwodziciela, który przyciskając usta do grzbietu dłoni, patrzy kobiecie głęboko w oczy.

Po raz pierwszy w życiu poczułam, jak moje ciało odpowiada na pytanie mężczyzny: „Chcesz mnie?” Nigdy wcześniej nikt mnie o to nie pytał. Oblałam się rumieńcem. Zauważył.
Jakże często jest tak, że obojętni nam dotąd ludzie rozbudzają w nas uczucia tylko dlatego, że okazali nam swoje zainteresowanie. Gdyby Norbert nie postanowił mnie zdobyć, nigdy bym się w nim nie zakochała. Wcześniej nawet do głowy mi nie przyszło, że ktoś taki jak on chciałby się związać z kimś takim jak ja.

I tak szara myszka, niepewna siebie, przeciętnie urodziwa, którą zainteresował się ktoś, o kim dotąd myślała, że jest nieosiągalny, nagle wpadła w przepaść uczuć tak głęboką, że nie miała szans, by się z niej wydostała.

Norbert oplótł mnie swoimi mackami

Byłam jak zaczadzona. Popchnął mnie w stronę biznesu kosmetycznego, choć marzyłam o pracy badawczej. Tworzyłam receptury kremów, toników, szminek, a on je sprzedawał. Mijały lata, ja pracowałam w naszym laboratorium, a mój mąż brylował. Błyszczał „na salonach”.

Już nie czułam z jego strony zainteresowania, spałam sama. „Wiesz, jak ja się rozpycham, a ty musisz być wyspana” – powiedział mi któregoś dnia i przeniósł się do drugiego pokoju. Mimo to wciąż czułam się jak królowa, gdy się do mnie czasami uśmiechnął albo gdy szłam na przyjęcie u jego boku i widziałam zazdrosne spojrzenia kobiet.

Myślę, że Norbert był dla mnie w sferze miłości czymś w rodzaju porcelanowej filiżanki… Pewnego dnia moja przyjaciółka, Iwona, umówiła się ze mną na kawę. Miała poważną minę. Nie lubiłam tej jej miny, bo wiedziałam, że zaraz zacznie mówić, że Norbert źle mnie traktuje, i nie powinnam na to pozwalać. Nie wierzyła, kiedy wmawiałam jej, że jestem szczęśliwa.
Usiadłyśmy przy naszym ulubionym stoliku. Iwona westchnęła ciężko i wypaliła:

– Możesz mnie znienawidzić, ale jako twoja przyjaciółka muszę ci to powiedzieć, bo widzę, że niczego nie zauważasz. Jesteś ślepa.

– Co? Norbert mnie źle traktuje? – uśmiechnęłam się lekceważąco.

– Zdradza cię na prawo i lewo. Od lat. Od zawsze. Ja się tego domyślałam, a teraz dostałam dowód.

Zamarłam. Miałam wrażenie, że ziemia usuwa mi się spod stóp.

– Podobno mówi, że ożenił się z tobą dla pieniędzy – dodała Iwona.

– W dniu ślubu nie miałam nic… – wyszeptałam zszokowana.

– Miałaś potencjał. Mózg. Talent, pomysły. Wiedział, że jeśli tobą odpowiednio pokieruje, będzie żył jak król. On jest jak pasożyt, tasiemiec uzbrojony. Ulka, obudź się, błagam.

– Bez niego nie dam rady… – jęknęłam, sama nie wiem dlaczego.

– Bzdura. Ty jesteś mózgiem w tym stadle, ale to on puszy się jak kogut. Pamiętasz, jak dostałaś nagrodę za ten krem? Chciałaś coś powiedzieć, ale on przerwał ci w połowie słowa i zaczął tokować, jakby to on był geniuszem. I wszyscy zapomnieli o tobie. No i nie zgadza się na dziecko. Mówisz, że czekacie na odpowiedni czas. Jak będziesz na emeryturze? Ula, przestań się bać, ty sobie bez niego poradzisz, on bez ciebie nie. Nie widzisz tego?

Słowa Iwony jak zwykle przelatywały obok mnie. Jedyne, co wczepiło się w mój mózg i nie chciało puścić, to: „on cię zdradza”. Gdy wróciłam do domu, po prostu spytałam go o to.

– Już mnie nie kochasz? Już ci nie starczam? – płakałam.

Miał w nosie moje zdanie i uczucia…

Westchnął tylko głęboko i powiedział, że nie jestem kobietą obdarzoną dużym temperamentem. On nie chce się mi narzucać, ale jego ciało potrzebuje więcej, mocniej.

– Jesteś moją żoną. Miłość między nami to coś innego niż seks z tamtymi – objął mnie w pasie i pocałował.

– Nie rozumiem… – bąknęłam.

– Tamto to zwykłe oczyszczenie organizmu. Po to, bym mógł cię traktować tak, jak na to zasługujesz.

Właśnie coś takiego chciałam usłyszeć. I powtarzałam to sobie za każdym razem, kiedy dopadało mnie nieprzyjemne uczucie i myśl „Czy teraz jest z inną? Czy wrócił od innej? Co robili? Czy jest mu z nimi lepiej niż ze mną?”. Odsuwałam wątpliwości. Ja jestem jego żoną. To wystarczy.

Minęło pięć lat. Pewnego dnia, w piętnastą rocznicę naszego ślubu, Norbert powiedział, że ma dla mnie niespodziankę. Wsadził mnie do samochodu, zasłonił oczy jedwabną chustką i zawiózł gdzieś, potem wyprowadził z auta i zdjął chustkę. Staliśmy na przedmieściach, w ogrodzie, a przede mną wznosiła się wielka, piętrowa, nowoczesna willa.

– To mój prezent dla ciebie – powiedział mój mąż. – Nasz nowy dom.

„Musiał kosztować fortunę” – pomyślałam. Nie wiem, czy się ucieszyłam. Niewiele czasu spędzałam w naszym poprzednim trzypokojowym mieszkaniu, które, jak dla mnie, było całkiem wystarczające. Mąż oprowadził mnie po nowym domu, przestronnym, nowoczesnym.

Były tu nasze meble i wszystkie rzeczy. Norbert zorganizował przeprowadzkę, kiedy byłam w pracy, przyszłam więc na gotowe. Rozejrzałam się po obcym miejscu, przejrzałam rzeczy. Nowy dom… nowy etap życia… czas na herbatę w mojej filiżance. Poszłam jej poszukać.

– Norbert, gdzie jest moja filiżanka? – spytałam, wchodząc do salonu, gdzie mój mąż oglądał telewizję.

Zabrałam torebkę i wyszłam z domu

– Mało masz filiżanek? Weź którąś.

– Nie, chcę uczcić przeprowadzkę. Wiesz, że zawsze piję z niej herbatę.

Popatrzył na mnie z politowaniem.

– Nie sądzisz, że czas dorosnąć? – spytał. – Odczepić się od dziecinnych przyzwyczajeń? Masz piętnaście różnych filiżanek, pięknych, nieobitych jak tamta. Wybierz sobie którąś.

Serce zabiło mi szybciej.

– Gdzie jest moja filiżanka? – wyszeptałam pełna złych przeczuć.

– Jezu, ta swoje! Wyrzuciłem, bo się stłukła. Jest na śmietniku przy starym domu. Tam, gdzie jest jej miejsce – prychnął lekceważąco.

Patrzyłam na swojego męża, który miał gdzieś moje uczucia, i nagle ujrzałam w nim kogoś całkiem mi obcego. Równie obcego jak ten wielki, zimny dom, którego wcale nie pragnęłam.
I w tym momencie wszystko, co mówiły Iwona, moja mama, wszystko to, co odsuwałam od siebie przez te lata – myśli i obserwacje – wypełzły z podświadomości i wtłoczyły mi się do głowy.

Usłyszałam je i wreszcie przyjęłam do wiadomości. Zrozumiałam, że nie potrzebuję ani filiżanki, ani męża, by poczuć się jak zwycięzca. Bo jestem nim. Zawsze byłam. Zabrałam torebkę i wyszłam z domu. Nigdy tam nie wróciłam

Czytaj także:
„Zięć jest zakałą naszej rodziny. Mieszka z moją córką w wiejskiej stodole i zaciągnął ją do garów jak chłopkę. Toż to wstyd”
„Babcia latami ukrywała, że jej mąż był potworem. Dziś odrzuca mojego syna, bo uważa, że odziedziczył po nim charakter”
„Rozpuściliśmy syna jak dziadowski bicz, a on zrobił z naszego domu zwierzyniec. Nie sądziłem, że kiedyś uratuje mi to skórę”

Redakcja poleca

REKLAMA