„Mąż był nieudacznikiem, byłam pewna, że mnie zdradza. W oczach znajomych był babiarzem. To ja wyrobiłam mu taką opinię”

kobieta wspomina zmarłego męża fot. Adobe Stock, caftor
„Pojechaliśmy na majowy długi weekend, ale ja wróciłam sama zaraz następnego dnia, bo ciągle się kłóciliśmy. A nie mogłam się denerwować, byłam w ciąży! Ty wiesz, jaka to była obskurna buda? Dziury w ścianie, firanki postrzępione. A Stefan taki uchachany, jakby do jakiej rezydencji mnie zawiózł”.
/ 05.05.2023 10:30
kobieta wspomina zmarłego męża fot. Adobe Stock, caftor
Z przestrachem zauważyłam, że Ewa ukradkiem spogląda na zegarek. No nie, ona nie mogła teraz wyjść, nie mogła mnie tak zostawić! Właśnie w tym momencie, kiedy żal, rozpacz, poczucie bezsensu całego mojego życia stały się tak silne, że niemal serce przestawało mi bić! Nie mogła zostawić mnie samej po tym, jak jedna pusta butelka po winiaku stała już na stole… W lodówce chłodziła się następna.

Ewa też ma problemy ze swoim chłopem

Musimy jeszcze pogadać, miałyśmy tyle wspólnego ze sobą, no 
i lubiłyśmy się bardzo z tą moją sąsiadką, kumpelką nie tylko od kieliszka.
Popatrzyłam na nią, zmarszczyłam czoło, w głowie mi się już porządnie kręciło. Ale ona jeszcze dzisiaj nie słyszała o tym, jak Stefan zabrał mnie do tej obskurnej budy, gdy byłam w trzecim miesiącu ciąży, gdy chciałam rozerwać się w fajnym miejscu nad jeziorem. Ani tego, że zamiast roweru dla Kasi kupił tę wieżę…
 
Krysia, ja już muszę lecieć, naprawdę – z letargu wyrwał mnie głos kumpelki.
 
Z wysiłkiem uniosłam głowę, popatrzyłam na nią, usiłując się uśmiechnąć.
 
– Zostań trochę, proszę – powiedziałam. – Jest tak przyjemnie, pogadamy sobie jeszcze i wypijemy po drinku.
 
– Już chyba raczej nie wypijemy – widziałam, że Ewa zamierza się podnieść z krzesła. – Zobacz, butelka pusta.
 
– Czyżby? – roześmiałam się chrapliwie. – Spoko, zaraz będzie pełna! – podniosłam się ciężko zza stołu i trochę niepewnym krokiem, przytrzymując się krawędzi stołu, ruszyłam w stronę lodówki. – Mam jeszcze jedną, więc zostań, Ewcia.
 
Naprawdę nie mogę, Jasiek już ze cztery razy do mnie dzwonił – pokręciła głową, widziałam jednak, jak zerka na wyciągniętą z lodówki butelkę. – Wkurzony już na mnie porządnie, tyle czasu zmitrężyłam. Muszę iść.
 
– Chłopa się boisz? – zaśmiałam się, nalewając nam po drinku. – Co ty z niego masz? Brudne skarpetki i stosy niedopałków na balkonie.
 
– Ej, nie jest tak źle – zapewniła Ewka. – No dobra, to jeszcze po jednym i uciekam, Krycha, naprawdę.

Wzięłam szklaneczkę, pociągnęłam spory łyk

Spojrzałam w okno, grube płatki śniegu kładły się na parapecie, błyszczały migotliwie w promieniach słonecznych. Jak wtedy, gdy pojechaliśmy na tego jedynego sylwestra w naszym małżeństwie.
 
Spędzonego nad morzem zresztą…Głupio było trochę tam witać Nowy Rok, skoro się mieszka właśnie nad morzem, ale mój małżonek, o niczym mi nie mówiąc, właśnie w sąsiednim kurorcie wykupił zaproszenia. Zawsze tak dziwnie postępował, nie mogłam go zrozumieć.
 
– Ach, szkoda gadać, Ewka, mówię ci – potrząsnęłam głową. – Miało być tak pięknie, przecież tak bardzo kochałam Stefana, gdy wychodziłam za niego, nieważne, że byłam już w ciąży… On był taki przystojny z tym swoim uśmiechem rozjaśniającym wszystkie mroki tego świata!
 
I te jego mocne dłonie, takie cudne, gdy dotykał mnie z uczuciem, jego niebieskie spojrzenie, morze miłości w jego oczach! I co się potem z nami stało? Mieliśmy niebrzydki, duży dom, ale pomimo trójki dzieci, które baraszkowały po nim ze śmiechem, ten dom był dla mnie pusty.
 
Bo między nami nie było już żadnej bliskości, gdzieś rozmijaliśmy się w codziennej rzeczywistości. Zupełnie nie rozumiałam mojego męża, jego ciągłej pogody ducha, jego zadowolenia, nawet z tej obskurnej budy, do której zawiózł mnie zaraz po naszym ślubie. Mówię ci Ewka, żebyś ty to widziała, ten kemping nad jeziorem… 
 
Pojechaliśmy tam na majowy długi weekend, ale ja wróciłam zaraz następnego dnia, bo ciągle się kłóciliśmy. A nie mogłam się denerwować, byłam w ciąży!
 
– Czym ty się tam tak denerwowałaś? – przerwała mi Ewka.
 
– Jak to? Ty wiesz, jaka to była obskurna buda? Dziury w ścianie, firanki postrzępione. A Stefan taki uchachany, jakby do jakiej rezydencji mnie zawiózł.
 
–To trzeba było namiot wziąć – zachichotała kumpelka, podnosząc się z krzesła. – W nim nie potrzeba firanek… Ale ja już muszę iść, przepraszam, Krysia.
 
– Czekaj, nie idź – pociągnęłam ją mocno, aż usiadła. – Jeszcze po jednym! – sięgnęłam po butelkę, nalałam. – Czekaj opowiem ci jeszcze o czymś, czekaj… – usiłowałam pozbierać myśli.
 
– Już wszystko mi mówiłaś – Ewka machnęła ręką.
 
– Nie, jeszcze nie wszystko – roześmiałam się z goryczą. – Wiesz, był taki fajny motyw. Nie mieliśmy kasy, zresztą kiedy ją mieliśmy?
 
Stefan nigdy nie potrafił się zakręcić jak inni, żeby coś więcej zarobić… No i ja na wychowawczym, a on tylko te zlecenia miał. Aż tu kiedyś przychodzi z taką wypasioną wieżą i mówi że okazjonalnie kupił. A ja go pytam, czy sobie kpi ze mnie. Bo przecież miał Kasi rowerek nowy kupić, wyrosła już ze starego. A on tę wieżę przynosi zamiast roweru!
 
Albo te czekolady… No z tym, to mówię ci, przegiął na całej linii. Bo wiesz, Stefan był honorowym dawcą krwi, jeszcze z wojska, i tak mu zostało. Fajnie z tym było, bo za każdym razem czekolady dzieciakom przynosił ze stacji, pięć gorzkich i pięć mlecznych, razem dziesięć, było czym obdzielić naszą trójkę. A wtedy, uważaj, przyniósł tylko dwie. Rozumiesz, Ewka? Dwie czekolady dla trójki dzieciaków. No, jakbyś ty to podzieliła, no ja się ciebie pytam, jak?
 
Zawsze było dziesięć, a wtedy tylko dwie. No nic, tylko jakąś babę musiał mieć i jej zanosił te czekolady! Pewnie jakiś pasztet taki gruby, bo jak się tymi czekoladami objadła, to jaka miałaby być… 
 

A już tej czekolady to nigdy mu nie zapomnę!

Roześmiałam się gorzko, dolałam winiaku, pociągnęłam ze szklanki.
 
– Ja tak dbałam o siebie, dietę trzymałam, żeby po dzieciach nie utyć za bardzo, a on jakiemuś pasztetowi czekolady znosił zamiast własnym dzieciom dać! – chlipnęłam, bo żałość taka zalała mi serce, że mówić nie mogłam. – No mówię ci, czarna rozpacz normalnie…
 
– Krysia, ty sobie tu siedź, włącz serial, ja już muszę iść – usłyszałam.
 
Odwróciłam się, Ewa poklepała mnie po ramieniu, pomogła się podnieść. 
 
Usiądź sobie na wersalce, będzie ci wygodnie, tu masz koc… – poczułam, jak okrywa mi nogi. – Ja już muszę iść, Jasiek strasznie się wkurza.
 
– Pewnie, idź – ledwie mogłam wydobyć z siebie jakieś słowo, czułam, jak język kołkiem mi staje. – Idź, jak masz do kogo. Tylko drzwi dobrze za sobą zamknij, nie tak jak ostatnio, bo zimno strasznie.
 
Ułożyłam się wygodnie na wersalce. Chciałam jeszcze sięgnąć po butelkę, ale, cholera jasna, nie było przecież z kim wypić.
 
Poczułam, jak z korytarza powiało chłodem, no tak, pewnie Ewka nie zamknęła dobrze drzwi i przeciąg się zrobił. 
 
Spojrzałam jeszcze w stronę drzwi, nie mając siły wstać, żeby je przymknąć, i wtedy zobaczyłam, że stoi w nich Stefan. A niech to, no tak, nie zamknęła dobrze drzwi i on musiał wleźć.
 

Stał koło mnie i gadał, jakby mu za to płacili!

– A ty tu po co, kto cię zapraszał? – wybełkotałam. – Mam cię po dziurki w nosie, idź sobie!
 
– Nigdzie nie pójdę, dopóki mnie nie wysłuchasz – powiedział Stefan, podszedł bliżej i stanął przy wersalce. 
 
Pomimo zapadającego już mroku widziałam jego oczy wpatrzone we mnie…
 
– Gadaj sobie do woli, ja i tak swoje wiem – mruknęłam, odwracając głowę.
 
Gdybym mogła unieść ręce, zatkałabym uszy dłońmi.
 
Wiesz i zawsze wiedziałaś tylko tyle, ile ty chciałaś – głos Stefana świdrował mi w głowie, sprawiał niemal ból. – Nigdy nie chciałaś wysłuchać mnie, uznać chociaż trochę moich racji. Wciąż o wszystko miałaś pretensje, więc nauczyłem się nie mówić ci całej prawdy, żebyś tak wciąż nie narzekała. Dla świętego spokoju.
 
Tak jak z tą wieżą, słyszałem, jak opowiadałaś Ewie. To fakt, że kupiłem ją w lombardzie i dałem za nią więcej, niż ci powiedziałem, ale była w doskonałym stanie i dobrej marki. I kupiłem ją jesienią, pamiętasz? Wtedy dzieci raczej na rowerkach nie jeżdżą. Kasi kupiłem nowy rowerek na wiosnę, urosła wtedy bardzo przez zimę, więc jakbym go kupił w październiku, nie pasowałby już na nią…
 
A te zaproszenia na sylwestra dostałem od kumpla, bo on z żoną nie mógł iść, musieli wyjechać. I tak się cieszyłem, że zrobię ci niespodziankę, że nie będziemy siedzieć w domu. Czekolady… Oj, Krysia, tak się o nie czepiałaś, nie odzywałaś się wtedy do mnie przez tydzień. A to były mikołajki wtedy. Nie mieliśmy pieniędzy, moja pensja nie wpłynęła jeszcze…
 
A w biurze był zwyczaj, że faceci dawali koleżankom jakieś drobne upominki. Za co je miałem kupić tym ośmiu kobietom? No to specjalnie pojechałem do stacji oddać krew, żeby dostać te czekolady. Osiem rozdałem w biurze, dwie schowałem dla starszych dzieci, chociaż też mógłbym je oddać, zostały jeszcze dwie sprzątaczki… Karolek i tak był jeszcze za mały wtedy, żeby jeść słodycze, a ty tak się o to czepiłaś, tyle gadałaś!
 
Przymknęłam oczy, a on gadał dalej:
 
– Ten nasz wyjazd nad jezioro też dobrze pamiętam, fakt, byłem podenerwowany wtedy, w ciągłym stresie ze względu na tę moją działalność, która mi nie szła, przemęczony też byłem. Ale ty nie pozwoliłaś mi odpocząć. Pamiętasz, jak zawołałaś mnie do tego wynajętego domku i pokazywałaś dziurki we framudze. Złościłaś się, że taką budę wynająłem, krzyczałaś tak strasznie.
 
A przecież nie mieliśmy wtedy pieniędzy, sam pracowałem na rodzinę, bo ty byłaś na zwolnieniu. Ale tego nie chciałaś zrozumieć. Obraziłaś się i wróciłaś sama do domu, zostawiłaś mnie tam bez słowa. Wiesz, jak mi było wstyd przed przyjaciółmi, z którymi pojechaliśmy? Ich żonom jakoś na myśl nie przyszło nazwać te kempingi psimi budami…

Nikt nie wie o tym, co się stało tamtej nocy

– Dobra, dobra, przestań już – mruknęłam, nakrywając kocem głowę.
 
Nie przestanę, dopóki nie skończę – głos Stefana świdrował mi w mózgu.  – A wtedy, gdy wyzywałaś mnie od najgorszych, mówiąc, że mam jakąś babę? Pamiętasz? Nigdy nikogo nie miałem, przez całe dwadzieścia lat naszego małżeństwa nie zdradziłem cię i nie spotykałem się z żadną babą, jak ty to określasz. I tylko jedno, co źle zrobiłem, że pozwalałem ci na te wieczorne drinki. Za dużo ich było, ale ja się zgadzałem, żeby mieć święty spokój. Nie powinienem był…Więc teraz cię proszę, nie pij już tak, nie niszcz sobie życia jeszcze bardziej.
 
Obudziłam się o czwartej nad ranem, zdrętwiała, straszliwie zmarznięta, bo koc leżał na podłodze obok wersalki. Musiałam go zrzucić z siebie… 
 
I wtedy z przerażeniem przypomniałam sobie Stefana, to wszystko, co mówił. Chryste Panie, jak ja mogłam z nim rozmawiać, przecież on nie żył od dwóch lat! Zginął w wypadku samochodowym po tym, jak wypadł z domu, nie chcąc słuchać moich krzyków, gdy znowu mu wyrzucałam, że jest takim nieudacznikiem, że nie potrafi zarobić na rodzinę. On popatrzył wtedy tylko na mnie, stojąc w progu, potem nagle odwrócił się i wybiegł z domu. Nawet obiadu nie zjadł. Wtedy widziałam go żywego po raz ostatni…
 
No i dzisiaj przyszedł w nocy do mnie, rozmawiałam z nim. Aż się spociłam ze strachu, myśląc o tym. Nie mogło go tu być! Czyżby więc Ewy też nie było i tylko śniło mi się to wszystko? Ale jak ja mam ją zapytać: „Ewka, czy ty byłaś wczoraj u mnie?”. Przecież uzna mnie za wariatkę.
 
Popatrzyłam na pustą butelkę i szklankę leżące na podłodze. A potem wolno wstałam, podniosłam butelkę i zaniosłam ją do kubła na śmieci. I to była moja ostatnia butelka w życiu. Wiedziałam, że pora na stanowcze kroki, że czas zamknąć ten pijany rozdział, Stefan mi to przecież powiedział. Poprosił, żebym nie niszczyła już sobie życia. Zbyt wiele go zmarnowałam, i to nie tylko sobie.

 
Musiałam mu wreszcie przyznać rację, chociaż raz… Szkoda tylko, że on się o tym nie dowie. Od tamtej butelki minęło pięć lat, a ja alkoholu więcej nie tknęłam.

 

Redakcja poleca

REKLAMA