Monika zawsze była osobą bardzo towarzyską i utrzymywała ze wszystkimi kontakty. Chociaż od czasu, gdy byłyśmy zatrudnione w jednej firmie, minęło już kilkanaście lat, ona nadal wiedziała, co się dzieje u każdego ze znajomych.
– Ewy córka urodziła drugie dziecko, Aśka rozeszła się z mężem, który ją zdradzał na prawo i lewo, a Iza szuka pracy, bo w starej przestali jej płacić – wyrzucała z siebie coraz to nowe informacje.
Czasami po godzinie spędzonej z Moniką w pociągu podmiejskim aż bolała mnie głowa od jej paplaniny. Pewnie dlatego nigdy nie przyszło mi do głowy, aby się z nią umówić gdzieś na kawę, w kawiarni albo u mnie.
– Lubię ją, ale nie na tyle, aby zapraszać do siebie – tłumaczyłam synowi, który czasami jeździł ze mną.
Dziwił się, że w zasadzie nie zna tej pani, z którą ja najwyraźniej jestem zaprzyjaźniona, chociaż ona w ogóle u nas nie bywa, inaczej niż inne moje przyjaciółki.
Nie tęskniłam specjalnie za towarzystwem Moniki, gdy zmieniłam pracę i zaczęłam jeździć do miasta z mężem jednym samochodem. Nawet jej nie powiedziałam, że już nie będę korzystała z pociągu – po prostu zniknęłam.
Ale ona także się do mnie nie odzywa… Telefon działa w obie strony, a ona mój numer przecież miała.
Pewnego razu mąż wyjechał na jakieś szkolenie za miasto i zabrał samochód, musiałam więc przeprosić się z pociągiem. Wchodząc na peron, od razu zobaczyłam szczupłą sylwetkę Moniki. Spontanicznie rzuciłyśmy się sobie na szyje, niczym dwie przyjaciółki, które nie widziały się przez całe lata.
– Zwykle nie jeżdżę o tej godzinie! Zmieniłam pracę i dojeżdżam z mężem – zaczęłam jej się odruchowo tłumaczyć.
– Ja też nie jeżdżę – uśmiechnęła się.
– A ty dlaczego? – zainteresowałam się. – Też się gdzieś przeniosłaś?
– Nie, Ja… – zawahała się. – Jestem chora.
Dranie!
I chociaż na początku byłam przerażona, to lepiej, że wiem, co mi jest, niżbym miała się domyślać – relacjonowała Monika.
Skinęłam głową ze współczuciem, bo co innego mogłam w tej sytuacji zrobić?
– Jedziesz do pracy? – zapytałam, gdy na moment zapadła między nami cisza.
– Nie… nie pracuję. To znaczy, niby mam umowę, ale pracodawca dowiedział się o mojej chorobie i stwierdził, że mnie zwolni… – odparła ze smutkiem.
– A to palant! – oburzyłam się. – I co teraz? – spytałam, bo nagle uświadomiłam sobie, że Monika jest samotną matką.
Jej mąż, przynajmniej z tego, co mi opowiadała, płaci wprawdzie jakieś alimenty, lecz raczej niewielkie i niezbyt regularnie. To oznaczało, że Monika znalazła się w bardzo nieciekawej sytuacji finansowej.
– Na szczęście dowiedziałam się zawczasu, co planuje, i zdążyłam załatwić sobie papier. Teraz jestem na zwolnieniu lekarskim, więc mam za co żyć, ale jak długo to potrawa, nie wiem… – w głosie koleżanki wyczułam strach. – Staram się o przyznanie mi grupy inwalidzkiej, może wtedy dostanę jakąś rentę, jednak oczywiście sto razy bardziej wolałabym pracować… Wiesz, dopóki jestem nadal w pełni sił, ja się nie poddam! Nie zamknę się w czterech ścianach, nie położę do łóżka…
– I słusznie! – przytaknęłam z energią.
– Słuchaj, jak już będziesz miała orzeczenie tej komisji, to koniecznie się do mnie odezwij. Rozpuszczę wici wśród znajomych, może ktoś będzie miał dla ciebie jakąś propozycję pracy. Jako inwalidka, ale w sumie w pełni sił, staniesz się atrakcyjnym pracownikiem – powiedziałam.
Monika roześmiała się po raz pierwszy, odkąd zaczęłyśmy rozmawiać.
– No tak… – pokiwała głową. – Nie tylko nie trzeba będzie za mnie płacić składki zdrowotnej, ale jeszcze zakład pracy dostanie ulgi… Dobrze, odezwę się.
Co tu kryć: wielu przedsiębiorców szukało oszczędności, gdzie się tylko da. Wśród moich znajomych, a zwłaszcza wśród znajomych mojego męża, sporo było ludzi, którzy prowadzili własne firmy.
„Jeśli tylko Monika się przyda któremuś z nich, to dobrze. Jeśli dobrze pamiętam, zawsze była świetna z marketingu, więc pewnie tak nadal jest” – pomyślałam.
Kiedyś nawet trochę rywalizowałyśmy pod tym względem, lecz to już należało do przeszłości. Teraz mogłam jej pomóc. Jakoś miesiąc później Monika faktycznie się do mnie odezwała, w sumie dość szczęśliwa, że ma już orzeczenie.
– Druga grupa inwalidzka – oznajmiła.
– Dobrze, w takim razie zaczynam poszukiwania – ponowiłam swoje przyrzeczenie. – Przyślij mi tylko swój życiorys, to mi ułatwi sprawę. I myślę, że uda się coś dla ciebie znaleźć dość szybko.
Monika miała naprawdę dobre CV. Aż się dziwiłam jej byłemu pracodawcy, że tak łatwo z niej zrezygnował. „Łatwo będzie dla niej znaleźć robotę. Może nawet powinnam polecić ją u siebie…” – kombinowałam.
Przez kilka dni zastanawiałam się nad tym, jednocześnie dzwoniąc po znajomych, czy wiedzą coś na temat wolnych etatów. W końcu jednak zdecydowałam się porozmawiać ze swoim szefem.
Doznałam szoku
– Mówisz, że ma orzeczenie o niepełnosprawności, ale jest w pełni „na chodzie”? – zamyślił się. – Wiesz, to nawet niegłupi pomysł. Przyda ci się ktoś do pomocy.
Byłam naprawdę szczęśliwa, mogąc zakomunikować Monice, że przyjmiemy ją do pracy. Rzuciła mi się na szyję.
– Życie mi ratujesz! – wykrzyknęła.
– Przesadzasz… Jesteś dobra w tym, co robisz, więc po prostu cię poleciłam, i tyle – usiłowałam ukryć wzruszenie.
Przez kilka miesięcy pracowało nam się razem wspaniale. Mój mąż rano woził nas obie do śródmieścia, bo stwierdziłam, że dla nas to niewielki kłopot podjechać po Monikę po drodze, a po co ma się tłuc pociągiem? Wracałyśmy zaś komunikacją miejską, więc miałyśmy mnóstwo czasu na plotki. To znaczy Monika jak zwykle opowiadała mi, co u kogo słychać. Ze wszystkimi się zaprzyjaźniła także w tej firmie. Byłam zaskoczona, że zaledwie po kilku miesiącach wie o ludziach więcej, niż ja po kilku latach.
No cóż, ja się cudzym życiem aż tak nie interesowałam, nie jestem też pewnie tak dobrą obserwatorką jak Monika. W każdym razie nie zauważyłam, co się święci. Dałam się zaskoczyć. Przeżyłam szok, gdy w czerwcu szef wezwał mnie do swojego gabinetu, po czym grobowym głosem oznajmił mi, że… musi ze mnie zrezygnować.
– Słucham? – w pierwszej chwili wydało mi się, że się przesłyszałam. – Jak to pan mnie zwalnia? Ale dlaczego?
A on mi na to, że firmy jednak nie stać na dwie osoby, które robią dokładnie to samo, czyli na mnie i Monikę. Patrzyłam na niego i nadal nic nie rozumiałam. No bo jak to? Przecież ja tutaj pracowałam od pięciu lat, a ona zaledwie od kilku miesięcy, i to mnie zwalniał?!
Dopiero kiedy opuścił wzrok i wpatrzył się w czubki własnych wyglansowanych butów, zrozumiałam. To dlatego, że Monika była tańszym pracownikiem…
– Bardzo mi przykro – wymamrotał wyraźnie zawstydzony szef, kiedy aż zakryłam usta, aby nie krzyknąć. – Gdyby to ode mnie zależało… – przerwał, bo spojrzałam na niego złym wzrokiem.
Głupi czy co? Kogo chce nabrać? Przecież to, kogo zatrudnia, zależy wyłącznie od niego! Znowu spuścił głowę, a ja uznałam, że nie ma już więcej o czym gadać. To koniec. Nic nie mogłam zrobić. Przecież nie będę go błagać, żeby zostawił mnie na stanowisku. Co to, to nie!
Jak mogła zaproponować coś takiego?
Bez słowa więc podpisałam podsunięty mi papier i poszłam do pokoju po swoje rzeczy. Dobrze, że chociaż szef miał na tyle przyzwoitości, że nie kazał mi pracować przez kolejne trzy miesiące wypowiedzenia, tylko dał mi dokument z zapisem, że nie muszę świadczyć pracy.
Po drodze minęłam na korytarzu Monikę. Chciała coś powiedzieć, lecz gestem nakazałam jej milczenie. Byłam na nią wściekła! Na nią, no i na siebie, że załatwiłam jej pracę – jak ta ostatnia naiwna… Do domu dotarłam z płaczem.
– To rzeczywiście przykre, kochanie, ale może nie powinnaś się gniewać na Monikę. Ona pewnie nawet nie wiedziała, co szykuje wasz szef. Swoją drogą, straszny z niego dupek! – powiedział mi mąż.
Może i nie była winna, ale jakoś straciłam do niej serce. Szczególnie po tym, co później zrobiła. Bo kiedy już się przemogłam i odebrałam od niej telefon, zapytała mnie na koniec, czy… mój mąż może nadal podwozić ją do pracy!
– Wiesz, nie sądzę, aby w tej sytuacji to był dobry pomysł… – wymamrotałam zaskoczona i pożegnałam się szybko.
– Bezczelna! – oceniła moja mama.
– Nie dość, że zabrała ci robotę, to jeszcze chce dalej ciągnąć korzyści z waszej znajomości i zrobić sobie z Witka kierowcę. Tak się nie robi! Chyba że chcesz nadal utrzymywać z nią kontakt.
Prawdę mówiąc, nie miałam na to najmniejszej ochoty. W sumie przecież nigdy nie byłyśmy jakoś bardzo zaprzyjaźnione. Ta kobieta miała w sobie coś takiego, że nie nadawała się na przyjaciółkę.
I jak się później okazało, miałam co do niej rację. Dobrze, że nigdy nie dążyłam do zacieśnienia tej znajomości, bo kto wie, co by mnie wtedy spotkało!
Postąpił wobec mnie podle
Kilka miesięcy później, gdy już na szczęście miałam nową pracę, spotkałam personalną z dawnego biura i to ona wyjawiła mi kulisy mojego zwolnienia.
Okazało się, że szef chciał zrezygnować z Moniki, bo choć była finansowo korzystniejszym pracownikiem, to jednak ja miałam większe doświadczenie. Zaprosił ją więc na rozmowę, a wtedy ona zagroziła mu, że jeśli ją zwolni, to… powie żonie szefa o jego romansie z podwładną!
Tak, tak… Chodząc po pokojach i zaprzyjaźniając się z ludźmi, Monika zbierała jednocześnie różne informacje. Dzięki temu miała szefa w garści. Ugiął się pod jej groźbą i podobno później tego żałował, bo postąpił wobec mnie podle, a jego małżeństwo i tak się rozpadło.
Wstrząsnęła mną ta opowieść. Oczywiście ani myślałam wybaczyć szefowi. Uznałam, że nie zachował się jak na mężczyznę przystało, a to, że był szantażowany, wcale go nie usprawiedliwiało.
A Monika? Co za żmija! Kiedy już się dowiedziałam, co z niej za ziółko, zaczęły do mnie spływać podobne informacje. Podobno w poprzedniej pracy także usiłowała wymusić podwyżkę szantażem. To dlatego chcieli ją zwolnić, a nie dlatego, że zachorowała na SM. Kłamczucha!
Na szczęście mam teraz pewną satysfakcję, bo szef, kiedy już się uporał z rozwodem, zwolnił jednak Monikę. Tak, pozbył się tej żmii z biura! Podobno moja dawna koleżanka teraz płacze i na gwałt szuka nowej pracy. Ale ja jej już na pewno nie pomogę. Niedoczekanie!
Czytaj także:
„Wiedziałem, że teść ma trudny charakter i lepiej z nim nie dyskutować. Miałem dość tego, że gbur rozstawia mnie po kątach”
„Mąż był nieudacznikiem, byłam pewna, że mnie zdradza. W oczach znajomych był babiarzem. To ja wyrobiłam mu taką opinię”
„Mąż kochał swój niebezpieczny sport bardziej niż mnie i dziecko. Musiało dojść do tragedii, żeby się wreszcie opamiętał”