„Poszłam na urlop, by szef dał mi spokój, lecz teraz pastwili się nade mną urzędnicy. W tych kanaliach nie ma za grosz człowieczeństwa”

Oszukana kobieta fot. Adobe Stock, Nutlegal
„Przez pierwsze dwa dni wolnego po prostu spałam, oglądałam telewizję i czułam się tak naprawdę jeszcze gorzej niż w pracy. Miałam poczucie, że jestem bezużyteczna, że moje życie nie ma sensu. Trzeciego dnia przemogłam się jednak i zaczęłam działać!”.
/ 03.11.2022 18:30
Oszukana kobieta fot. Adobe Stock, Nutlegal

Tego dnia wybuchłam. Puściły mi nerwy, kazałam klientce przez telefon przestać jazgotać, cisnęłam segregatorem o ścianę, a potem się rozpłakałam.

– Co ty wyprawiasz? Co się dzieje? – po chwili było przy mnie z pięć koleżanek.

– Mam dosyć! Mam dosyć tego wszystkiego – powtarzałam, obejmując się ramionami. – Ciągle tylko pretensje, roszczenia, ludziom się wydaje, że mogą nas traktować jak śmieci, bo płacą naszej firmie. Szef wiecznie mnie krytykuje. Ja już nie mogę…

– Idź do lekarza, niech ci da zwolnienie na tydzień albo dwa. Zajmij się czymś co lubisz, nie myśl o pracy. Mówię poważnie. Jeśli tego nie zrobisz, wypalisz się i skończysz jako bezdomna wariatka. Mnie mój lekarz rok temu uratował życie – powiedziała Blanka.

Popatrzyłam na nią zdumiona tą poradą

Jej obraz był trochę rozmazany, bo oczy miałam załzawione, ale dostrzegłam jej ciepły, matczyny uśmiech. I kartkę, na której zanotowała telefon do polecanego lekarza. Poszłam do niego. Zapytał, czy rano chętnie wstaję z łóżka, czy lubię chodzić do pracy, czy mam energię, by potem robić to, co lubię. Trzy razy odpowiedziałam „nie”, a on pokiwał ze zrozumieniem głową.

– To może być syndrom wypalenia zawodowego albo chwilowe załamanie. Tak czy owak musi pani odpocząć od pracy. Dam pani dwa tygodnie zwolnienia. Inaczej grozi pani depresja.

Nie dostałam żadnych leków, ale doktor dał mi kilka zaleceń. Po pierwsze, dużo spać, po drugie – odpoczywać psychicznie.

– Co pani lubi robić? Albo czego by pani chciała spróbować? Proszę pomyśleć i się tym zająć.

Nie musiałam się długo zastanawiać. Kiedyś uwielbiałam malować. Chciałam nawet zdawać do liceum plastycznego, ale ostatecznie skończyło się na zajęciach z rysunku w domu kultury. Umiałam posługiwać się akwarelami i farbami olejnymi, ale najbardziej lubiłam pracę z węglem.

Tyle że później przyszło „prawdziwe życie”, czyli niespodziewana ciąża, szybki ślub, nieszczęśliwe małżeństwo, rozwód, praca byle gdzie, żeby tylko mieć na rachunki… Kiedy syn wyprowadził się do dziewczyny, przez chwilę myślałam, czy nie przerobić jego dawnego pokoju na pracownię malarską, ale ostatecznie urządziłam tam graciarnię i nic więcej się nie zmieniło. Jedynie pracę zmieniłam na nieco ambitniejszą.

Przez pierwsze dwa dni wolnego po prostu spałam, oglądałam telewizję i czułam się tak naprawdę jeszcze gorzej niż w pracy. Miałam poczucie, że jestem bezużyteczna, że moje życie nie ma sensu. Trzeciego dnia przemogłam się i pojechałam do sklepu plastycznego. Kupiłam węgle, brystol i akcesoria. Ale malować nie mogłam… Przygniatało mnie poczucie, że przecież i tak nie stworzę niczego wartościowego.

– Jestem beznadziejna – powiedziałam Ali, która zadzwoniła zapytać, jak sobie radzę. – Do niczego się nie nadaję. Nie umiem ani obsługiwać klientów, ani rysować…

– A chociaż próbowałaś? – zapytała.

Obiecałam jej, że spróbuję

Na pierwszy ogień poszły psy. Rysowałam je, patrząc na zdjęcia moich dwóch dawno już nieżyjących psów. Cwaniak i Norka wyszły może niezupełnie podobnie, ale całkiem ładnie. Pomyślałam, że zawiozę te rysunki Pawłowi. Syn uwielbiał nasze czworonogi.

Potem przyszła pora na koty. Na koniec przyszło mi do głowy, żeby rysować konie. Znalazłam w internecie odpowiednie zdjęcie galopujących koni i zajęłam się szkicowaniem stada z rozwianymi grzywami. To był drugi tydzień mojego zwolnienia. Zaczynałam już czuć się całkiem nieźle. Zapomniałam o tym, jak zestresowana i przemęczona czuję się w pracy, wrócił mi optymizm i dobry nastrój. I wtedy ktoś zadzwonił do drzwi.

– Dzień dobry, jestem Mieczysław S., przeprowadzam kontrolę z ramienia ZUS – powiedział niski facecik z wąsem.

Urzędnik wprosił się do mojego mieszkania i zaczął mnie wypytywać, dlaczego jestem na zwolnieniu i co na nim porabiam. Odpowiedziałam, że staram się oderwać myśli od pracy.

– A wie pani, że podejmowanie pracy zarobkowej podczas pobierania zasiłku chorobowego jest niezgodne z prawem? Widzę, że pani to robi – wskazał oskarżycielsko na sztalugi i w połowie dokończony obraz galopujących rumaków.

– Słucham? To nie jest żadna praca zarobkowa! – zaprotestowałam. – Rysuję, żeby odreagować stres. Takie mam hobby. Pana zdaniem miałabym cały dzień oglądać telewizję czy jak?

– No coś pani nie wierzę – otaksował mnie niechętnym spojrzeniem. – Wie pani, że zakład ubezpieczeń cofnął w zeszłym roku prawie tysiąc zwolnień? Ja tu widzę, że pani wykonuje inną pracę zarobkową, a to jest podstawa do cofnięcia świadczenia.

Chyba się nie dogadamy…

Westchnęłam. Ja swoje, on swoje. Ponownie wytłumaczyłam mu, że nie zarabiam na obrazach. Nieprzekonany podszedł do portretów moich psów i stwierdził, że on dobrze wie, że takie rzeczy robi się na zamówienie. Ponoć jego żona chciała zamówić ich portret węglem i on doskonale wiedział, że na tym można zarobić. A nie wolno podejmować pracy zarobkowej podczas trwania zwolnienia. I tak w kółko…

– Niech pan już sobie idzie! – zdenerwowałam się w końcu. – Lekarz dał mi zwolnienie całkowicie legalnie. Miałam na nim uspokoić nerwy, a pan przychodzi do mojego domu i mnie oskarża o coś, czego nie zrobiłam! Może pan napisać w swoim raporcie, co pan chce, ale proszę mnie już zostawić w spokoju.

Powiedział, że owszem, napisze, co myśli, a do tego potrzebuje zdjęć moich obrazów do dokumentacji. Pozwoliłam mu porobić zdjęcia. Kiedy poszedł, z mojego dobrego nastroju nic nie zostało. Czułam się okropnie. Nie robiłam nic złego, chciałam tylko odpocząć, takie było zalecenie lekarza! A tu zupełnie jak w pracy ktoś zarzucił mnie pretensjami. Czy mnie naprawdę nic nie mogło się udać? Nawet odpoczynek?!

ZUS jednak się do mnie nie odezwał. Nie wiedziałam, czy pan Mieczysław w końcu złożył swój raport. Wróciłam do pracy. Ci, którzy wiedzieli, że poszłam na zwolnienie z powodu załamania nerwowego, starali się być dla mnie mili, a szef mnie unikał. Powoli wdrożyłam się w obowiązki; musiałam przyznać, że mój urlop dał mi sporo dystansu. Ale z rysowaniem węglem skończyłam. Niedokończone konie stały w graciarni obok Cwaniaka i Norki, których nie chciał mój syn.

– Nie mam ich gdzie powiesić – stwierdził, oglądając prezent. – Zresztą, Kaśka woli koty, nie będę jej wieszał tu psów.

Chyba wtedy zaczęło mi być wszystko jedno. Pracę traktowałam jako zło konieczne, robiłam swoje niczym automat. W domu naprawdę tylko leżałam na kanapie i oglądałam telewizję. Czasami popłakiwałam nad swoim zmarnowanym życiem.

I wtedy znowu zadzwonił dzwonek

– To znowu pan? – wytrzeszczyłam oczy na znajomego urzędnika ZUS. – Czego pan chce tym razem? Nie jestem już na zwolnieniu.

– Nie, nie, ja tak nieoficjalnie… wręcz prywatnie… Wie pani, mnie żona przysłała… Mogę wejść?
To było tak dziwne, że zgodziłam się go wysłuchać. Zwłaszcza że mnie przeprosił za tamte bezpodstawne oskarżenia i zapewnił, że nie złożył na mnie skargi.

– Pokazałem zdjęcia pani obrazów żonie i wie pani co? Ona mnie tu przysłała… Zakochała się w tych biegnących koniach. Chce kupić ten obraz.

Najpierw zbaraniałam, a potem, widząc jego stropioną minę, roześmiałam się i powiedziałam, że moje konie nie są na sprzedaż, a poza tym nawet nie są skończone.

– Ale je pani skończy? – zapytał z nadzieją. – Bo moja żona…

Ostatecznie nie ubiliśmy interesu. Nie tylko dlatego, że bałam się cokolwiek sprzedawać temu urzędnikowi. Jeszcze by napisał donos do urzędu skarbowego, że nie odprowadzam podatków! Moje szkice naprawdę nie są na sprzedaż.

Musiałam jednak przyznać, że ta sytuacja nie tylko mnie rozbawiła, ale i podbudowała. Jeśli jakaś obca kobieta chciała kupić mój szkic, to znaczy, że nie jestem taka beznadziejna, prawda? Konie więc dokończyłam i dumnie powiesiłam w dużym pokoju. Ale na tym skończyłam malowanie zwierząt.

Teraz mam dużo zabawniejsze hobby. Rysuję karykatury ludzi! Na razie rozdałam dziewczynom z pracy ich portrety. Wszystkie czekają, aż skończę karykaturę szefa. Przyznaję, że jeśli chodzi o walkę z załamaniem nerwowym z powodu pracy, to chyba znalazłam idealne remedium!

Czytaj także:
„Po rozwodzie nie chciałem się z nikim wiązać. Zbyt późno zrozumiałem, że dobrze jest mieć przy sobie kogoś bliskiego”
„Latami ukrywałam, że moja siostra jest tak naprawdę moją córką. Teraz nadszedł czas na prawdę. Tylko czy ona to zniesie?”
„Wmawiam kochance, że się z nią ożenię, choć ja już mam żonę. Okłamuję ją dla jej dobra i żeby spłacić dług… mojego dziadka”

Redakcja poleca

REKLAMA