Choć sama chętniej sięgałam po fantastykę i kryminały, zdecydowałam, że będę pisać romanse.
Wiedziałam, że kobiety, znudzone codziennością i zamknięte w czterech ścianach, łykną wszystko. Rodzina mówiła, że marnuję czas, ale ja podjęłam wyzwanie”.
To było marzenie z dzieciństwa
O tym, że zostanę pisarką, wiedziałam odkąd skończyłam siedem lat. Zawsze fascynowało mnie wymyślanie historii, kierowanie losami samodzielnie stworzonych bohaterów lub tych, których poznałam na kartach książek czy na ekranie kina.
Fantazjowanie irytowało moje koleżanki, bo często zawieszałam się podczas rozmów czy grupowych spotkań i doprowadzało do białej gorączki rodziców, którzy uważali mój pomysł za głupią mrzonkę.
– Nie możesz cały czas bujać w obłokach! – denerwował się tata. – Masz naukę. Musisz pójść na studia, zdobyć porządny zawód!
– Renatko, daj spokój – wtórowała tacie mama. – Z pisania się nie utrzymasz. Lepiej znajdź sobie inne hobby.
Mimo ich niechęci, pisałam. Dużo, często, ale tylko do szuflady. Nie miałam przecież nawet nikogo, kto by się na tym znał i komu mogłabym się pochwalić swoimi tekstami.
Z czasem jednak pojawiły się problemy w nauce – byłam orłem z polskiego, ale zupełnie nie radziłam sobie z matematyką. Skupiona na nadrabianiu zaległości i korepetycjach ze znienawidzonego przedmiotu, pozwoliłam, by moje marzenie zbladło, a potem w ogóle usunęło się w cień.
Mogłam sobie na to pozwolić
Tak, jak chcieli rodzice, dostałam się na studia. Skończyłam polonistykę i zaczęłam pracę w lokalnej księgarni – nie jakiejś byle sieciówce, a w klimatycznym miejscu, do którego często wpadali prawdziwi bibliofile. Tata wciąż narzekał, że powinnam znaleźć sobie coś lepszego, bardziej dochodowego, ale Kamil, uroczy bankier, który został moim mężem, przekonał go w końcu, że z jego pensją spokojnie damy sobie radę w życiu.
Kiedy tyle czasu spędzałam pośród książek, marzenie o pisaniu na serio powróciło. Moimi ulubionymi gatunkami były fantastyka i powieść kryminalna. W dzieciństwie to właśnie z nimi chciałam się związać jako pisarka, ale teraz wiedziałam, że na współczesnym rynku trudno byłoby się wybić.
Do księgarni, poza fanami literatury pięknej, przychodziło też sporo kobiet, szukających poczytnych książek. Zwykle były to romanse: o wielkiej, szczęśliwej miłości, o historii rodem z Kopciuszka czy Pięknej i Bestii, o dramatach, rozdzielających ukochanych i ryzykownych związkach z nieznajomymi.
Wiedziałam, ile egzemplarzy książek najbardziej znanych polskich pisarek związanych z literaturą kobiecą sprzedaje się co roku. Pomyślałam, że może sama mogłabym tego spróbować. W końcu, co to za problem napisać romansidło?
Mimo wszystko, nie planowałam rzucać się na głęboką wodę. W Internecie znalazłam kurs online, podpowiadający, jak wydać swoją pierwszą książkę oraz w jaki sposób zbudować jej fabułę tak, by wciągnęła czytelnika, a z czasem stała się bestsellerem.
Wbrew temu, co wyobrażał sobie mój tata, miałam trochę odłożonych pieniędzy, więc opłacenie kursu nie stanowiło dla mnie żadnego problemu. Mało tego – zgłosiłam się jeszcze do profesjonalnej redaktorki na indywidualne konsultacje. Tak przygotowana, zabrałam się za swój pierwszy książkowy romans.
Pisałam wieczorami, po powrocie z księgarni. Nikt nie wiedział ani o moich planach, ani o kursie. Któregoś razu co prawda nad włączonym laptopem przyłapał mnie Kamil, ale gdy spojrzał mi przez ramię, uśmiechnął się tylko i pogłaskał mnie po głowie.
– Chciałeś czegoś? – spytałam, prędko zamykając program do pisania.
– Nie, nie – stwierdził od razu. – Ale cieszę się, że znalazłaś sobie jakąś odskocznię od pracy.
Dla nich była to strata czasu
To był wyjątkowy moment. Ta chwila, w której postawiłam ostatnią kropkę i moje dzieło było skończone. Zdawałam sobie sprawę, że w sumie trudno ten tekst nazywać „dziełem” – miał przecież służyć jako rozrywka dla znudzonych żon, matek, córek i kochanek, ale i tak czułam rozpierającą mnie dumę.
Skorzystałam więc z okazji i jeszcze nim zdecydowałam się rozesłać plik do wydawnictw, postanowiłam pochwalić się rodzinie swoim osiągnięciem. Na tę okazję wybrałam niedzielny obiad u rodziców.
– Napisałam książkę – stwierdziłam z zadowoleniem. – Teraz roześlę ją do wydawnictw, a w międzyczasie zacznę już pisać następną. Chcę się szybko wybić. Zostać pisarką i…
– Renatko, jeszcze ci nie przeszło? – przerwała mama. W jej głosie pobrzmiewało rozczarowanie. – Myślałam, że to takie dziecięce naiwne marzenie, a ty teraz znów z tym wyskakujesz.
– Myślę, że może mi się udać ‒ stwierdziłam, niezrażona. – To takie typowe romansidło, więc…
– Po co tracisz na to czas? – wtrącił się tata. – Naprawdę nie masz już co robić w domu? Lepiej pomyślelibyście z Kamilem o dzieciach…
– Nie chcemy dzieci – odpowiedział za mnie mąż. – Ustaliliśmy to z Renatą na samym początku. Nie wspominała tacie?
– Wspominała, wspominała – mruknął niechętnie tata. – Ale myślałem, że to takie tylko gadanie. – popatrzył na niego uważnie. – No ale nie denerwuje cię, że ona siedzi nad tym laptopem i trwoni czas na te swoje wypociny?
Zapowietrzyłam się, ale czekałam na to, co powie Kamil.
– Nie – odparł stanowczo, a ja poczułam ogromną wdzięczność. Był taki kochany. – Przecież każdy ma jakieś hobby. Nie wszystkie muszą być po coś. Zresztą, jak nikt z tych wydawnictw się nie odezwie, da sobie na pewno spokój, prawda, kochanie?
Zesztywniałam. Więc on wcale mnie nie rozumiał! Uważał, że mam taką swoją fanaberię i trzeba to zaakceptować, bo i tak prędzej czy później się znudzę!
– Dzięki, że we mnie wierzysz – burknęłam w odpowiedzi i wstałam od stołu. – Nie jestem już głodna. Zostań tu sobie, jeśli chcesz. Wrócę autobusem.
Mój upór się opłacił
Po niedzielnym obiedzie byłam jeszcze bardziej zdeterminowana. Zgodnie ze wskazówkami zaprzyjaźnionej redaktorki, skonstruowałam treść propozycji wydawniczej i rozesłałam do wskazanych przez nią miejsc. Marudzenia rodziców już nie słuchałam.
Kamil parę dni po tym, jak wysłałam tekst do wydawnictw, zebrał się w sobie i mnie przeprosił. Przyznał, że nie miał pojęcia, że to dla mnie takie ważne i naprawdę chciałabym na tym zarabiać. Dodał jednak, że w takim razie będzie mnie wspierał, cokolwiek postanowię dalej. I tym właśnie sporo zyskał w moich oczach.
Skupiłam się na kolejnej powieści. Półtora miesiąca później, kiedy powoli ją kończyłam, odezwało się jedno z wydawnictw. Tekst się spodobał i jeśli nie zmieniłam zdania, zostanie wydany. Co więcej, wydawca chciał mieć pierwszeństwo w przypadku wszystkich tytułów, które jeszcze napiszę. Podobno mój tekst miał ogromny potencjał i świetnie wpisywał się w grupę docelową, jaką były ich czytelniczki.
Razem z Kamilem cieszyłam się jak dziecko. Moi rodzice tylko nas wyśmiali. Stwierdzili, że zarobię na tym jakieś marne grosze, a kolejna książka może się wcale nie spodobać „tym marudnym ludziom z branży”. Mimo to, nie podcięli mi skrzydeł.
Moja debiutancka książka rozeszła się jak świeże bułeczki. Były dodruki, różnego rodzaju imprezy dla czytelników, kolejne wydanie w innej szacie graficznej. Następne pozycje także nieźle się przyjęły. Obecnie mam już ich na koncie pięć i pracuję nad szóstą. W końcu zdecydowałam się też rzucić pracę w księgarni. Nie była mi już potrzebna – skupiłam się tylko na pisaniu.
Tata uznał, że postradałam zmysły, mama z kolei starała się mnie przekonać, że muszę mieć jakieś stałe zatrudnienie. O prawdziwy zawał przyprawił ich jednak stan mojego konta. Kiedy zorientowali się, że na tych swoich romansidłach zarobiłam więcej niż przez resztę swojego życia, w końcu zmienili śpiewkę.
Tata pochwalił mnie, że ja to jednak mam głowę do interesów i świetnie wyczułam zapotrzebowanie na rynku książki. Mama z kolei sama kupiła sobie po egzemplarzu każdej z moich książek, choć proponowałam jej darmowe. Teraz poleca je wszystkim koleżankom, a one nie dowierzają, że ma taką zdolną córkę. Kamil śmieje się nawet, że niedługo to on będzie mógł przestać pracować, jeśli dalej będzie mi tak świetnie szło. No cóż, kto wie?
Czytaj także:
„Chciałem zostać kucharzem, lecz ojciec ciągnął mnie do warsztatu. Kpił, że do garów nadają się baby, a nie rasowi faceci”
„W korporacji płacili dobrze, ale codziennie kpili ze stażystów. Rzuciłem papierami, bo miałem dość tego bagna”
„Gdy oznajmiłem, że zostanę przedszkolankiem, ojciec zwyzywał mnie od dziwadeł. Kpił, że żaden ze mnie mężczyzna”