„Potrąciłem męża sąsiadki i zwiałem z miejsca wypadku. Nie przyznałem się i szybko wskoczyłem na jego miejsce”

załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, DragonImages
„Jak mogłem być tak głupi? Nie dość, że przed drogą wstąpiłem z kolegami do baru, to jeszcze pędziłem tą uliczką jak struś… Kiedy zobaczyłem człowieka, było za późno na hamowanie”.
/ 22.03.2023 07:15
załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, DragonImages

Wypełzłem z ciasnej szafki pod zlewem i odetchnąłem głęboko. Ależ tam było duszno! Nie dość, że mało miejsca, to jeszcze kolanko popuszczało i zapach panował raczej mało atrakcyjny.

– Pani Małgosiu – powiedziałem – na jakiś czas mamy spokój. Ale następnym razem trzeba będzie wymienić cały wkład, bo uszczelki już się defasonują.

Gospodyni podjechała do mnie wózkiem, zajrzała pod spód.

– Czego pan chce – westchnęła. – Przecież to jeszcze Michaś zakładał, i to ze dwa lata przed… – zacięła się na moment. – No, wie pan…

Wiedziałem, pewnie, że wiedziałem.

– To żaden problem, pani Małgosiu – powiedziałem krzepiąco. – A tak w ogóle, łatwiej wymienić stary odpływ na nowy, niż się męczyć z naprawianiem. Byle się rozmiary zgadzały.

– Kiedy to stary zlew, panie Mariuszku. Michaś musiał coś sztukować…

– Zmienimy więc cały zlew – odparłem.

Sąsiadka pokiwała głową i westchnęła.

– A skąd ja wezmę nowy zlew?

– Można spokojnie kupić – zaśmiałem się. – Kiedyś to były drogie rzeczy, ale dzisiaj można nabyć armaturę dość tanio.

– Co ja bym bez pana zrobiła – powiedziała ze wzruszeniem. – Tylko by się położyć do grobu.

– Proszę nie opowiadać! – ofuknąłem ją. – Przecież sama pani mówi, że sam Bóg zsyła na człowieka dobre i złe rzeczy i ma w tym swój plan.

– Tak, tak – odparła. – Dobre, żeby go życiem ucieszyć, a złe, aby pamiętał, że jest tylko człowiekiem i wszystko ma swój koniec. Wie pan, panie Mariuszku, są takie chwile, kiedy strasznie tęsknię za moim Michasiem. To był wspaniały mężczyzna.

Mówiła prawdę

Nasz sąsiad był kimś, o kim zwykło się mówić „dusza człowiek”. Uczynny, zawsze gotów do pomocy.

– Wszystkim go brakuje – powiedziałem, czując, jak ściska się we mnie serce. – Wszystkim. Bardzo go lubiłem.

– Jego nie dało się nie lubić. I taki był dobry… Inny może by mnie zostawił, kiedy się okazało, że więcej nie będę chodzić. A on trwał przy mnie, nigdy nie dał poznać, że jest mu ciężko, chociaż na pewno było.

– Na tym polega dobro, pani Małgosiu – odparłem. – Nie na tym, żeby było łatwo i miło, ale żeby być dobrym mimo wszystko.

– Ma pan dzisiaj filozoficzny nastrój – uśmiechnęła się sąsiadka.

– Czasem mnie tak dopada – odparłem wymijająco.

Cieszyłem się, że nie może zajrzeć w moje myśli. Myśli, które zawsze mnie prześladowały, ilekroć wspominała zmarłego męża.

– Pójdę już – powiedziałem. – Mam jeszcze trochę pracy w domu.

– Bardzo panu dziękuję. To właśnie dzięki takim ludziom jak pan wiem, że ten świat jest coś warty. Pan i ten tajemniczy człowiek, który przysyła mi pieniądze…

Wybąkałem podziękowanie i zamknąłem za sobą drzwi. Na zewnątrz oparłem się plecami o ścianę, odetchnąłem głęboko. Dzisiaj było mi wyjątkowo trudno, bo zbliżała się rocznica śmierci pana Michała. Wdowa na pewno nie zapomniała o tym, dlatego zebrało jej się na wspomnienia. A te wspomnienia były dla mnie koszmarem…

Poniosła mnie ułańska fantazja

Tamtego dnia jechałem samochodem, śpiewając na całe gardło jedną z moich ulubionych piosenek, która właśnie leciała w radiu. Byłem w doskonałym nastroju, jako że dostałem w pracy awans oraz wiążącą się z nim podwyżkę. Świat wydawał się piękny, a życie pełne uroku. Na osiedle wjechałem z impetem, chociaż od zawsze stał tutaj znak strefy ruchu uspokojonego. To nie był mój pierwszy raz, zresztą nie tylko mój.

Ulica w tym miejscu była szeroka, więc nikt na niej specjalnie nie zwalniał. Wprawdzie ten i ów przypłacił to mandatem, kiedy w pobliżu zasadziła się policja, jednak koło dwudziestej trzeciej w piątek nie spodziewałem się kontroli.

Lepiej by było dla mnie, aby ten patrol tam gdzieś stał i mnie zatrzymał… Dostałbym mandat i może miałbym kłopoty, bo przed powrotem do domu wstąpiłem na piwo z najbliższymi kolegami. Niestety, nie miał kto interweniować.

A mnie poniosła ułańska fantazja, więc nie zwolniłem nawet, kiedy ulica uległa zwężeniu. Miałem ochotę podjechać pod dom z piskiem opon i z impetem zaparkować na moim miejscu.
Człowieka przechodzącego przez ulicę zauważyłem, kiedy już było za późno. Gdybym jechał wolniej, zdążyłbym zahamować. A tak… Zanim zrozumiałem, co zaszło, ciało uderzyło w przód samochodu, przetoczyło się po szybie, dachu i odleciało w bok.

Dopiero po kilku uderzeniach serca dotarło do mnie, że stało się coś złego. Zatrzymałem wóz i wyskoczyłem na ulicę. Z początku nic nie widziałem, ale kiedy przeszedłem kilkanaście kroków, dostrzegłem ciemny kształt leżący przy sporym vanie. Podbiegłem i zmartwiałem na widok twarzy potrąconego. Przyskoczyłem do niego, położyłem palce na szyi, ale nie wyczułem pulsu. Oddechu również nie.

– Jezu… – jęknąłem. – Dlaczego?

To pytanie było całkiem głupie

Jeśli siada się za kółkiem po alkoholu, należy się liczyć z konsekwencjami. Gorzej, kiedy dotyczą kogoś innego. W dodatku takiego człowieka jak pan Michał. Pewnie wyszedł do osiedlowego sklepu nocnego, żeby kupić dla żony coś, na co właśnie nabrała ochoty. Wszyscy w okolicy wiedzieli, że traktuje niepełnosprawną małżonkę jak egipską królową i stara się jej przychylić nieba.

Stałem nad sąsiadem i zastanawiałem się, co robić. Powinienem wezwać policję, to oczywiste. Tylko że co by to pomogło nieboszczykowi? W tamtym momencie nie myślałem trzeźwo, pragnąłem tylko pozbyć się odpowiedzialności. Było ciemno, nikt nic nie widział… Wróciłem do domu i wymawiając się zmęczeniem, poszedłem szybko spać. Żona dziwiła się, że nie chcę z nią świętować awansu, ale obiecałem, że następnego dnia zaproszę ją na kolację.

A rano pojechałem na drugi koniec miasta do blacharza, który wyklepał niewielkie wgniecenia. Kiedy wróciłem, dowiedziałem się, że pani Małgorzata rozpacza po stracie męża.

– Kto się nią teraz będzie opiekował? – żona miała łzy w oczach. – Przecież sama sobie nie poradzi.

– Trzeba więc będzie jej pomagać – odparłem. – Szkoda kobiety.

Wszystko się we mnie rwało na kawałki, ale zachowałem kamienną minę. Od tamtej pory zacząłem pomagać sąsiadce, zresztą ku zdumieniu żony, bo nie podejrzewała mnie o takie charytatywne odruchy. Oderwałem się od ściany, spojrzałem na drzwi mieszkania sąsiadki. Przywykłem do jej wdzięczności, zdarzały się chwile, kiedy zapominałem, kto jest winien temu, że została sama. Ale kiedy nadchodziła rocznica tamtego wydarzenia, czułem się wyjątkowo paskudnie.

Tak, powinienem odpokutować tę sprawę. Powinienem… Tylko kto wówczas zajmie się sąsiadką? Kto będzie jej przysyłał co miesiąc dodatkowe pieniądze? Kiedyś nawet zapytała, czy to nie ja, ale zaprotestowałem stanowczo. Chyba mi uwierzyła. Nieraz myślałem, że powinienem wreszcie przyznać się jej do winy. Parę razy byłem tego nawet bliski, bo nie ma w życiu nic gorszego niż uporczywe wyrzuty sumienia. Tylko czy to by było rozsądne? Na pewno nie chciałaby już ode mnie pomocy, a gdyby zawiadomiła policję, straciłaby również dodatkowe środki na leki, bo wylądowałbym w więzieniu. Ze swojej emerytury nie byłaby w stanie się utrzymać.

Zawtórowałem jej, ale bez wesołości

Co jest lepsze? Trwać w kłamstwie czy przyznać się do winy? Zawsze byłem głęboko wierzący, więc stanowi to dla mnie tym większy dylemat. Na razie tłumaczę wciąż sobie, że niepełnosprawna kobieta wymaga pomocy, ale czy to jest dostateczne usprawiedliwienie? Czy nie należałoby wszystkiego wyjaśnić i ponieść konsekwencji?

Kiedy patrzy się na to z boku, na pewno łatwiej odpowiedzieć. Łatwo być sędzią w cudzej sprawie. Ale tkwiąc w środku problemu, człowiek traci rozeznanie. Właśnie – rozeznanie… Gdzie jest dobro, a gdzie zło? Co gorsze – tkwić w tej obłudzie, uchodzić za wspaniałego człowieka czy wreszcie się przyznać i przestać walczyć z własnym sumieniem?

– Trzeba się w końcu przyznać – szepnąłem do siebie i ruszyłem w stronę schodów. – Nie można tego wiecznie ciągnąć.

– Coś pan mówił? – sąsiadka spod szóstki właśnie wyszła z mieszkania i usłyszała moje mamrotanie.

– Nic takiego – uśmiechnąłem się z przymusem. – Zakończyłem właśnie walkę z myślami.

– No to mam nadzieję, że pan wygrał – zaśmiała się.

Zawtórowałem jej, ale bez wesołości. Trzeba tylko wstąpić jeszcze do domu po dowód, powiedzieć wreszcie całą prawdę żonie, a potem zrobić to, co powinienem już wtedy, tamtego dnia… Oddać się w ręce sprawiedliwości.

Czytaj także:
„Potrącił mnie na pasach i jeszcze powiedział, że to moja wina. Nawet nie był zainteresowany tym, czy coś mi zrobił”
„Syn potrącił kobietę i uciekł z miejsca wypadku. Chyba wezmę winę na siebie, bo nie chcę, żeby miał syf w papierach”
„To była miłość od pierwszego... zderzenia. Mój rycerz na białym koniu najpierw mnie potrącił, a potem skradł moje serce”

Redakcja poleca

REKLAMA