„Poszłam na wesele przyjaciółki ze striptizerem z wieczoru panieńskiego. Myślałam, że Anka mnie zabije”

Striptizer na wieczorze panieńskim fot. Adobe Stock
Nie miałam z kim iść na wesele. A byłam druhną! No to sobie załatwiłam trenera z siłowni. Fakt, miał boskie ciało, ale był inny problem…
/ 13.04.2021 09:43
Striptizer na wieczorze panieńskim fot. Adobe Stock

Gdzie trzydziestoletnia singielka znajdzie partnera na wesele? Dodajmy, że singielką została raptem trzy dni temu, więc teraz ma tylko tydzień na znalezienie towarzysza. Piekielnie mało czasu. Co robić? Może pójść solo? Świadkowa bez partnera na wiejskim weselu?! Odpada. Nie mogłam zawieść Anki, która liczyła na to, że zjawię się w parze. Mogłam skorzystać z któregoś z jej kuzynów, ale miałam swoją godność.

W przypływie nagłego ataku głodu ustawiłam się w krótkim ogonku do budki z lodami. Chyba mój mózg upomniał się o kryzysową porcję węglowodanów dla szarych komórek. Klient przede mną nie mógł się zdecydować; zaczęłam się rozglądać dookoła. Naprzeciwko był fitness klub, tuż obok apteka, przychodnia, jeszcze dalej poczta. Mnóstwo ludzi, mnóstwo facetów łażących luzem. No ale „luzem” nie znaczy, że wolny i chętny na atrakcje. Przecież nie pójdę wyrywać faceta do przychodni albo nie napadnę potencjalnego partnera przed urzędem pocztowym!

Trener okazał się łatwym celem

Nadeszła moja kolej. Wzięłam kulkę miętowych, kulkę czekoladowych i usiadłam na ławce. Lody okazały się wyśmienite. Kiedy tak je pochłaniałam, dotarło do mnie, że sporo fajnych i w odpowiednim wieku osobników płci męskiej może odwiedzać klub fitness. Mój odżywiony cukrem mózg odwdzięczył się genialnym pomysłem. Wstałam i nie zastanawiając się wiele – żeby nie zmienić zdania – ruszyłam w stronę klubu.

Drzwi rozsunęły się niemal bezszelestnie, zrobiłam krok i… poczułam, że trafiłam do innego świata. Nigdy dotąd nie byłam w podobnym przybytku. Ale tłum! Młodzi, starsi, kilka osób nawet w wieku emerytalnym, to jednak nie mój przedział. Kupiłam karnet. Na cały miesiąc. Jak szaleć, to szaleć. W buty, dres, nawet w specjalną torbę zaopatrzyłam się w sklepie sportowym, nie żałowałam sobie.

Teraz wszystko czekało na wielką inaugurację. Chciałam przynajmniej ten pierwszy raz pójść na siłownię przed południem, żeby się oswoić i zorientować, co i jak. Po południu ciężko się dopchać do sprzętu, a rano jest spokój i nawet można liczyć na porady trenera dłuższe niż sekundowe. Tak przynajmniej powiedziała miła pani z recepcji.
– Cześć. Mogę w czymś pomóc? Chętnie pokażę, jak uruchomić bieżnię – usłyszałam miły męski głos, który momentalnie obudził we mnie Zosię Samosię.
– Nie jestem jakąś łamagą, która nie da sobie rady z kilkoma guzikami – odpowiedziałam odruchowo i dopiero potem spojrzałam w stronę, skąd dobiegał głos.

Niech to szlag! Samodzielność wyłaziła ze mnie mimowolnie. Choćbym chciała, nie potrafiłam udawać słabej niewiasty. Nawet wtedy, gdy pomoc oferował iście boski facet. Zamknęłam buzię i spróbowałam się otrząsnąć z wrażenia, jakie na mnie zrobił. Bóstwo błysnęło bielą zębów i zapewniło, że będzie w pobliżu – jakby co. Po czym się oddaliło. Całe szczęście.

Wolałabym, żeby piękny trener nie był świadkiem moich żałosnych prób równoczesnego ujarzmienia własnego ciała i sprzętu. Wybrałam bieżnię, bo z boku wydawało się to całkiem proste. Błąd! Na szczęście było mało świadków. Po swoich występach nie znalazłabym żadnego partnera. Pół godziny wystarczyło, żeby mnie wykończyć. Bóstwo musiało to wyczuć, bo zmaterializowało się obok i z usłużnym uśmiechem zaproponowało zmianę maszynerii.
– To ważne, żeby się nie zniechęcić na początku. Monotonia to wróg ćwiczeń. Czyli on uważa, że teraz z uśmiechem na ustach polecę na następną maszynę tortur?!
– Świe…tnie – wydyszałam. – Tylko jak stąd zejść? Obawiam się, że utknęłam.

Kompromitacja zupełna. Niemniej zareagował prawidłowo. Zatrzymał wredne ustrojstwo i pomógł mi zejść.
– Często ma pan takie przygody?
– Obawiam się, że nie rozumiem… – znowu ta oślepiająca biel zębów.
– No, czy często zdejmuje pan klientki z maszyn?
– Nie. Muszę przyznać, że zdarzyło mi się to po raz pierwszy.
Na szczęście akcja przebiegła pomyślnie. Cóż za kurtuazja.

Skoro jest tak miły, trzeba kuć żelazo póki gorące. Bardziej się już nie ośmieszę. Najwyżej powie nie.
– W takim razie mam dla pana propozycję. Czy pójdzie pan ze mną na ślub? Oczywiście nie w charakterze pana młodego, Boże broń!
Nie wyglądał na zszokowanego. Pewnie nie ja pierwsza składałam mu taką propozycję.
– Aha, nie nadaję się na pana młodego…
– Tego nie powiedziałam. Raczej ja nie pasuję na pannę młodą. To wesele przyjaciółki, a ja jestem w rozpaczy, bo jako świadkowa nie mogę się stawić sama.
– A kiedy ma się odbyć ten ślub?
– W sobotę.
Spodziewałam się, że odmówi, tak mało czasu zostało.
– Czemu nie, w piątek mam małą uroczystość, muszę zastąpić kolegę, ale w sobotę będę wolny i do pani dyspozycji. Jestem Adam.
– Iza – odpowiedziałam, wyciągając dłoń. Uścisnął ją mocno.

Umówiłam się... ze striptizerem

I w tym momencie kamień spadł mi z serca. Nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo mnie przygniatał. W piątek, na wieczorze panieńskim, mogłam się z czystym sumieniem wyluzować. Pamiętając, że rano trzeba wcześnie wstać.
– Cześć, dziewczyny, szalejemy czy nie? Koleżanki miały wielce tajemnicze miny. Przygotowały jakąś atrakcję, ale nie chciały zdradzić, co to będzie. Ania zdążyła już zasiąść w fotelu, ozdobionym tak bogato, że przypominał tron.
– Świadkowa niech usiądzie obok.
Zaczynały się we mnie budzić niedobre przeczucia odnośnie tej niespodzianki.
– Mam partnera na wesele – powiedziałam Ance na ucho. Aż zaklaskała w dłonie, tak się ucieszyła.
– Skąd go wytrzasnęłaś?
Nie mogłam niczego więcej wyjaśnić, bo nadjechała główna atrakcja w postaci ogromnego pudła. Na wierzchu była kokarda, a na twarzach dziewczyn malowało się napięcie.
– No, rozwiąż, rozwiąż wreszcie – zaczęły prosić.
– A świadkowa do pomocy!

Anka wstała, ja też. Ona chwyciła za jeden koniec wstęgi, ja za drugi, i pociągnęłyśmy każda w swoją stronę. Zaczęła głośno grać muzyka, równocześnie wieko się otworzyło, a z pudła wyskoczył… boski trener z klubu!
– O rany! Dziewczyny, nie spodziewałam się… – wyjąkała zaskoczona oblubienica. Przedstawienie się rozkręcało, trener szalał, wyginając śmiało ciało przed zarumienioną Anią. Ciekawe, za co jeszcze dziewczyny zapłaciły?! Anka też musiała o tym pomyśleć, bo im bardziej tancerz napierał, zachęcając ją do wspólnej zabawy, tym ona robiła się bardziej zmieszana. Dziewczyny nie zważały na nią i ostro zagrzewały „niespodziankę” do boju.

W końcu Ance udało się uwolnić z jego objęć. Też chciałam się schować, ale dziewczyny mnie otoczyły i teraz ja stałam się celem niemal erotycznego pokazu trenera. Nieźle mu to wychodziło. Gdybym lubiła takie występy, byłabym zachwycona.
– Cześć! – zawołałam do niego. Chyba dopiero teraz mnie rozpoznał, bo zdębiał i jakby stracił zapał. Przedstawienie zaczęło zamierać, nawet bojowe okrzyki dziewczyn nie wykrzesały z niego wcześniejszego ognia. Zmieniły zatem strategię i zaczęły go jedna po drugiej obtańcowywać. Co śmielsze nie poprzestały na tym, widziałam, jak jedna czy druga pogłaskały go tu i ówdzie.

Usiadłam z boku i zaczęłam przeklinać własny mózg, który wysłał mnie do fitness klubu. Trzeba było skręcić do przychodni.
– Co to za facet, zdradzisz mi? – zapytała Ania, która cicho stanęła za mną. Pewnie nie chciała, żeby dziewczyny ją zauważyły. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.
– A… taki jeden. Ale tak naprawdę nie wiem, czy będzie mógł przyjść… W tym momencie trener wyrwał się ze szponów dziewczyn i podszedł do nas.
To co, jutro podjadę moją limuzyną o dwunastej? – zapytał nieco nieśmiało, jakby nie był pewny, czy nadal mam ochotę na naszą „ślubną” randkę.

Ania, szybko myśląca istota, w jednej sekundzie pojęła, o co mu chodzi. Niemal słyszałam, co myśli: „Moja druhna pojawi się na ślubie ze striptizerem! Oby nie w stroju służbowym”…
– Proszę, powiedz mi, że to jakiś żart – bąknęła.
Trener również błyskawicznie zrozumiał, o co chodzi.
– To teraz to było tylko zastępstwo, przyznam, że dość niefortunne. Powinienem był wcześniej się zastanowić, ale przyjaciel się rozchorował, a…
– A przyjaciół nie zostawia się w biedzie – dokończyła za niego Ania. Zawsze była niesamowicie wyrozumiała. – Świetnie panu poszło!
– Jestem trenerem zumby, zawód pokrewny, można powiedzieć.
– Tak…

Bawiliśmy się świetnie

Ania uznała, że takie dobre ciało nie może się zmarnować, poza tym nie życzyła sobie mieć luki ani asymetrii w zdjęciach ślubnych. Dzięki temu spędziłam fantastyczny dzień w towarzystwie szarmanckiego, świetnie prowadzącego w tańcu bóstwa, a wszystkie kobiety na weselu patrzyły na mnie z zazdrością. Oprócz panny młodej oczywiście.

Na nią to ja patrzyłam z zazdrością, bo tak szczęśliwej i pięknej w tym szczęściu Anki jeszcze nie widziałam. Może do mnie los też się uśmiechnie. Dałam mu szansę. Wszak wykupiłam karnet w klubie na cały miesiąc…

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Śmierć psa przeżyłam bardziej, niż śmierć matki
Matka odbiła mi faceta, w którym byłam zakochana
Mąż ukrywał przede mną choroby psychiczne w rodzinie

Redakcja poleca

REKLAMA