„Gdy oznajmiłem, że zostanę przedszkolankiem, ojciec zwyzywał mnie od dziwadeł. Kpił, że żaden ze mnie mężczyzna”

Mężczyzna pracujący w przedszkolu fot. Adobe Stock, pressmaster
„Groziły mi drwiny i kpiny, ostracyzm i oskarżenia, choć moje koleżanki usłyszą co najwyżej, że się w tym zawodzie nie dorobią majątku. Dziewczyna będzie chwalona za silnie rozwiniętą opiekuńczość i mnóstwo cierpliwości. Chłopak musi mierzyć się z zarzutami o bycie wariatem”.
/ 08.07.2022 16:30
Mężczyzna pracujący w przedszkolu fot. Adobe Stock, pressmaster

Zawsze lubiłem bawić się z dziećmi młodszymi ode mnie. Na osiedlu wolałem przewodzić grupie młodziaków, robiąc za starszego brata, niż grać w piłkę z rówieśnikami.

Bawiłem się z nimi w podchody, w wioskę indiańską, w berka. Byłem przedmiotem drwin ze strony innych chłopaków, a nawet dziewczyn, ale za to matki moich podopiecznych wzdychały z ulgą na mój widok.

– Dzięki Bogu, Błażej przyszedł…

Z czystym sumieniem mogły iść do domu, żeby zrobić obiad albo sprzątać, albo zająć się, czym tam musiały, a ich dzieciaki w tym czasie bawiły się ze mną. Mamusie wiedziały, że z Błażejem nie będą się nudziły i nic złego im się nie stanie.

Choć miałem raptem siedem czy osiem lat, nie wymyślałem niebezpiecznych zabaw, jak chodzenie na porzuconą budowę czy na pobliskie tory.

A potem… Potem mi nie przeszło

Wybierając kierunek studiów, nie wahałem się i zdecydowałem, że będę zdawał na pedagogikę przedszkolną. Gdy ogłosiłem to przy rodzinnym obiedzie, efekt był piorunujący. Jakbym wrzucił bombę do wazy z zupą.

– Że co? Będziesz… przedszkolanką? – spytał ojciec, wolno i z wyraźną niechęcią wymawiając ostatnie słowo, jakby było synonim przekleństwa albo pogardliwego epitetu.

– Pedagogiem, tato. Ale tak, będę mógł później zostać wychowawcą w przedszkolu. Nauczycielem etapu przedszkolnego – tłumaczyłem.

Cisza, jaka zapadła przy stole, była z gatunku ciężkich i ponurych. Zacząłem więc wyjaśniać i przypominać, że przecież od zawsze uwielbiałem bawić się z dzieciakami młodszymi od siebie, a teraz będę mógł je uczyć, zanim pójdą do szkoły.

– Jesteś g...? – spytała szeptem matka i zaraz zasłoniła usta.

– Nie, mamo, nie jestem… – jęknąłem. – Co ma jedno do drugiego?

– Nle to normalne, że dziećmi w przedszkolach zajmują się kobiety. A mężczyzna… może być tam co najwyżej cieciem! – burknął ojciec, dziobiąc widelcem w swojej porcji ziemniaków. – Jeszcze nie słyszałem, żeby jakiś facet był przedszkolanką. Co ludzie powiedzą? Bo będą gadać, ostrzegam cię!

– Przedszkolankiem, jak już. Mamy dwudziesty pierwszy wiek i podobno równouprawnienie. A to taki sam nauczyciel jak ten w szkole, tylko wcześniejszego etapu edukacji, więc nie rozumiem, o co to halo.

– Bo to dziwne zajęcie dla chłopaka, niespotykane, nietypowe, będą cię wytykać palcami, oskarżać nie wiadomo o co – biadoliła matka.

– Jak wy? Żeby były zmiany, ktoś musi być pierwszy. Ludzie się boją próbować, wychylać właśnie ze względu na takie reakcje. Skoro własna rodzina raczy mnie przykrymi insynuacjami, obcy pewnie będą jeszcze gorsi.

– Więc może weź to pod uwagę i rozważ jakieś zarządzanie czy coś? Coś… męskiego. Cokolwiek, byle nie karierę w przedszkolu! – prychał ziemniakami ojciec.

Nie ciągnęło mnie do „męskich” zawodów

Chciałem studiować pedagogikę, koniec i kropka. Czy to naprawdę było takie dziwne? Zaczynałem rozumieć, co czuły moje koleżanki, gdy twierdziły, że prawa kobiet nadal są łamane, a równouprawnienie to na razie mrzonki.

Doświadczałem podobnej dyskryminacji tylko dlatego, że wybrałem zawód, który był silnie sfeminizowany.

Groziły mi drwiny i kpiny, ostracyzm i oskarżenia, choć moje koleżanki usłyszą co najwyżej, że się w tym zawodzie nie dorobią majątku. Dziewczyna będzie chwalona za silnie rozwiniętą opiekuńczość i mnóstwo cierpliwości. Chłopak musi mierzyć się z zarzutami o bycie wariatem, albo dziwadłem.

Ale uparłem się i wybrałem kierunek studiów zgodnie z przekonaniami, choć rodzice mieli nadzieję, że zrobię – tak dla „przyzwoitości” – specjalizację z resocjalizacji i będę pouczał wydziaranych przestępców, jak powinni żyć po wyjściu zza krat. O, to byłby męski zawód.

Nie da się jednak zaprzeczyć faktom

Na mojej specjalizacji byłem jedynym chłopakiem na roku. Miało to swoje plusy. Naukę o tym, jak działają kobiety, pobierałem w przyspieszonym tempie.

No i mogłem przebierać w dziewczynach. Były też minusy. Pseudozabawne komentarze ze strony koleżanek, które się im znudziły dopiero wtedy, gdy dowiodłem uzyskaniem stypendium naukowego, że nie wybrałem tego kierunku, by podrywać laski, ale by się czegoś nauczyć.

Z czasem skończyły się też kąśliwe uwagi ze strony wykładowców, którzy mieli mnie za jakieś dekującego się na tych studiach dziwaka, nieroba albo nieudacznika, który nigdzie indziej się nie dostał.

Kiedy jednak czytali moje prace zaliczeniowe, stawiali kolejne piątki na egzaminach i z kolokwiów, zaczynali zmieniać o mnie zdanie, z nieufnego na przychylne, a nawet pochlebne.

Po pięciu latach obroniłem pracę magisterską i dostałem propozycję pozostania na uczelni. Spodziewałem się tego. Ja jednak nadal marzyłem o pracy z dziećmi, a nie ze studentami.

Nie chciałem tworzyć nowych teorii pedagogicznych, ale praktykować te, które studiowałem. Podziękowałem więc za propozycję – grzecznie, by nie palić za sobą mostów – powiedziałem, że może kiedyś skorzystam, ale najpierw chciałbym spróbować swoich sił w pracy, do której się przygotowywałem od pierwszego roku.

Nikt nie chciał mnie zatrudnić

Ruszyłem z moim CV w garści i… odbiłem się od ściany. Odzwyczaiłem się od tego, że ludzie dziwnie na mnie patrzą. Rodzice pogodzili się z tym, jaki sobie zawód wybrałem. Na studiach moje wyniki mówiły same za siebie.

Znajomi też przywykli i przestałem być sensacją. Potencjalni pracodawcy mieli już jednak ze mną problem. Gdy składałem podanie, witały mnie zdziwione spojrzenia, uniesione brwi, a żegnała mniej lub bardziej uprzejma odprawa. „Jeśli będzie miejsce, to się odezwiemy” znaczyło tyle samo co: „nic z tego, nie u nas”.

Odbijałem się od ścian wielokrotnie. Próbowałem we wszystkich placówkach w mieście, tych państwowych i prywatnych. Próbowałem przez kuratorium. Zastanawiałem się, z czego będę żył.

Minęło kilka miesięcy od ukończenia studiów, rodzice nie mogli mi w nieskończoność dawać kieszonkowego jak smarkaczowi, a dorywcze prace wypadałoby zamienić się na coś stałego, z czego dam radę się sam utrzymać.

Przyjąłbym jakąkolwiek posadę, nawet asystenta, pomocnika, ale ciągle dostawałem albo odmowy wprost, albo głuche milczenie. Niechciany, niepotrzebny…

– Z takimi wynikami chętnie bym pana zatrudniła, ale… – dyrektorka jednego z przedszkoli wstała od biurka i zamknęła drzwi. – Proszę mnie źle nie zrozumieć. Osobiście widziałabym tu pana z radością, ale ludzie są uprzedzeni. Od dawna twierdzę, że w przedszkolach nie powinny pracować same kobiety. Nikt się nie burzy na nauczyciela w szkole, więc czemu w przedszkolu tak źle widziani są męscy opiekunowie? Jakbyśmy dyskredytowali ojców…Raz chciałam spróbować, ale rodzice zrobili taką burzę, że niemal zostałam odwołana – westchnęła. – Ale wie pan co? Trochę czasu minęło, może nastawienie będzie ciut lepsze? Zresztą co mi tam, i tak niedługo idę na emeryturę – zaśmiała się. – Od nowego roku szkolnego będzie u nas nowa grupa. Byłby pan drugim nauczycielem. Co pan na to?

Przystałem na propozycję z wdzięcznością

Wiedziałem, że od razu nie zostanę wychowawcą, muszę się najpierw sprawdzić. Najważniejsze, że dostałem szansę.

W przedszkolu przyjęto mnie całkiem nieźle. Młodsze koleżanki – niemal ciepło. Te starsze, bardziej doświadczone, patrzyły nieco podejrzliwe, ale przy tylu obowiązkach nie miały czasu dłużej się zastanawiać nad tym, co skłoniło dwudziestopięciolatka do starania się o pracę w przedszkolu.

Dzieciaki natomiast były fantastyczne. Przynajmniej w ich oczach moja płeć nie miała znaczenia. Uwielbiałem je uczyć i bawić się nimi.

Niestety, poważną górą do pokonania okazali się rodzice. Słyszałem za plecami te szepty i docinki, ale wypowiadane tak, żeby nic mi nie umknęło. Przykre, ale nie przejmowałem się nimi.

W końcu już wcześniej musiałem wysłuchiwać podobnych złośliwości. Gadajcie sobie, jeszcze wam pokażę, udowodnię, że się tu nadaję, że płeć wychowawcy nie jest istotna, liczy się to, jakim jest fachowcem. A ja nie wątpiłem w swoje kwalifikacje, poparte entuzjazmem. Miałem sporo do zaoferowania tym dzieciakom.

Po dwóch tygodniach dyrektorka wezwała mnie na rozmowę.

Nie mają mi nic do zarzucenia

– Mówiłam, że będzie trudno… – pokazała mi plik kartek. To były pisma o zmianę nauczyciela, podpisane przez rodziców „moich” dzieci. – To nie są skargi, bo nie mogą ci niczego zarzucić, ale prośby o zmianę nauczyciela. Bez powodu. Po prostu. Bo tak.

– I co dalej?

– Nic. „Bo tak” nie jest żadną podstawą do krytyki, więc nie zamierzam zwalniać dobrego pedagoga tylko dlatego, że jest mężczyzną. To by była dyskryminacja, a w naszym przedszkolu uczymy przecież dzieci tolerancji i akceptacji. Nie mogę działać wbrew naszym własnym regułom – mrugnęła do mnie. – Chciałam cię tylko uprzedzić, że może być trudniej. Jeśli nie przejmę się tymi kategorycznymi prośbami, część niezadowolonych pewnie zwróci się do bezpośrednio do kuratorium. I będą drążyć.

– Rozumiem. Mam robić swoje najlepiej, jak umiem. Tyle mogę, nic więcej.

– Zgadza się. Powalczmy. Dzieci cię przecież uwielbiają. Rzadko się zdarza, żeby nowa grupa tak szybko zaadaptowała się do warunków przedszkolnych. Tylko u was nie ma płaczów rano, dzieciaki przychodzą zadowolone i nie wyrywają się do rodziców. O innych wynikach trudno mówić po tak krótkim czasie, ale już choćby to świadczy, że robisz coś lepiej niż reszta personelu. Nie mam żadnego powodu, by rozważać zwolnienie takiego pracownika.

Już żegnałem się z pracą i z dzieciakami

Miała rację: część rodziców poszła do kuratorium z prośbą-żądaniem o zmianę nauczyciela na nauczycielkę. Już żegnałem się z pracą i z dzieciakami. Choć nie chciałem, choć będzie mi żal, bo były wspaniałe, a praca z nimi dawała mi ogromną satysfakcję.

One uśmiechały się na mój widok, a ja byłem z nich dumny, kiedy udało im się zrobić zadanie z podstawy programowej, kiedy rysowały kolejne obrazki albo pracowicie lepiły figurki z plasteliny.

Niezbyt długo trwała moja wymarzona kariera, przyjdzie usiąść na kasie w markecie, wzdychałem w duchu, codziennie czekając na informację, że dziękujemy i do widzenia się z panem.

– Osobiście dzwoniłam do kuratorium – powiedziała mi kilka tygodni później dyrektorka. – I zagroziłam im, że jeśli zwolnią człowieka z takimi wynikami, taką pasją i determinacją, kogoś z prawdziwym powołaniem, to mnie też mogą wyrzucić na bruk. Usłyszałam, że oboje mamy się nie martwić, bo żadna zasadna skarga nie wpłynęła, więc kuratorium nie ma podstaw do podjęcia działań. Błażej, nie pozwolę cię zwolnić. Dajesz, chłopaku!

Poczułem się pewniej, wiedząc, że mam silnego sojusznika. Zresztą inne nauczycielki też mnie polubiły, a z Ewą, wychowawczynią mojej grupy, pracowało mi się wyśmienicie.

Warto było zawalczyć o swoje marzenie

Kiedy przychodziło do oceny postępów dzieci, okazywało się, że nasza grupa ma najwyższe wyniki. Dodatkowo zacząłem wprowadzać elementy terapii integracji sensorycznej, dzięki czemu dzieciaki lepiej się rozwijały, a przedszkole nie musiało płacić zewnętrznemu specjaliście.

Rodzice powoli przyzwyczajali się do tego, że dziećmi w tym przedszkolu zajmuje się także mężczyzna. Skargi i prośby o zmianę ustały. Kpiące komentarze też. Ten „pan przedszkolanek” zmieniły się w naszego „pana Błażeja”.

W pewnym momencie zaczęli ze mną rozmawiać. Nie zdawkowo, ale naprawdę, o tym, co robią ich dzieci, jakie są, nad czym powinny popracować, a w czym odnoszą sukcesy. I chyba wtedy całkiem się przekonali, że jestem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.

Warto było zawalczyć o swoje marzenie, choć bywało ciężko i niezbyt przyjemnie. Mogłem się poddać po pierwszych nieprzychylnych komentarzach, ale wolałem zacisnąć zęby i iść do przodu.

W tym roku zaczynam robić doktorat, równolegle z pracą w przedszkolu. Nie porzucę miejsca, które sobie zdobyłem, ani ludzi, którzy dali mi szansę. A na pewno nie zostawię dzieciaków, które uwielbiam. Po prostu wchodzę w kolejny etap mojej pasji, która stała się moim zawodem.

Czytaj także:
„Tyrałem za minimalną płacę, a szef napychał sobie kabzę i udawał głupiego. Myślał, że robi mi łaskę, dając 50 zł premii”
„Na próżno szukałem miłości na portalu randkowym. Panienki robiły sobie polowanie na dziadziusia z wypchanym portfelem”
„Nie potrafiłam cieszyć się tym, że córka przeżyła wypadek. W głowie dudniła mi myśl, że to koniec jej medycznej kariery”

Redakcja poleca

REKLAMA