Muszę wyznać, że już niejeden raz zastanawiałam się, czy przypadkiem nie pokochałam niewłaściwego mężczyzny. Niby serce nie sługa, ale może powinnam była wykazać kiedyś więcej rozsądku? Jak każda kobieta pragnęłam nie tylko miłości, ale i poczucia bezpieczeństwa. A Karol, choć zakochany we mnie i czuły, niestety, często nadwyrężał to drugie.
Nie chodziło o to, że się o mnie nie troszczył
Oczywiście będąc przy nim, czułam się bezpieczna. Problem tkwił w tym, że nigdy nie miałam pewności, czy po kolejnej swojej zwariowanej wyprawie mój mąż wróci cały i zdrowy do domu. I czy w ogóle wróci… Jeszcze przed ślubem moja przyjaciółka ostrzegała mnie przed pasją Karola.
– Sylwia, ty się dobrze zastanów, czy chcesz być żoną kogoś, kto naraża swoje zdrowie i życie, ot tak, dla sportu – tak Ewka łagodnym tonem zaczynała kolejną rozmowę na ten temat. – Wiem, że bardzo go kochasz, nie zaprzeczam też, że to wspaniały facet, tylko jak długo wytrzymasz w ciągłym napięciu? Czekając w samotności czterech ścian na jego powrót z gór? Ja na twoim miejscu nie dałabym rady!
– Do wszystkiego można się przyzwyczaić – odpowiadałam z uśmiechem.
Upierałam się, że człowiek, który poświęca się swojej pasji, jest o wiele więcej wart niż taki, którego zainteresowania dotyczą jedynie pracy i ewentualnie telewizora we własnym domu. Naprawdę byłam o tym przekonana.
Zresztą nadal jestem, lecz teraz, trzy lata po ślubie, kiedy nasza córeczka skończyła roczek, coraz mocniej mi ciąży to ciągłe napięcie, przed którym ostrzegała mnie przyjaciółka.
– Kochanie, proszę, nie jedź – błagałam męża, gdy po raz trzeci w tym miesiącu pakował plecak.
Tym razem wrzucał do niego najgrubsze ze swoich lin i najbardziej wyszukane uprzęże, co oznaczało, że wyprawa będzie jeszcze bardziej ekstremalna niż zazwyczaj. Wolałam nawet nie dopytywać, dokąd tym razem się wybiera.
– Sylwia, skończ z tą paniką. Odkąd mnie znasz, co drugi weekend wspinam się z kumplami na straszliwie niebezpieczne skały – ironizował. – I zawsze wracam połamany, co?
– Nie bądź cyniczny. Ja się po prostu o ciebie martwię – próbowałam opanować swój głos.
Tyle że na samo wyobrażenie jego szczupłej sylwetki zwisającej ze stromej skalnej ściany ogarniało mnie paraliżujące przerażenie.
– To się nie martw – obojętnie wzruszał ramionami, choć widać było, że rozmowa go denerwuje, jak zawsze zresztą.
– Nie mogę się nie martwić! Zrozum, tu nie chodzi tylko o ciebie, ale też o Zosię. Chcesz, żeby wychowywała się bez ojca? – próbowałam wzbudzić w nim poczucie odpowiedzialności za rodzinę.
– Przestań już, dobrze? Góry i skały kocham prawie tak mocno jak ciebie i Zosię. Więc skoro całe tygodnie jestem z wami, to chyba mam prawo wyskoczyć w góry na weekend? – pytał coraz bardziej zirytowany.
A ja coraz bardziej byłam na niego wściekła
Za to, że nie chce zrozumieć tego, co przeżywam; że myśli tylko o sobie i tych swoich chorych sportach; że nie robią na nim wrażenia nawet takie informacje jak ta z zeszłego tygodnia, że grupa turystów – ba, zawodowych alpinistów! – zginęła pod lawiną, bo wskutek silnego wiatru obsunął się nawis skalny albo ich superoprzyrządowanie się nie sprawdziło.
– Nienawidzę tego w tobie! – wykrzyknęłam, wybiegając z pokoju.
Dobrze, że nie trzasnęłam drzwiami, bo wtedy to już na pewno obudziłabym Zosię. Miałam nadzieję, że nie dotarły do niej moje krzyki. Na szczęście, gdy zajrzałam przez uchylone drzwi do jej pokoiku, spała spokojnie z rączkami rozrzuconymi w pozie, która wyrażała zupełną beztroskę.
„Śpij spokojnie – pomyślałam. – Przynajmniej jedna z nas niech śpi spokojnie”.
Oczywiście Karol o świcie następnego dnia cichutko wymknął się z domu i chyba nawet czuł się urażony naszą rozmową, bo później nie przysłał mi żadnego esemesa z pozdrowieniami ze zdobytego szczytu, jak to miał w zwyczaju.
Postanowiłam uświadomić mu, jak bardzo mnie to boli i zdecydowałam nie odzywać się do niego przez kilka następnych dni. Ale postanowienie to podjęłam dopiero wtedy, gdy usłyszałam szczęk klucza w zamku. Wcześniej moje emocje były zgoła dalekie od złości – umierałam z niepokoju! Jak zwykle zresztą. W poniedziałek wieczorem odwiedziłam Ewkę.
Musiałam z kimś pogadać
– Widzę, że nic ci nie wyszło z przyzwyczajenia się do ciągłego stresu? On pielęgnuje swoją pasję, a ty nabawiasz się nerwicy, czekając, aż wróci – podsumowała przyjaciółka moje wynurzenia pełne żalu.
– I co proponujesz? Mam go zostawić? Przecież to mój mąż i przecież go kocham! – powiedziałam z naciskiem. – Po prostu boli mnie, że nie potrafi, a może nawet nie chce zrozumieć tego, co ja przeżywam.
– Może powinnaś pójść na kurs spadochroniarstwa? Niechby się on trochę pomartwił o ciebie! – mruknęła Ewka.
Ale ja wiedziałam, że jeśli chodzi o mojego męża, zasada „Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie” po prostu się nie sprawdzi.
Przybita wróciłam do domu. Co prawda wygadałam się, lecz wcale nie poczułam się lepiej. Chyba najbardziej przygnębiała mnie myśl, że wciąż nie wiedziałam, jak mogłabym zmienić całą tę koszmarną sytuację.
Ciche dni też nie poskutkowały
Karol zachowywał się zupełnie obojętnie wobec mojego milczenia. A w dodatku, choć odnowiła mu się kontuzja palców (widziałam, jak rozcierał bolące miejsca), nie poskarżył się ani słowem. Było mi strasznie smutno…
W kolejny piątek, po pięciu dniach grobowej ciszy między nami, pomyślałam, że chyba nadszedł moment, kiedy dla dobra małżeństwa powinnam schować swoją dumę do kieszeni. Wracając z pracy, odebrałam Zosię ze żłobka i zostawiłam ją u mamy. Chciałam sam na sam załatwić tę przykrą sprawę między mną a moim mężem.
– Czy możemy porozmawiać? – zagadnęłam Karola zaraz po tym, jak weszłam do mieszkania i zdjęłam płaszcz i buty.
– O czym? – zapytał spokojnie, niechętnie podnosząc wzrok znad książki „Oddychać górami”, która stała się ostatnio jego ulubioną lekturą.
– Przecież wiesz – odparłam. – Proszę, nie denerwuj się, tylko daj mi na spokojnie wytłumaczyć, o co tak naprawdę chodzi – spojrzałam błagalnie na Karola, a on tylko westchnął.
– Chciałam cię zapytać, czy zdajesz sobie sprawę z tego, jak wygląda mój dzień, gdy ty wyjeżdżasz na wyprawy wspinaczkowe? – spytałam, patrząc, jak Karol zaplata ręce na piersiach, co nie było dobrym znakiem. – Nie mogę się na niczym skupić, nie potrafię nawet normalnie posprzątać w mieszkaniu ani zająć się małą, bo ciągle mam przed oczami obraz jakiejś katastrofy – ciągnęłam. – Boję się o ciebie strasznie, zamartwiam się, czy jesteś bezpieczny, czy wszystko u ciebie dobrze, czy wrócisz do nas cały i zdrowy…
– No i? – Karola najwyraźniej niecierpliwiła ta rozmowa.
– No i proszę cię, żebyś ograniczył te swoje wypady. Przecież moglibyśmy razem wybrać się na jakąś wycieczkę. Całą rodziną pójść sobie na dwa dni w góry. Co ty na to? – zaproponowałam.
– Sylwia, słoneczko… Spacer w górach to nie to samo co adrenalina zdobywania pionowej ściany – mruknął.
– Ale, zrozum, mnie z kolei ta twoja adrenalina wykańcza…
– Bo jesteś przewrażliwiona! – uniósł się.
Moja nadzieja na spokojną rozmowę i znalezienie jakiegoś dobrego rozwiązania problemu powoli umierała.
– Nie jestem przewrażliwiona, tylko widzę, co się dzieje na świecie – ciągnęłam najspokojniej, jak tylko umiałam. – Nieraz już oglądałam reportaże o zapalonych alpinistach, którzy ginęli z powodu głupiego błędu, albo o których słuch zaginął i nawet nie wiadomo, czy żyją… Albo o takich, którzy po upadku ze skały do końca życia są sparaliżowani – wyliczałam.
– To jacyś nieudacznicy! – Karol prawie krzyczał. – Fachowcom się takie rzeczy nie przytrafiają! Zresztą, wybacz, ale od naszego ślubu nie byłem w prawdziwych górach, ciągle penetruję polskie pagóreczki! O co ta panika?! A tak na marginesie, mój sprzęt jest najwyższej jakości, a koledzy są równie profesjonalni w tych sprawach jak ja – wyrzucał z siebie, coraz bardziej czerwieniejąc na twarzy. – Możemy na siebie liczyć i żadne niebezpieczeństwo nam nie grozi. A ty zamiast oglądać głupie programy, po których masz koszmary na jawie, zajmij się może czymś pożytecznym! – z tymi słowami mój mąż wstał gwałtownie i wyszedł z mieszkania.
Rozpłakałam się z bezsilnej złości
„Co ja mam zrobić? – myślałam, ocierając gorzkie łzy. – Przecież do niego nic nie dociera. Nic!”.
Do końca dnia chodziłam przygnębiona i bezskutecznie próbowałam jakoś się pozbierać psychicznie. Poszłam po Zosię, wypłakałam się mamie, a potem wzięłam dziecko na spacer, mając nadzieję, że przyjdzie mi do głowy jakiś inny genialny pomysł.
Oczywiście nic nie wymyśliłam, za to poczułam się jeszcze bardziej zdołowana. Karol wrócił z pracy później niż zwykle i bez jednego słowa położył się spać w salonie. A rano zauważyłam, że z jego szafy zniknął plecak i cały sprzęt.
Znowu pojechał narażać swoje życie i nawet nie raczył zostawić mi żadnej wiadomości… Zakłuło mnie w sercu. I kolejne dwa dni stresowałam się szaleństwami mojego męża.
Gdy późnym wieczorem w niedzielę nadal nie było go w domu, zaniepokoiłam się jeszcze bardziej. Najpierw przyszło mi do głowy, że robi mi na złość, lecz się opamiętałam. Bo choć ostatnimi czasy układało się między nami nie najlepiej, to wiedziałam, że Karol nie byłby zdolny do takiej podłości.
Zaczęłam dzwonić do jego znajomych i wypytywać, czy nie wiedzą przypadkiem, dokąd tym razem nasi alpiniści się wybrali.
– Z tego co wiem, to zamierzali jechać w stronę Tarnowskich Gór. Tam jest jakiś stary kamieniołom. I wiesz, Ignaś też jeszcze nie wrócił… – powiedziała zdenerwowanym głosem żona jednego z kumpli Karola.
– Jakbyś się czegoś dowiedziała, natychmiast daj mi znać – poprosiła na koniec.
– Oczywiście, na pewno zadzwonię – zapewniłam ją, drżąc na całym ciele.
Ledwo odłożyłam słuchawkę, telefon zadźwięczał przeraźliwie.
– Słucham? – spytałam pośpiesznie.
Miałam nadzieję, że to Karol
– Dobry wieczór. Czy pani Sylwia? – usłyszałam w słuchawce nieznany męski głos.
– Zgadza się, to ja – odparłam.
– Dzwonię z policji. Pani mąż miał wypadek – zabrzmiało w słuchawce, a pode mną nogi się ugięły.
– Co się stało, gdzie on jest? – pytałam gorączkowo.
– Proszę się uspokoić, z pani mężem akurat nie jest najgorzej. Jest w szpitalu na Sienkiewicza z drobnym złamaniem – odpowiedział mężczyzna. – Gorzej z jednym z jego kolegów – zawiesił głos.
– O Boże… – wyrwało mi się.
– Czy może mi pani podać numer telefonu komórkowego do żony pana Ignacego? Stacjonarnego nikt nie odbiera.
– Oczywiście – odparłam i podyktowałam mu numer. – Ale co się stało z Ignacym?
– Niestety, nie przeżył upadku ze skarpy. Dziękuję pani bardzo. Dobranoc.
Przez chwilę przyglądał mi się badawczo
Byłam wstrząśnięta. Wszystko leciało mi z rąk, gdy ubierałam siebie i Zosię. Pobiegłam z dzieckiem w stronę szpitala, a łzy płynęły mi po policzkach przez całą drogę.
– Wybierasz się gdzieś? – zapytałam męża, widząc, że wyciąga z szafy swój plecak.
– Tak – potwierdził Karol. – Zbliża się rocznica śmierci Ignacego. Chcę zapalić znicz w miejscu, w którym zginął.
– Czy możemy pojechać z tobą? – spojrzałam w jego poważną twarz.
Wreszcie ostrożnie skinął głową, uśmiechnął się i oznajmił:
– Właściwie to akurat w ten weekend wypadałby nasz comiesięczny wypad w górki. Więc czemu nie? – odwrócił się do szafy i wyciągnął drugi plecak, dla mnie. – Połączymy dwie przyjemności: spotkanie z przyjacielem i rodzinną wędrówkę. Tak dawno nie byłem w górach. Pojedziemy razem – uśmiechnął się szeroko i przytulił mnie.
Czytaj także:
„Uważałam mojego idola za ideał faceta. Kiedy przyjechał na spotkanie autorskie, okazało się, że to zwykły gbur i prostak”
„Adam był moim ideałem, kochałam go do szaleństwa. Świat mi się zawalił, gdy oznajmił, że chce zostać księdzem”
„Myślałam, że już przekwitłam, a okazało się, że jestem w ciąży. Prędzej bym się diabła spodziewała, niż dziecka po 40-stce”